[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trzymającym jego męskość, a mo\e i \ycie, między zębami ostrymi jak z \elaza.
- Tak - wysyczał z wysiłkiem. - Spróbuj. Mo\e zadziała. Niech on ci to przygotuje.
William zerwał się z podłogi i podbiegł, by porozmawiać z Levim. Sanitariusz sam był
w szoku. Oderwał ju\ wszystkie trzy węgorze i le\ał teraz obok swej walizeczki, opatrując
potworne rany i przygotowując sobie zastrzyk przeciwtę\cowy. Ledwie rozumiał cokolwiek ze
słów Williama, lecz skinął w końcu głową i trzęsącymi się, powalanymi krwią dłońmi podał mu
strzykawkę ze środkiem nasennym.
- To powinno... uśpić wieloryba... starczy?
Wiliiam wrócił pospiesznie do Josha i pokazał mu igłę.
- Kazał wstrzyknąć to tu\ za głową.
Josh przytaknął. Całą brodę miał teraz zakrwawioną. Wiliiam spojrzał na niego.
- Naprawdę chcesz, bym to zrobił?
- Rób to po prostu, na miłość boską - ponaglił go Josh, dobywając głos spomiędzy
zaciśniętych zębów.
Ostro\nie jak nigdy William uniósł zastrzyk i przytknął czubek igły za lśniącą głową
węgorza. Zwil\ył językiem wargi i nacisnął na igłę tak, \e niezmiernie powoli zagłębiła się w
skórę węgorza.
Popatrzyli na siebie. Słu\yli ju\, pracując razem, ponad trzy lata. Ponad tysiąc dni
pełnych brutalności, przemocy, nudy, niebezpieczeństwa i obra\eń. Tym razem wyglądało to
jednak zupełnie inaczej. Tym razem, nieświadomie, stanęli twarzą w twarz z diabłem.
Josh przytaknął. William wbił igłę głęboko w ciało węgorza. Skóra trzasnęła lekko.
Węgorz zdawał się nie czuć w ogóle nakłucia - nie poruszył się nawet wtedy, gdy William
wycisnął zbiorniczek, przetaczając środek znieczulający do jego systemu nerwowego.
Czekali w napięciu. Słońce wyszło zza chmur i kuchnia pojaśniała nagle. Rozejrzeli się,
lecz pozostałe węgorze zniknęły z pola widzenia, zostawiając zakrwawione ciało kobiety, która
je zrodziła i którą zabiły. Levi wstrzyknął sobie środki przeciwbólowe i le\ał z głową schowaną
między ramionami, w zbyt głębokim szoku i zanadto odurzony zastrzykami, by zdobyć się na
cokolwiek ponad wytrzymanie do czasu powrotu Tony'ego.
- Jak sądzisz? - Josh spojrzał na węgorza. - Czy ju\ śpi? William przyjrzał mu się z
bliska.
- Czy one mają powieki? - zapytał. - No, czy zamykają oczy, gdy zasypiają?
Minęło jeszcze pięć minut. Josh dostał drgawek ze zmęczenia.
- Ta kurwa musi ju\ spać - wycharczał.
- Mam spróbować go zdjąć?
Josh przytaknął, lecz zanim jeszcze William zdołał uchwycić węgorza, uniósł dłoń.
- Poczekaj. - Sięgnął ostro\nie do kabury, rozpiął zatrzask i wyjął swoją trzydziestkę
ósemkę.
- A to po co? - spytał przestraszony Wiliiam.
- Na wszelki wypadek. - Josh uniósł trzymaną kurczowo broń. Lufa dotknęła lewej
skroni.
- Josh! - zaprotestował William.
- Dalej! - wysapał Josh.
William wyciągnął dłonie, nasuwając je z obu stron na szczęki węgorza. Chciał ka\dą z
nich przytrzymać między palcem wskazującym a kciukiem i w takiej rozciągniętej pozycji
zsunąć je z ciała kumpla. Modlił się na \ycie swej matki, by środek usypiający zadziałał i stępił
całkowicie refleks węgorza. Nie byk) \adnego znaku, by osądzić, czy stworzenie spało, czy nie.
