[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak silnie przez pół uderzyłem Makara, że ten spadł z łodzi, jak bodiak od uderzenia kosy. Drugi uciekł, myśląc, że
widzi złego ducha, a ja wskoczyłem do łodzi
tylko zajrzeć okiem. Oj pierwszy to raz obaczyłem tepy i z początku zajmowały mię one swym bezmiarem, ale wkrótce
nawiały tęsknotę... Upał był nieznośny woły ledwie stąpały po drodze a ja siedziałem znużony, a duma goniła za
duma i serce czegoś bolało, jakby je kto brał w rękę i co moment ściskał. Zasnąłem i we śnie widziałem Hulajgród i
laszkę z temi wstążkami, w tej samej koszuli, jak była ubraną raz ostatni, a ja niby przyjechałem na koniu o czterech
czerwonych skrzydłach, siejącym ogień, zupełnie jak dyabli malowani w cerkiewnym prutwór ze. Potem niby byłem
gdzieś w mieście, takiem jak Smiła, a na bazarze jego rosło żyto bujne i wysokie, które ścinaliśmy kosami i nakosili
dużo... Nakoniec przechodziłem przez jakieś bagnisko, grzęznąc po pas w błocie, z wojskiem niezliczonem jak stada
kawek, co to jesienią obsiadają pola i spotkaliśmy mnóstwo kobiet, trzepiących konopie. Na żerdziach leżały
powisma w takiem mnóstwie, iż każdy z nas wziął po jednem i starczyły dla wszystkich, a owe kobiety oddawały nam
je nie rzekłszy ani słowa... Gdy obudziłem się, pot zimny wystąpił mi na czoło, a serce stukało jakbym bez oddechu
biegł przez łan cały. O południu stanęliśmy na popas przy kureniu stepowym. Pierwszy to raz w życiu, wszedłszy do
środka, zachciało mi się wódki, ale pragnieniem takiem, iż ubiłbym tego, ktoby mi jej wzbronił. Tam zastałem czterech
ludzi, ogorzałych, brodatych, w podartych koszulach i spodniach, pijących za stołem. Zaczęli mię pytać dokąd jadę i ja,
podpiły, opo
wiedziałem im wszystko, co zrobiłem już i co zrobić myślę.
Kupże dla uas wódki, rzekli, a my ci zaśpiewamy piosenkę do snu.
Postawiłem przed nimi flaszkę oni ją podsunęli ku sobie i częstowali się wzajemnie. Ubodło mię tylko, iż na mnie
żadnej nie zwracali uwagi. Gdy wypróżnili naczynie, jeden z nich zapytał:
Cóż teraz myślisz robić z sobą?
Szukam watażki, rzekłem.
A jak znajdziesz?
Pójdez nim na Polszcze.
Na te słowa zaśmiali się na głos wszyscy.
No, a jak przyjdziesz do Polszczy, zapewne wstąpisz do łaszki, co tam biedna tęskni po tobie?
Pójdę, żeby zabić jej ojca!
E, daj pokój! rzekł inny. Psiawiarski lach, widać zawzięty; dał radę nie jednemu i jeszcze księżowskiego rodu, co to
silni i zdrowi, bo śpią na pierzynach, a karmią się knyszami, toż on ciebie zarżnie, jak cielę?
Ażesz, czortów synu! krzyknąłem w gniewie.
Ażesz, i ja mówię, dodał inny, niby ujmując się za mną. Ale przyznaj sięno nam kozacze: czy nie obracałeś ty rożna
na kuchni u jakiego lacha, bo to sztuka lepsza nad inne? Watażka rozsyła chłopców swoich, żeby mu znalezli takiego
rzemieślnika i znalezć nie może.
Rożna, jak rożna, wtrącił trzeci; ale ja coś zgaduję, że szablą musisz robić jak żołnierz. Był już
u nas jeden taki i przyznał się że opędzając gałęzią muchy od jejmości, nauczył się machać, jak pałaszem
Daj pokój! odezwał się znowu pierwszy; dość spojrzeć na niego, żeby się przekonać że lioroiuał (cierpiał)
biedaczysko. Twarz ogorzała, koszula gruba i zasmolona, ręce spracowane, a pleców nie znać od batogów, (a ja
miałem twarz białą, koszulę cienką i ręce delikatne).
U nasto bracie, życie! odezwał się czwarty; a na Zaporożu raj prawdziwy! nic sobie nie robisz a jeść i pić, masz
ot dopóty, czego tylko dusza zapragnie. I prazniki ciągle. Ale żebyśrzostał przyjęty do kurenia, dwóch potrzeba rzeczy.
