[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bardzo poważny, marzący o ucieczce do Ameryki, który przybrał imię Montigomo Jastrzębi
Szpon. Jak sądzisz, tatusiu, czy on się tego wstydził, kiedy wyrósł?
Nie rozumiem cię. Czego się wstydzić? Przecież to jest romantyczne marzenie...
Romantyczne? A moim zdaniem po prostu głupie. Montigomo Jastrzębi Szpon!
Jakie to śmieszne!
Tamarcew zamyślił się głęboko i wyszedł z pokoju.
«ChÅ‚opcy» przypomniaÅ‚ sobie warto by przeczytać na nowo to opowiadanie
Czechowa. Chociaż jakie znaczenie ma dziś Montigomo? Od dawna znikli bez śladu gimna-
zjaliści marzący o polowaniach na bizony. Jeśli mnie pamięć nie myli, Czechow napisał to
opowiadanie w latach osiemdziesiątych. Jaki Geogobar jest wrażliwy. Reaguje na wszystko.
Szuka we wszystkim głębszego sensu .
Kiedy wszedł do swego gabinetu zastawionego półkami na książki, sięgającymi od
podłogi do sufitu, przypomniał sobie, że nie ma w domu utworów Czechowa. Podobnie jak
nie ma dzieł Lwa Tołstoja. Geogobar musiał wypożyczać te książki z biblioteki szkolnej.
Usiadł przy wielkim, wygodnym biurku i przymknął znużone oczy. W takich chwilach
rodził się w jego świadomości niezmiernie odległy od tego pokoju i nawet od samej Ziemi,
niewyrazny, obcy byt, przybliżał się i coraz wyrazniejszy kładł się lekko na kartkach papieru,
oblekając się w żywe, zrozumiałe słowa. Jednak tym razem ów daleki, obcy byt nie chciał się
pojawić. Bronił się przeciw wysiłkom Tamarcewowskiej wyobrazni. W świadomości zrodziło
siÄ™ nagle przeczytane kiedyÅ› i zapomniane zdanie:
Kiedy stado bizonów pędzi przez pampasy, drży ziemia, a przerażone mustangi
wierzgają kopytami i rżą .
Otworzył znużone oczy i zadał sobie pytanie:
Skąd pochodzi to zdanie? Zdaje się, że z Czechowa. Jakie to dziwne, że je sobie
przypomniałem. Przecież czytałem Czechowa, kiedy byłem młody.
Wstał, przeszedł się parę razy po pokoju i nie wiadomo dlaczego stanął przed lustrem.
Ze zwierciadła patrzyła na niego poważna twarz o spiczastym nosie i czarnych, lekko
zmrużonych oczach. W tych czarnych oczach o młodzieńczym blasku igrał ziemski, odrobinę
chytry ognik, wprawiający nieraz w zakłopotanie czytelników, szczególnie zaś młode czyte-
lniczki, które spotykając autora powieści fantastyczno-naukowych były rozczarowane, że jest
tak niepodobny do bohaterów swoich książek.
Tamarcew zdziwił się bardzo, że wyraz jego twarzy nie odpowiadał jego dzisiejszemu
nastrojowi, pełnemu niepokoju i niezadowolenia z samego siebie. Lustro kłamało.
O pierwszej w nocy wszedł na palcach do pokoju syna, Chłopiec spał, zapomniawszy
zgasić światła. Jego wąska pacholęca twarz z zamkniętymi oczami wydawała się o wiele
starsza i poważniejsza niż za dnia.
Tamarcewa, który stanął przy otwartych drzwiach, przeszyło nagle jakieś nowe, niezna-
ne i silne uczucie.
Z zapartym tchem, z sercem bijącym ze zdumienia i niepokoju patrzył na śpiącego syna,
jak gdyby spoglądając z głębi kosmosu ujrzał po raz pierwszy człowieka i zrozumiał całą
głębię, niepowtarzalność i piękno życia na Ziemi.
Część trzecia
W DWÓCH ZWIATACH
1
Wyprawa do Paryża trwała zaledwie pięć dni. Po pięciu dniach był znów w domu.
Pózniej Tamarcew niejednokrotnie usiłował przypomnieć sobie stary hotel, niski,
duszny pokój i małą restaurację w pobliżu bulwaru des Capucines, w którym jadał obiady,
ulice, które przemierzał szybkim krokiem, przyglądając się z ciekawością przechodniom,
zatrzymujÄ…c siÄ™ przed starymi budowlami i nie wiadomo po co studiujÄ…c niezliczone afisze
teatralne. Nie zdążył odwiedzić żadnego teatru.
