[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do piwnicy. Jeśli będzie zamknięte, spróbuję wymyślić
jakiś sposób na sforsowanie zamków i dostanie się do
środka.
- Jestem gotów! - zawołał Secoh, unosząc swą broń.
- Masz jej nie używać do czasu, aż ci na to po-
zwolę - polecił surowo Jim. - Już sam widok niesionej
przez ciebie nogi od stołu może zdziwić ludzi. Trzeba coś
wymyślić...
Nagle przyszedł mu do głowy dobry pomysł.
- Mam! To nie tylko uzasadni noszenie nogi, ale także
ułatwi ci pozostanie ze mną, kiedy będę udawał, że szukam
ubikacji. Ja mogę mieć przy sobie miecz. Nikt nie zwróci
na to uwagi. Mogę też przemycić drugi, ukrywając go pod
opończą. Będę nieco utykając. Użyję tej nogi od stołu
zamiast laski do podpierania się. Wezmę ją. Zwrócę ci, gdy
nadejdzie pora.
- Tak? - zdziwił się Secoh, a w jego głosie zabrzmiało
rozczarowanie. - Ale wtedy dasz mi ją?
- Natychmiast - zapewnił go Jim - i masz jej
dobrze użyć.
- Na pewno tak zrobię.
- Dobrze. Powiem, że skręciłem nogę w kostce i dla-
tego muszę wspierać się na lasce. %7łe to zresztą ich
wina, bo karczma jest tak zrujnowana. Nie wymyśliłbym
lepszego planu, nawet jeśli głowiłbym się przez całą noc.
Chodzmy więc!
Wziął nogę od stołu, poszperał wśród swych rzeczy
w poszukiwaniu drugiego miecza, który woził, podobnie
jak Brian, Giles i niemal każdy rycerz, na wypadek, gdyby
zwykle używany został uszkodzony lub zniszczony. Zmieścił
się bez problemu pod pończochą, która, robiona grubym
ściegiem, łatwo się rozciągała. Klinga tworzyła widoczne
wybrzuszenie i nieprzyjemnie ziębiła nogę, ale można było
uznać, że to tylko łupki.
- W porządku. Idziemy - polecił.
Wyszli z pokoju. Jim utykał, wspierając się na ramieniu
Secoha. Błotny smok w zmienionej obecnie postaci pod-
trzymywał opartą oń rękę, jakby pomagając swemu panu
zachować równowagę. Wolno zeszli po schodach. Na dole
jeden ze sług rozdziawił usta na ich widok.
- Czy jesteś, panie, ranny? - zapytał, kiedy do niego
podeszli.
- Tak, do diaska! - ryknął Jim. - Skręciłem kostkę
4
i stłukłem kolano na tych waszych cholernych, diabel-
nych... - kontynuował litanię wszystkich znanych sobie
przekleństw i nieprzyzwoitych słów, które tylko przyszły
mu do głowy. Służący patrzył na niego z podziwem. Na
kontynencie Anglicy słynęli z używania przekleństw, ale
Jim mógł w tej dziedzinie ustanowić nowy rekord. -
...schodach! - zakończył wreszcie.
- J-jest... jest mi bardzo przykro, panie... Czy mam
wezwać właściciela? Może potrzebujesz cyrulika?
- Czy myślisz, że chcę, żeby mi ją oderżnęli? - oburzył
się Jim. - Nie! Chcę wina! Najmocniejszego, jakie macie.
I to najszybciej, jak tylko można! Jamesie...
Zwrócił się do Secoha, który ze zdziwienia zamrugał
oczami.
- Zdobądz mi stół, Jamesie. Hej, ty tam!
Ostatnie słowa zaadresował do służącego, który już
biegł po wino, lecz natychmiast zatrzymał się na we-
zwanie.
- Słucham, panie?
- I przynieś stołek dla mojego sługi! - rozkazał. -
Musi siedzieć obok i podtrzymywać mnie. Będę też mógł
wesprzeć na czymś stopę.
- Tak, panie - rzekł służący i zniknął.
