[ Pobierz całość w formacie PDF ]
omiata nasze plecy i Sara chwyta się mojej nogi. Niektórzy piszczą. Z gwałtownym szarpnięciem traktor z powrotem
zapala i rusza dalej, w zasięgu jego świateł są tylko zarysy drzew.
Jedziemy jeszcze trzy, cztery minuty. Napięcie rośnie wraz z prze-czuwalnym lękiem, że tę samą odległość
będziemy zmuszeni pokonać na piechotę. Wreszcie traktor zjeżdża na okrągłą polanę i gasi silnik.
- Wszyscy z wozu! - wrzeszczy kierowca.
Kiedy ostatnia osoba schodzi z platformy, traktor odjeżdża. Jego światło blednie w oddali, w końcu znika, nie
zostawiając niczego poza nocnym mrokiem i ani jednego dzwięku poza odgłosem naszej obecności.
- Niech to szlag - mówi ktoś tam i wszyscy się śmiejemy.
W sumie jest nas jedenaścioro. Rozbłyska smuga światła, pokazując nam drogę, i zaraz gaśnie. Zamykam oczy, chcę
się skupić na dotyku palców Sary splecionych z moimi.
- Nie mam pojęcia, dlaczego robię to co roku - mówi nerwowo Emily, obejmując się ramionami.
Inni poszli już wyznaczonym szlakiem, więc ruszamy i my. Od czasu do czasu błyska rząd świateł, które torują nam
drogę. Reszta ludzi jest na tyle daleko z przodu, że ich nie widzimy. Ja ledwie dostrzegam grunt pod stopami. Nagle
bardzo blisko rozlegają się trzy albo cztery wrzaski.
- O nie - szepcze Sara, ściskając moją rękę. - To brzmi jak zapowiedz kłopotów.
W tej samej chwili spada na nas coś ciężkiego. Obydwie dziewczyny krzyczą, Sam też. Potykam się i przewracam,
ocierając sobie kolano, zaplątany w cholera wie co. Nagle do mnie dociera, że to siatka!
- Co jest, do cholery? - pyta Sam.
Rozrywam skręcany sznurek, ale w momencie, gdy jestem wolny, dostaję mocne pchnięcie od tyłu. Ktoś mnie łapie
i odciąga od dziewczyn i Sama. Uwalniam się i wstaję, ale natychmiast zostaję po walony następnym ciosem od tyłu.
Tego nie było w programie prze jażdżki.
- Zostaw mnie! - krzyczy jedna z dziewczyn.
Jakiś typ odpowiada śmiechem. Nic nie widzę. Głosy dziewczyn oddalają się.
- John? - woła Sara.
- Gdzie jesteś, John? - krzyczy Sam.
Wstaję, żeby za nimi pobiec, ale znów zarabiam cios w plecy. Nie, to nie w porządku. Zostałem powalony. Jakby
uszło ze mnie całe powietrze, kiedy leżę tam wbity w ziemię. Podrywam się i staram złapać oddech, podpierając się
ręką o drzewo. Zgarniam z ust piasek i liście.
Stoję tak kilka sekund, nie słysząc żadnego innego dzwięku niż własny ciężki oddech. I kiedy już myślę, że dali mi
spokój, ktoś popycha mnie ramieniem i ląduję na sąsiednim drzewie. Trzasnąłem głową
0 pień i przez moment widzę gwiazdy. Zaskakuje mnie siła tej osoby. Sięgam ręką do czoła i czuję krew na czubkach
palców. Rozglądam się, ale nie widzę niczego poza konturami drzew.
Słyszę krzyk jednej z dziewczyn, po nim odgłosy szamotaniny Zaciskam zęby. Cały się trzęsę. Czy pomiędzy
najbliższymi drzewami są ludzie? Nie wiem. Ale czuję na sobie czyjąś parę oczu.
- Odwal się ode mnie! - wrzeszczy Sara. Ktoś odciąga ją dalej. Tyle mogę powiedzieć.
- Okej - zwracam się do ciemności, do drzew. Ogarnia mnie furia. - Chcesz ze mną pograć? - tym razem mówię
głośno.
Ktoś z bliska się śmieje. Robię krok w tamtą stronę. Dostaję pchnięcie od tyłu, ale przed upadkiem udaje mi się
złapać równowagę. Wyrzucam ślepy cios i wierzch mojej dłoni szoruje o korę drzewa.
