[ Pobierz całość w formacie PDF ]
momentu, kiedy zamknęli bank. Ich córka tam pracowała, ale teraz
siedzi w domu i sama opiekuje się matką. Czemu pytasz?
- Poznałem ich syna. Buduje Polly dom. Ten zastrzelony pies
należał do niego. Czytałaś o tym?
- Paskudna sprawa - stwierdziła Lisa.
- Zgadza się. Nie pałam sympatią do Floyda, ale szkoda mi jego
rodziny, szczególnie żony, i mam pewien pomysł. Celia Robinson, o
której ci wspominałem, ma bardzo pogodne usposobienie. Jestem
pewien, że jej towarzystwo mogłoby bardzo korzystnie wpłynąć na
panią Trevelyan. Pani Robinson zadzwoni jutro do ciebie do biura.
- A będzie jej przeszkadzało, że to taki kawał?
- Ma za sobą trzydniową podróż, z kotem na tylnym siedzeniu.
Nie usłyszałem słowa skargi - od żadnego z nich. Jest niesamowita,
mówię ci! Myślę, że przy niej nawet Lyle by się uśmiechnął.
- Ręce przecz od mojego męża! - ostrzegła Lisa. - Może to stary
mruk, ale jest mój!... Dobra, zobaczę, co da się zrobić.
Qwilleran powoli odłożył słuchawkę, czując, że dokonał nie lada
wyczynu. Jego logiczny umysł już mu podpowiadał, jak przygotować
Celię do czekającego ją zadania. Przystąpił do robienia notatek. Nagle
jednak uświadomił sobie, że żaden z kotów nie czekał na niego przy
drzwiach. Zaczął się rozglądać, najpierw od niechcenia, potem z
rosnącym zaniepokojeniem. I wtedy zobaczył krwistoczerwoną plamę,
dramatycznie odcinającą się od jasnego tła sofy.
Logika ustąpiła miejsca panice! Zerwał się z miejsca,
przewracając krzesło, i rzucił się w kierunku salonu.
- Koko! Yum Yum! - zaczął nawoływać.
Odpowiedzi nie było.
Rozdział ósmy
Słowa nie są w stanie oddać tego, co poczuł Qwilleran na widok
czerwonej plamy. Ani tego, jak wielka była jego ulga, kiedy odkrył, że
to tylko próbka tartanu. Znowu robota syjamczyków! Koperta
zawierająca formularz podania o członkostwo leżała obok na
podłodze. Ale gdzie podziali się winowajcy? Koty siedziały na
kominku, obserwując w zdumieniu ogarniętego szałem Qwillerana.
Ach, cóż to za głupcy, panie! - zdawały się myśleć.
- Wstrętne małpiszony! - Qwilleran pogroził im pięścią. Po
chwili zaczął mieć wątpliwości. Przestępstwa wcale nie musiały
dokonać aż dwa osobniki kociego rodzaju. Kto był sprawcą? Oba koty
miały irytująco niewinne miny. Najprawdopodobniej to Koko sam i w
sobie tylko wiadomym celu buchnął tartan. Może wyniuchał czerwony
barwnik? Na pewnym etapie swej krótkiej, lecz jakże świetnej kariery
lubił podgryzać czerwone krawaty.
Nagle Qwilleranowi przemknęła przez głowę zaskakująca myśl.
- Jeśli zamierzasz wpakować mnie w kilt!... - wrzasnął do Koko.
- Mowy nie ma!
A jednak ponownie przeczytał formularz. Z zasady nie
wstępował do klubów, stowarzyszeń i związków (z wyjątkiem klubu
prasowego). Ale, jak powiedział Big Mac, zostając członkiem klanu,
złożyłby hołd pamięci matki. Była taka dumna ze swojego
pochodzenia. Teraz, osiągnąwszy wiek średni, myślał o niej z
podziwem i wdzięcznością. Pamiętał jej różne cenne rady: Dawaj
więcej, niż sam dostajesz... Bądz sobą, nie małpuj kolegów... Zawsze
podawaj drinki na tacy.