Najprzód trzeba umieć grać w rzemyka, a powtóre mieć wąsy. I to mówiąc dobył rzemyka z kieszeni, złożył we
dwoje, zwinął w kółko i położywszy na stole, kazał trafiać szydłem w sam środek. Tylkoż chłopcze, nie gramy na
wiater dostańno pieniędzy. Jak zaczęli mię poić wraże syny i grać takim sposobem, przegrałem im wszystko, com
miał w worku. Wtedy jeden z nich dostał sadzy z komina, wysmarował nią palec i porobił mi wąsy. Nie pamiętam
dobrze co było potem, bo zwałiwszy się na ziemię, zasnąłem; a gdym się obudził nazajutrz, moich towarzyszów już nie
było, ja pozostałem bez grosza przy duszy i bez kawałka chleba, czembym mogł głód zaspokoić.
Wtedy mię ogarnęła złość i zastawiwszy ostatnią siermięgę, upiłem się po raz drugi. Jeszczem siedział nad flaszą, gdy z
podwórza dał się słyszeć tentent koni i kilkunastu jezdzców z nahajkami
i spisami, a niektórzy z rusznicami, przewieszonemu przez ramię, stanęli przed karczmą,. Ten który wszedł naprzód,
był to kozak średniego wzrostu, średniej tuszy, żylasty, ale chudy na twarzy, wąsy mial rude, niewielkie, brodę rzadką,
a oczy przenikliwe i biegające. %7łupan na nim z sinej kitajki był dobrze już wytarty, a zbroi nie miał żadnej, prócz
sprężystej nahaj ki, której uderzeniem drzwi otworzył. Postrzegłszy mnie zapytał: A to co za pisanka?
Opowiedziałem mu wszystko. Kozak patrzał mi w oczy przenikliwie, a potem rzekł do swoich: Ej czy nie szpieg to
tylko?.. Powiedzno prawdę, bo jak psa cię powieszę. I skroił mię nahajką przez plecy, że aż mi iskry zabłysnęły w
oczach. Potem przetrząśniono mi kieszenie, buty, czapkę i gdy znaleziono kawał papieru, w który zawijałem słoninę w
drodze, i polskie na nim pismo, wprowadziło mię to w tem większe podejrzenie. Kto wie? możebym zadyndał na
wrotach, jeśliby nie przyszło na myśl watażce kazać mi przeżegnać się i zmówić pacierz. Widząc, że modlę się,
roześmiał się i rzekł: No pisanko, pojedziesz z nami. Ale czy znasz ty dobrze żabotyńskie lasy? Odpowiedziałem, że
znam, bom nie raz wzdłuż i poprzek chodził przez nie z łańcuchem przy Mohylskim. Zabrać więc go! powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
tak silnie przez pół uderzyłem Makara, że ten spadł z łodzi, jak bodiak od uderzenia kosy. Drugi uciekł, myśląc, że
widzi złego ducha, a ja wskoczyłem do łodzi
tylko zajrzeć okiem. Oj pierwszy to raz obaczyłem tepy i z początku zajmowały mię one swym bezmiarem, ale wkrótce
nawiały tęsknotę... Upał był nieznośny woły ledwie stąpały po drodze a ja siedziałem znużony, a duma goniła za
duma i serce czegoś bolało, jakby je kto brał w rękę i co moment ściskał. Zasnąłem i we śnie widziałem Hulajgród i
laszkę z temi wstążkami, w tej samej koszuli, jak była ubraną raz ostatni, a ja niby przyjechałem na koniu o czterech
czerwonych skrzydłach, siejącym ogień, zupełnie jak dyabli malowani w cerkiewnym prutwór ze. Potem niby byłem
gdzieś w mieście, takiem jak Smiła, a na bazarze jego rosło żyto bujne i wysokie, które ścinaliśmy kosami i nakosili
dużo... Nakoniec przechodziłem przez jakieś bagnisko, grzęznąc po pas w błocie, z wojskiem niezliczonem jak stada
kawek, co to jesienią obsiadają pola i spotkaliśmy mnóstwo kobiet, trzepiących konopie. Na żerdziach leżały
powisma w takiem mnóstwie, iż każdy z nas wziął po jednem i starczyły dla wszystkich, a owe kobiety oddawały nam
je nie rzekłszy ani słowa... Gdy obudziłem się, pot zimny wystąpił mi na czoło, a serce stukało jakbym bez oddechu
biegł przez łan cały. O południu stanęliśmy na popas przy kureniu stepowym. Pierwszy to raz w życiu, wszedłszy do
środka, zachciało mi się wódki, ale pragnieniem takiem, iż ubiłbym tego, ktoby mi jej wzbronił. Tam zastałem czterech
ludzi, ogorzałych, brodatych, w podartych koszulach i spodniach, pijących za stołem. Zaczęli mię pytać dokąd jadę i ja,
podpiły, opo
wiedziałem im wszystko, co zrobiłem już i co zrobić myślę.
