[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kubła jest mi niemiłe. A odgarnianie śniegu, chociaż wymaga większego wysiłku niż
zamiatanie, bym wręcz lubiła, gdyby nie to, że zwykle włazi mi w paradę, kiedy mam co
innego na głowie.
Podobnie ma siÄ™ rzecz z owocami. Obieranie, drylowanie, wekowanie jest dla mnie
przykrą koniecznością. Pasjami jednak lubię je zrywać i niepomna przestróg Zycha ze
Zgorzelic (który, jak pamiętamy z  Krzyżaków , mówił do swej żony:   Jagna, jak ci
pięćdziesiąt roków minęło, to nie lez na gruszkę . Jagna nie posłuchała i Zych został
wdowcem) co roku ryzykuję skręcenie karku dla półgarnca nędznych wiśni z najwyższych
gałęzi. Wiśnie są, jak mówię, kiepskie, i nie ma co sobie wmawiać, że te  podniebne są
lepsze. Ale to taka frajda wspinać się na palcach po konarze, wyciągać rękę jak tylko się da,
żeby przyciągnąć witkę z gronem wiśniowych owoców, które w dodatku zachwycająco
wyglądają wśród liści, na tle nieba, w słońcu...
Myślę, że znajomi, którzy mnie czasem na tym procederze przyłapują, stukają się
dyskretnie w czoło albo podejrzewają o patologiczną pazerność. Ale fakt jest faktem: istnieją
roboty fatygujące, które jednak lubimy. Więc nie ukrywajmy tego przed sobą i nie mówmy,
że m u s i m y, kiedy c h c e m y. Tym sposobem wcale sporo robót przestanie być r o b o t ą.
Nie chodzi o wysiłek, chodzi o nastawienie.
Jeszcze a propos stukania w czoło. Stara znajoma przypomniała mi niedawno scenkę z
moich pierwszych lat małżeństwa, jeszcze wrocławskich. Zastała mnie raz w ogrodzie przy
sprzątaniu gruzu po murarzach. Nie chcąc przeszkadzać, szybko się pożegnała, ale odchodząc
dosłyszała, jak mówię do gosposi   Stasiu, to ty idz na górę robić sałatkę na kolację, a ja już
tę resztę gruzu wywiozę . Taki podział pracy był dla mojej znajomej niepojęty, dla mnie
zupełnie oczywisty: wolałam pchać taczkę z gruzem niż dziubdziać sałatkę. Dziubdziania nie
lubię do dziś, tym niemniej sałatki robię teraz seryjnie, bo lata rutyny sprawiły swoje. To co
przedtem było punktem w rozkładzie zajęć, teraz wykonuję mimochodem, niewiele dłużej niż
krojenie chleba czy wędliny. Mało tego, nawet mnie bawi eksperymentowanie z sałatką,
dodawanie owoców raz takich, raz innych... Poza tym miło pomyśleć, że domownikom
będzie smakować  jeśli już robię coś, czego w zasadzie nie lubię, to niech to przynajmniej
będzie szybko i dobrze.
I tak to sobie przez lata przesuwałam robotę do sfery pracy albo i nawet zabawy. W końcu
zostało mi jej niezbyt wiele, a i tej się pozbywam. Np. trzepanie dywanu: nie cierpię tumanów
kurzu, w dodatku nigdy nie wytrzepię go dobrze, bo się szybko zasapię (przeklęte papierosy 
ludzie, jeśli możecie, rzućcie to świństwo, a najlepiej nie zaczynajcie!). Więc z całym
cynizmem zwalam to przykre zajęcie na innych i już.
Bo od  roboty trzeba uciekać. To zupełnie co innego niż praca.
49
PRACUSIU, ZASTANÓW SI...
Powiedziała mi ostatnio dobra znajoma:  piszesz wciąż, jak przechytrzyć własne lenistwo,
a mogłabyś też napisać, jak przechytrzyć idiotyczną pracowitość, która pcha nas od roboty do
roboty, czy trza, czy nie trza .
Niezły to temat na zakończenie tego poradnika. Anglosasi znają jednostkę chorobową pod
nazwą workaholism, dziwadło językowe złożone z work (praca) i alcoholism (wiadomo), w
sumie: nałóg pracy, pracoholizm (pozwólmy sobie i my na dziwadło słowotwórcze).
W pracoholizm popadają często ludzie obowiązkowi albo przymuszani okolicznościami do
bezustannego wysiłku. Trafi im się taki okres w życiu, kiedy muszą być zajęci od świtu do
nocy, po jakimś czasie nie muszą, ale cóż  już im tak zostało, przyzwyczaili się i nie umieją
inaczej. Sama pamiętam coś takiego z własnego życia, kiedyśmy byli na dorobku, po uszy w
długach, córeczka miała po dziesięć angin rocznie, nie mogłam wtedy pozwolić sobie na nic
rozrywkowego. Ale wylezliśmy z długów, zarabialiśmy lepiej, córeczka przestała chorować i
pewnego dnia odkryłam, że po kolacji już nie mam nic do roboty. Było to odkrycie
oszałamiające: cóż robić z takim morzem czasu?  Nie miała baba kłopotu , zaczęła pisać
powieść i tym sposobem wrobiłam się na dwa lata, a i na dalsze też. Czego zresztą nie żałuję,
bo powieściopisarstwo bez wątpienia uchroniło mnie przed wieloma jeszcze głupszymi
zajęciami, a poza tym od czasu do czasu niezle mnie bawiło. No i stanowiło jakiś wentyl
bezpieczeństwa rozładowujący wewnętrzne napięcia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siÅ‚y, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.