[ Pobierz całość w formacie PDF ]
imię.
- Mary-Lynnette jest jej dobrą przyjaciółką - mówiła Claudine z lekkim akcentem. - Kilka lat temu
pomagała postawić zagrodę dla kóz.
Rozmawiają o pani B.!
- Po co jej kozy?
- Chyba mówiła Mary-Lynnette, \e się przydadzą, bo ju\ nie mo\e tyle wychodzić.
- Dziwne - skwitował chłopak. Miał leniwy, beztroski głos. - Ciekawe, co miała na myśli.
Mary-Lynnette intensywnie wpatrywała się poza kuchnię, stojąc zupełnie nieruchomo. Widziała, jak
Claudine lekko i ujmująco wzrusza ramionami.
- Chyba chodziło o mleko. Teraz codziennie ma świe\e. Nie musi fatygować się do sklepu. Ale nie
wiem. Sam zapytaj. - Roześmiała się.
Nie będzie łatwo, pomyślała Mary-Lynnette. Czemu zjawił się tu jakiś obcy chłopak i wypytuje o
panią B.?
Jasne. To na pewno policjant. Albo agent FBI. Chocia\ miał za młody głos jak na gliniarza; chyba \e
został przysłany do szkoły Dewitt jako wtyczka. Mary-Lynnette przeszła w głąb kuchni: stąd widziała go
w lustrze.
Poczuła rozczarowanie.
Wyglądał zdecydowanie za młodo na agenta FBI. Bardzo chciała, \eby był bystrym,
spostrzegawczym, ostrym detektywem, ale niestety. Okazał się po prostu najprzystojniejszym
chłopakiem, jakiego w \yciu widziała.
Szczupły i elegancki, przypominał wielkiego oswojonego kocura. Wyciągnięte długie nogi trzymał
skrzy\owane w kostkach pod ławą. Miał wyraziste rysy twarzy, lekko skośne szelmowskie oczy i
rozbrajający leniwy uśmiech.
Nie tylko leniwy, doszła do wniosku. Bezmyślny. Pusty. Wręcz głupi. Starała się nie zwracać uwagi
na wygląd. Cudowni chłopcy, którzy wyglądali jak wielkie popielate kocury, nie mieli \adnej motywacji,
\eby rozwijać umysł. Byli egocentryczni i pró\ni. A poziom ich IQ wystarczał ledwie do tego \eby uga-
niać się za dziewczynami.
Ten chłopak sprawiał wra\enie lekko nieprzytomnego, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
Nie obchodzi mnie. po co tu przylazł. Idę na górę.
Akurat wtedy podniósł dłoń i pomachał palcami. Odwrócił się lekko. Nie spojrzał na Mary-Lynnette.
ale dał jasno do zrozumienia, \e mówi do kogoś z tyłu. Teraz w lustrze widziała jego profil.
- Cześć.
- Mary-Lynnette, to ty? - spytała Claudine.
- Tak. - Otworzyła lodówkę i zaczęła hałasować. - Zeszłam tylko po sok i wracam na górę.
Serce waliło jej jak oszalałe - z zawstydzenia i ze złości. Widocznie zobaczył ją w lustrze. Pewnie
sobie pomyślał, \e ona gapi się na niego z powodu wyglądu. Bo ludzie zawsze wlepiali w niego wzrok.
Wielkie mi halo, idz stąd.
- Poczekaj - zawołała Claudine. - Chodz tu i porozmawiaj chwilę.
Nie. Mary-Lynnette wiedziała, \e to dziecinna i głupia reakcja, ale nic nie mogła na to poradzić.
Brzęknęła butelką soku brzoskwiniowego o butelkę wody mineralnej Calistoga.
-Poznaj siostrzeńca pani Burdock - krzyknęła Claudine. Mary-Lynnette zamarła.
Stała w chłodnym powietrzu bijącym z lodówki i bezmyślnie wpatrywała się w regulator temperatury
na tylnej ściance. Odstawiła butelkę z sokiem. Nie patrząc, wyjęła colę z sześciopaku.
Jakiego siostrzeńca? Nie przypominam sobie, \eby staruszka wspominała o siostrzeńcu.
To prawda, nie rozmawiała z panią Burdock za wiele o jej rodzinie, dopóki nie okazało się, \e
przyje\d\ają dziewczyny.
Więc to siostrzeniec pani B. Dlatego o nią pyta. Ale czy on wie? Czy jest w zmowie z siostrami? A
mo\e przeciwko nim?
Całkowicie zdezorientowana weszła do salonu.
