[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pięciuset. Są one składane w szczelnie zamkniętych inkubatorach, gdzie przez następne piec lat leżą, poddane
działaniu promieni słonecznych. Wydarzenie, którego dzisiaj byliśmy świadkami było typowe dla całego
procesu z niemal wszystkich jaj wykluli się mali Marsjanie. Jeżeli z tych nielicznych, które pozostały wykluły
się pózniej marsjańskie dzieci ich los już nikogo nie obchodził. Były niepożądane, gdyż mogłyby przynieść ze
sobą umocnienie się i rozszerzenie tendencji do opóznienia w wykluwaniu, a to mogłoby zakłócić system, który
utrzymuje się od wieków i pozwala starszym Marsjanom określić właściwy na udanie się ku inkubatorom czas z
dokładnością niemal do godziny.
Inkubatory są budowane w odległych miejscach, gdzie istnieje małe prawdopodobieństwo; że zostaną
odnalezione przez inne plemiona. Rezultatem takiego katastrofalnego wydarzenia byłby brak dzieci w
17
społeczności przez następne pięć lat Miałem pózniej stać się świadkiem odkrycia obcego inkubatora. Grupa
Marsjan, z którą związał mnie los stanowiła cześć plemienia O liczebności około trzydziestu tysięcy osób.
Zajmowali ogromny obszar jałowej i półjałowej ziemi, rozciągający się miedzy czterdziestym a osiemdziesiątym
stopniem szerokości geograficznej południowej, ograniczony od wschodu i zachodu przez dwa duże pasy ziemi
uprawnej. Ich główne siedziby leżały na południowo-zachodnim krańcu tego obszaru, w pobliżu przecięcia
dwóch tzw. kanałów marsjańskich.
Ponieważ inkubator został umieszczony daleko na północ od obszaru, na którym żyli, w miejscu nie
zamieszkanym i prawdopodobnie przez nikogo nie odwiedzanym, czekała nas bardzo długa podróż na południe,
po której, rzecz jasna, nie wiedziałem czego się spodziewać.
Po powrocie do umarłego miasta przeżyłem kilka dni na względnym próżniactwie. Następnego dnia
wszyscy wojownicy wyjechali gdzieś wczesnym rankiem i wrócili dopiero tuż przed nastaniem nocy. Jak się
pózniej dowiedziałem byli w podziemnych lochach, przenieśli wszystkie jaja do inkubatora i zabezpieczyli go na
następne pięć lat, podczas których najprawdopodobniej nie będzie odwiedzany.
Lochy, w których były przechowywane jaja, są położone wiele mil na południe od inkubatora i są
odwiedzane corocznie przez komisje, złożoną z dwudziestu dowódców i wodzów. Dlaczego nie zdecydowali się
zbudować tych lochów i inkubatorów bliżej swoich siedzib pozostało dla mnie tajemnicą nierozwiązywalną przy
użyciu ziemskich pojęć i zwyczajów, jak wiele innych marsjańskich tajemnic.
Obowiązki Soli uległy teraz podwojeniu, gdyż musiała się opiekować zarówno mną, jak i małym
Marsjaninem, ale żaden z nas nie wymagał specjalnej troski, a ponieważ obaj byliśmy jednakowo zaawansowani
w wiedzy o tym świecie, postanowiła wychowywać nas razem.
Marsjański wychowanek miał około czterech stóp wzrostu, był bardzo silny i doskonale rozwinięty pod
względem fizycznym. Uczył się szybko i bawiliśmy się znakomicie, przynajmniej ja, rywalizacją w zdobywaniu
wiedzy. Jeżyk marsjański, jak już zaznaczyłem, jest niesłychanie prosty i już po tygodniu mogłem wypowiedzieć
wszystko to, co chciałem i rozumiałem niemal wszystko, co do mnie mówiono. Podobnie rozwinąłem, pod
kierunkiem Soli, moje umiejętności telepatyczne i wkrótce mogłem już odczuwać praktycznie wszystko, co się
wokół mnie działo.
