[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ścianie. Z bezwładnych palców wyleciał pistolet. Targo ruszył przez pokój.
Conant patrzył na niego kątem oka, bez najmniejszego ruchu. Targo przechodząc
obok, prawie go dotknął. Nawet jeden muskuł nie drgnął w jego wielkiej, pustej
twarzy. Oczy pod ciężkimi powiekami zwęziły się, przypominały teraz połyskujące
szparki. Wszyscy, z wyjątkiem Targo, znieruchomieli. Wtem Courtway podniósł
pistolet, jego palec wskazujący pobielał, gdy naciskał spust. Broń wypaliła.
Malvern szybko zasłonił sobą Jean Adrian. Targo spojrzał na swoje dłonie. Twarz
wykrzywił mu głupawy uśmiech. Usiadł na podłodze i przycisnął ręce do piersi.
Courtway znów podniósł broń i wtedy ruszył się Conant. Poderwany do góry luger
dwa razy plunął płomieniem. Z dłoni Courtwaya pociekła krew. Jego pistolet upadł
za biurko. Długa sylwetka senatora złożyła się niczym scyzoryk, gdy sięgał po
broń. Ponad blat wystawały tylko zgarbione barki.
- Wstawaj, ty pieprzona, oszukańcza świnio - wrzasnął Conant. Za biurkiem
rozległ się strzał. Barki Courtwaya zniknęły. Conant obszedł mebel, pochylił się
i po chwili wyprostował.
- Połknął pestkę - powiedział bardzo spokojnie. - Włożył lufę w usta... A ja
straciłem ładnego, zadbanego senatora. Targo oderwał ręce od piersi i runął
bokiem na podłogę. Drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich
kamerdyner, potargany, z szeroko otwartymi ustami. Chciał coś powiedzieć, ale
zobaczył broń w dłoni Conanta i nieruchomego Targo na podłodze. Nie powiedział
nic. Albinos powoli gramolił się z podłogi. Dotknął zębów, potrząsnął głową,
zaczął delikatnie masować szczękę. Potem wolno przesunął się wzdłuż ściany i
podniósł broń.
- Niezły z ciebie goryl - warknął Conant. - Zadzwoń do kapitana Malloya; ma dziś
nocny dyżur. Z życiem! Malvern odwrócił się do Jean Adrian i uniósł jej
podbródek.
- Już świta, aniołku. I chyba przestał padać deszcz - powiedział powoli i wyjął
swoją piersiówkę. - Wypijmy... za pana Targo. Dziewczyna potrząsnęła głową i
ukryła twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili rozległy się syreny.
* * *
X
Szczupły, zmęczony chłopak w błękitno-srebrnej liberii hotelu Carondelet oparł
rękę w białej rękawiczce o drzwi windy.
- Czyraki Corky'ego powoli się leczą, ale do pracy jeszcze nie przyszedł, panie
Malvern. Tony'ego, szefa chłopców hotelowych, też dziś nie ma. Niektórzy umieją
się urządzić. Malvern stał w kącie windy, blisko Jean Adrian. Poza nimi i
windziarzem nie było nikogo.
- To tylko tobie tak się zdaje
- powiedział. Chłopak poczerwieniał.
- Nie przejmuj się, synu - poklepał go po ramieniu Malvern.
- Całą noc czuwałem przy chorym przyjacielu. Masz, kup sobie drugie śniadanie.
- Rany, panie Malvern, ja nie chciałem... Winda zatrzymała się na dziewiątym
piętrze. Poszli korytarzem do apartamentu 914. Malvern wyjął klucz, otworzył,
włożył go do zamka z drugiej strony.
- Przytul na chwilę głowę do poduszki - powiedział z dłonią na klamce. - Zabierz
ze sobą moją piersiówkę, przyda ci się przed snem. Dziewczyna weszła do pokoju.
- Nie chcę alkoholu - rzuciła przez ramię. - Wstąp na chwilę. Muszę ci coś
powiedzieć. Malvern wszedł do środka i zamknął drzwi. Jasna smuga światła
przecinała dywan od okna do kanapy. Zapalił papierosa i wpatrywał się w nią
intensywnie. Jean Adrian usiadła, zerwała z głowy kapelusz i rozrzuciła włosy.
Milczała przez chwilę.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że pomogłeś mi wydostać się z tych tarapatów
- zaczęła powoli, starannie dobierając słowa. - Jednego tylko nie wiem: dlaczego
to zrobiłeś.
