[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zimno go pochłonie, kiedy zobaczy, że oprócz znajo-
mych" Hwierut i Szeliga, w odwiedziny wybrała się też
Ona. Ta, która deklarowała swoją nienawiść.
Czarnulka. Grube, sztuczne futerko w kolorze błota (czy jej
się wydaje, że w błocie można chodzić?) opina ciało, które
zna tak dobrze. Ciało z żebrami twardymi jak fortepianowe
klawisze, z policzalnymi kręgami.
Zimno mu! Parias! Zdarłby z niej to futro i otulił się w nie.
Ba, zdarłby z niej skórę, porzucił niepotrzebne kości,
wszedł w skórę jak w gorący kombinezon.
Wnętrze kobiety trzyma ciepło.
Nie ma co tu tak stać. Nie ma powrotu. Jedyne co może
zrobić w tej sytuacji to przyśpieszyć. I wybiec z cienia.
26.
- Zamiast szukać tego wariata, przychodzicie tu i nas
oskarżacie?! Gliniarze! - pogardliwie prychnął ojciec Klau-
dii Wieńkowskiej. Zaraz, jak on się nazywa? Przecież Anna
pamiętała go doskonale. Przyjmowała zeznania od tego
grubego faceta z zaczerwienionymi powiekami. Hoff,
właśnie. Teraz Stefan Hoff nie był gruby. Za to blady, pod
oczami
worki, które wyglądały jak wycięte ze zgniecionego papieru
i doklejone- Operacja na żywym organizmie.
- Mówimy o zatajaniu ważnych informacji dla śledztwa -
powiedziała Anna.
Szelig, aż się wzdrygnął, kiedy siedząca w kącie, zapad-
nięta w telewizyjny fotel matka Klaudii przestała wypłaki-
wać się w chusteczkę, podniosła się i krzyknęła:
- W naszej rodzinie nie pierze się brudów publicznie. -A
pózniej z przerażającym uśmiechem powiedziała do męża -
to wszystko twoja wina.
- Przestań!
- To wszystko, nawet śmierć mojego jedynego dziecka.
- Proszę się uspokoić - Szelig przywarował przy fotelu. Dał
znak Annie, aby ta wyprowadziła Hoffa do kuchni.
Kuchnia wyglądała jak z reklamowego katalogu. Tylko
ulotny, nieprzyjemny zapach sugerował, że kosz na śmieci
nie był chyba dawno opróżniany.
- Klaudia miała dwa lata. Jej matka wciąż się nią zajmo-
wała. I co tu kryć... Mężczyzna ma swoje potrzeby. Miałem
romans z sekretarką w mojej firmie budowlanej.
Dziewczyna zaszła w ciążę, była bardzo młoda, dałem jej
pieniądze... Ale ona powiedziała, że zrobi to co uważa za
słuszne. Więc urodziła się Joanna. Pod moim
nazwiskiem... Sam dałem. Tyle, że kiedy sprawa się
wydała, moja żona mało mnie nie zabiła. Obiecałem...
- Nigdy więcej nie kontaktować się z matką dziecka ani z
dzieckiem?
- Z matką to ja nawet nie chciałem. A Joasia mnie sama w
końcu znalazła. W pracy. Obracała się w trochę szemra-
nym towarzystwie, nie studiowała, alimentów nie
musiałem płacić... Ale zapisałem na nią mieszkanie po
mojej ciotce. Zmarło się staruszce i była okazja.
- %7łona się uspokoiła?
- Czas leczy rany - powiedział i tanio, i filozoficznie.
- Klaudia znała Joannę?
- Widziały się kilka razy. W końcu siostry. Szczerze mó-
wiąc, zdumiało mnie, że Joanna była na ślubie... No i na
weselu, może skumała się z tym Wieńkowskim? Jej
chłopak służy w Iraku. W ciąży była, więc wprowadziła się
do teściowej. Nadal tam mieszka, tylko dzieciaka nie ma.
Nie ma też hamletowskiego monologu.
