[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lewą stronę.
- Czy ma pani pewność, że klucz jest w domu? - zapytał Jupiter Anny, gdy wraz z
Pete'em i Bobem zasiadł do obiadu. - Może zgubiła go pani gdzie indziej, na przykład w
banku, w czasie ostatniej tam bytności?
Anna była absolutnie pewna, że to się nie zdarzyło.
- Nie rozumiem - Pete oparł się ciężko o stół. - Przeszukaliśmy każdy centymetr
domu. Jak można schować coś tak dobrze i nie pamiętać gdzie? Trzeba być geniuszem!
Anna westchnęła i poszła do kuchni po zapiekankę.
- Może odpoczniecie dziś, a jutro zabierzecie się znów do szukania - powiedziała
stawiając półmisek na stole. - Postaram się przypomnieć sobie, gdzie wetknęłam ten klucz.
Ale ja się staram i staram i jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.
- Proszę się nie starać - poradził Jupe. - Proszę w ogóle nie myśleć o kluczu i wtedy
może się pani nagle przypomni.
Anna nie usiadła z chłopcami do stołu. Udała się do swego biura i zamknęła za sobą
drzwi.
- Dlaczego ona się tak tym martwi? - odezwał się Bob. - Przecież może dostać drugi
klucz albo nowy zamek. Zawsze jest sposób, żeby się dostać do własnej skrytki bankowej.
Jupe wzruszył tylko ramionami. Skończyli posiłek w milczeniu. Następnie umyli
pospiesznie naczynia i wyszli na podwórze. Jupe przystanął i przyglądał się czysto
zamiecionej ziemi. Widniały na niej teraz wyraznie ślady wszystkich, którzy kręcili się od
rana po podwórku.
- Hej, Jupe! - zawołał Hans, stojący na skraju wykopu. Z jego głębi dochodziły
zamaszyste uderzenia młotka.
Chłopcy podeszli do przyszłego basenu i zajrzeli do środka. Na dnie stał Konrad i
wbijał gwozdzie w deski, budując oszalowanie na betonowe ściany.
- Dowiedzieliście się czegoś? - zapytał Hans.
Konrad przerwał pracę.
- Szukaliśmy klucza waszej kuzynki - powiedział Jupe. - Niestety, bez rezultatu. Teraz
skoncentrujemy się na Havemeyerze. Jestem pewien, że zdobędziemy dla was jakieś
informacje. A gdzie on się podział?
Hans wskazał na szczyt narciarskiego stoku.
- Wziął swoją strzelbę i plecak i powędrował tam na górę. Powiedział, że musi coś
zrobić na polanie i wróci pózniej.
Trzej Detektywi pożegnali braci i poszli drogą do miasteczka. Wkrótce dotarli do
stacji benzynowej, na której poprzedniego dnia Hans i Konrad zasięgali informacji. Nie było
tu dziś wścibskiego pracownika, stacja wyglądała na zamkniętą. Tuż obok zauważyli budkę
telefoniczną. Bob wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- No? - zapytał Pete, gdy Bob skończył rozmowę i wyszedł z budki.
- Mamy szczęście - oznajmił Bob. - Musiałem wprawdzie wysłuchać kazania na
temat, że nie należy mu przeszkadzać w pracy, ale powiedział, że ma znajomego dziennikarza
w Reno. Skontaktuje się z nim i poprosi, żeby zebrał wiadomości o Havemeyerze. Kazał mi
zatelefonować jutro wieczór do domu.
- Niezle - skinął głową Jupiter.
Chłopcy zawrócili, przeszli spacerem koło Gospody pod slalomem i skierowali się
w stronę pola kempingowego.
- Te wakacje biorą zupełnie inny obrót, niż oczekiwałem - powiedział Pete. -
Mieliśmy obozować, robić wycieczki i łowić ryby. Zamiast tego śpimy na podłodze w
gospodzie i opychamy się domowymi posiłkami kuzynki Anny. Gdyby nie świeże górskie
powietrze, czułbym się jak w Rocky Beach.
- Na obozowanie nie jest za pózno - odezwał się Bob. Możemy jeszcze dziś
przenieść nasz namiot. Hans i Konrad pewnie zostaną w gospodzie. Zbyt się niepokoją o
swoją kuzynkę. Ale my możemy się wynieść.
