[ Pobierz całość w formacie PDF ]
96
napotkał ich w odległości zaledwie kilkunastu mil na wschód od Murmańska. W te same
okolice dotarło czterdziestu dwóch ludzi, którzy przeżyli storpedowanie "Empire Byron";
dwunastu poniosło śmierć. Ocalałych uratowała wysłana na poszukiwanie jednostka Royal
Navy. Rola "Holendra - Tułacza" przypadła załodze "Honomu", mającej najwidoczniej
kiepskie pojęcie o nawigacji. Gdy po trzynastu dniach prowadzący poszukiwania brytyjski
trałowiec napotkał łodzie z trzydziestoma siedmioma wyczerpanymi do cna rozbitkami, były
one na pełnym morzu, o setki mil od najbliższego lądu! Storpedowanie "Honomu" pociągnęło
za sobą ogółem śmierć dziewiętnastu ludzi. Dwie łodzie z "Alcoa Ranger" dobiły do Nowej
Ziemi, trzecia, kierująca się na południe, wylądowała na przylądku Kanin Nos.
Szczególnie ciężko dotknął los ocalałych członków załogi frachtowca "Hartlebury". Ich statek
zatonął w odległości niewielu tylko mil od Nowej Ziemi, ale 7 lipca wiał południowo-
wschodni wiatr, utrudniający osiągnięcie zbawczych brzegów. Na tratwach jeszcze jakoś
sobie radzono, lecz sytuacja marynarzy znajdujących się w wypełnionej po brzegi wodą łodzi
stawała się krytyczna. Dysponując jednym tylko wiosłem, nie byli w stanie przeciwstawić się
naporowi wiatru. Stopniowo udało się co prawda wylać z łodzi tyle wody, że fale nie przele-
97
wały się już przez burty, wciąż jednak ludzie siedzieli zanurzeni w niej po pas i ramiona.
Młodszy steward Arthur Spuhler dostrzegł dryfującą opodal pustą tratwę, która dawała
rozbitkom większą szansę przetrwania niż na wpół zatopiona łódz. Przywiązał sobie do pasa
linę i rzucił się do morza. Przepłynął może połowę dystansu, gdy nasiąkające wodą ubranie
zaczęło ściągać go w toń. Wyraznie tracił siły' i koledzy wyratowali go w ostatnim momencie.
Dzielny chłopak był siny i zupełnie zesztywniały z zimna. Próbowano przywrócić mu
krążenie, ale mimo to przypłacił swoje bohaterstwo utratą obydwu stóp, które trzeba było mu
po kilku dniach amputować.
Najgorzej przedstawiała się sytuacja palaczy. Niektórzy wybiegli z rozgrzanej kotłowni w
samych tylko spodniach i koszuli i teraz marzli straszliwie. Oni byli też pierwszymi ofiarami
w tej tragicznej podróży. Jeden z najstarszych na pokładzie Siebert Sparks, zawsze cichy i
spokojny, oparł się o burtę i przestał poruszać. Koledzy sądzili, że chce się chwilę zdrzemnąć,
nie zwracali więc na niego większej uwagi. Po pewnym czasie prawdziwy stan rzeczy
zdradziły dopiero jego otwarte, nieruchome oczy.
Nie minęła nawet godzina pobytu na łodzi, gdy Goeffrey Dixon zaczął zdradzać objawy
choroby nerwowej. Momentami mówił coś bez sensu, a wracając do świadomości
przekonywał wszystkich,
98
że nie ma już dla nich ratunku. Siedział pośrodku łodzi, prawie po ramiona w wodzie, i w
pewnym momencie zanurzył się w nią z głową. Siedzący obok udaremnili ten niewątpliwie
samobójczy zamiar, ale był to już ostatni przejaw jego aktywności. Dixon zaczął zapadać w
sen i w końcu zupełnie znieruchomiał.
Równie niepostrzeżenie odchodzili do wieczności inni. Najpierw najsłabsi fizycznie dwaj
kilkunastoletni chłopcy okrętowi, potem ranni i kontuzjowani: palacz Hutchinson, starszy
marynarz Clark, marynarz Hansen. Obywało się bez jakichkolwiek ceremonii, towarzysze
starali się tylko możliwie delikatnie opuścić do morza martwe ciała. Odciążano w ten sposób
nieco łódz... To były ofiary pierwszych godzin tułaczki, ale następnego dnia nie doczekał
także I mechanik, główny i drugi steward, kucharz i inni marynarze i palacze.
Needham Forth, III oficer, tuż po wyratowaniu, na gorąco, spisał w swym pamiętniku
przeżycia tej makabrycznej nocy:
"Odchodzili wszyscy w ten sam sposób: stawali się śpiący, potem ich oczy przybierały
szklany wyraz - i było już po wszystkim. Kto wie, może to nie najgorszy rodzaj śmierci?
Najtragiczniejsze jednak, że działo się to wszystko w odległości zaledwie kilku mil od
zbawczego lądu, którego nie mogliśmy osiągnąć! Sam byłem w niewiele lepszym stanie.
99
Przez godzinę pracowałem przy wiośle, co mnie trochę rozgrzało, potem jednak znów
oklapłem; przed zabójczym działaniem omywającej mnie do pasa wody nie było ucieczki.