Anna zawołała czekającą w przedpokoju czarnowłosą
dziewczynę. Włosy przycięte na wysokości uszu, futerko,
botki ze szpicem. Chuda.
- Czy to pana córka?
- Cześć tato.
Hoff wzniósł teatralnie ręce nad głowę, jakby krzyczał tym
gestem znowu czegoś ode mnie chcą".
- To moja córka. Joasia Hoff. Niech pani sprawdzi w USC.
- Joanna zgłosiła się do nas sama, kiedy opublikowaliśmy
list gończy za jej szwagrem.
I po co to? A na pogrzeb Klaudii nie przyszłaś. Własnej
- Byłam. Stałam z tyłu.
- A po co? Na ślubie wszyscy słyszeli twoje obcasy. Anna
dyskretnie wsunęła się pomiędzy ojca, a córkę. Wiedziała
jak się zachować w przeciwieństwie do tych dwojga.
- Nie zrozumiesz, tato. Ale chodzi o to, że Wieńkowski
może być w moim starym mieszkaniu.
- A skąd miał wiedzieć, że je w ogóle masz? Nawet Klaudia
nie wiedziała.
Anna uniosła brwi.
- Bo go sama tam kiedyś zaprowadziłam. Ja i Tobiasz...
Krzyki i przekleństwa. Aż do łaskawego rozładowania.
- Potrzebujemy dokładny opis tego mieszkania. I oczywi-
ście klucze.
- Klucz jest na miejscu, ukryty nad drzwiami. Jeśli jeszcze
jest... - Dziewczyna poprosiła o kartkę i coś do pisania.
Anna podała jej notes i pióro. Patrzyła, jak tamta gryz-
moli.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
- Mamy cię gdzieś odwiezć?
- Poradzę sobie.
W to nie wątpię, pomyślała Anna. Dziewczyna manipulo-
wała przy swoim i-podzie. Nim się rozeszły, zabrzmiała
muzyka.
Nosowska. Oczywiście. Jakby inaczej, ...pod polewą z
lastriko..." ...pod polewą z lastriko..." ...pod polewą z
lastriko..."
Szła do samochodu, a muzyka czepiała się jej ubrań.
27.
Uno minęło skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alei Jero-
zolimskich. Wojtek Szelig siedział na miejscu pasażera i
bawił się w przewodnika. Na razie przewodnika
turystycznego a nie przewodnika stada. Korciło ją, żeby
zapytać go o licencję.
- Tu właśnie stała Lodzia milicjantka i kierowała ruchem.
Anna chrząknęła, a Szelig się uśmiechnął.
- Najprawdziwsza schizofreniczka. Ale skądś potrafiła
wytrzasnąć lizak i mundur. Milicjanci mieli z nią niezły
zgryz. Kierowcy ją nawet lubili, bo była miła.
- I co się z nią stało?
- Pewnego dnia po prostu zniknęła.
Ciekawe, czy równie bogato może opowiadać o wybuchu
Rotundy. Wojtek Warszawiak, dziecko zamkniętego mia-
sta, rodzynek wśród napływowych. Rodzynek, ale nie jed-
norożec. Jego rodzina sprowadziła się do Warszawy wraz z
budowniczymi PKiN. Jednorożcami" byli ci Warszawiacy,
których zakorzenienie sięgało czasów prusowskiej Lalki.
Dziwne miasto, mikre przy swoim legendarnym cieniu.
Jeden z dalszych kolegów Anny, właściwie przez krótki
czas jej kochanek, lubił siadać na stopniach Empiku na
Nowym Zwiecie. Gapił się na palmę Rajkowskiej, na
budynek PAP-u. A kiedy już się napatrzył, to zamykał oczy
i próbował rozróżnić marki samochodów po dzwiękach,
jakie wydawały ich silniki. Chłonął hałas i był szczęśliwy.
Wyrwał się z mazurskiej mieściny wprost do stolicy i czuł
się jak bohater. Anna go rozumiała. Samotników w
Warszawie mniej boli samotność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Zimno go pochłonie, kiedy zobaczy, że oprócz znajo-
mych" Hwierut i Szeliga, w odwiedziny wybrała się też
Ona. Ta, która deklarowała swoją nienawiść.