Wszystko pędziło tłum, samochody, wagony starej kolei podziemnej, do której scho-
dzi się po stopniach wprost z trotuaru. Ulegając temu rytmowi on spieszył się również, gro-
madząc wrażenia życia paryskiego.
Nie umiał odpowiednio podzielić swego czasu i, rzecz jasna, od razu okradł samego
siebie, zatrzymawszy się zbyt długo przed obrazami Degasa w Muzeum Luksemburskim oraz
przed jakimś antycznym posągiem, wskutek czego nie miał pózniej czasu, by zatrzymać się
tam, gdzie nie należało się spieszyć: na wznoszących się ostro w górę ulicach Montmartre'u,
na nabrzeżu Sekwany przed kramami słynnych bukinistów, przed pałacem Palais Royal i
katedrÄ… Notre Dame.
%7łycie prześlizgiwało się przed nim jak taśma filmu dokumentalnego pięknego, lecz
mknÄ…cego szybko.
Pierwsza doba minęła jak jedna chwila. Dał sobie słowo, że nie będzie spać. Chciał
jeszcze przejrzeć referat, który miał wygłosić na międzynarodowym zjezdzie fizjologów i
psychiatrów. Lecz do hotelu powrócił zmęczony, położył się i od razu zasnął.
Przebudził się i dwie lub trzy minuty leżał nieruchomo na wznak, widział zwykłe ściany
pokoju hotelowego, banalne i nudne. Zwykłą umywalkę. I okno podobne do wszystkich
okien, lecz za tym oknem był Paryż.
Zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać. Nie zostało mu nawet kilku minut na śniadanie.
O dziesiątej miało się rozpocząć posiedzenie sekcji psychiatrów, a jego referat wyznaczony
był na dwunastą.
Nie spodziewał się wcale, że na zjezdzie fizjologów i psychiatrów spotka swego stryje-
cznego brata Mikołaja Arapowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
bardzo poważny, marzący o ucieczce do Ameryki, który przybrał imię Montigomo Jastrzębi
Szpon. Jak sądzisz, tatusiu, czy on się tego wstydził, kiedy wyrósł?
Nie rozumiem cię. Czego się wstydzić? Przecież to jest romantyczne marzenie...
Romantyczne? A moim zdaniem po prostu głupie. Montigomo Jastrzębi Szpon!
Jakie to śmieszne!
Tamarcew zamyślił się głęboko i wyszedł z pokoju.
«ChÅ‚opcy» przypomniaÅ‚ sobie warto by przeczytać na nowo to opowiadanie
Czechowa. Chociaż jakie znaczenie ma dziś Montigomo? Od dawna znikli bez śladu gimna-
zjaliści marzący o polowaniach na bizony. Jeśli mnie pamięć nie myli, Czechow napisał to
opowiadanie w latach osiemdziesiątych. Jaki Geogobar jest wrażliwy. Reaguje na wszystko.
Szuka we wszystkim głębszego sensu .
Kiedy wszedł do swego gabinetu zastawionego półkami na książki, sięgającymi od
podłogi do sufitu, przypomniał sobie, że nie ma w domu utworów Czechowa. Podobnie jak
nie ma dzieł Lwa Tołstoja. Geogobar musiał wypożyczać te książki z biblioteki szkolnej.
Usiadł przy wielkim, wygodnym biurku i przymknął znużone oczy. W takich chwilach
rodził się w jego świadomości niezmiernie odległy od tego pokoju i nawet od samej Ziemi,
niewyrazny, obcy byt, przybliżał się i coraz wyrazniejszy kładł się lekko na kartkach papieru,
oblekając się w żywe, zrozumiałe słowa. Jednak tym razem ów daleki, obcy byt nie chciał się
pojawić. Bronił się przeciw wysiłkom Tamarcewowskiej wyobrazni. W świadomości zrodziło
siÄ™ nagle przeczytane kiedyÅ› i zapomniane zdanie:
Kiedy stado bizonów pędzi przez pampasy, drży ziemia, a przerażone mustangi
wierzgają kopytami i rżą .
