[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rowane na Gabrielle. Właściciel browaru uśmiechał się szeroko, pochwalając gust pana
Duvaliera.
- Przysięgam, że gdybym wiedział, co masz pod spodem, nie ruszylibyśmy się z
twojego pokoju - powiedział z grozbą w głosie i oparł dłoń na jej plecach. Moja i zaję-
R
L
T
ta", mówił ten gest wszem i wobec. - Siadamy? A może wolałabyś najpierw drinka przy
barze?
Zerknęli na wysokie stołki barowe. Nie, ona nie mogłaby wspiąć się na taki stołek,
chyba że zaryzykowałaby gwałtowne ściągnięcie z siedziska i porwanie do najbliższej
bramy, gdzie Luc wreszcie zaspokoiłby swoje pragnienia. Marzył, żeby te długie nogi
owinęły się wokół jego bioder. Może nawet nie dotarliby do bramy.
- Raczej siadamy - odpowiedziała.
Dobry wybór, pomyślał doprowadzony do granic.
Podszedł do nich starszy kelner.
- Pan Duvalier. To dla nas jak zawsze wielka przyjemność. Czy mam zaprowadzić
państwa do stolika przy oknie? - Patrzył spod ściągniętych brwi na piękną towarzyszkę
Luciena. - Panna Gabrielle?
- Paolo?
- Tak! Zapamiętała pani!
- Oczywiście, że pamiętam. - Uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Soboty, niedziele i
poniedziałki. Przywoziłeś bagietki rowerem.
- Próbowałem je dostarczyć, ale nigdy nie zdołałem dotrzeć do kuchni. Pani Josien
zawsze wysyłała panienkę po odbiór. Brakowało mi tego, kiedy pani wyjechała. Musia-
łem się wspinać po schodach.
- Nadal rozwozisz pieczywo?
- Nie, za to kupiłem tę knajpę. Mój syn gotuje, a jego synowie pomagają. A ten
starszy pan jest kelnerem. - Wskazał na siebie.
- Brawo - pogratulowała Gabrielle, zadowolona, że już postawił przed nimi dzba-
nek z zimną wodą, miseczkę z oliwkami i pachnące pieczywo w koszyku.
- Dobrze, że wybraliście ten wieczór, żeby z nami zjeść kolację. Dzisiaj z rana
przywiezli skrzynkę Saracenne Reserve Brut, rocznik 1976, i wciąż się chłodzi...
- To co? Spędzimy wieczór, degustując konkurencję? - spytał Luc.
- Oczywiście. - Gabrielle odprężyła się i rozejrzała po restauracji.
Jej dobry nastrój udzielił się Lucowi, a tak dobrze znany szmer głosów i zapach
dobrego jedzenia ukoiły jego pożądanie. Przełamali się chlebem i wypili odrobinę wody.
R
L
T
Gabrielle przestała być kusicielką i stała się sobą, swojską, przyjazną ludziom dawną
Gaby, która bez cienia protekcjonalizmu szczerze gratuluje sukcesu życiowego niegdy-
siejszemu sprzedawcy pieczywa, obecnie właścicielowi małej knajpki.
Luc znał wiele pięknych kobiet, ale żadna nie była aż tak nieświadoma swojej uro-
dy jak Gabrielle. W jej rodzinie wszyscy byli urodziwi, lecz ona tak siebie nie postrzega-
ła, co dla Luca było niezrozumiałe. Nawet teraz, gdy w świetle świec przyglądał się jej z
niezdrową intensywnością, nie docierało do niej, jak atrakcyjną jest kobietą.
- Co się tak patrzysz? - Spłoszyła się nieco. - Czyżbyś był zły, że będąc tu z tobą,
wdałam się w pogawędkę z Paolem? Zawsze był dla mnie miły, przyjaznie nastawiony.
- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?
- Więc o co chodzi?
- O nic, Gaby, zupełnie o nic.
- Hm... Nie sądzę, że o nic.