Czarnulka. Grube, sztuczne futerko w kolorze błota (czy jej
się wydaje, że w błocie można chodzić?) opina ciało, które
zna tak dobrze. Ciało z żebrami twardymi jak fortepianowe
klawisze, z policzalnymi kręgami.
Zimno mu! Parias! Zdarłby z niej to futro i otulił się w nie.
Ba, zdarłby z niej skórę, porzucił niepotrzebne kości,
wszedł w skórę jak w gorący kombinezon.
Wnętrze kobiety trzyma ciepło.
Nie ma co tu tak stać. Nie ma powrotu. Jedyne co może
zrobić w tej sytuacji to przyśpieszyć. I wybiec z cienia.
26.
- Zamiast szukać tego wariata, przychodzicie tu i nas
oskarżacie?! Gliniarze! - pogardliwie prychnął ojciec Klau-
dii Wieńkowskiej. Zaraz, jak on się nazywa? Przecież Anna
pamiętała go doskonale. Przyjmowała zeznania od tego
grubego faceta z zaczerwienionymi powiekami. Hoff,
właśnie. Teraz Stefan Hoff nie był gruby. Za to blady, pod
oczami
worki, które wyglądały jak wycięte ze zgniecionego papieru
i doklejone- Operacja na żywym organizmie.
- Mówimy o zatajaniu ważnych informacji dla śledztwa -
powiedziała Anna.
Szelig, aż się wzdrygnął, kiedy siedząca w kącie, zapad-
nięta w telewizyjny fotel matka Klaudii przestała wypłaki-
wać się w chusteczkę, podniosła się i krzyknęła:
- W naszej rodzinie nie pierze się brudów publicznie. -A
pózniej z przerażającym uśmiechem powiedziała do męża -
to wszystko twoja wina.
- Przestań!
- To wszystko, nawet śmierć mojego jedynego dziecka.
- Proszę się uspokoić - Szelig przywarował przy fotelu. Dał
znak Annie, aby ta wyprowadziła Hoffa do kuchni.
Kuchnia wyglądała jak z reklamowego katalogu. Tylko
ulotny, nieprzyjemny zapach sugerował, że kosz na śmieci
nie był chyba dawno opróżniany.
- Klaudia miała dwa lata. Jej matka wciąż się nią zajmo-
wała. I co tu kryć... Mężczyzna ma swoje potrzeby. Miałem
romans z sekretarką w mojej firmie budowlanej.
Dziewczyna zaszła w ciążę, była bardzo młoda, dałem jej
pieniądze... Ale ona powiedziała, że zrobi to co uważa za
słuszne. Więc urodziła się Joanna. Pod moim
nazwiskiem... Sam dałem. Tyle, że kiedy sprawa się
wydała, moja żona mało mnie nie zabiła. Obiecałem...
- Nigdy więcej nie kontaktować się z matką dziecka ani z
dzieckiem?
- Z matką to ja nawet nie chciałem. A Joasia mnie sama w
końcu znalazła. W pracy. Obracała się w trochę szemra-
nym towarzystwie, nie studiowała, alimentów nie
musiałem płacić... Ale zapisałem na nią mieszkanie po
mojej ciotce. Zmarło się staruszce i była okazja.
- %7łona się uspokoiła?
- Czas leczy rany - powiedział i tanio, i filozoficznie.
- Klaudia znała Joannę?
- Widziały się kilka razy. W końcu siostry. Szczerze mó-
wiąc, zdumiało mnie, że Joanna była na ślubie... No i na
weselu, może skumała się z tym Wieńkowskim? Jej
chłopak służy w Iraku. W ciąży była, więc wprowadziła się
do teściowej. Nadal tam mieszka, tylko dzieciaka nie ma.
Nie ma też hamletowskiego monologu.
