[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Czerwony Liść również powstali, natychmiast zaczęli wydawać rozkazy swoim
blotaunka. W cichej dolinie rozbrzmiały dzwięki żołnierskich świstawek.
Zaszeleściły krzewy, rozległy się ciche nawoływania, parskały konie
przygotowywane do drogi.
Wojownicy Wahpekute pierwsi wychynęli z doliny na falisty step. Jechali
w zwartym szyku za Czarnym Wilkiem. Za nimi w takim samym szyku podążali
Yanktonai i Yankton Dakotowie. Teraz już poniechali ostrożności. Tętent kopyt
coraz szybciej toczył się po stepie, toteż zanim nastał świt, Dakotowie znalezli się
na cmentarnym wzgórzu na wprost osady Skidi Paunisów.
Na rozległym płaskim szczycie wzgórza znajdowało się wiele niskich
kopczyków, które Paunisi usypywali nad mogiłami swoich zmarłych, grzebanych
zgodnie z tradycją w ziemi. Tu i ówdzie na kopczykach leżały rozmaite talizmany,
które zmarli jeszcze za życia przechowywali w swoich zawiniątkach ze świętymi
przedmiotami. Talizmany o nadnaturalnej mocy, jako pochodzące z niebios, nie
mogły być pochowane w ziemi razem ze zmarłym, więc kładziono je na wzgórzu
na mogile, aby łatwiej znów powróciły do nieba.
Wszyscy Dakotowie z niemałą satysfakcją zbrukali końskimi kopytami
cmentarzysko Paunisów. Ustawili się w długi szereg zwrócony przodem w
kierunku wrogiej osady. W samym środku linii bojowej stanęli Wahpekute, po ich
lewej stronie Yanktoni a po prawej Yanktonai. Ich uroczyste, obrzędowe stroje
wojenne wymownie świadczyły o niecodziennym celu wojennej wyprawy. Na
zwykłe napady zaczepne wojownicy wyruszali jedynie w przepaskach
biodrowych, aby ubranie nie utrudniało podchodów i nie przeszkadzało w walce.
Nagie, natarte tłuszczem ciało wyślizgiwało się z rąk przeciwnika. Tym wszakże
razem w porannych podmuchach wiatru na głowach wielu wojowników furkotały
lśniące pióra wspaniałych pióropuszy, które zakładało się tylko na ważne
uroczystości i na wojny międzyplemienne, aby uzmysławiały nieprzyjacielowi
przeciwstawianą mu potęgę. Ze szwów nogawic zwisały kosmyki włosów
zabitych wrogów, a na piersiach lśniły duże naszyjniki z kłów i pazurów dzikich
zwierząt. Wojownicy uzbrojeni byli w tarcze z wymalowanymi na nich symbolami
chroniących ich czarodziejskich mocy. Gładko wypolerowane kamienne groty
długich lanc połyskiwały złowrogo w promieniach wschodzącego słońca. Każde z
trzech plemion posiadało chorążego dzierżącego wojenny sztandar.
Przebiegły Wąż znajdował się u boku Czarnego Wilka nieco wysunięty do
przodu. Szamański strój głowy oraz tarcza z wymalowanym na niej Ptakiem
Zwiętego Grzmotu przykuwały do niego uwagę wszystkich Santee Dakotów.
Przebiegły Wąż zdawał sobie sprawę, że wschodzący dzień rozstrzygnie o jego
dalszym losie. Jeżeli ktokolwiek z Dakotów polegnie, na zawsze okryje się
niesławą. Tak więc w myślach żarliwie przyzywał Ducha Opiekuńczego, błagał
bóstwa o pomoc, ślubując złożenie ofiar. Zanim w osadzie wszczął się ruch, już
wiedział, jak powinien postąpić.