Jego ciało pozostało owinięte wokół uda Josha, oczy były nadal szeroko otwarte.
- Tak - powiedział William, bardziej do siebie ni\ do kogokolwiek innego.
Wzmocnił uchwyt, wyczuwając pod skórą kości, i powoli rozsunął ostre zęby,
uwalniając penisa Josha od ich uchwytu. Przerwał na chwilę, łapiąc oddech. Węgorz patrzył na
niego zimno i kpiąco jak mro\ona ryba lub jak morderca, który widzi ju\ swą ofiarę martwą.
Mięśnie szczęk były mocniejsze, ni\ oczekiwał. Robił wszystko, co mógł, by je rozerwać.
Josh odetchnął.
- Zdejmij to teraz, William. Powoli, powoli, lecz na miłość boską, zdejmij to,
William przełknął ślinę. Zaczął właśnie ściągać węgorza, gdy drzwi do kuchni
otworzyły się gwałtownie, wpuszczając dwóch detektywów.
- Co się tu u diabla dzieje? - spytał szorstko jeden z nich. - Co to wszystko znaczy?
William obejrzał się. Jego palce ześlizgnęły się ze szczęk węgorza.
Josh krzyknął, gdy zęby węgorza znów nakłuły jego skórę i w panice spróbował
oderwać stworzenie.
Szczęki zamknęły się z chrzęstem.
Josh ryknął jak kamikaze i pociągnął za spust broni. Z grzmotem równym uderzeniu
pioruna jego głowa rozprysneła się po całej kuchni.
Padł na bok, węgorz tymczasem odwinął się błyskawicznie, przemknął szybko srebrną
smugą na drugi koniec kuchni i zniknął. William nie patrzył zresztą na niego. Klęczał przed
Joshem z twarzą, zbryzganą krwią i wcią\ bezradnie uniesionymi dłońmi, zastygłymi w
pozycji, w jakiej zacisnął je na szczękach węgorza.
Gdy tylko Josh wystrzelił, obaj detektywi wyciągnęli własne pistolety i klęczeli teraz
zaskoczeni w rogu kuchni, zastanawiając się, czy nie powinni równie\ otworzyć ognia - a jeśli
tak, to do czego.
- Mów, człowieku, co się tutaj stało - powiedział jeden z nich, chowając broń i
przeskakując z niesmakiem nad plamami krwi.
- Próbowałem - powiedział William głosem nabrzmiewającym łzami. - Starałem się, jak
mogłem.
Na zewnątrz rozbrzmiewały dwie syreny mącące spokój słonecznego dnia. Levi
usiłował unieść głowę i zobaczyć, kto przybył.
Tymczasem dziewięć pozostałych węgorzy wymknęło się z domu, szukając miejsca, by
się ukryć. Trzy zakopały się pod krzakami ró\. w suchej, spalonej słońcem ziemi ogródka
Jennifer. Inny zwinął się w ciemności za szopą, która skrywała pompę basenu. Dwa dalsze
zdołały przedostać się na podwórko sąsiadów, gdzie jeden wpełznął do wiewiórczej dziupli,
drugi zaś znalazł kryjówkę w nieu\ywanej ubikacji za domem. Dwa niczym płynna rtęć
przeciekły przez kratki pobliskiego ścieku i przymierzały się do dorastania w kanale
zalewanym w regularnych odstępach czasu przez cuchnące ścieki. Ostatni próbował przebyć
Paseo del Sierra, przepełzając ta\ przed polewaczko-zmywarką. Został wciągnięty przez
szczotki i przewieziony, nadal \ywy, na wysypisko śmieci, gdzie pogrzebano go pod tonami
gazet, piasku, puszek po coca-coli, suchych liści jukki i ekskrementów. Le\ał tam, poruszając
skrzelami i czekając na dorosłość.
19
Minęło siedem tygodni, a Wojownicy Nocy nie natrafili na \aden ślad Yaomauitla. Po
niepowodzeniu, którego doznali w mechanicznym mieście, noc w noc ruszali ponad pogrą\oną [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
trzymającym jego męskość, a mo\e i \ycie, między zębami ostrymi jak z \elaza.