Sole niezwykle dziwił fakt, że podczas gdy ja mogłem odbierać od innych telepatyczne przesłania, nawet
te nie przeznaczone dla mnie, to nikt w żadnych okolicznościach nie mógł przeczytać nawet ułamka moich
myśli. Na początku trochę mnie to złościło, lecz wkrótce byłem bardzo z tego zadowolony, gdyż dawał mi on
niezaprzeczalną przewagę nad Marsjanami.
Piękna niewolnica z niebios
Trzeciego dnia po ceremonii przy inkubatorze wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Zaledwie
jednak czoło pochodu weszło na otwarta przestrzeń za miastem, wydano rozkaz natychmiastowego i spiesznego
powrotu. Marsjanie, od lat ćwiczeni w wykonywaniu tego typu manewrów, zniknęli jak mgła w obszernych
wejściach do najbliższych budynków i w trzy minuty pózniej nie było już nawet śladu po wozach, pociągowych
zwierzętach i jezdzcach.
Sola i ja weszliśmy do budynku na skraju miasta, tego samego, w którym stoczyłem walkę z małpami.
Chcąc dowiedzieć się, co spowodowało taki nagły odwrót, wszedłem na wyższe piętro. Stamtąd wyjrzałem przez
okno w stronę doliny i położonych dalej wzgórz i zobaczyłem przyczynę, dla której Marsjanie tak nagle zaczęli
szukać ukrycia. Ogromny statek powietrzny, długi, płaski, pomalowany na szaro przepływał wolno nad
grzbietem najbliższego wzgórza. Za nim ukazał się następny i jeszcze jeden, i jeszcze, aż w końcu dwadzieścia
statków szybowało nisko nad ziemią, powoli i majestatycznie zbliżając się do miasta. Wzdłuż każdego z nich, od
dziobu po rufę, były przewieszone dziwne sztandary, na których wymalowano jakieś napisy, połyskujące w
słońcu i wyraznie widoczne nawet z dużej odległości. Na pomostach i pokładach statków zauważyłem tłoczące
się postacie. Nie wiedziałem czy widziały nas, czy tylko przyglądały się opuszczonemu miastu, w każdym
jednak przypadku spotkały się z bardzo nieuprzejmym przyjęciem. Nagle i bez ostrzeżenia wojownicy otworzyli
z okien budynków gwałtowny ogień, zasypując pociskami spokojnie wpływające w dolinę statki.
Widok zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pierwszy statek ruszył szybko w naszym
kierunku i odpowiedział strzałami na nasz ogień, potem zawrócił, najwyrazniej mając zamiar zakreślić wielkie
koło i znów zbliżyć się do nas na odległość strzału. Pozostałe statki podążyły za nim, zasypując nas pociskami,
gdy tylko znalazły się na dogodnej pozycji. Intensywność ognia z naszej strony nie zmniejszyła się nawet na
chwile i wątpię czy niecelnych pocisków było więcej niż dwadzieścia pięć procent. Nigdy jeszcze nie dane mi
było widzieć tak straszliwej celności wydawało się, że każdy strzał powoduje upadek drobnej sylwetki na
którymś ze statków. Sztandary i nadbudówki stanęły w płomieniach, nie mogąc się oprzeć niszczycielskiej sile
naszych pocisków.
Ogień ze statków był prawie całkowicie nieskuteczny, czego przyczyną było, jak się pózniej
dowiedziałem, całkowite zaskoczenie i gwałtowność pierwszych salw zielonych Marsjan, które zniszczyły
18
odsłonięte aparaty celownicze ciężkiej broni.
Jak się wydaje, każdy z zielonych wojowników ma z góry określone cele, na które ma kierować swój
ogień w relatywnie takich samych warunkach bojowych. Na przykład, pewna grupa, zazwyczaj najlepsi strzelcy,
ostrzeliwuje wyłącznie bezprzewodową aparaturę celowniczą i wykrywającą, zamontowaną na ciężkiej broni.