Powrócił prawie natychmiast z taboretem, szklanką
i pełnym po brzegi dzbanem. Secoh popatrzył tęsknie
na szklankę, ale nie odezwał się słowem. Jim jednak
ostrzegł to.
- Przynieś jeszcze jedno naczynie! - krzyknął Jim
za sługą, który już odchodził. - Mam zamiar pić na
dwie ręce!
Zdziwiony pachołek po raz drugi pognał ile sił w nogach.
- Przynajmniej uwierzy, iż noga boli mnie jak dia-
bli - wyjaśnił Jim, po sam brzeg napełniając szklankę
winem.
iii "i
lii
Uniósł ją do nosa i stwierdził, że rzeczywiście przy-
niesiono mu mocny trunek. Zawartość szklanki zionęła
odorem mieszanki wina i brandy lub jakiegoś podobnego
destylowanego trunku. Wypił łyk i aż się zakrztusił.
Miał raq'ę. Wino z całą pewnością było zmieszane z czymś
wysokoprocentowym. "To ciekawe" - skonstatował.
Destylację znano już w czternastym wieku, ale dość
rzadko stosowano ją w praktyce.
Co więcej, wino to nie wyleżakowało tyle, ile trzeba.
Widocznie uznano, że po domieszce czystego spirytusu
smak i tak się zmieni. Cokolwiek dodano do tego, uzyskano
produkt będący odpowiednikiem czystej, nielegalnie des-
tylowanej whisky z rodzinnego świata Jima.
Bądz co bądz zdołał opróżnić pół szklanki, zanim
ponownie zjawił się sługa z drugim naczyniem. Udając, że
wciąż pije, wskazał ręką na dzban i polecił:
- Napełnij drugą, aby była już przygotowana.
Służący wykonał rozkaz i stał, oczekując dalszych roz-
porządzeń.
- Nie musisz tu sterczeć! - fuknął na niego Jim. -
James dopilnuje, żeby obie były pełne. Jamesie...
Odwrócił głowę ku Secohowi, który aż drgnął zaskoczo-
ny. Wolno sięgnął po dzban i napełnił opróżnioną szklanicę.
Służący odszedł już i Secoh nachylił się do ucha Jima.
- Zapomniałem, że nazwałeś mnie Jamesem - wyszep-
tał tak cicho, jak tylko mógł to uczynić swym ludzkim
głosem.
- Masz rację, Jamesie! - przyznał głośno Jim, po
czym nagle dodał cichutko: - W porządku. Sam pij
z drugiej szklanki. Po to kazałem ją przynieść. Możesz
wypić większość z dzbana. Ja nie powinienem ryzykować
upicia się, ale jeśli ty to zrobisz, wszyscy pomyślą, że
pociągałeś sobie, kiedy nie patrzyłem, a nie masz tak
mocnej głowy jak ja.
- Co to znaczy upić się? - zapytał Secoh, z ochotą
biorąc drugą szklankę i wlewając jej zawartość do gardła.
Aż przymknął oczy. - Bardzo dobre!
- Pamiętaj, że nie masz teraz swego smoczego ciała.
Nie możesz wypić tyle wina co zwykle. A to jest szczególnie
mocne. Dodali do niego czystego alkoholu.
- Co to alkohol? - zdziwił się smok.
- Alkohol to... - Jim urwał. - Nie ma teraz na to
czasu. Pamiętaj tylko, że nie możesz wypić tyle co zwykle.
Jeśli to zrobisz, upijesz się. A jeśli się upijesz, to od tej pory
będziesz już wiedział, co to znaczy.
Przyglądał się, jak Secoh ponownie napełnił oba naczynia
i natychmiast wypił zawartość jednego z nich, ukrywając je
pod stołem i schylając się, aby nikt nie widział, jak wlewa
sobie trunek do gardła.