- Tak - wysyczał z wysiłkiem. - Spróbuj. Mo\e zadziała. Niech on ci to przygotuje.
William zerwał się z podłogi i podbiegł, by porozmawiać z Levim. Sanitariusz sam był
w szoku. Oderwał ju\ wszystkie trzy węgorze i le\ał teraz obok swej walizeczki, opatrując
potworne rany i przygotowując sobie zastrzyk przeciwtę\cowy. Ledwie rozumiał cokolwiek ze
słów Williama, lecz skinął w końcu głową i trzęsącymi się, powalanymi krwią dłońmi podał mu
strzykawkę ze środkiem nasennym.
- To powinno... uśpić wieloryba... starczy?
Wiliiam wrócił pospiesznie do Josha i pokazał mu igłę.
- Kazał wstrzyknąć to tu\ za głową.
Josh przytaknął. Całą brodę miał teraz zakrwawioną. Wiliiam spojrzał na niego.
- Naprawdę chcesz, bym to zrobił?
- Rób to po prostu, na miłość boską - ponaglił go Josh, dobywając głos spomiędzy
zaciśniętych zębów.
Ostro\nie jak nigdy William uniósł zastrzyk i przytknął czubek igły za lśniącą głową
węgorza. Zwil\ył językiem wargi i nacisnął na igłę tak, \e niezmiernie powoli zagłębiła się w
skórę węgorza.
Popatrzyli na siebie. Słu\yli ju\, pracując razem, ponad trzy lata. Ponad tysiąc dni
pełnych brutalności, przemocy, nudy, niebezpieczeństwa i obra\eń. Tym razem wyglądało to
jednak zupełnie inaczej. Tym razem, nieświadomie, stanęli twarzą w twarz z diabłem.
Josh przytaknął. William wbił igłę głęboko w ciało węgorza. Skóra trzasnęła lekko.
Węgorz zdawał się nie czuć w ogóle nakłucia - nie poruszył się nawet wtedy, gdy William
wycisnął zbiorniczek, przetaczając środek znieczulający do jego systemu nerwowego.
Czekali w napięciu. Słońce wyszło zza chmur i kuchnia pojaśniała nagle. Rozejrzeli się,
lecz pozostałe węgorze zniknęły z pola widzenia, zostawiając zakrwawione ciało kobiety, która
je zrodziła i którą zabiły. Levi wstrzyknął sobie środki przeciwbólowe i le\ał z głową schowaną
między ramionami, w zbyt głębokim szoku i zanadto odurzony zastrzykami, by zdobyć się na
cokolwiek ponad wytrzymanie do czasu powrotu Tony'ego.
- Jak sądzisz? - Josh spojrzał na węgorza. - Czy ju\ śpi? William przyjrzał mu się z
bliska.
- Czy one mają powieki? - zapytał. - No, czy zamykają oczy, gdy zasypiają?
Minęło jeszcze pięć minut. Josh dostał drgawek ze zmęczenia.
- Ta kurwa musi ju\ spać - wycharczał.
- Mam spróbować go zdjąć?
Josh przytaknął, lecz zanim jeszcze William zdołał uchwycić węgorza, uniósł dłoń.
- Poczekaj. - Sięgnął ostro\nie do kabury, rozpiął zatrzask i wyjął swoją trzydziestkę
ósemkę.
- A to po co? - spytał przestraszony Wiliiam.
- Na wszelki wypadek. - Josh uniósł trzymaną kurczowo broń. Lufa dotknęła lewej
skroni.
- Josh! - zaprotestował William.
- Dalej! - wysapał Josh.
William wyciągnął dłonie, nasuwając je z obu stron na szczęki węgorza. Chciał ka\dą z
nich przytrzymać między palcem wskazującym a kciukiem i w takiej rozciągniętej pozycji
zsunąć je z ciała kumpla. Modlił się na \ycie swej matki, by środek usypiający zadziałał i stępił
całkowicie refleks węgorza. Nie byk) \adnego znaku, by osądzić, czy stworzenie spało, czy nie.