Inny oddział zajmuje się tylko bronią o mniejszym kalibrze. Jeszcze inny skupia się na nękaniu strzelców
pokładowych czy oficerów. Pozostali koncentrują swoją uwagę na członkach załogi statków nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
pięciuset. Są one składane w szczelnie zamkniętych inkubatorach, gdzie przez następne piec lat leżą, poddane
działaniu promieni słonecznych. Wydarzenie, którego dzisiaj byliśmy świadkami było typowe dla całego
procesu z niemal wszystkich jaj wykluli się mali Marsjanie. Jeżeli z tych nielicznych, które pozostały wykluły
się pózniej marsjańskie dzieci ich los już nikogo nie obchodził. Były niepożądane, gdyż mogłyby przynieść ze
sobą umocnienie się i rozszerzenie tendencji do opóznienia w wykluwaniu, a to mogłoby zakłócić system, który
utrzymuje się od wieków i pozwala starszym Marsjanom określić właściwy na udanie się ku inkubatorom czas z
dokładnością niemal do godziny.
Inkubatory są budowane w odległych miejscach, gdzie istnieje małe prawdopodobieństwo; że zostaną
odnalezione przez inne plemiona. Rezultatem takiego katastrofalnego wydarzenia byłby brak dzieci w
17
społeczności przez następne pięć lat Miałem pózniej stać się świadkiem odkrycia obcego inkubatora. Grupa
Marsjan, z którą związał mnie los stanowiła cześć plemienia O liczebności około trzydziestu tysięcy osób.
Zajmowali ogromny obszar jałowej i półjałowej ziemi, rozciągający się miedzy czterdziestym a osiemdziesiątym
stopniem szerokości geograficznej południowej, ograniczony od wschodu i zachodu przez dwa duże pasy ziemi
uprawnej. Ich główne siedziby leżały na południowo-zachodnim krańcu tego obszaru, w pobliżu przecięcia
dwóch tzw. kanałów marsjańskich.
Ponieważ inkubator został umieszczony daleko na północ od obszaru, na którym żyli, w miejscu nie
zamieszkanym i prawdopodobnie przez nikogo nie odwiedzanym, czekała nas bardzo długa podróż na południe,
po której, rzecz jasna, nie wiedziałem czego się spodziewać.
Po powrocie do umarłego miasta przeżyłem kilka dni na względnym próżniactwie. Następnego dnia
wszyscy wojownicy wyjechali gdzieś wczesnym rankiem i wrócili dopiero tuż przed nastaniem nocy. Jak się
pózniej dowiedziałem byli w podziemnych lochach, przenieśli wszystkie jaja do inkubatora i zabezpieczyli go na
następne pięć lat, podczas których najprawdopodobniej nie będzie odwiedzany.
Lochy, w których były przechowywane jaja, są położone wiele mil na południe od inkubatora i są
odwiedzane corocznie przez komisje, złożoną z dwudziestu dowódców i wodzów. Dlaczego nie zdecydowali się
zbudować tych lochów i inkubatorów bliżej swoich siedzib pozostało dla mnie tajemnicą nierozwiązywalną przy
użyciu ziemskich pojęć i zwyczajów, jak wiele innych marsjańskich tajemnic.
Obowiązki Soli uległy teraz podwojeniu, gdyż musiała się opiekować zarówno mną, jak i małym
Marsjaninem, ale żaden z nas nie wymagał specjalnej troski, a ponieważ obaj byliśmy jednakowo zaawansowani
w wiedzy o tym świecie, postanowiła wychowywać nas razem.
Marsjański wychowanek miał około czterech stóp wzrostu, był bardzo silny i doskonale rozwinięty pod
względem fizycznym. Uczył się szybko i bawiliśmy się znakomicie, przynajmniej ja, rywalizacją w zdobywaniu
wiedzy. Jeżyk marsjański, jak już zaznaczyłem, jest niesłychanie prosty i już po tygodniu mogłem wypowiedzieć
wszystko to, co chciałem i rozumiałem niemal wszystko, co do mnie mówiono. Podobnie rozwinąłem, pod
kierunkiem Soli, moje umiejętności telepatyczne i wkrótce mogłem już odczuwać praktycznie wszystko, co się
wokół mnie działo.