1 tyle. Nie da się zrobić nic więcej. Co komu z tych Dziedzictw, jeśli nie używa się ich wtedy, kiedy są potrzebne?
Nawet gdybym miał jeszcze dzisiaj spakować z Henrim manatki i wiać do innego miasteczka, przynajmniej będę
wiedział, że zrobiłem to, co należało.
Chcesz ze mną pograć? - wywrzaskuję jeszcze raz. - Proszę bardzo, masz to jak w banku!
Strużka krwi spływa po moim policzku. Okej, myślę, do dzieła. Ze mną mogą robić, co chcą, ale nie pozwolę, żeby
włos spadł z głowy Sarze. Albo Samowi czy Emily
Biorę głęboki oddech i czuję przypływ adrenaliny. Złowrogi uśmiech nabiera kształtu, a moje ciało jakby urosło,
zmężniało. Ręce zapalają się jak latarki i świecą żywym, jasnym światłem, które przedziera się przez ciemność i nagle
świat jest staje się jasny.
Patrzę w górę. Zwiecę rękami po drzewach i skaczę w noc.
14
Kevin, przebrany za mumię, wychodzi spomiędzy drzew. To on mnie powalił. Zwiatła go zaskakują i wygląda na
osłupiałego, próbując zrozumieć, skąd się wzięły. Jest w goglach noktowizyjnych. Więc to dlatego nas widzą, myślę.
Skąd oni je mają?
Rzuca się na mnie, ja w ostatniej sekundzie robię unik w bok i go podcinam.
- Odczep się ode mnie! - słyszę ze szlaku gdzieś dalej. Podnoszę wzrok, omiatam swoimi światłami drzewa, ale nic
się nie
rusza. Nie wiem, czy tamten głos należy do Emily, czy do Sary W odpowiedzi rozlega się męski śmiech.
Kevin próbuje wstać, ale dostaje ode mnie kopa w bok i pada z powrotem na ziemię z głośnym plaśnięciem.
Zdzieram mu z twarzy gogle i rzucam jak najdalej, wiedząc, że wylądują najmarniej kilometr stąd, może dwa, trzy, a
może pięć, bo jestem tak wściekły, że moja siła jest poza kontrolą. Potem puszczam się biegiem przez las, zanim Ke-
vin zdążył usiąść. Zcieżka skręca w lewo, potem w prawo. Moje ręce świecą tylko wtedy, gdy potrzebuję widzieć.
Czuję, że jestem blisko. I nagle widzę przed sobą Sama stojącego w kleszczach ramion jednego z zombi. Trzej inni są
blisko obok.
Zombi go puszcza.
- Wyluzuj, my się tylko wygłupiamy Jak się nie będziesz stawiał, nic ci nie grozi - mówi do Sama. - Usiądz albo co.
Strzelam z dłoni oślepiającym światłem prosto w ich oczy. Kiedy najbliżej stojący przebieraniec robi krok w moją
stronę, zdzielam go w twarz i facet pada bez ruchu na ziemię. Jego gogle lecą w jeżynowe zarośla i znikają. Drugi
próbuje zrobić mi niedzwiedzia, ale zrywam chwyt i unoszę go w powietrze.
- Kurde, co jest? - mówi ogłupiały.
Rzucam nim jak piłką i koleś uderza w pień drzewa z sześć metrów dalej. Trzeci, widząc to, ucieka, więc zostaje mi
tylko czwarty, ten, który trzyma Sama. Podnosi ręce, jakbym celował z broni w jego pierś.
- To nie był mój pomysł - mówi.
- Co on planuje?
- Nic takiego. Chcieliśmy tylko zrobić sobie z was jaja, postraszyć was trochę.
- Gdzie oni są?
- Puścili Emily. Sara jest dalej, na przedzie.
- Dawaj mi swoje gogle - mówię.
- Mowy nie ma, stary Pożyczamy je od policji. Wpadnę w kłopoty. Robię krok w jego stronę.
- Dobra, już!
Zdejmuje gogle i podaje mi je.