- Jest kilka powodów, ale żaden z nich nie przywróci Targo do życia - odparł
Malvern. - To do pewnego stopnia była moja wina. Chociaż z drugiej strony nie
prosiłem go o skręcenie karku senatorowi.
- Myślisz, że z ciebie twardziel, ale jesteś tylko patałachem, który dla byle
włóczęgi pakuje się w kłopoty. Daj sobie z tym spokój. Z Targo i ze mną. Szkoda
dla nas twojego czasu. Mówię ci to dlatego, że mam zamiar wyjechać stąd tak
szybko, jak to możliwe. Nie zobaczysz mnie więcej. To jest pożegnanie. Malvern
pokiwał głową. Nie odrywał wzroku od smugi światła na dywanie.
- Trudno mi o tym mówić - ciągnęła dziewczyna. - KIedy powiedziałam, że jestem
włóczęgą, nie szukałam współczucia. Dusiłam się w zbyt wielu tanich sypialniach,
rozbierałam się w zbyt wielu parszywych garderobach, minęło mnie zbyt wiele
posiłków i skłamałam zbyt wiele razy, żeby być kimś innym. Dlatego nie chcę mieć
z tobą nic wspólnego. Nigdy.
- Podoba mi się sposób, w jaki to mówisz. Nie przerywaj - powiedział Malvern.
Spojrzała na niego i po chwili odwróciła wzrok.
- Wcale nie nazywam się Gianni. Domyśliłeś się tego. Ale ją znałam. Robiłyśmy
jako przyszywane siostry numery taneczne na scenkach, kiedy modne były jeszcze
tańczące rodzeństwa. Ada i Jean Adrian. Zrobiłyśmy klapę. Pojechałyśmy w trasę
do Nowego Orleanu i też zrobiłyśmy klapę. Gianni nie wytrzymała takiego życia i
połknęła dwuchlorek. Przed śmiercią opowiedziała mi swoją historię. Kiedy
patrzyłam na fotografię tego zimnego chudzielca i myślałam, co mógł dla niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
ścianie. Z bezwładnych palców wyleciał pistolet. Targo ruszył przez pokój.
Conant patrzył na niego kątem oka, bez najmniejszego ruchu. Targo przechodząc
obok, prawie go dotknął. Nawet jeden muskuł nie drgnął w jego wielkiej, pustej
twarzy. Oczy pod ciężkimi powiekami zwęziły się, przypominały teraz połyskujące
szparki. Wszyscy, z wyjątkiem Targo, znieruchomieli. Wtem Courtway podniósł
pistolet, jego palec wskazujący pobielał, gdy naciskał spust. Broń wypaliła.
Malvern szybko zasłonił sobą Jean Adrian. Targo spojrzał na swoje dłonie. Twarz
wykrzywił mu głupawy uśmiech. Usiadł na podłodze i przycisnął ręce do piersi.
Courtway znów podniósł broń i wtedy ruszył się Conant. Poderwany do góry luger
dwa razy plunął płomieniem. Z dłoni Courtwaya pociekła krew. Jego pistolet upadł
za biurko. Długa sylwetka senatora złożyła się niczym scyzoryk, gdy sięgał po
broń. Ponad blat wystawały tylko zgarbione barki.
- Wstawaj, ty pieprzona, oszukańcza świnio - wrzasnął Conant. Za biurkiem
rozległ się strzał. Barki Courtwaya zniknęły. Conant obszedł mebel, pochylił się
i po chwili wyprostował.
- Połknął pestkę - powiedział bardzo spokojnie. - Włożył lufę w usta... A ja
straciłem ładnego, zadbanego senatora. Targo oderwał ręce od piersi i runął
bokiem na podłogę. Drzwi do gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Stanął w nich
kamerdyner, potargany, z szeroko otwartymi ustami. Chciał coś powiedzieć, ale
zobaczył broń w dłoni Conanta i nieruchomego Targo na podłodze. Nie powiedział
nic. Albinos powoli gramolił się z podłogi. Dotknął zębów, potrząsnął głową,
zaczął delikatnie masować szczękę. Potem wolno przesunął się wzdłuż ściany i
podniósł broń.