Przeszedłem na dziób, gdzie trochę mniej dokuczały fale i gdzie skupiło się kilku ludzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
96
napotkał ich w odległości zaledwie kilkunastu mil na wschód od Murmańska. W te same
okolice dotarło czterdziestu dwóch ludzi, którzy przeżyli storpedowanie "Empire Byron";
dwunastu poniosło śmierć. Ocalałych uratowała wysłana na poszukiwanie jednostka Royal
Navy. Rola "Holendra - Tułacza" przypadła załodze "Honomu", mającej najwidoczniej
kiepskie pojęcie o nawigacji. Gdy po trzynastu dniach prowadzący poszukiwania brytyjski
trałowiec napotkał łodzie z trzydziestoma siedmioma wyczerpanymi do cna rozbitkami, były
one na pełnym morzu, o setki mil od najbliższego lądu! Storpedowanie "Honomu" pociągnęło
za sobą ogółem śmierć dziewiętnastu ludzi. Dwie łodzie z "Alcoa Ranger" dobiły do Nowej
Ziemi, trzecia, kierująca się na południe, wylądowała na przylądku Kanin Nos.
Szczególnie ciężko dotknął los ocalałych członków załogi frachtowca "Hartlebury". Ich statek
zatonął w odległości niewielu tylko mil od Nowej Ziemi, ale 7 lipca wiał południowo-
wschodni wiatr, utrudniający osiągnięcie zbawczych brzegów. Na tratwach jeszcze jakoś
sobie radzono, lecz sytuacja marynarzy znajdujących się w wypełnionej po brzegi wodą łodzi
stawała się krytyczna. Dysponując jednym tylko wiosłem, nie byli w stanie przeciwstawić się
naporowi wiatru. Stopniowo udało się co prawda wylać z łodzi tyle wody, że fale nie przele-
97
wały się już przez burty, wciąż jednak ludzie siedzieli zanurzeni w niej po pas i ramiona.
Młodszy steward Arthur Spuhler dostrzegł dryfującą opodal pustą tratwę, która dawała
rozbitkom większą szansę przetrwania niż na wpół zatopiona łódz. Przywiązał sobie do pasa
linę i rzucił się do morza. Przepłynął może połowę dystansu, gdy nasiąkające wodą ubranie
zaczęło ściągać go w toń. Wyraznie tracił siły' i koledzy wyratowali go w ostatnim momencie.
Dzielny chłopak był siny i zupełnie zesztywniały z zimna. Próbowano przywrócić mu
krążenie, ale mimo to przypłacił swoje bohaterstwo utratą obydwu stóp, które trzeba było mu
po kilku dniach amputować.
Najgorzej przedstawiała się sytuacja palaczy. Niektórzy wybiegli z rozgrzanej kotłowni w
samych tylko spodniach i koszuli i teraz marzli straszliwie. Oni byli też pierwszymi ofiarami
w tej tragicznej podróży. Jeden z najstarszych na pokładzie Siebert Sparks, zawsze cichy i
spokojny, oparł się o burtę i przestał poruszać. Koledzy sądzili, że chce się chwilę zdrzemnąć,
nie zwracali więc na niego większej uwagi. Po pewnym czasie prawdziwy stan rzeczy
zdradziły dopiero jego otwarte, nieruchome oczy.
Nie minęła nawet godzina pobytu na łodzi, gdy Goeffrey Dixon zaczął zdradzać objawy
choroby nerwowej. Momentami mówił coś bez sensu, a wracając do świadomości
przekonywał wszystkich,
98
że nie ma już dla nich ratunku. Siedział pośrodku łodzi, prawie po ramiona w wodzie, i w
pewnym momencie zanurzył się w nią z głową. Siedzący obok udaremnili ten niewątpliwie
samobójczy zamiar, ale był to już ostatni przejaw jego aktywności. Dixon zaczął zapadać w
sen i w końcu zupełnie znieruchomiał.
Równie niepostrzeżenie odchodzili do wieczności inni. Najpierw najsłabsi fizycznie dwaj
kilkunastoletni chłopcy okrętowi, potem ranni i kontuzjowani: palacz Hutchinson, starszy
marynarz Clark, marynarz Hansen. Obywało się bez jakichkolwiek ceremonii, towarzysze
starali się tylko możliwie delikatnie opuścić do morza martwe ciała. Odciążano w ten sposób
nieco łódz... To były ofiary pierwszych godzin tułaczki, ale następnego dnia nie doczekał
także I mechanik, główny i drugi steward, kucharz i inni marynarze i palacze.
Needham Forth, III oficer, tuż po wyratowaniu, na gorąco, spisał w swym pamiętniku
przeżycia tej makabrycznej nocy:
"Odchodzili wszyscy w ten sam sposób: stawali się śpiący, potem ich oczy przybierały
szklany wyraz - i było już po wszystkim. Kto wie, może to nie najgorszy rodzaj śmierci?
Najtragiczniejsze jednak, że działo się to wszystko w odległości zaledwie kilku mil od
zbawczego lądu, którego nie mogliśmy osiągnąć! Sam byłem w niewiele lepszym stanie.
99
Przez godzinę pracowałem przy wiośle, co mnie trochę rozgrzało, potem jednak znów
oklapłem; przed zabójczym działaniem omywającej mnie do pasa wody nie było ucieczki.
Przeszedłem na dziób, gdzie trochę mniej dokuczały fale i gdzie skupiło się kilku ludzi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]