Czyżby była ślepa? Luc zastanawiał się, czy komplement pasowałby do planu wie-
czoru, który ułożył z Simone. Siostra nie zakazała komplementów, a Luc wcale nie miał
ochoty nadal ględzić o szczeniaczkach.
- Jesteś piękna.
Nie docierało do niej, jak bardzo tęskniła za Francją, dopóki nie rozsiadła się w za-
tłoczonej knajpce Paola. Sącząc wyśmienitego szampana, wyluzowała się, napięcie zni-
kło. Mogła wreszcie na spokojnie przyjrzeć się Lucowi.
Cenił sobie zmysłowe doznania, co można było dostrzec, kiedy smakował jedzenie
i alkohol. Poza tym, podobnie jak ona, lubił emanujące przyjazną atmosferą, dobrze
urządzone wnętrza. Gdy przyglądała się jego twarzy, zauważyła, że cała miękkość dzie-
cięcych, a pózniej młodzieńczych rysów z jej wspomnień znikła pod twardą, dorosłą mę-
skością.
Potrzebował wyzwań, dlatego chciał ze zrujnowanej posiadłości Hammerschmid-
tów stworzyć świetnie prosperującą winiarską firmę, podobną do House of Duvalier's. U
zródeł jego biznesowych działań była potężna emocja, głębokie przywiązanie, wręcz mi-
łość do Caverness, tej rajskiej krainy, która nie tylko da schronienie i wyżywi, ale rów-
R
L
T
nież przekaże siłę do działań na innych polach. Tak samo czuła Gaby, a co więcej, miała
nadzieję, że te wspólne doznania połączą ich w przyszłości.
Lecz nie tylko o wspólny biznes jej chodziło. Pragnęła uwolnić Luca z pancerza
dżentelmena i członka elity gospodarczej, chciała wyzwolić w nim szaleństwo, radość
odczuwania, poczucie swobody i wolności. I z takim Lukiem pragnęła się połączyć.
Gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiał ją bez słów.
- Jak ci smakuje? - spytała.
- Wspaniałe, a twoje?
- Mmm. Pyszne.
- Czy jak do tej pory zachowuję się stosownie? - W jego głosie pobrzmiewała nuta
pożądania i rozpusty.
- Oczywiście. - Jak bardzo podziałała na nią ta nuta...
- Gotowa, żeby powalczyć w łóżku?
- Tak... Tak!
- Czyli co, zaraz, teraz? Pal diabli deser i kawę.
Jak spod ziemi wyrósł przy nich Paolo, patrząc na niedojedzone dania i nieopróż-
nioną butelkę.
- Czy coś się państwu nie podobało? - Gdy spojrzeli znacząco po sobie, dodał: -
Och, każę zakorkować butelkę, myślę, że przyda się na resztę wieczoru.
- Nie, Paolo, zabierz wino do kuchni i zrób z nim, co chcesz - odparł Luc. - Jedze-
nie było wyśmienite. Wyrazy szacunku dla twojej rodziny.
Gabrielle nie pamiętała, jak wstała i odeszła od stolika. W przedpokoju Luc po-
mógł jej włożyć płaszcz, zapiął guziki i ciasno zawiązał pasek. Kiedy tylko znalezli się w
samochodzie, przygarnął ją do siebie. Wplatał palce w jej włosy, poszukując wsuwek,
które sprawnie wyjmował, jednocześnie przyciskał wargami jej usta, czując, jak bardzo
jest przez nią pożądany, upragniony.
Wreszcie Gaby odepchnęła go i rozkazała:
- Ruszaj już!
- Dokąd?
- Gdziekolwiek, byle nie do Caverness.
R
L
T
- Nie chciała afiszować się ze swoją zażyłością z Lukiem przed matką. Nie dlatego,
że bała się jej opinii, wiedziała jednak doskonale, że Josien zjadliwym, nienawistnym
słowem zbrukałaby to uczucie. - Do mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
rowane na Gabrielle. Właściciel browaru uśmiechał się szeroko, pochwalając gust pana
Duvaliera.