- Niezły z ciebie goryl - warknął Conant. - Zadzwoń do kapitana Malloya; ma dziś
nocny dyżur. Z życiem! Malvern odwrócił się do Jean Adrian i uniósł jej
podbródek.
- Już świta, aniołku. I chyba przestał padać deszcz - powiedział powoli i wyjął
swoją piersiówkę. - Wypijmy... za pana Targo. Dziewczyna potrząsnęła głową i
ukryła twarz w dłoniach. Po dłuższej chwili rozległy się syreny.
* * *
X
Szczupły, zmęczony chłopak w błękitno-srebrnej liberii hotelu Carondelet oparł
rękę w białej rękawiczce o drzwi windy.
- Czyraki Corky'ego powoli się leczą, ale do pracy jeszcze nie przyszedł, panie
Malvern. Tony'ego, szefa chłopców hotelowych, też dziś nie ma. Niektórzy umieją
się urządzić. Malvern stał w kącie windy, blisko Jean Adrian. Poza nimi i
windziarzem nie było nikogo.
- To tylko tobie tak się zdaje
- powiedział. Chłopak poczerwieniał.
- Nie przejmuj się, synu - poklepał go po ramieniu Malvern.
- Całą noc czuwałem przy chorym przyjacielu. Masz, kup sobie drugie śniadanie.
- Rany, panie Malvern, ja nie chciałem... Winda zatrzymała się na dziewiątym
piętrze. Poszli korytarzem do apartamentu 914. Malvern wyjął klucz, otworzył,
włożył go do zamka z drugiej strony.
- Przytul na chwilę głowę do poduszki - powiedział z dłonią na klamce. - Zabierz
ze sobą moją piersiówkę, przyda ci się przed snem. Dziewczyna weszła do pokoju.
- Nie chcę alkoholu - rzuciła przez ramię. - Wstąp na chwilę. Muszę ci coś
powiedzieć. Malvern wszedł do środka i zamknął drzwi. Jasna smuga światła
przecinała dywan od okna do kanapy. Zapalił papierosa i wpatrywał się w nią
intensywnie. Jean Adrian usiadła, zerwała z głowy kapelusz i rozrzuciła włosy.
Milczała przez chwilę.
- To bardzo ładnie z twojej strony, że pomogłeś mi wydostać się z tych tarapatów
- zaczęła powoli, starannie dobierając słowa. - Jednego tylko nie wiem: dlaczego
to zrobiłeś.
- Jest kilka powodów, ale żaden z nich nie przywróci Targo do życia - odparł
Malvern. - To do pewnego stopnia była moja wina. Chociaż z drugiej strony nie
prosiłem go o skręcenie karku senatorowi.
- Myślisz, że z ciebie twardziel, ale jesteś tylko patałachem, który dla byle
włóczęgi pakuje się w kłopoty. Daj sobie z tym spokój. Z Targo i ze mną. Szkoda
dla nas twojego czasu. Mówię ci to dlatego, że mam zamiar wyjechać stąd tak
szybko, jak to możliwe. Nie zobaczysz mnie więcej. To jest pożegnanie. Malvern
pokiwał głową. Nie odrywał wzroku od smugi światła na dywanie.
- Trudno mi o tym mówić - ciągnęła dziewczyna. - KIedy powiedziałam, że jestem
włóczęgą, nie szukałam współczucia. Dusiłam się w zbyt wielu tanich sypialniach,
rozbierałam się w zbyt wielu parszywych garderobach, minęło mnie zbyt wiele
posiłków i skłamałam zbyt wiele razy, żeby być kimś innym. Dlatego nie chcę mieć
z tobą nic wspólnego. Nigdy.
- Podoba mi się sposób, w jaki to mówisz. Nie przerywaj - powiedział Malvern.
Spojrzała na niego i po chwili odwróciła wzrok.
- Wcale nie nazywam się Gianni. Domyśliłeś się tego. Ale ją znałam. Robiłyśmy
jako przyszywane siostry numery taneczne na scenkach, kiedy modne były jeszcze
tańczące rodzeństwa. Ada i Jean Adrian. Zrobiłyśmy klapę. Pojechałyśmy w trasę
do Nowego Orleanu i też zrobiłyśmy klapę. Gianni nie wytrzymała takiego życia i
połknęła dwuchlorek. Przed śmiercią opowiedziała mi swoją historię. Kiedy
patrzyłam na fotografię tego zimnego chudzielca i myślałam, co mógł dla niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]