Otworzył znużone oczy i zadał sobie pytanie:
Skąd pochodzi to zdanie? Zdaje się, że z Czechowa. Jakie to dziwne, że je sobie
przypomniałem. Przecież czytałem Czechowa, kiedy byłem młody.
Wstał, przeszedł się parę razy po pokoju i nie wiadomo dlaczego stanął przed lustrem.
Ze zwierciadła patrzyła na niego poważna twarz o spiczastym nosie i czarnych, lekko
zmrużonych oczach. W tych czarnych oczach o młodzieńczym blasku igrał ziemski, odrobinę
chytry ognik, wprawiający nieraz w zakłopotanie czytelników, szczególnie zaś młode czyte-
lniczki, które spotykając autora powieści fantastyczno-naukowych były rozczarowane, że jest
tak niepodobny do bohaterów swoich książek.
Tamarcew zdziwił się bardzo, że wyraz jego twarzy nie odpowiadał jego dzisiejszemu
nastrojowi, pełnemu niepokoju i niezadowolenia z samego siebie. Lustro kłamało.
O pierwszej w nocy wszedł na palcach do pokoju syna, Chłopiec spał, zapomniawszy
zgasić światła. Jego wąska pacholęca twarz z zamkniętymi oczami wydawała się o wiele
starsza i poważniejsza niż za dnia.
Tamarcewa, który stanął przy otwartych drzwiach, przeszyło nagle jakieś nowe, niezna-
ne i silne uczucie.
Z zapartym tchem, z sercem bijącym ze zdumienia i niepokoju patrzył na śpiącego syna,
jak gdyby spoglądając z głębi kosmosu ujrzał po raz pierwszy człowieka i zrozumiał całą
głębię, niepowtarzalność i piękno życia na Ziemi.
Część trzecia
W DWÓCH ZWIATACH
1
Wyprawa do Paryża trwała zaledwie pięć dni. Po pięciu dniach był znów w domu.
Pózniej Tamarcew niejednokrotnie usiłował przypomnieć sobie stary hotel, niski,
duszny pokój i małą restaurację w pobliżu bulwaru des Capucines, w którym jadał obiady,
ulice, które przemierzał szybkim krokiem, przyglądając się z ciekawością przechodniom,
zatrzymujÄ…c siÄ™ przed starymi budowlami i nie wiadomo po co studiujÄ…c niezliczone afisze
teatralne. Nie zdążył odwiedzić żadnego teatru.
Wszystko pędziło tłum, samochody, wagony starej kolei podziemnej, do której scho-
dzi się po stopniach wprost z trotuaru. Ulegając temu rytmowi on spieszył się również, gro-
madząc wrażenia życia paryskiego.
Nie umiał odpowiednio podzielić swego czasu i, rzecz jasna, od razu okradł samego
siebie, zatrzymawszy się zbyt długo przed obrazami Degasa w Muzeum Luksemburskim oraz
przed jakimś antycznym posągiem, wskutek czego nie miał pózniej czasu, by zatrzymać się
tam, gdzie nie należało się spieszyć: na wznoszących się ostro w górę ulicach Montmartre'u,
na nabrzeżu Sekwany przed kramami słynnych bukinistów, przed pałacem Palais Royal i
katedrÄ… Notre Dame.
%7łycie prześlizgiwało się przed nim jak taśma filmu dokumentalnego pięknego, lecz
mknÄ…cego szybko.
Pierwsza doba minęła jak jedna chwila. Dał sobie słowo, że nie będzie spać. Chciał
jeszcze przejrzeć referat, który miał wygłosić na międzynarodowym zjezdzie fizjologów i
psychiatrów. Lecz do hotelu powrócił zmęczony, położył się i od razu zasnął.
Przebudził się i dwie lub trzy minuty leżał nieruchomo na wznak, widział zwykłe ściany
pokoju hotelowego, banalne i nudne. Zwykłą umywalkę. I okno podobne do wszystkich
okien, lecz za tym oknem był Paryż.
Zerwał się z łóżka i zaczął się ubierać. Nie zostało mu nawet kilku minut na śniadanie.
O dziesiątej miało się rozpocząć posiedzenie sekcji psychiatrów, a jego referat wyznaczony
był na dwunastą.
Nie spodziewał się wcale, że na zjezdzie fizjologów i psychiatrów spotka swego stryje-
cznego brata Mikołaja Arapowa. [ Pobierz całość w formacie PDF ]