- Mary-Lynnette, to Ash. Przyjechał w odwiedziny do ciotki i do sióstr - oznajmiła Claudine. - Ash.
oto Mary-Lynnette. Przyjaciółka twojej ciotki.
Ash wstał. Ruszał się wolno i zmysłowo. Jak kot; nawet lekko się przeciągnął.
- Cześć.
Podał jej rękę. Mary-Lynnette chwyciła ją palcami mokrymi i zimnymi od puszki z colą i spojrzała
mu w oczy.
- Cześć.
A właściwie wyglądało to tak: Mary-Lynnette weszła, wlepiając oczy w dywan. Widziała buty Nike i
dziurawe na kolanach d\insy Asha. Kiedy się podniósł, spojrzała na koszulkę z ciemnym wzorem -
czarnym kwiatem na białym tle, pewnie symbolem jakiejś grupy rockowej. A gdy jego ręka znalazła się w
polu widzenia Mary-Lynnette, automatycznie wyciągnęła swoją mamrocząc pod nosem coś na powitanie.
Spojrzała mu w twarz, dotykając dłoni. I...
Tę właśnie chwilę cię\ko opisać.
Kontakt.
Coś się wydarzyło.
Ej, czy ja cię przypadkiem nie znam?
Nie znała. W tym rzecz. A czuła, \e powinna. Miała te\ wra\enie, jakby ktoś sięgnął do jej wnętrza i
dotknął kręgosłupa przewodem elektrycznym pod napięciem. Okropnie nieprzyjemne. Ale jakimś cudem
wszystko to razem wywoływało dr\ące oszołomienie jak...
Jak wtedy, kiedy patrzyła na Mgławicę Laguna. Albo wyobra\ała sobie galaktyki zgromadzone w
skupiska, coraz większe i większe, a\ czuła, \e się zapada.
Teraz te\ się zapadała. Nie widziała nic poza jego oczami Były dziwne, zmieniały kolor jak gwiazda
oglądana przez gęstą atmosferę. Raz niebieskie, raz złote, raz fioletowe.
Och, niech to zniknie. Nie chcę tego.
- Miło widzieć tu nową twarz, prawda? Nudno nam tu tak samym - powiedziała Claudine, lekko
podnieconym tonem.
Wyrwana z transu Mary-Lynnette zareagowała, jakby Ash właśnie podał jej mangustę, nie rękę.
Odskoczyła, patrząc wszędzie, byle nie na niego. Cudem uratowała się przed wpadnięciem do szybu
górniczego - tak właśnie teraz się czuła.
- No tak... - odezwała się Claudine z wdzięcznym akcentem. - Hm... - Owijała wokół palca kosmyk
kręconych czarnych włosów, a robiła to tylko wtedy, kiedy była skrajnie zdenerwowana. - Wy się znacie?
Zapadła cisza.
Powinnam coś powiedzieć, pomyślała oszołomiona Mary-Lynnette. wpatrując się w kamienny
kominek. Zachowuję się jak wariatka i przynoszę wstyd Claudine.
Ale co tu się właściwie dzieje?
Niewa\ne. Pózniej będę się martwić. Z trudem przełknęła linę i wysiliła się na uśmiech.
- Na jak długo przyjechałeś?
Popełniła błąd; spojrzała na Asha. I wszystko się powtórzyło, ale nie tak intensywnie jak wcześniej,
mo\e dlatego, \e go nie dotykała. Ale znowu przeszył ją prąd.
A on wyglądał jak pora\ony kocur. Naje\ony. Nieszczęśliwy. Zaskoczony. No, przynajmniej
otrzezwiał, pomyślała Mary-Lynnette. Przyglądali się sobie, a pokój wirował i zrobił się ró\owy.
- Kim jesteś? - spytała, odrzucając ju\ pozory grzeczności.
- Kim ty jesteś? - powtórzył niemal dokładnie tym samym tonem.
Spiorunował ją spojrzeniem.
Claudine po cichu kląskała, sprzątając sok pomidorowy. Mary-Lynnette zrobiło się \al macochy, ale
nie mogła poświęcić jej uwagi. Cała skupiała się na stojącym przed nią chłopaku, na walce z nim, na
odpychaniu go od siebie. Na otrząśnięciu się z dziwnego odczucia, \e jest jednym z dwóch pasujących do
siebie puzzli, które właśnie się połączyły.
- Słuchaj... - powiedziała stanowczo.
- Słuchaj... - odezwał się opryskliwie w tej samej chwili. Oboje zamilkli i znów spojrzeli na siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
imię.