Sole niezwykle dziwił fakt, że podczas gdy ja mogłem odbierać od innych telepatyczne przesłania, nawet
te nie przeznaczone dla mnie, to nikt w żadnych okolicznościach nie mógł przeczytać nawet ułamka moich
myśli. Na początku trochę mnie to złościło, lecz wkrótce byłem bardzo z tego zadowolony, gdyż dawał mi on
niezaprzeczalną przewagę nad Marsjanami.
Piękna niewolnica z niebios
Trzeciego dnia po ceremonii przy inkubatorze wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Zaledwie
jednak czoło pochodu weszło na otwarta przestrzeń za miastem, wydano rozkaz natychmiastowego i spiesznego
powrotu. Marsjanie, od lat ćwiczeni w wykonywaniu tego typu manewrów, zniknęli jak mgła w obszernych
wejściach do najbliższych budynków i w trzy minuty pózniej nie było już nawet śladu po wozach, pociągowych
zwierzętach i jezdzcach.
Sola i ja weszliśmy do budynku na skraju miasta, tego samego, w którym stoczyłem walkę z małpami.
Chcąc dowiedzieć się, co spowodowało taki nagły odwrót, wszedłem na wyższe piętro. Stamtąd wyjrzałem przez
okno w stronę doliny i położonych dalej wzgórz i zobaczyłem przyczynę, dla której Marsjanie tak nagle zaczęli
szukać ukrycia. Ogromny statek powietrzny, długi, płaski, pomalowany na szaro przepływał wolno nad
grzbietem najbliższego wzgórza. Za nim ukazał się następny i jeszcze jeden, i jeszcze, aż w końcu dwadzieścia
statków szybowało nisko nad ziemią, powoli i majestatycznie zbliżając się do miasta. Wzdłuż każdego z nich, od
dziobu po rufę, były przewieszone dziwne sztandary, na których wymalowano jakieś napisy, połyskujące w
słońcu i wyraznie widoczne nawet z dużej odległości. Na pomostach i pokładach statków zauważyłem tłoczące
się postacie. Nie wiedziałem czy widziały nas, czy tylko przyglądały się opuszczonemu miastu, w każdym
jednak przypadku spotkały się z bardzo nieuprzejmym przyjęciem. Nagle i bez ostrzeżenia wojownicy otworzyli
z okien budynków gwałtowny ogień, zasypując pociskami spokojnie wpływające w dolinę statki.
Widok zmienił się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pierwszy statek ruszył szybko w naszym
kierunku i odpowiedział strzałami na nasz ogień, potem zawrócił, najwyrazniej mając zamiar zakreślić wielkie
koło i znów zbliżyć się do nas na odległość strzału. Pozostałe statki podążyły za nim, zasypując nas pociskami,
gdy tylko znalazły się na dogodnej pozycji. Intensywność ognia z naszej strony nie zmniejszyła się nawet na
chwile i wątpię czy niecelnych pocisków było więcej niż dwadzieścia pięć procent. Nigdy jeszcze nie dane mi
było widzieć tak straszliwej celności wydawało się, że każdy strzał powoduje upadek drobnej sylwetki na
którymś ze statków. Sztandary i nadbudówki stanęły w płomieniach, nie mogąc się oprzeć niszczycielskiej sile
naszych pocisków.
Ogień ze statków był prawie całkowicie nieskuteczny, czego przyczyną było, jak się pózniej
dowiedziałem, całkowite zaskoczenie i gwałtowność pierwszych salw zielonych Marsjan, które zniszczyły
18
odsłonięte aparaty celownicze ciężkiej broni.
Jak się wydaje, każdy z zielonych wojowników ma z góry określone cele, na które ma kierować swój
ogień w relatywnie takich samych warunkach bojowych. Na przykład, pewna grupa, zazwyczaj najlepsi strzelcy,
ostrzeliwuje wyłącznie bezprzewodową aparaturę celowniczą i wykrywającą, zamontowaną na ciężkiej broni.
Inny oddział zajmuje się tylko bronią o mniejszym kalibrze. Jeszcze inny skupia się na nękaniu strzelców
pokładowych czy oficerów. Pozostali koncentrują swoją uwagę na członkach załogi statków nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]