- Przysięgam, że gdybym wiedział, co masz pod spodem, nie ruszylibyśmy się z
twojego pokoju - powiedział z grozbą w głosie i oparł dłoń na jej plecach. Moja i zaję-
R
L
T
ta", mówił ten gest wszem i wobec. - Siadamy? A może wolałabyś najpierw drinka przy
barze?
Zerknęli na wysokie stołki barowe. Nie, ona nie mogłaby wspiąć się na taki stołek,
chyba że zaryzykowałaby gwałtowne ściągnięcie z siedziska i porwanie do najbliższej
bramy, gdzie Luc wreszcie zaspokoiłby swoje pragnienia. Marzył, żeby te długie nogi
owinęły się wokół jego bioder. Może nawet nie dotarliby do bramy.
- Raczej siadamy - odpowiedziała.
Dobry wybór, pomyślał doprowadzony do granic.
Podszedł do nich starszy kelner.
- Pan Duvalier. To dla nas jak zawsze wielka przyjemność. Czy mam zaprowadzić
państwa do stolika przy oknie? - Patrzył spod ściągniętych brwi na piękną towarzyszkę
Luciena. - Panna Gabrielle?
- Paolo?
- Tak! Zapamiętała pani!
- Oczywiście, że pamiętam. - Uśmiechnęła się konspiracyjnie. - Soboty, niedziele i
poniedziałki. Przywoziłeś bagietki rowerem.
- Próbowałem je dostarczyć, ale nigdy nie zdołałem dotrzeć do kuchni. Pani Josien
zawsze wysyłała panienkę po odbiór. Brakowało mi tego, kiedy pani wyjechała. Musia-
łem się wspinać po schodach.
- Nadal rozwozisz pieczywo?
- Nie, za to kupiłem tę knajpę. Mój syn gotuje, a jego synowie pomagają. A ten
starszy pan jest kelnerem. - Wskazał na siebie.
- Brawo - pogratulowała Gabrielle, zadowolona, że już postawił przed nimi dzba-
nek z zimną wodą, miseczkę z oliwkami i pachnące pieczywo w koszyku.
- Dobrze, że wybraliście ten wieczór, żeby z nami zjeść kolację. Dzisiaj z rana
przywiezli skrzynkę Saracenne Reserve Brut, rocznik 1976, i wciąż się chłodzi...
- To co? Spędzimy wieczór, degustując konkurencję? - spytał Luc.
- Oczywiście. - Gabrielle odprężyła się i rozejrzała po restauracji.
Jej dobry nastrój udzielił się Lucowi, a tak dobrze znany szmer głosów i zapach
dobrego jedzenia ukoiły jego pożądanie. Przełamali się chlebem i wypili odrobinę wody.
R
L
T
Gabrielle przestała być kusicielką i stała się sobą, swojską, przyjazną ludziom dawną
Gaby, która bez cienia protekcjonalizmu szczerze gratuluje sukcesu życiowego niegdy-
siejszemu sprzedawcy pieczywa, obecnie właścicielowi małej knajpki.
Luc znał wiele pięknych kobiet, ale żadna nie była aż tak nieświadoma swojej uro-
dy jak Gabrielle. W jej rodzinie wszyscy byli urodziwi, lecz ona tak siebie nie postrzega-
ła, co dla Luca było niezrozumiałe. Nawet teraz, gdy w świetle świec przyglądał się jej z
niezdrową intensywnością, nie docierało do niej, jak atrakcyjną jest kobietą.
- Co się tak patrzysz? - Spłoszyła się nieco. - Czyżbyś był zły, że będąc tu z tobą,
wdałam się w pogawędkę z Paolem? Zawsze był dla mnie miły, przyjaznie nastawiony.
- Dlaczego miałoby mi to przeszkadzać?
- Więc o co chodzi?
- O nic, Gaby, zupełnie o nic.
- Hm... Nie sądzę, że o nic.