Paunisi właśnie ujrzeli swych nieprzejednanych wrogów na uświęconym
cmentarnym wzgórzu. Widząc nieruchomo oczekujących Dakotów pojęli, że
nadszedł czas decydującej rozprawy międzyplemiennej. Toteż w budzącej się ze
snu osadzie powstał nieopisany rwetes, który wzrastał z każdą chwilą. Mężczyzni
pospiesznie chwytali za broń, przywdziewali bojowe szaty, dosiadali trzymanych
w osadzie mustangów. Kobiety już sprowadzały konie z pastwiska, wspinały się
na kopulaste dachy ziemianek, aby obserwować bitwę. Krzyki wystraszonej
dziatwy mieszały się z wyciem kundli.
Grozni Dakotowie spokojnie stali na wzgórzu obserwując wrogą osadę. Z
pełną świadomością dawali Paunisom czas na przygotowanie się do zbrojnej
rozprawy. Nie przybyli przecież w celu zaskoczenia nieprzyjaciela.
Sprzymierzone plemiona Santee, Yan-kton i Yanktonai Dakotów chciały
udowodnić, że posiadają siłę, która uniemożliwi Paunisom wdzieranie się na ich
plemienne tereny łowieckie (42) . Przyszli więc jawnie, jak przychodzi każdy
pewny swej słuszności i siły.
Paunisi tymczasem ochłonęli z pierwszego zaskoczenia. Przegrana bitwa
oznaczałaby hańbiącą śmierć dla wojowników, niewolę dla kobiet i dzieci oraz
zniszczenie całej osady. Toteż wojownicy szybko przygotowywali się do
decydującej rozprawy z Dakotami. Wkrótce przybrani w swe odznaki wojskowe
dosiedli najlepszych mustangów i zaczęli wyjeżdżać na równinę przed osadą. Tam
sprawnie ustawili się w długi szereg zwrócony ku cmentarnemu wzgórzu.
Czarny Wilk śledził pauniskie przygotowania do rozprawy. Gdy wrogowie
wreszcie stanęli w bojowym szyku, podniósł do góry prawą rękę. Rozbrzmiały
żołnierskie świstawki. Czarny Wilk wolno opuścił wyprostowaną rękę w dół.
Długi szereg Dakotów zaczął zjeżdżać ze zbocza na równinę. Paunisi, widząc to,
również ruszyli ławą naprzeciw nieprzyjacielowi. Obydwa wrogie zbrojne szeregi
jezdzców wolno zbliżały się do siebie, śpiewając pieśni wojenne. Wreszcie, gdy
dzieliło ich już tylko kilka strzałów z łuku, Czarny Wilk podniósł do góry rękę
dzierżącą laskę uderzeń. Znów rozbrzmiały ostre głosy świstawek żołnierzy.
Dakotowie osadzili w miejscu swe mustangi. Paunisi także przystanęli.
Odważny i porywczy wódz Yanktonów zaraz wysunął się z szeregu. Wśród
Paunisów zaraz rozległy się wrogie okrzyki. Ioway często uprowadzał im konie i
kobiety. Ioway dumny z tego, że od razu został rozpoznany, krzyknął donośnie:
--- Słuchajcie dobrze, zajęcze serca! Wśród żon mam także dwie Pauniski!
To one zdobiły moje nogawice włosami ze skalpów Paunisów! Darowałem im za
to wolność, ale wolały zostać ze mną, niż wracać do pauniskich zajęczych serc,
pozwalających porywać swe kobiety! Moi synowie urodzeni przez wasze kobiety
będą zdzierali skalpy z waszych łbów!
Rozgniewani Paunisi obrzucili wodza Yanktonów obelgami, a on nie
pozostawał im dłużny. Z obydwóch stron posypały się wzajemne przycinki i
wyzwiska.
Przebiegły Wąż w napięciu przysłuchiwał się słownej szermierce,
przybierającej coraz bardziej obelżywą formę. Gniew rozogniał wojowników
obydwóch stron. Tu i tam Dakotowie już sięgali po łuki, Paunisi natomiast nabijali [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Czerwony Liść również powstali, natychmiast zaczęli wydawać rozkazy swoim
blotaunka. W cichej dolinie rozbrzmiały dzwięki żołnierskich świstawek.