Smoki, o czym wiedział, niestety, z własnego doświad-
czenia, mogły pochłonąć niewyobrażalne ilości wina i nigdy
nie miały kaca. Ale Secoh ważył teraz nie więcej niż jakieś
sześćdziesiąt pięć kilo. Nie było więc wątpliwości co do
skutków takiego picia.
On sam, Smoczy Rycerz, musiał jednak pozostać trzezwy.
Zdołali wspólnie wysuszyć dzban do dna i Jim zawołał
o następny. Sam wypił może półtorej szklanki i już czuł
tego efekty, ale wiedział, że nie ogranicza to jego zdolności
do działania. Secoh wypił całą resztę, ale jak na razie nie
dało się tego po nim poznać.
Kiedy sługa przyniósł kolejny dzban, Jim zapytał go,
gdzie jest ubikacja. Sługa wyglądał na zdziwionego.
Większość mężczyzn i kobiet z wyższych klas korzystała
z nocnika we własnej kwaterze, zamiast wychodka dla
pospólstwa. Wskazał jednak na zaplecze karczmy i od-
szedł.
Smoczy Rycerz wstał z udawanym trudem. Na szczęście,
jako że było jeszcze wcześnie, mieli całą izbę wyłącznie dla
rf
! Iii
siebie. Krocząc niezdarnie z nogą od stołu jako laską
w jednym ręku, a drugą wspierając się ciężko na barku
Secoha, skierował się we wskazaną stronę.
Na lewo znajdowały się drzwi, które, jak przypuszczał,
prowadziły do kuchni. To w nich zniknął sługa.
Z prawej strony, koło schodów, którymi niedawno
zeszli, był krótki korytarzyk, a w nim następnych dwoje
drzwi.
Jim podszedł do najbliższych drzwi, zabezpieczonych
żelazną sztabą z ogromnych rozmiarów kwadratowym
zamkiem. Takie zamki były już znane w czternastym
wieku, o czym wiedział ze swych studiów nad średnio-
wieczem.
Z bliska rozpoznał, że jest to typowy zamek norymberski,
o którym czytał kiedyś. Ciężka sztaba była przyśrubowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
do piwnicy. Jeśli będzie zamknięte, spróbuję wymyślić
jakiś sposób na sforsowanie zamków i dostanie się do
środka.
- Jestem gotów! - zawołał Secoh, unosząc swą broń.
- Masz jej nie używać do czasu, aż ci na to po-
zwolę - polecił surowo Jim. - Już sam widok niesionej
przez ciebie nogi od stołu może zdziwić ludzi. Trzeba coś
wymyślić...
Nagle przyszedł mu do głowy dobry pomysł.
- Mam! To nie tylko uzasadni noszenie nogi, ale także
ułatwi ci pozostanie ze mną, kiedy będę udawał, że szukam
ubikacji. Ja mogę mieć przy sobie miecz. Nikt nie zwróci
na to uwagi. Mogę też przemycić drugi, ukrywając go pod
opończą. Będę nieco utykając. Użyję tej nogi od stołu
zamiast laski do podpierania się. Wezmę ją. Zwrócę ci, gdy
nadejdzie pora.
- Tak? - zdziwił się Secoh, a w jego głosie zabrzmiało
rozczarowanie. - Ale wtedy dasz mi ją?
- Natychmiast - zapewnił go Jim - i masz jej
dobrze użyć.
- Na pewno tak zrobię.
- Dobrze. Powiem, że skręciłem nogę w kostce i dla-
tego muszę wspierać się na lasce. %7łe to zresztą ich
wina, bo karczma jest tak zrujnowana. Nie wymyśliłbym
lepszego planu, nawet jeśli głowiłbym się przez całą noc.
Chodzmy więc!
Wziął nogę od stołu, poszperał wśród swych rzeczy
w poszukiwaniu drugiego miecza, który woził, podobnie
jak Brian, Giles i niemal każdy rycerz, na wypadek, gdyby
zwykle używany został uszkodzony lub zniszczony. Zmieścił
się bez problemu pod pończochą, która, robiona grubym
ściegiem, łatwo się rozciągała. Klinga tworzyła widoczne
wybrzuszenie i nieprzyjemnie ziębiła nogę, ale można było
uznać, że to tylko łupki.