Czyżby była ślepa? Luc zastanawiał się, czy komplement pasowałby do planu wie-
czoru, który ułożył z Simone. Siostra nie zakazała komplementów, a Luc wcale nie miał
ochoty nadal ględzić o szczeniaczkach.
- Jesteś piękna.
Nie docierało do niej, jak bardzo tęskniła za Francją, dopóki nie rozsiadła się w za-
tłoczonej knajpce Paola. Sącząc wyśmienitego szampana, wyluzowała się, napięcie zni-
kło. Mogła wreszcie na spokojnie przyjrzeć się Lucowi.
Cenił sobie zmysłowe doznania, co można było dostrzec, kiedy smakował jedzenie
i alkohol. Poza tym, podobnie jak ona, lubił emanujące przyjazną atmosferą, dobrze
urządzone wnętrza. Gdy przyglądała się jego twarzy, zauważyła, że cała miękkość dzie-
cięcych, a pózniej młodzieńczych rysów z jej wspomnień znikła pod twardą, dorosłą mę-
skością.
Potrzebował wyzwań, dlatego chciał ze zrujnowanej posiadłości Hammerschmid-
tów stworzyć świetnie prosperującą winiarską firmę, podobną do House of Duvalier's. U
zródeł jego biznesowych działań była potężna emocja, głębokie przywiązanie, wręcz mi-
łość do Caverness, tej rajskiej krainy, która nie tylko da schronienie i wyżywi, ale rów-
R
L
T
nież przekaże siłę do działań na innych polach. Tak samo czuła Gaby, a co więcej, miała
nadzieję, że te wspólne doznania połączą ich w przyszłości.
Lecz nie tylko o wspólny biznes jej chodziło. Pragnęła uwolnić Luca z pancerza
dżentelmena i członka elity gospodarczej, chciała wyzwolić w nim szaleństwo, radość
odczuwania, poczucie swobody i wolności. I z takim Lukiem pragnęła się połączyć.
Gdy spojrzała mu w oczy, zrozumiał ją bez słów.
- Jak ci smakuje? - spytała.
- Wspaniałe, a twoje?
- Mmm. Pyszne.
- Czy jak do tej pory zachowuję się stosownie? - W jego głosie pobrzmiewała nuta
pożądania i rozpusty.
- Oczywiście. - Jak bardzo podziałała na nią ta nuta...
- Gotowa, żeby powalczyć w łóżku?
- Tak... Tak!
- Czyli co, zaraz, teraz? Pal diabli deser i kawę.
Jak spod ziemi wyrósł przy nich Paolo, patrząc na niedojedzone dania i nieopróż-
nioną butelkę.
- Czy coś się państwu nie podobało? - Gdy spojrzeli znacząco po sobie, dodał: -
Och, każę zakorkować butelkę, myślę, że przyda się na resztę wieczoru.
- Nie, Paolo, zabierz wino do kuchni i zrób z nim, co chcesz - odparł Luc. - Jedze-
nie było wyśmienite. Wyrazy szacunku dla twojej rodziny.
Gabrielle nie pamiętała, jak wstała i odeszła od stolika. W przedpokoju Luc po-
mógł jej włożyć płaszcz, zapiął guziki i ciasno zawiązał pasek. Kiedy tylko znalezli się w
samochodzie, przygarnął ją do siebie. Wplatał palce w jej włosy, poszukując wsuwek,
które sprawnie wyjmował, jednocześnie przyciskał wargami jej usta, czując, jak bardzo
jest przez nią pożądany, upragniony.
Wreszcie Gaby odepchnęła go i rozkazała:
- Ruszaj już!
- Dokąd?
- Gdziekolwiek, byle nie do Caverness.
R
L
T
- Nie chciała afiszować się ze swoją zażyłością z Lukiem przed matką. Nie dlatego,
że bała się jej opinii, wiedziała jednak doskonale, że Josien zjadliwym, nienawistnym
słowem zbrukałaby to uczucie. - Do mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]