Umarła, kiedy był w college'u. Nie doczekała ani jego sukcesów
zawodowych, ani kryzysu, który o mało nie zrujnował mu życia, ani
niedawnego, pomyślnego zwrotu losu. To ostatnie na pewno
sprawiłoby jej radość, tym bardziej że stało się to dzięki jej
powiązaniom z rodziną Klingenschoenów.
Qwilleran wypełnił formularz. Polly pewnie będzie szczęśliwa.
- Ale żadnych kiltów! - wymruczał do siebie.
- MIAU! - dobiegło od strony kominka.
Następnego dnia po wizycie Eddiego Trevelyana Qwilleran odebrał
pocztę i w drodze powrotnej znów podrzucił na plac budowy
turystyczną lodówkę wypełnioną napojami chłodzącymi. To był etap
nr 1 planu pod tytułem jak dostać się do domostwa Trevelyanów
tylnymi drzwiami . Na etapie nr 2 potrzebna będzie pomoc Celii oraz
współudział Lisy Compton.
Na placu budowy stało pięć ciężarówek; elektryk i hydraulik, jak
stwierdził Eddie, ostro wzięli sie do roboty . Qwilleran zostawił im
lodówkę i wrócił do domu, by przejrzeć pocztę. Jeden z listów
przyciągnął jego uwagę. Papeteria była bardzo oryginalna, a adres
został wypisany interesującym charakterem pisma. Oto co przeczytał:
Drogi Panie Q,
tylko kilka słów. Pragnę Pana zawiadomić, że wkrótce otrzyma
Pan ode mnie drobny upominek. Jest to pamiątka po moim ojcu,
niegdyś stanowiła część jego prywatnej kolekcji. Rzecz ta posiada
niezwykłe właściwości, mianowicie potrafi w cudowny sposób
pobudzić siły twórcze używającej jej osoby. Proszę przyjąć ten
skromny prezent jako wyraz wdzięczności za to, że uratował mi Pan
życie i dodał odwagi do zaprowadzenia w nim zmian.
Mój brat przywiezie prezent swoją łodzią, a Derek odbierze go
na przystani w Mooseville i dostarczy Panu swoim pikapem.
Pozdrawiam
Liz
Pierwsze, co pomyślał Qwilleran, to: O nie! Tylko nie
piramida! Co ja z tym zrobię? Gdzie postawię? Jakiej jest wielkości?
Jeśli przekażę ją w darze jakiejś szkole bądz muzeum, to czy nie
zranię uczuć Elizabeth? Wprawdzie prosiła, by mówić na nią Liz -
tego zdrobnienia używał tylko jej ojciec - ale Qwilleran nie miał
najmniejszej ochoty bawić się w rodzica zastępczego.
Przeczytał pozostałe listy, większość wyrzucił do kosza na
śmieci, część oznaczył czerwonym atramentem z zamiarem
przekazania do sekretariatu. Na niektóre postanowił odpowiedzieć
sam, telefonicznie lub w formie kartki pocztowej. Kartki wymagały
użycia mniejszej liczby słów niż listy i mniejszych nakładów
finansowych. Pomimo swego nowego statusu majątkowego Qwilleran
nie wyzbył się dawnych przyzwyczajeń i nadal w wielu dziedzinach
był bardzo oszczędny.
Potem udał się do pracy w swym studiu, umieszczonym na
jednej z antresol, w miejscu niedostępnym dla syjamczyków. Dzięki
polityce drzwi zamkniętych, jak lubił tłumaczyć, koty trzymały się z
daleka od jego włosów, a kocie włosy z daleka od jego maszyny do
pisania. Tym razem Qwilleran postanowił poświęcić swój felieton
bejsbolowi i usiłował wymyślić na ten temat coś oryginalnego.
Napisał: Bejsbol, w przeciwieństwie do na przykład piłki
nożnej, której niezmiennie towarzyszy niezdrowe podekscytowanie,
agresja i ciągłe spoglądanie na zegarek, to sport widowiskowy,
cudownie sprzyjający relaksowi. Powolny rytm, przerywany
odpowiednio dawkowanymi momentami akcji (bieg do bazy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
momentu, kiedy zamknęli bank. Ich córka tam pracowała, ale teraz
siedzi w domu i sama opiekuje się matką. Czemu pytasz?
