[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potrafił, księży przewoził i książeczki po wsiach roznosił, nawet do Rzymu jezdził ze starym
Błyskoszem. Przeziębił się na misjach i do trzeciego dnia już byt gotowy. Ale ostatnim tchem
prosił, żeby go po śmierci nie wydać popu. Sprawa była ciężka: znali go dobrze strażnicy i
wciąż za nim śledzili, tylko, że się im zawsze wyślizgiwał z pazurów, jak piskorz. Więc skoro
gruchnęło po wsi o jego chorobie, starszy zamówił się do nas, niby to w jakimś interesie. Za-
raz zmiarkowałem, że chce zobaczyć, czy chory długo pociągnie. Nie dałem tego poznać po
sobie, ale chory, chociaż ledwie o Bożym świecie wiedział, zakrzyczał:
Twój brodacz jeszcze mnie nie pochowa! Jeszcze wyzdrowieję!
Starszy odszedł i na drugi dzień znowu przyszedł, a że chory już byt nieprzytomny, to za-
glądał do chałupy co parę godzin i czyhał na niego, jak diabeł na dobrą duszę. Trzeciego dnia,
jakoś o zmierzchu, zmarło się choremu. Zatailiśmy śmierć nawet przed najbliższymi sąsiada-
mi. Pozasłaniałem okna, i chociaż wśród płaczów i narzekań, a trzeba było pomyśleć, co dalej
robić, boć do trzeciego dnia nie mogliśmy zwlekać z pogrzebem. Baliśmy się, że strażnik
przyjdzie rano i nieboszczyka już nam ze swoich garści nie popuści. Rada w radę, postanowi-
liśmy pochować go jeszcze tej nocy; nie sposób było ryzykować ani jeden dzień. Na szczęście
noc była chmurna i padał drobny, gęsty deszcz; kobiety przybrały nieboszczyka, ja zbiłem
byle jaką trumnę, i zaraz po północku powiezliśmy go polami do lasu, w takie miejsce, że ani
się mógł kto domyślić. Co tam przy tem było płaczu i lamentów, to już lepiej nie wspomi-
nać... Wróciliśmy o samym świcie, i tylko co głowę przyłożyłem do poduszki, aż tu przyla-
tuje mój najstarszy i powiada:
Od naszej stodoły, przez pola i do samego lasu, znać, jakeśmy w nocy jechali. Jak trafią
na te ślady, to i grób znajdą.
Co tu robić? Myślałem, że mnie krew zaleje. Przecież takich śladów nie zatrze na poczeka-
niu. Było to na wiosnę, grunt był spulchniony pod zasiew, że miejscami koła zarzynały się po
osie. Medytujemy, co począć, gdy któreś z dzieci krzyknęło:
Strażnik na wsi! Pewnie idzie do nas.
Jezus Maryja! Wszystko się wyda i wykopią go, jak Jasia!
Ale Pan Bóg mnie oświecił i natchnął Duchem Zwiętym: kazałem synowi położyć się do
łóżka po nieboszczyku, kobiety obwiązały mu głowę mokremi szmatami, przykryty go pie-
rzyną, i wdowa usiadła przy nim, nie powstrzymując już tych tez rzewliwych, jakie wylewała
po mężu, i tych wzdychań bolesnych.
Starszy wszedł i zaraz od progu pyta o chorego zdrowie.
W Bogu nadzieja, że może jeszcze wyzdrowieje powiedziałem.
50
Popatrzył na nas, przeżegnał się i wyszedł. A po południu zjawił się pop, aby go przyspo-
sobić na śmierć. Wdowa zagrodziła mu sobą drogę i gębę wywarła. Nie uląkł się jednak ko-
biecych natrząsań, był już nawykły do takich przyjęć. Ale jakem powiedział, że zięć choruje
na ospę, przybladł i wyniósł się, jak niepyszny: miał przecie ośmioro drobiazgu. Tylko straż-
nik zaglądał do nas przez cały tydzień i niczego się nie domyślił. Dopiero, kiedy deszcze
rozmyły owe ślady, że i diabeł nic by po nich nie wytropił, dowiedział się o wszystkiem.
Dziw, że się nie wściekł ze złości! Szukał też dniami i nocami, ale złapże ten wiatr w polu...