- Mary-Lynnette jest jej dobrą przyjaciółką - mówiła Claudine z lekkim akcentem. - Kilka lat temu
pomagała postawić zagrodę dla kóz.
Rozmawiają o pani B.!
- Po co jej kozy?
- Chyba mówiła Mary-Lynnette, \e się przydadzą, bo ju\ nie mo\e tyle wychodzić.
- Dziwne - skwitował chłopak. Miał leniwy, beztroski głos. - Ciekawe, co miała na myśli.
Mary-Lynnette intensywnie wpatrywała się poza kuchnię, stojąc zupełnie nieruchomo. Widziała, jak
Claudine lekko i ujmująco wzrusza ramionami.
- Chyba chodziło o mleko. Teraz codziennie ma świe\e. Nie musi fatygować się do sklepu. Ale nie
wiem. Sam zapytaj. - Roześmiała się.
Nie będzie łatwo, pomyślała Mary-Lynnette. Czemu zjawił się tu jakiś obcy chłopak i wypytuje o
panią B.?
Jasne. To na pewno policjant. Albo agent FBI. Chocia\ miał za młody głos jak na gliniarza; chyba \e
został przysłany do szkoły Dewitt jako wtyczka. Mary-Lynnette przeszła w głąb kuchni: stąd widziała go
w lustrze.
Poczuła rozczarowanie.
Wyglądał zdecydowanie za młodo na agenta FBI. Bardzo chciała, \eby był bystrym,
spostrzegawczym, ostrym detektywem, ale niestety. Okazał się po prostu najprzystojniejszym
chłopakiem, jakiego w \yciu widziała.
Szczupły i elegancki, przypominał wielkiego oswojonego kocura. Wyciągnięte długie nogi trzymał
skrzy\owane w kostkach pod ławą. Miał wyraziste rysy twarzy, lekko skośne szelmowskie oczy i
rozbrajający leniwy uśmiech.
Nie tylko leniwy, doszła do wniosku. Bezmyślny. Pusty. Wręcz głupi. Starała się nie zwracać uwagi
na wygląd. Cudowni chłopcy, którzy wyglądali jak wielkie popielate kocury, nie mieli \adnej motywacji,
\eby rozwijać umysł. Byli egocentryczni i pró\ni. A poziom ich IQ wystarczał ledwie do tego \eby uga-
niać się za dziewczynami.
Ten chłopak sprawiał wra\enie lekko nieprzytomnego, jakby nie wiedział, co się wokół niego dzieje.
Nie obchodzi mnie. po co tu przylazł. Idę na górę.
Akurat wtedy podniósł dłoń i pomachał palcami. Odwrócił się lekko. Nie spojrzał na Mary-Lynnette.
ale dał jasno do zrozumienia, \e mówi do kogoś z tyłu. Teraz w lustrze widziała jego profil.
- Cześć.
- Mary-Lynnette, to ty? - spytała Claudine.
- Tak. - Otworzyła lodówkę i zaczęła hałasować. - Zeszłam tylko po sok i wracam na górę.
Serce waliło jej jak oszalałe - z zawstydzenia i ze złości. Widocznie zobaczył ją w lustrze. Pewnie
sobie pomyślał, \e ona gapi się na niego z powodu wyglądu. Bo ludzie zawsze wlepiali w niego wzrok.
Wielkie mi halo, idz stąd.
- Poczekaj - zawołała Claudine. - Chodz tu i porozmawiaj chwilę.
Nie. Mary-Lynnette wiedziała, \e to dziecinna i głupia reakcja, ale nic nie mogła na to poradzić.
Brzęknęła butelką soku brzoskwiniowego o butelkę wody mineralnej Calistoga.
-Poznaj siostrzeńca pani Burdock - krzyknęła Claudine. Mary-Lynnette zamarła.
Stała w chłodnym powietrzu bijącym z lodówki i bezmyślnie wpatrywała się w regulator temperatury
na tylnej ściance. Odstawiła butelkę z sokiem. Nie patrząc, wyjęła colę z sześciopaku.
Jakiego siostrzeńca? Nie przypominam sobie, \eby staruszka wspominała o siostrzeńcu.
To prawda, nie rozmawiała z panią Burdock za wiele o jej rodzinie, dopóki nie okazało się, \e
przyje\d\ają dziewczyny.
Więc to siostrzeniec pani B. Dlatego o nią pyta. Ale czy on wie? Czy jest w zmowie z siostrami? A
mo\e przeciwko nim?
Całkowicie zdezorientowana weszła do salonu.