- Poznałem ich syna. Buduje Polly dom. Ten zastrzelony pies
należał do niego. Czytałaś o tym?
- Paskudna sprawa - stwierdziła Lisa.
- Zgadza się. Nie pałam sympatią do Floyda, ale szkoda mi jego
rodziny, szczególnie żony, i mam pewien pomysł. Celia Robinson, o
której ci wspominałem, ma bardzo pogodne usposobienie. Jestem
pewien, że jej towarzystwo mogłoby bardzo korzystnie wpłynąć na
panią Trevelyan. Pani Robinson zadzwoni jutro do ciebie do biura.
- A będzie jej przeszkadzało, że to taki kawał?
- Ma za sobą trzydniową podróż, z kotem na tylnym siedzeniu.
Nie usłyszałem słowa skargi - od żadnego z nich. Jest niesamowita,
mówię ci! Myślę, że przy niej nawet Lyle by się uśmiechnął.
- Ręce przecz od mojego męża! - ostrzegła Lisa. - Może to stary
mruk, ale jest mój!... Dobra, zobaczę, co da się zrobić.
Qwilleran powoli odłożył słuchawkę, czując, że dokonał nie lada
wyczynu. Jego logiczny umysł już mu podpowiadał, jak przygotować
Celię do czekającego ją zadania. Przystąpił do robienia notatek. Nagle
jednak uświadomił sobie, że żaden z kotów nie czekał na niego przy
drzwiach. Zaczął się rozglądać, najpierw od niechcenia, potem z
rosnącym zaniepokojeniem. I wtedy zobaczył krwistoczerwoną plamę,
dramatycznie odcinającą się od jasnego tła sofy.
Logika ustąpiła miejsca panice! Zerwał się z miejsca,
przewracając krzesło, i rzucił się w kierunku salonu.
- Koko! Yum Yum! - zaczął nawoływać.
Odpowiedzi nie było.
Rozdział ósmy
Słowa nie są w stanie oddać tego, co poczuł Qwilleran na widok
czerwonej plamy. Ani tego, jak wielka była jego ulga, kiedy odkrył, że
to tylko próbka tartanu. Znowu robota syjamczyków! Koperta
zawierająca formularz podania o członkostwo leżała obok na
podłodze. Ale gdzie podziali się winowajcy? Koty siedziały na
kominku, obserwując w zdumieniu ogarniętego szałem Qwillerana.
Ach, cóż to za głupcy, panie! - zdawały się myśleć.
- Wstrętne małpiszony! - Qwilleran pogroził im pięścią. Po
chwili zaczął mieć wątpliwości. Przestępstwa wcale nie musiały
dokonać aż dwa osobniki kociego rodzaju. Kto był sprawcą? Oba koty
miały irytująco niewinne miny. Najprawdopodobniej to Koko sam i w
sobie tylko wiadomym celu buchnął tartan. Może wyniuchał czerwony
barwnik? Na pewnym etapie swej krótkiej, lecz jakże świetnej kariery
lubił podgryzać czerwone krawaty.
Nagle Qwilleranowi przemknęła przez głowę zaskakująca myśl.
- Jeśli zamierzasz wpakować mnie w kilt!... - wrzasnął do Koko.
- Mowy nie ma!
A jednak ponownie przeczytał formularz. Z zasady nie
wstępował do klubów, stowarzyszeń i związków (z wyjątkiem klubu
prasowego). Ale, jak powiedział Big Mac, zostając członkiem klanu,
złożyłby hołd pamięci matki. Była taka dumna ze swojego
pochodzenia. Teraz, osiągnąwszy wiek średni, myślał o niej z
podziwem i wdzięcznością. Pamiętał jej różne cenne rady: Dawaj
więcej, niż sam dostajesz... Bądz sobą, nie małpuj kolegów... Zawsze
podawaj drinki na tacy.