- Nie boicie się niedzwiedzi? - Jupiter się zaśmiał.
- Ten niedzwiedz wczoraj nie interesował się nami, tylko jedzeniem - odparł Bob.
- I panem Jensenem - dodał Jupe. - Chyba że to nie był niedzwiedz. Co to mogło być?
Dlaczego Havemeyer zatarł ślady?
Minęli zakręt drogi i zaraz ukazało się pole kempingowe. Znajdowało się na nim pięć
wyłożonych kamieniami zagłębień na ogniska i tyleż sekwojowych stołów piknikowych. Po
prawej biegło koryto niemal kompletnie wyschniętego potoku. Między kamieniami na jego
dnie, sączyły się nikłe strużki wody. Pole namiotowe okalały zarośla, między którymi wiła się
ścieżka.
Pete patrzył na potok drapiąc się w głowę.
- Havemeyer miał rację. Jak widać, jest tu problem z wodą. Jeśli się tu przeniesiemy,
będziemy musieli donosić wodę z gospody.
- To nie ma sensu - stwierdził Jupiter. - Poza tym wolę być w pobliżu gospody,
chociaż do czasu uzyskania jakichś informacji o Havemeyerze. Coś zagadkowego jest w tym
człowieku. W dodatku ten napad na pana Jensena...
- Tego nie zrobił Havemeyer - wpadł mu w słowa Bob. - Widzieliśmy, że był w
biurze, kiedy to się stało.
- Tak, to nie mógł być on. W każdym razie coś podejrzanego dzieje się w tej
gospodzie i bardzo chciałbym dojść, co to takiego.
W zaroślach za plecami Jupe'a rozległ się szelest. Chłopcy wzdrygnęli się.
- Przestraszyłem was? - zapytał rozbawiony głos. - Przepraszam!
Jupe odwrócił się. Z kępy dzikiego bzu wyłonił się pracownik stacji benzynowej.
Trzymał jutową torbę, do której wpychał pracowicie zwój zmiętego, wybłoconego papieru.
- Myśleliście, że to niedzwiedz? - mrugnął do chłopców swymi świdrującymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
lewą stronę.
- Czy ma pani pewność, że klucz jest w domu? - zapytał Jupiter Anny, gdy wraz z
Pete'em i Bobem zasiadł do obiadu. - Może zgubiła go pani gdzie indziej, na przykład w
banku, w czasie ostatniej tam bytności?
Anna była absolutnie pewna, że to się nie zdarzyło.
- Nie rozumiem - Pete oparł się ciężko o stół. - Przeszukaliśmy każdy centymetr
domu. Jak można schować coś tak dobrze i nie pamiętać gdzie? Trzeba być geniuszem!
Anna westchnęła i poszła do kuchni po zapiekankę.
- Może odpoczniecie dziś, a jutro zabierzecie się znów do szukania - powiedziała
stawiając półmisek na stole. - Postaram się przypomnieć sobie, gdzie wetknęłam ten klucz.
Ale ja się staram i staram i jakoś nic nie przychodzi mi do głowy.
- Proszę się nie starać - poradził Jupe. - Proszę w ogóle nie myśleć o kluczu i wtedy
może się pani nagle przypomni.
Anna nie usiadła z chłopcami do stołu. Udała się do swego biura i zamknęła za sobą
drzwi.
- Dlaczego ona się tak tym martwi? - odezwał się Bob. - Przecież może dostać drugi
klucz albo nowy zamek. Zawsze jest sposób, żeby się dostać do własnej skrytki bankowej.
Jupe wzruszył tylko ramionami. Skończyli posiłek w milczeniu. Następnie umyli
pospiesznie naczynia i wyszli na podwórze. Jupe przystanął i przyglądał się czysto
zamiecionej ziemi. Widniały na niej teraz wyraznie ślady wszystkich, którzy kręcili się od
rana po podwórku.
- Hej, Jupe! - zawołał Hans, stojący na skraju wykopu. Z jego głębi dochodziły
zamaszyste uderzenia młotka.
Chłopcy podeszli do przyszłego basenu i zajrzeli do środka. Na dnie stał Konrad i
wbijał gwozdzie w deski, budując oszalowanie na betonowe ściany.
- Dowiedzieliście się czegoś? - zapytał Hans.
Konrad przerwał pracę.