Ciskam nimi jeszcze mocniej niż poprzednią parą. Mam nadzieję, że lądują w następnym mieście. Niech to chłopaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
omiata nasze plecy i Sara chwyta się mojej nogi. Niektórzy piszczą. Z gwałtownym szarpnięciem traktor z powrotem
zapala i rusza dalej, w zasięgu jego świateł są tylko zarysy drzew.
Jedziemy jeszcze trzy, cztery minuty. Napięcie rośnie wraz z prze-czuwalnym lękiem, że tę samą odległość
będziemy zmuszeni pokonać na piechotę. Wreszcie traktor zjeżdża na okrągłą polanę i gasi silnik.
- Wszyscy z wozu! - wrzeszczy kierowca.
Kiedy ostatnia osoba schodzi z platformy, traktor odjeżdża. Jego światło blednie w oddali, w końcu znika, nie
zostawiając niczego poza nocnym mrokiem i ani jednego dzwięku poza odgłosem naszej obecności.
- Niech to szlag - mówi ktoś tam i wszyscy się śmiejemy.
W sumie jest nas jedenaścioro. Rozbłyska smuga światła, pokazując nam drogę, i zaraz gaśnie. Zamykam oczy, chcę
się skupić na dotyku palców Sary splecionych z moimi.
- Nie mam pojęcia, dlaczego robię to co roku - mówi nerwowo Emily, obejmując się ramionami.
Inni poszli już wyznaczonym szlakiem, więc ruszamy i my. Od czasu do czasu błyska rząd świateł, które torują nam
drogę. Reszta ludzi jest na tyle daleko z przodu, że ich nie widzimy. Ja ledwie dostrzegam grunt pod stopami. Nagle
bardzo blisko rozlegają się trzy albo cztery wrzaski.
- O nie - szepcze Sara, ściskając moją rękę. - To brzmi jak zapowiedz kłopotów.
W tej samej chwili spada na nas coś ciężkiego. Obydwie dziewczyny krzyczą, Sam też. Potykam się i przewracam,
ocierając sobie kolano, zaplątany w cholera wie co. Nagle do mnie dociera, że to siatka!
- Co jest, do cholery? - pyta Sam.
Rozrywam skręcany sznurek, ale w momencie, gdy jestem wolny, dostaję mocne pchnięcie od tyłu. Ktoś mnie łapie
i odciąga od dziewczyn i Sama. Uwalniam się i wstaję, ale natychmiast zostaję po walony następnym ciosem od tyłu.
Tego nie było w programie prze jażdżki.
- Zostaw mnie! - krzyczy jedna z dziewczyn.
Jakiś typ odpowiada śmiechem. Nic nie widzę. Głosy dziewczyn oddalają się.
- John? - woła Sara.
- Gdzie jesteś, John? - krzyczy Sam.
Wstaję, żeby za nimi pobiec, ale znów zarabiam cios w plecy. Nie, to nie w porządku. Zostałem powalony. Jakby
uszło ze mnie całe powietrze, kiedy leżę tam wbity w ziemię. Podrywam się i staram złapać oddech, podpierając się
ręką o drzewo. Zgarniam z ust piasek i liście.
Stoję tak kilka sekund, nie słysząc żadnego innego dzwięku niż własny ciężki oddech. I kiedy już myślę, że dali mi
spokój, ktoś popycha mnie ramieniem i ląduję na sąsiednim drzewie. Trzasnąłem głową
0 pień i przez moment widzę gwiazdy. Zaskakuje mnie siła tej osoby. Sięgam ręką do czoła i czuję krew na czubkach
palców. Rozglądam się, ale nie widzę niczego poza konturami drzew.
Słyszę krzyk jednej z dziewczyn, po nim odgłosy szamotaniny Zaciskam zęby. Cały się trzęsę. Czy pomiędzy
najbliższymi drzewami są ludzie? Nie wiem. Ale czuję na sobie czyjąś parę oczu.
- Odwal się ode mnie! - wrzeszczy Sara. Ktoś odciąga ją dalej. Tyle mogę powiedzieć.
- Okej - zwracam się do ciemności, do drzew. Ogarnia mnie furia. - Chcesz ze mną pograć? - tym razem mówię
głośno.
Ktoś z bliska się śmieje. Robię krok w tamtą stronę. Dostaję pchnięcie od tyłu, ale przed upadkiem udaje mi się
złapać równowagę. Wyrzucam ślepy cios i wierzch mojej dłoni szoruje o korę drzewa.