Umarła, kiedy był w college'u. Nie doczekała ani jego sukcesów
zawodowych, ani kryzysu, który o mało nie zrujnował mu życia, ani
niedawnego, pomyślnego zwrotu losu. To ostatnie na pewno
sprawiłoby jej radość, tym bardziej że stało się to dzięki jej
powiązaniom z rodziną Klingenschoenów.
Qwilleran wypełnił formularz. Polly pewnie będzie szczęśliwa.
- Ale żadnych kiltów! - wymruczał do siebie.
- MIAU! - dobiegło od strony kominka.
Następnego dnia po wizycie Eddiego Trevelyana Qwilleran odebrał
pocztę i w drodze powrotnej znów podrzucił na plac budowy
turystyczną lodówkę wypełnioną napojami chłodzącymi. To był etap
nr 1 planu pod tytułem jak dostać się do domostwa Trevelyanów
tylnymi drzwiami . Na etapie nr 2 potrzebna będzie pomoc Celii oraz
współudział Lisy Compton.
Na placu budowy stało pięć ciężarówek; elektryk i hydraulik, jak
stwierdził Eddie, ostro wzięli sie do roboty . Qwilleran zostawił im
lodówkę i wrócił do domu, by przejrzeć pocztę. Jeden z listów
przyciągnął jego uwagę. Papeteria była bardzo oryginalna, a adres
został wypisany interesującym charakterem pisma. Oto co przeczytał:
Drogi Panie Q,
tylko kilka słów. Pragnę Pana zawiadomić, że wkrótce otrzyma
Pan ode mnie drobny upominek. Jest to pamiątka po moim ojcu,
niegdyś stanowiła część jego prywatnej kolekcji. Rzecz ta posiada
niezwykłe właściwości, mianowicie potrafi w cudowny sposób
pobudzić siły twórcze używającej jej osoby. Proszę przyjąć ten
skromny prezent jako wyraz wdzięczności za to, że uratował mi Pan
życie i dodał odwagi do zaprowadzenia w nim zmian.
Mój brat przywiezie prezent swoją łodzią, a Derek odbierze go
na przystani w Mooseville i dostarczy Panu swoim pikapem.
Pozdrawiam
Liz
Pierwsze, co pomyślał Qwilleran, to: O nie! Tylko nie
piramida! Co ja z tym zrobię? Gdzie postawię? Jakiej jest wielkości?
Jeśli przekażę ją w darze jakiejś szkole bądz muzeum, to czy nie
zranię uczuć Elizabeth? Wprawdzie prosiła, by mówić na nią Liz -
tego zdrobnienia używał tylko jej ojciec - ale Qwilleran nie miał
najmniejszej ochoty bawić się w rodzica zastępczego.
Przeczytał pozostałe listy, większość wyrzucił do kosza na
śmieci, część oznaczył czerwonym atramentem z zamiarem
przekazania do sekretariatu. Na niektóre postanowił odpowiedzieć
sam, telefonicznie lub w formie kartki pocztowej. Kartki wymagały
użycia mniejszej liczby słów niż listy i mniejszych nakładów
finansowych. Pomimo swego nowego statusu majątkowego Qwilleran
nie wyzbył się dawnych przyzwyczajeń i nadal w wielu dziedzinach
był bardzo oszczędny.
Potem udał się do pracy w swym studiu, umieszczonym na
jednej z antresol, w miejscu niedostępnym dla syjamczyków. Dzięki
polityce drzwi zamkniętych, jak lubił tłumaczyć, koty trzymały się z
daleka od jego włosów, a kocie włosy z daleka od jego maszyny do
pisania. Tym razem Qwilleran postanowił poświęcić swój felieton
bejsbolowi i usiłował wymyślić na ten temat coś oryginalnego.
Napisał: Bejsbol, w przeciwieństwie do na przykład piłki
nożnej, której niezmiennie towarzyszy niezdrowe podekscytowanie,
agresja i ciągłe spoglądanie na zegarek, to sport widowiskowy,
cudownie sprzyjający relaksowi. Powolny rytm, przerywany
odpowiednio dawkowanymi momentami akcji (bieg do bazy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]