Zaszeleściły krzewy, rozległy się ciche nawoływania, parskały konie
przygotowywane do drogi.
Wojownicy Wahpekute pierwsi wychynęli z doliny na falisty step. Jechali
w zwartym szyku za Czarnym Wilkiem. Za nimi w takim samym szyku podążali
Yanktonai i Yankton Dakotowie. Teraz już poniechali ostrożności. Tętent kopyt
coraz szybciej toczył się po stepie, toteż zanim nastał świt, Dakotowie znalezli się
na cmentarnym wzgórzu na wprost osady Skidi Paunisów.
Na rozległym płaskim szczycie wzgórza znajdowało się wiele niskich
kopczyków, które Paunisi usypywali nad mogiłami swoich zmarłych, grzebanych
zgodnie z tradycją w ziemi. Tu i ówdzie na kopczykach leżały rozmaite talizmany,
które zmarli jeszcze za życia przechowywali w swoich zawiniątkach ze świętymi
przedmiotami. Talizmany o nadnaturalnej mocy, jako pochodzące z niebios, nie
mogły być pochowane w ziemi razem ze zmarłym, więc kładziono je na wzgórzu
na mogile, aby łatwiej znów powróciły do nieba.
Wszyscy Dakotowie z niemałą satysfakcją zbrukali końskimi kopytami
cmentarzysko Paunisów. Ustawili się w długi szereg zwrócony przodem w
kierunku wrogiej osady. W samym środku linii bojowej stanęli Wahpekute, po ich
lewej stronie Yanktoni a po prawej Yanktonai. Ich uroczyste, obrzędowe stroje
wojenne wymownie świadczyły o niecodziennym celu wojennej wyprawy. Na
zwykłe napady zaczepne wojownicy wyruszali jedynie w przepaskach
biodrowych, aby ubranie nie utrudniało podchodów i nie przeszkadzało w walce.
Nagie, natarte tłuszczem ciało wyślizgiwało się z rąk przeciwnika. Tym wszakże
razem w porannych podmuchach wiatru na głowach wielu wojowników furkotały
lśniące pióra wspaniałych pióropuszy, które zakładało się tylko na ważne
uroczystości i na wojny międzyplemienne, aby uzmysławiały nieprzyjacielowi
przeciwstawianą mu potęgę. Ze szwów nogawic zwisały kosmyki włosów
zabitych wrogów, a na piersiach lśniły duże naszyjniki z kłów i pazurów dzikich
zwierząt. Wojownicy uzbrojeni byli w tarcze z wymalowanymi na nich symbolami
chroniących ich czarodziejskich mocy. Gładko wypolerowane kamienne groty
długich lanc połyskiwały złowrogo w promieniach wschodzącego słońca. Każde z
trzech plemion posiadało chorążego dzierżącego wojenny sztandar.
Przebiegły Wąż znajdował się u boku Czarnego Wilka nieco wysunięty do
przodu. Szamański strój głowy oraz tarcza z wymalowanym na niej Ptakiem
Zwiętego Grzmotu przykuwały do niego uwagę wszystkich Santee Dakotów.
Przebiegły Wąż zdawał sobie sprawę, że wschodzący dzień rozstrzygnie o jego
dalszym losie. Jeżeli ktokolwiek z Dakotów polegnie, na zawsze okryje się
niesławą. Tak więc w myślach żarliwie przyzywał Ducha Opiekuńczego, błagał
bóstwa o pomoc, ślubując złożenie ofiar. Zanim w osadzie wszczął się ruch, już
wiedział, jak powinien postąpić.