Anna zawołała czekającą w przedpokoju czarnowłosą
dziewczynę. Włosy przycięte na wysokości uszu, futerko,
botki ze szpicem. Chuda.
- Czy to pana córka?
- Cześć tato.
Hoff wzniósł teatralnie ręce nad głowę, jakby krzyczał tym
gestem znowu czegoś ode mnie chcą".
- To moja córka. Joasia Hoff. Niech pani sprawdzi w USC.
- Joanna zgłosiła się do nas sama, kiedy opublikowaliśmy
list gończy za jej szwagrem.
I po co to? A na pogrzeb Klaudii nie przyszłaś. Własnej
- Byłam. Stałam z tyłu.
- A po co? Na ślubie wszyscy słyszeli twoje obcasy. Anna
dyskretnie wsunęła się pomiędzy ojca, a córkę. Wiedziała
jak się zachować w przeciwieństwie do tych dwojga.
- Nie zrozumiesz, tato. Ale chodzi o to, że Wieńkowski
może być w moim starym mieszkaniu.
- A skąd miał wiedzieć, że je w ogóle masz? Nawet Klaudia
nie wiedziała.
Anna uniosła brwi.
- Bo go sama tam kiedyś zaprowadziłam. Ja i Tobiasz...
Krzyki i przekleństwa. Aż do łaskawego rozładowania.
- Potrzebujemy dokładny opis tego mieszkania. I oczywi-
ście klucze.
- Klucz jest na miejscu, ukryty nad drzwiami. Jeśli jeszcze
jest... - Dziewczyna poprosiła o kartkę i coś do pisania.
Anna podała jej notes i pióro. Patrzyła, jak tamta gryz-
moli.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
- Mamy cię gdzieś odwiezć?
- Poradzę sobie.
W to nie wątpię, pomyślała Anna. Dziewczyna manipulo-
wała przy swoim i-podzie. Nim się rozeszły, zabrzmiała
muzyka.
Nosowska. Oczywiście. Jakby inaczej, ...pod polewą z
lastriko..." ...pod polewą z lastriko..." ...pod polewą z
lastriko..."
Szła do samochodu, a muzyka czepiała się jej ubrań.
27.
Uno minęło skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alei Jero-
zolimskich. Wojtek Szelig siedział na miejscu pasażera i
bawił się w przewodnika. Na razie przewodnika
turystycznego a nie przewodnika stada. Korciło ją, żeby
zapytać go o licencję.
- Tu właśnie stała Lodzia milicjantka i kierowała ruchem.
Anna chrząknęła, a Szelig się uśmiechnął.
- Najprawdziwsza schizofreniczka. Ale skądś potrafiła
wytrzasnąć lizak i mundur. Milicjanci mieli z nią niezły
zgryz. Kierowcy ją nawet lubili, bo była miła.
- I co się z nią stało?
- Pewnego dnia po prostu zniknęła.
Ciekawe, czy równie bogato może opowiadać o wybuchu
Rotundy. Wojtek Warszawiak, dziecko zamkniętego mia-
sta, rodzynek wśród napływowych. Rodzynek, ale nie jed-
norożec. Jego rodzina sprowadziła się do Warszawy wraz z
budowniczymi PKiN. Jednorożcami" byli ci Warszawiacy,
których zakorzenienie sięgało czasów prusowskiej Lalki.
Dziwne miasto, mikre przy swoim legendarnym cieniu.
Jeden z dalszych kolegów Anny, właściwie przez krótki
czas jej kochanek, lubił siadać na stopniach Empiku na
Nowym Zwiecie. Gapił się na palmę Rajkowskiej, na
budynek PAP-u. A kiedy już się napatrzył, to zamykał oczy
i próbował rozróżnić marki samochodów po dzwiękach,
jakie wydawały ich silniki. Chłonął hałas i był szczęśliwy.
Wyrwał się z mazurskiej mieściny wprost do stolicy i czuł
się jak bohater. Anna go rozumiała. Samotników w
Warszawie mniej boli samotność. [ Pobierz całość w formacie PDF ]