1 tyle. Nie da się zrobić nic więcej. Co komu z tych Dziedzictw, jeśli nie używa się ich wtedy, kiedy są potrzebne?
Nawet gdybym miał jeszcze dzisiaj spakować z Henrim manatki i wiać do innego miasteczka, przynajmniej będę
wiedział, że zrobiłem to, co należało.
Chcesz ze mną pograć? - wywrzaskuję jeszcze raz. - Proszę bardzo, masz to jak w banku!
Strużka krwi spływa po moim policzku. Okej, myślę, do dzieła. Ze mną mogą robić, co chcą, ale nie pozwolę, żeby
włos spadł z głowy Sarze. Albo Samowi czy Emily
Biorę głęboki oddech i czuję przypływ adrenaliny. Złowrogi uśmiech nabiera kształtu, a moje ciało jakby urosło,
zmężniało. Ręce zapalają się jak latarki i świecą żywym, jasnym światłem, które przedziera się przez ciemność i nagle
świat jest staje się jasny.
Patrzę w górę. Zwiecę rękami po drzewach i skaczę w noc.
14
Kevin, przebrany za mumię, wychodzi spomiędzy drzew. To on mnie powalił. Zwiatła go zaskakują i wygląda na
osłupiałego, próbując zrozumieć, skąd się wzięły. Jest w goglach noktowizyjnych. Więc to dlatego nas widzą, myślę.
Skąd oni je mają?
Rzuca się na mnie, ja w ostatniej sekundzie robię unik w bok i go podcinam.
- Odczep się ode mnie! - słyszę ze szlaku gdzieś dalej. Podnoszę wzrok, omiatam swoimi światłami drzewa, ale nic
się nie
rusza. Nie wiem, czy tamten głos należy do Emily, czy do Sary W odpowiedzi rozlega się męski śmiech.
Kevin próbuje wstać, ale dostaje ode mnie kopa w bok i pada z powrotem na ziemię z głośnym plaśnięciem.
Zdzieram mu z twarzy gogle i rzucam jak najdalej, wiedząc, że wylądują najmarniej kilometr stąd, może dwa, trzy, a
może pięć, bo jestem tak wściekły, że moja siła jest poza kontrolą. Potem puszczam się biegiem przez las, zanim Ke-
vin zdążył usiąść. Zcieżka skręca w lewo, potem w prawo. Moje ręce świecą tylko wtedy, gdy potrzebuję widzieć.
Czuję, że jestem blisko. I nagle widzę przed sobą Sama stojącego w kleszczach ramion jednego z zombi. Trzej inni są
blisko obok.
Zombi go puszcza.
- Wyluzuj, my się tylko wygłupiamy Jak się nie będziesz stawiał, nic ci nie grozi - mówi do Sama. - Usiądz albo co.
Strzelam z dłoni oślepiającym światłem prosto w ich oczy. Kiedy najbliżej stojący przebieraniec robi krok w moją
stronę, zdzielam go w twarz i facet pada bez ruchu na ziemię. Jego gogle lecą w jeżynowe zarośla i znikają. Drugi
próbuje zrobić mi niedzwiedzia, ale zrywam chwyt i unoszę go w powietrze.
- Kurde, co jest? - mówi ogłupiały.
Rzucam nim jak piłką i koleś uderza w pień drzewa z sześć metrów dalej. Trzeci, widząc to, ucieka, więc zostaje mi
tylko czwarty, ten, który trzyma Sama. Podnosi ręce, jakbym celował z broni w jego pierś.
- To nie był mój pomysł - mówi.
- Co on planuje?
- Nic takiego. Chcieliśmy tylko zrobić sobie z was jaja, postraszyć was trochę.
- Gdzie oni są?
- Puścili Emily. Sara jest dalej, na przedzie.
- Dawaj mi swoje gogle - mówię.
- Mowy nie ma, stary Pożyczamy je od policji. Wpadnę w kłopoty. Robię krok w jego stronę.
- Dobra, już!
Zdejmuje gogle i podaje mi je.
Ciskam nimi jeszcze mocniej niż poprzednią parą. Mam nadzieję, że lądują w następnym mieście. Niech to chłopaki [ Pobierz całość w formacie PDF ]