Jego ciało pozostało owinięte wokół uda Josha, oczy były nadal szeroko otwarte.
- Tak - powiedział William, bardziej do siebie ni\ do kogokolwiek innego.
Wzmocnił uchwyt, wyczuwając pod skórą kości, i powoli rozsunął ostre zęby,
uwalniając penisa Josha od ich uchwytu. Przerwał na chwilę, łapiąc oddech. Węgorz patrzył na
niego zimno i kpiąco jak mro\ona ryba lub jak morderca, który widzi ju\ swą ofiarę martwą.
Mięśnie szczęk były mocniejsze, ni\ oczekiwał. Robił wszystko, co mógł, by je rozerwać.
Josh odetchnął.
- Zdejmij to teraz, William. Powoli, powoli, lecz na miłość boską, zdejmij to,
William przełknął ślinę. Zaczął właśnie ściągać węgorza, gdy drzwi do kuchni
otworzyły się gwałtownie, wpuszczając dwóch detektywów.
- Co się tu u diabla dzieje? - spytał szorstko jeden z nich. - Co to wszystko znaczy?
William obejrzał się. Jego palce ześlizgnęły się ze szczęk węgorza.
Josh krzyknął, gdy zęby węgorza znów nakłuły jego skórę i w panice spróbował
oderwać stworzenie.
Szczęki zamknęły się z chrzęstem.
Josh ryknął jak kamikaze i pociągnął za spust broni. Z grzmotem równym uderzeniu
pioruna jego głowa rozprysneła się po całej kuchni.
Padł na bok, węgorz tymczasem odwinął się błyskawicznie, przemknął szybko srebrną
smugą na drugi koniec kuchni i zniknął. William nie patrzył zresztą na niego. Klęczał przed
Joshem z twarzą, zbryzganą krwią i wcią\ bezradnie uniesionymi dłońmi, zastygłymi w
pozycji, w jakiej zacisnął je na szczękach węgorza.
Gdy tylko Josh wystrzelił, obaj detektywi wyciągnęli własne pistolety i klęczeli teraz
zaskoczeni w rogu kuchni, zastanawiając się, czy nie powinni równie\ otworzyć ognia - a jeśli
tak, to do czego.
- Mów, człowieku, co się tutaj stało - powiedział jeden z nich, chowając broń i
przeskakując z niesmakiem nad plamami krwi.
- Próbowałem - powiedział William głosem nabrzmiewającym łzami. - Starałem się, jak
mogłem.
Na zewnątrz rozbrzmiewały dwie syreny mącące spokój słonecznego dnia. Levi
usiłował unieść głowę i zobaczyć, kto przybył.
Tymczasem dziewięć pozostałych węgorzy wymknęło się z domu, szukając miejsca, by
się ukryć. Trzy zakopały się pod krzakami ró\. w suchej, spalonej słońcem ziemi ogródka
Jennifer. Inny zwinął się w ciemności za szopą, która skrywała pompę basenu. Dwa dalsze
zdołały przedostać się na podwórko sąsiadów, gdzie jeden wpełznął do wiewiórczej dziupli,
drugi zaś znalazł kryjówkę w nieu\ywanej ubikacji za domem. Dwa niczym płynna rtęć
przeciekły przez kratki pobliskiego ścieku i przymierzały się do dorastania w kanale
zalewanym w regularnych odstępach czasu przez cuchnące ścieki. Ostatni próbował przebyć
Paseo del Sierra, przepełzając ta\ przed polewaczko-zmywarką. Został wciągnięty przez
szczotki i przewieziony, nadal \ywy, na wysypisko śmieci, gdzie pogrzebano go pod tonami
gazet, piasku, puszek po coca-coli, suchych liści jukki i ekskrementów. Le\ał tam, poruszając
skrzelami i czekając na dorosłość.
19
Minęło siedem tygodni, a Wojownicy Nocy nie natrafili na \aden ślad Yaomauitla. Po
niepowodzeniu, którego doznali w mechanicznym mieście, noc w noc ruszali ponad pogrą\oną [ Pobierz całość w formacie PDF ]