- W porządku. Idziemy - polecił.
Wyszli z pokoju. Jim utykał, wspierając się na ramieniu
Secoha. Błotny smok w zmienionej obecnie postaci pod-
trzymywał opartą oń rękę, jakby pomagając swemu panu
zachować równowagę. Wolno zeszli po schodach. Na dole
jeden ze sług rozdziawił usta na ich widok.
- Czy jesteś, panie, ranny? - zapytał, kiedy do niego
podeszli.
- Tak, do diaska! - ryknął Jim. - Skręciłem kostkę
4
i stłukłem kolano na tych waszych cholernych, diabel-
nych... - kontynuował litanię wszystkich znanych sobie
przekleństw i nieprzyzwoitych słów, które tylko przyszły
mu do głowy. Służący patrzył na niego z podziwem. Na
kontynencie Anglicy słynęli z używania przekleństw, ale
Jim mógł w tej dziedzinie ustanowić nowy rekord. -
...schodach! - zakończył wreszcie.
- J-jest... jest mi bardzo przykro, panie... Czy mam
wezwać właściciela? Może potrzebujesz cyrulika?
- Czy myślisz, że chcę, żeby mi ją oderżnęli? - oburzył
się Jim. - Nie! Chcę wina! Najmocniejszego, jakie macie.
I to najszybciej, jak tylko można! Jamesie...
Zwrócił się do Secoha, który ze zdziwienia zamrugał
oczami.
- Zdobądz mi stół, Jamesie. Hej, ty tam!
Ostatnie słowa zaadresował do służącego, który już
biegł po wino, lecz natychmiast zatrzymał się na we-
zwanie.
- Słucham, panie?
- I przynieś stołek dla mojego sługi! - rozkazał. -
Musi siedzieć obok i podtrzymywać mnie. Będę też mógł
wesprzeć na czymś stopę.
- Tak, panie - rzekł służący i zniknął.
Powrócił prawie natychmiast z taboretem, szklanką
i pełnym po brzegi dzbanem. Secoh popatrzył tęsknie
na szklankę, ale nie odezwał się słowem. Jim jednak
ostrzegł to.
- Przynieś jeszcze jedno naczynie! - krzyknął Jim
za sługą, który już odchodził. - Mam zamiar pić na
dwie ręce!
Zdziwiony pachołek po raz drugi pognał ile sił w nogach.
- Przynajmniej uwierzy, iż noga boli mnie jak dia-
bli - wyjaśnił Jim, po sam brzeg napełniając szklankę
winem.
iii "i
lii
Uniósł ją do nosa i stwierdził, że rzeczywiście przy-
niesiono mu mocny trunek. Zawartość szklanki zionęła
odorem mieszanki wina i brandy lub jakiegoś podobnego
destylowanego trunku. Wypił łyk i aż się zakrztusił.
Miał raq'ę. Wino z całą pewnością było zmieszane z czymś
wysokoprocentowym. "To ciekawe" - skonstatował.
Destylację znano już w czternastym wieku, ale dość
rzadko stosowano ją w praktyce.
Co więcej, wino to nie wyleżakowało tyle, ile trzeba.
Widocznie uznano, że po domieszce czystego spirytusu
smak i tak się zmieni. Cokolwiek dodano do tego, uzyskano
produkt będący odpowiednikiem czystej, nielegalnie des-
tylowanej whisky z rodzinnego świata Jima.
Bądz co bądz zdołał opróżnić pół szklanki, zanim
ponownie zjawił się sługa z drugim naczyniem. Udając, że
wciąż pije, wskazał ręką na dzban i polecił:
- Napełnij drugą, aby była już przygotowana.
Służący wykonał rozkaz i stał, oczekując dalszych roz-
porządzeń.
- Nie musisz tu sterczeć! - fuknął na niego Jim. -
James dopilnuje, żeby obie były pełne. Jamesie...