Odsiedziałem za tę sztukę parę tygodni. Cóż robić, panie, kiedy sami zmuszali nas do cygań-
stwa. %7łyliśmy pod ziemią, jak krety, to i po kreciemu trzeba się było bronić. Mój Boże, ileż to
razy człowiek wędrował o kilkanaście mil do kościoła, i sprzed samego ołtarza strażnik go
wyciągał za łeb i prowadził do kozy na inne, dłuższe pacierze. A często i sami księża odpę-
dzali nas od kościołów, jak oparszywiałe psy, bali się bowiem opornych gorzej, nizli
śmiertelnego grzechu zakończył, żegnając się jakby na odpędzenie ciężkich przypomnień.
Kiedy się nieco ochłodziło na świecie, ruszyliśmy dalej, a on zaczął mi szczegółowo opo-
wiadać przesmutne dzieje swojej parafii. Mówił cicho, monotonnie i bez żalu, jakby powiadał
zwykłe codzienne sprawy, które musiały przyjść i które człowiek musi przenieść. A ja słu-
chałem z zapartym tchem, pełen zgrozy, bólu i zdumienia. Chwilami zdawało mi się, że sły-
szę jakąś straszliwą tragedię, pełną łez, jęków, bezbronnych ofiar i nadludzkich bohaterstw.
Ale nie, to była prawda i rzeczywistość, jak prawdą był ten dzień upalny, ta droga, dudniąca
pod kołami, i ten stary, pochylony chłop to była okrutna prawda o przeszłości tego mę-
czeńskiego ludu opornych . Nie mogę opisywać wszystkiego, bo musiałbym rozsnuwać
dzieje każdego człowieka, każdej chałupy i każdej grudki ziemi, przesiąkłej krwią i łzami.
Przytoczę tylko jeden fakt niezmiernie charakterystyczny i typowy.
W roku 1883, w początkach lutego, umarła w Janowie Podlaskim niejaka Agnieszka Se-
meniuk, jak wszyscy oporni , gorliwa katoliczka. Przed śmiercią zaklęła na wszystkie świę-
tości rodzinę i swoich najbliższych, żeby ją pogrzebali chociażby w dole po kartoflach, byle
tylko po katolicku. A sprawa była niełatwa, gdyż cmentarze w tym czasie byty już srogo pil-
nowane, zwłaszcza nocami, żeby przeszkadzać tajnym pogrzebom opornych . Wzięli się
więc na sposób i postanowili ją pochować w biały dzień, kiedy cmentarz był najmniej strze-
żony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
potrafił, księży przewoził i książeczki po wsiach roznosił, nawet do Rzymu jezdził ze starym
Błyskoszem. Przeziębił się na misjach i do trzeciego dnia już byt gotowy. Ale ostatnim tchem
prosił, żeby go po śmierci nie wydać popu. Sprawa była ciężka: znali go dobrze strażnicy i
wciąż za nim śledzili, tylko, że się im zawsze wyślizgiwał z pazurów, jak piskorz. Więc skoro
gruchnęło po wsi o jego chorobie, starszy zamówił się do nas, niby to w jakimś interesie. Za-
raz zmiarkowałem, że chce zobaczyć, czy chory długo pociągnie. Nie dałem tego poznać po
sobie, ale chory, chociaż ledwie o Bożym świecie wiedział, zakrzyczał:
Twój brodacz jeszcze mnie nie pochowa! Jeszcze wyzdrowieję!
Starszy odszedł i na drugi dzień znowu przyszedł, a że chory już byt nieprzytomny, to za-
glądał do chałupy co parę godzin i czyhał na niego, jak diabeł na dobrą duszę. Trzeciego dnia,
jakoś o zmierzchu, zmarło się choremu. Zatailiśmy śmierć nawet przed najbliższymi sąsiada-
mi. Pozasłaniałem okna, i chociaż wśród płaczów i narzekań, a trzeba było pomyśleć, co dalej
robić, boć do trzeciego dnia nie mogliśmy zwlekać z pogrzebem. Baliśmy się, że strażnik
przyjdzie rano i nieboszczyka już nam ze swoich garści nie popuści. Rada w radę, postanowi-
liśmy pochować go jeszcze tej nocy; nie sposób było ryzykować ani jeden dzień. Na szczęście
noc była chmurna i padał drobny, gęsty deszcz; kobiety przybrały nieboszczyka, ja zbiłem
byle jaką trumnę, i zaraz po północku powiezliśmy go polami do lasu, w takie miejsce, że ani
się mógł kto domyślić. Co tam przy tem było płaczu i lamentów, to już lepiej nie wspomi-
nać... Wróciliśmy o samym świcie, i tylko co głowę przyłożyłem do poduszki, aż tu przyla-
tuje mój najstarszy i powiada:
Od naszej stodoły, przez pola i do samego lasu, znać, jakeśmy w nocy jechali. Jak trafią
na te ślady, to i grób znajdą.