Paunisi właśnie ujrzeli swych nieprzejednanych wrogów na uświęconym
cmentarnym wzgórzu. Widząc nieruchomo oczekujących Dakotów pojęli, że
nadszedł czas decydującej rozprawy międzyplemiennej. Toteż w budzącej się ze
snu osadzie powstał nieopisany rwetes, który wzrastał z każdą chwilą. Mężczyzni
pospiesznie chwytali za broń, przywdziewali bojowe szaty, dosiadali trzymanych
w osadzie mustangów. Kobiety już sprowadzały konie z pastwiska, wspinały się
na kopulaste dachy ziemianek, aby obserwować bitwę. Krzyki wystraszonej
dziatwy mieszały się z wyciem kundli.
Grozni Dakotowie spokojnie stali na wzgórzu obserwując wrogą osadę. Z
pełną świadomością dawali Paunisom czas na przygotowanie się do zbrojnej
rozprawy. Nie przybyli przecież w celu zaskoczenia nieprzyjaciela.
Sprzymierzone plemiona Santee, Yan-kton i Yanktonai Dakotów chciały
udowodnić, że posiadają siłę, która uniemożliwi Paunisom wdzieranie się na ich
plemienne tereny łowieckie (42) . Przyszli więc jawnie, jak przychodzi każdy
pewny swej słuszności i siły.
Paunisi tymczasem ochłonęli z pierwszego zaskoczenia. Przegrana bitwa
oznaczałaby hańbiącą śmierć dla wojowników, niewolę dla kobiet i dzieci oraz
zniszczenie całej osady. Toteż wojownicy szybko przygotowywali się do
decydującej rozprawy z Dakotami. Wkrótce przybrani w swe odznaki wojskowe
dosiedli najlepszych mustangów i zaczęli wyjeżdżać na równinę przed osadą. Tam
sprawnie ustawili się w długi szereg zwrócony ku cmentarnemu wzgórzu.
Czarny Wilk śledził pauniskie przygotowania do rozprawy. Gdy wrogowie
wreszcie stanęli w bojowym szyku, podniósł do góry prawą rękę. Rozbrzmiały
żołnierskie świstawki. Czarny Wilk wolno opuścił wyprostowaną rękę w dół.
Długi szereg Dakotów zaczął zjeżdżać ze zbocza na równinę. Paunisi, widząc to,
również ruszyli ławą naprzeciw nieprzyjacielowi. Obydwa wrogie zbrojne szeregi
jezdzców wolno zbliżały się do siebie, śpiewając pieśni wojenne. Wreszcie, gdy
dzieliło ich już tylko kilka strzałów z łuku, Czarny Wilk podniósł do góry rękę
dzierżącą laskę uderzeń. Znów rozbrzmiały ostre głosy świstawek żołnierzy.
Dakotowie osadzili w miejscu swe mustangi. Paunisi także przystanęli.
Odważny i porywczy wódz Yanktonów zaraz wysunął się z szeregu. Wśród
Paunisów zaraz rozległy się wrogie okrzyki. Ioway często uprowadzał im konie i
kobiety. Ioway dumny z tego, że od razu został rozpoznany, krzyknął donośnie:
--- Słuchajcie dobrze, zajęcze serca! Wśród żon mam także dwie Pauniski!
To one zdobiły moje nogawice włosami ze skalpów Paunisów! Darowałem im za
to wolność, ale wolały zostać ze mną, niż wracać do pauniskich zajęczych serc,
pozwalających porywać swe kobiety! Moi synowie urodzeni przez wasze kobiety
będą zdzierali skalpy z waszych łbów!
Rozgniewani Paunisi obrzucili wodza Yanktonów obelgami, a on nie
pozostawał im dłużny. Z obydwóch stron posypały się wzajemne przycinki i
wyzwiska.
Przebiegły Wąż w napięciu przysłuchiwał się słownej szermierce,
przybierającej coraz bardziej obelżywą formę. Gniew rozogniał wojowników
obydwóch stron. Tu i tam Dakotowie już sięgali po łuki, Paunisi natomiast nabijali [ Pobierz całość w formacie PDF ]