Odwrócił głowę ku Secohowi, który aż drgnął zaskoczo-
ny. Wolno sięgnął po dzban i napełnił opróżnioną szklanicę.
Służący odszedł już i Secoh nachylił się do ucha Jima.
- Zapomniałem, że nazwałeś mnie Jamesem - wyszep-
tał tak cicho, jak tylko mógł to uczynić swym ludzkim
głosem.
- Masz rację, Jamesie! - przyznał głośno Jim, po
czym nagle dodał cichutko: - W porządku. Sam pij
z drugiej szklanki. Po to kazałem ją przynieść. Możesz
wypić większość z dzbana. Ja nie powinienem ryzykować
upicia się, ale jeśli ty to zrobisz, wszyscy pomyślą, że
pociągałeś sobie, kiedy nie patrzyłem, a nie masz tak
mocnej głowy jak ja.
- Co to znaczy upić się? - zapytał Secoh, z ochotą
biorąc drugą szklankę i wlewając jej zawartość do gardła.
Aż przymknął oczy. - Bardzo dobre!
- Pamiętaj, że nie masz teraz swego smoczego ciała.
Nie możesz wypić tyle wina co zwykle. A to jest szczególnie
mocne. Dodali do niego czystego alkoholu.
- Co to alkohol? - zdziwił się smok.
- Alkohol to... - Jim urwał. - Nie ma teraz na to
czasu. Pamiętaj tylko, że nie możesz wypić tyle co zwykle.
Jeśli to zrobisz, upijesz się. A jeśli się upijesz, to od tej pory
będziesz już wiedział, co to znaczy.
Przyglądał się, jak Secoh ponownie napełnił oba naczynia
i natychmiast wypił zawartość jednego z nich, ukrywając je
pod stołem i schylając się, aby nikt nie widział, jak wlewa
sobie trunek do gardła.
Smoki, o czym wiedział, niestety, z własnego doświad-
czenia, mogły pochłonąć niewyobrażalne ilości wina i nigdy
nie miały kaca. Ale Secoh ważył teraz nie więcej niż jakieś
sześćdziesiąt pięć kilo. Nie było więc wątpliwości co do
skutków takiego picia.
On sam, Smoczy Rycerz, musiał jednak pozostać trzezwy.
Zdołali wspólnie wysuszyć dzban do dna i Jim zawołał
o następny. Sam wypił może półtorej szklanki i już czuł
tego efekty, ale wiedział, że nie ogranicza to jego zdolności
do działania. Secoh wypił całą resztę, ale jak na razie nie
dało się tego po nim poznać.
Kiedy sługa przyniósł kolejny dzban, Jim zapytał go,
gdzie jest ubikacja. Sługa wyglądał na zdziwionego.
Większość mężczyzn i kobiet z wyższych klas korzystała
z nocnika we własnej kwaterze, zamiast wychodka dla
pospólstwa. Wskazał jednak na zaplecze karczmy i od-
szedł.
Smoczy Rycerz wstał z udawanym trudem. Na szczęście,
jako że było jeszcze wcześnie, mieli całą izbę wyłącznie dla
rf
! Iii
siebie. Krocząc niezdarnie z nogą od stołu jako laską
w jednym ręku, a drugą wspierając się ciężko na barku
Secoha, skierował się we wskazaną stronę.
Na lewo znajdowały się drzwi, które, jak przypuszczał,
prowadziły do kuchni. To w nich zniknął sługa.
Z prawej strony, koło schodów, którymi niedawno
zeszli, był krótki korytarzyk, a w nim następnych dwoje
drzwi.
Jim podszedł do najbliższych drzwi, zabezpieczonych
żelazną sztabą z ogromnych rozmiarów kwadratowym
zamkiem. Takie zamki były już znane w czternastym
wieku, o czym wiedział ze swych studiów nad średnio-
wieczem.
Z bliska rozpoznał, że jest to typowy zamek norymberski,
o którym czytał kiedyś. Ciężka sztaba była przyśrubowana [ Pobierz całość w formacie PDF ]