- Szukaliśmy klucza waszej kuzynki - powiedział Jupe. - Niestety, bez rezultatu. Teraz
skoncentrujemy się na Havemeyerze. Jestem pewien, że zdobędziemy dla was jakieś
informacje. A gdzie on się podział?
Hans wskazał na szczyt narciarskiego stoku.
- Wziął swoją strzelbę i plecak i powędrował tam na górę. Powiedział, że musi coś
zrobić na polanie i wróci pózniej.
Trzej Detektywi pożegnali braci i poszli drogą do miasteczka. Wkrótce dotarli do
stacji benzynowej, na której poprzedniego dnia Hans i Konrad zasięgali informacji. Nie było
tu dziś wścibskiego pracownika, stacja wyglądała na zamkniętą. Tuż obok zauważyli budkę
telefoniczną. Bob wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
- No? - zapytał Pete, gdy Bob skończył rozmowę i wyszedł z budki.
- Mamy szczęście - oznajmił Bob. - Musiałem wprawdzie wysłuchać kazania na
temat, że nie należy mu przeszkadzać w pracy, ale powiedział, że ma znajomego dziennikarza
w Reno. Skontaktuje się z nim i poprosi, żeby zebrał wiadomości o Havemeyerze. Kazał mi
zatelefonować jutro wieczór do domu.
- Niezle - skinął głową Jupiter.
Chłopcy zawrócili, przeszli spacerem koło Gospody pod slalomem i skierowali się
w stronę pola kempingowego.
- Te wakacje biorą zupełnie inny obrót, niż oczekiwałem - powiedział Pete. -
Mieliśmy obozować, robić wycieczki i łowić ryby. Zamiast tego śpimy na podłodze w
gospodzie i opychamy się domowymi posiłkami kuzynki Anny. Gdyby nie świeże górskie
powietrze, czułbym się jak w Rocky Beach.
- Na obozowanie nie jest za pózno - odezwał się Bob. Możemy jeszcze dziś
przenieść nasz namiot. Hans i Konrad pewnie zostaną w gospodzie. Zbyt się niepokoją o
swoją kuzynkę. Ale my możemy się wynieść.
- Nie boicie się niedzwiedzi? - Jupiter się zaśmiał.
- Ten niedzwiedz wczoraj nie interesował się nami, tylko jedzeniem - odparł Bob.
- I panem Jensenem - dodał Jupe. - Chyba że to nie był niedzwiedz. Co to mogło być?
Dlaczego Havemeyer zatarł ślady?
Minęli zakręt drogi i zaraz ukazało się pole kempingowe. Znajdowało się na nim pięć
wyłożonych kamieniami zagłębień na ogniska i tyleż sekwojowych stołów piknikowych. Po
prawej biegło koryto niemal kompletnie wyschniętego potoku. Między kamieniami na jego
dnie, sączyły się nikłe strużki wody. Pole namiotowe okalały zarośla, między którymi wiła się
ścieżka.
Pete patrzył na potok drapiąc się w głowę.
- Havemeyer miał rację. Jak widać, jest tu problem z wodą. Jeśli się tu przeniesiemy,
będziemy musieli donosić wodę z gospody.
- To nie ma sensu - stwierdził Jupiter. - Poza tym wolę być w pobliżu gospody,
chociaż do czasu uzyskania jakichś informacji o Havemeyerze. Coś zagadkowego jest w tym
człowieku. W dodatku ten napad na pana Jensena...
- Tego nie zrobił Havemeyer - wpadł mu w słowa Bob. - Widzieliśmy, że był w
biurze, kiedy to się stało.
- Tak, to nie mógł być on. W każdym razie coś podejrzanego dzieje się w tej
gospodzie i bardzo chciałbym dojść, co to takiego.
W zaroślach za plecami Jupe'a rozległ się szelest. Chłopcy wzdrygnęli się.
- Przestraszyłem was? - zapytał rozbawiony głos. - Przepraszam!
Jupe odwrócił się. Z kępy dzikiego bzu wyłonił się pracownik stacji benzynowej.
Trzymał jutową torbę, do której wpychał pracowicie zwój zmiętego, wybłoconego papieru.
- Myśleliście, że to niedzwiedz? - mrugnął do chłopców swymi świdrującymi [ Pobierz całość w formacie PDF ]