Co tu robić? Myślałem, że mnie krew zaleje. Przecież takich śladów nie zatrze na poczeka-
niu. Było to na wiosnę, grunt był spulchniony pod zasiew, że miejscami koła zarzynały się po
osie. Medytujemy, co począć, gdy któreś z dzieci krzyknęło:
Strażnik na wsi! Pewnie idzie do nas.
Jezus Maryja! Wszystko się wyda i wykopią go, jak Jasia!
Ale Pan Bóg mnie oświecił i natchnął Duchem Zwiętym: kazałem synowi położyć się do
łóżka po nieboszczyku, kobiety obwiązały mu głowę mokremi szmatami, przykryty go pie-
rzyną, i wdowa usiadła przy nim, nie powstrzymując już tych tez rzewliwych, jakie wylewała
po mężu, i tych wzdychań bolesnych.
Starszy wszedł i zaraz od progu pyta o chorego zdrowie.
W Bogu nadzieja, że może jeszcze wyzdrowieje powiedziałem.
50
Popatrzył na nas, przeżegnał się i wyszedł. A po południu zjawił się pop, aby go przyspo-
sobić na śmierć. Wdowa zagrodziła mu sobą drogę i gębę wywarła. Nie uląkł się jednak ko-
biecych natrząsań, był już nawykły do takich przyjęć. Ale jakem powiedział, że zięć choruje
na ospę, przybladł i wyniósł się, jak niepyszny: miał przecie ośmioro drobiazgu. Tylko straż-
nik zaglądał do nas przez cały tydzień i niczego się nie domyślił. Dopiero, kiedy deszcze
rozmyły owe ślady, że i diabeł nic by po nich nie wytropił, dowiedział się o wszystkiem.
Dziw, że się nie wściekł ze złości! Szukał też dniami i nocami, ale złapże ten wiatr w polu...
Odsiedziałem za tę sztukę parę tygodni. Cóż robić, panie, kiedy sami zmuszali nas do cygań-
stwa. %7łyliśmy pod ziemią, jak krety, to i po kreciemu trzeba się było bronić. Mój Boże, ileż to
razy człowiek wędrował o kilkanaście mil do kościoła, i sprzed samego ołtarza strażnik go
wyciągał za łeb i prowadził do kozy na inne, dłuższe pacierze. A często i sami księża odpę-
dzali nas od kościołów, jak oparszywiałe psy, bali się bowiem opornych gorzej, nizli
śmiertelnego grzechu zakończył, żegnając się jakby na odpędzenie ciężkich przypomnień.
Kiedy się nieco ochłodziło na świecie, ruszyliśmy dalej, a on zaczął mi szczegółowo opo-
wiadać przesmutne dzieje swojej parafii. Mówił cicho, monotonnie i bez żalu, jakby powiadał
zwykłe codzienne sprawy, które musiały przyjść i które człowiek musi przenieść. A ja słu-
chałem z zapartym tchem, pełen zgrozy, bólu i zdumienia. Chwilami zdawało mi się, że sły-
szę jakąś straszliwą tragedię, pełną łez, jęków, bezbronnych ofiar i nadludzkich bohaterstw.
Ale nie, to była prawda i rzeczywistość, jak prawdą był ten dzień upalny, ta droga, dudniąca
pod kołami, i ten stary, pochylony chłop to była okrutna prawda o przeszłości tego mę-
czeńskiego ludu opornych . Nie mogę opisywać wszystkiego, bo musiałbym rozsnuwać
dzieje każdego człowieka, każdej chałupy i każdej grudki ziemi, przesiąkłej krwią i łzami.
Przytoczę tylko jeden fakt niezmiernie charakterystyczny i typowy.
W roku 1883, w początkach lutego, umarła w Janowie Podlaskim niejaka Agnieszka Se-
meniuk, jak wszyscy oporni , gorliwa katoliczka. Przed śmiercią zaklęła na wszystkie świę-
tości rodzinę i swoich najbliższych, żeby ją pogrzebali chociażby w dole po kartoflach, byle
tylko po katolicku. A sprawa była niełatwa, gdyż cmentarze w tym czasie byty już srogo pil-
nowane, zwłaszcza nocami, żeby przeszkadzać tajnym pogrzebom opornych . Wzięli się
więc na sposób i postanowili ją pochować w biały dzień, kiedy cmentarz był najmniej strze-
żony. [ Pobierz całość w formacie PDF ]