- Mary-Lynnette, to Ash. Przyjechał w odwiedziny do ciotki i do sióstr - oznajmiła Claudine. - Ash.
oto Mary-Lynnette. Przyjaciółka twojej ciotki.
Ash wstał. Ruszał się wolno i zmysłowo. Jak kot; nawet lekko się przeciągnął.
- Cześć.
Podał jej rękę. Mary-Lynnette chwyciła ją palcami mokrymi i zimnymi od puszki z colą i spojrzała
mu w oczy.
- Cześć.
A właściwie wyglądało to tak: Mary-Lynnette weszła, wlepiając oczy w dywan. Widziała buty Nike i
dziurawe na kolanach d\insy Asha. Kiedy się podniósł, spojrzała na koszulkę z ciemnym wzorem -
czarnym kwiatem na białym tle, pewnie symbolem jakiejś grupy rockowej. A gdy jego ręka znalazła się w
polu widzenia Mary-Lynnette, automatycznie wyciągnęła swoją mamrocząc pod nosem coś na powitanie.
Spojrzała mu w twarz, dotykając dłoni. I...
Tę właśnie chwilę cię\ko opisać.
Kontakt.
Coś się wydarzyło.
Ej, czy ja cię przypadkiem nie znam?
Nie znała. W tym rzecz. A czuła, \e powinna. Miała te\ wra\enie, jakby ktoś sięgnął do jej wnętrza i
dotknął kręgosłupa przewodem elektrycznym pod napięciem. Okropnie nieprzyjemne. Ale jakimś cudem
wszystko to razem wywoływało dr\ące oszołomienie jak...
Jak wtedy, kiedy patrzyła na Mgławicę Laguna. Albo wyobra\ała sobie galaktyki zgromadzone w
skupiska, coraz większe i większe, a\ czuła, \e się zapada.
Teraz te\ się zapadała. Nie widziała nic poza jego oczami Były dziwne, zmieniały kolor jak gwiazda
oglądana przez gęstą atmosferę. Raz niebieskie, raz złote, raz fioletowe.
Och, niech to zniknie. Nie chcę tego.
- Miło widzieć tu nową twarz, prawda? Nudno nam tu tak samym - powiedziała Claudine, lekko
podnieconym tonem.
Wyrwana z transu Mary-Lynnette zareagowała, jakby Ash właśnie podał jej mangustę, nie rękę.
Odskoczyła, patrząc wszędzie, byle nie na niego. Cudem uratowała się przed wpadnięciem do szybu
górniczego - tak właśnie teraz się czuła.
- No tak... - odezwała się Claudine z wdzięcznym akcentem. - Hm... - Owijała wokół palca kosmyk
kręconych czarnych włosów, a robiła to tylko wtedy, kiedy była skrajnie zdenerwowana. - Wy się znacie?
Zapadła cisza.
Powinnam coś powiedzieć, pomyślała oszołomiona Mary-Lynnette. wpatrując się w kamienny
kominek. Zachowuję się jak wariatka i przynoszę wstyd Claudine.
Ale co tu się właściwie dzieje?
Niewa\ne. Pózniej będę się martwić. Z trudem przełknęła linę i wysiliła się na uśmiech.
- Na jak długo przyjechałeś?
Popełniła błąd; spojrzała na Asha. I wszystko się powtórzyło, ale nie tak intensywnie jak wcześniej,
mo\e dlatego, \e go nie dotykała. Ale znowu przeszył ją prąd.
A on wyglądał jak pora\ony kocur. Naje\ony. Nieszczęśliwy. Zaskoczony. No, przynajmniej
otrzezwiał, pomyślała Mary-Lynnette. Przyglądali się sobie, a pokój wirował i zrobił się ró\owy.
- Kim jesteś? - spytała, odrzucając ju\ pozory grzeczności.
- Kim ty jesteś? - powtórzył niemal dokładnie tym samym tonem.
Spiorunował ją spojrzeniem.
Claudine po cichu kląskała, sprzątając sok pomidorowy. Mary-Lynnette zrobiło się \al macochy, ale
nie mogła poświęcić jej uwagi. Cała skupiała się na stojącym przed nią chłopaku, na walce z nim, na
odpychaniu go od siebie. Na otrząśnięciu się z dziwnego odczucia, \e jest jednym z dwóch pasujących do
siebie puzzli, które właśnie się połączyły.
- Słuchaj... - powiedziała stanowczo.
- Słuchaj... - odezwał się opryskliwie w tej samej chwili. Oboje zamilkli i znów spojrzeli na siebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]