Kupże dla uas wódki, rzekli, a my ci zaśpiewamy piosenkę do snu.
Postawiłem przed nimi flaszkę oni ją podsunęli ku sobie i częstowali się wzajemnie. Ubodło mię tylko, iż na mnie
żadnej nie zwracali uwagi. Gdy wypróżnili naczynie, jeden z nich zapytał:
Cóż teraz myślisz robić z sobą?
Szukam watażki, rzekłem.
A jak znajdziesz?
Pójdez nim na Polszcze.
Na te słowa zaśmiali się na głos wszyscy.
No, a jak przyjdziesz do Polszczy, zapewne wstąpisz do łaszki, co tam biedna tęskni po tobie?
Pójdę, żeby zabić jej ojca!
E, daj pokój! rzekł inny. Psiawiarski lach, widać zawzięty; dał radę nie jednemu i jeszcze księżowskiego rodu, co to
silni i zdrowi, bo śpią na pierzynach, a karmią się knyszami, toż on ciebie zarżnie, jak cielę?
Ażesz, czortów synu! krzyknąłem w gniewie.
Ażesz, i ja mówię, dodał inny, niby ujmując się za mną. Ale przyznaj sięno nam kozacze: czy nie obracałeś ty rożna
na kuchni u jakiego lacha, bo to sztuka lepsza nad inne? Watażka rozsyła chłopców swoich, żeby mu znalezli takiego
rzemieślnika i znalezć nie może.
Rożna, jak rożna, wtrącił trzeci; ale ja coś zgaduję, że szablą musisz robić jak żołnierz. Był już
u nas jeden taki i przyznał się że opędzając gałęzią muchy od jejmości, nauczył się machać, jak pałaszem
Daj pokój! odezwał się znowu pierwszy; dość spojrzeć na niego, żeby się przekonać że lioroiuał (cierpiał)
biedaczysko. Twarz ogorzała, koszula gruba i zasmolona, ręce spracowane, a pleców nie znać od batogów, (a ja
miałem twarz białą, koszulę cienką i ręce delikatne).
U nasto bracie, życie! odezwał się czwarty; a na Zaporożu raj prawdziwy! nic sobie nie robisz a jeść i pić, masz
ot dopóty, czego tylko dusza zapragnie. I prazniki ciągle. Ale żebyśrzostał przyjęty do kurenia, dwóch potrzeba rzeczy.
Najprzód trzeba umieć grać w rzemyka, a powtóre mieć wąsy. I to mówiąc dobył rzemyka z kieszeni, złożył we
dwoje, zwinął w kółko i położywszy na stole, kazał trafiać szydłem w sam środek. Tylkoż chłopcze, nie gramy na
wiater dostańno pieniędzy. Jak zaczęli mię poić wraże syny i grać takim sposobem, przegrałem im wszystko, com
miał w worku. Wtedy jeden z nich dostał sadzy z komina, wysmarował nią palec i porobił mi wąsy. Nie pamiętam
dobrze co było potem, bo zwałiwszy się na ziemię, zasnąłem; a gdym się obudził nazajutrz, moich towarzyszów już nie
było, ja pozostałem bez grosza przy duszy i bez kawałka chleba, czembym mogł głód zaspokoić.
Wtedy mię ogarnęła złość i zastawiwszy ostatnią siermięgę, upiłem się po raz drugi. Jeszczem siedział nad flaszą, gdy z
podwórza dał się słyszeć tentent koni i kilkunastu jezdzców z nahajkami
i spisami, a niektórzy z rusznicami, przewieszonemu przez ramię, stanęli przed karczmą,. Ten który wszedł naprzód,
był to kozak średniego wzrostu, średniej tuszy, żylasty, ale chudy na twarzy, wąsy mial rude, niewielkie, brodę rzadką,
a oczy przenikliwe i biegające. %7łupan na nim z sinej kitajki był dobrze już wytarty, a zbroi nie miał żadnej, prócz
sprężystej nahaj ki, której uderzeniem drzwi otworzył. Postrzegłszy mnie zapytał: A to co za pisanka?
Opowiedziałem mu wszystko. Kozak patrzał mi w oczy przenikliwie, a potem rzekł do swoich: Ej czy nie szpieg to
tylko?.. Powiedzno prawdę, bo jak psa cię powieszę. I skroił mię nahajką przez plecy, że aż mi iskry zabłysnęły w
oczach. Potem przetrząśniono mi kieszenie, buty, czapkę i gdy znaleziono kawał papieru, w który zawijałem słoninę w
drodze, i polskie na nim pismo, wprowadziło mię to w tem większe podejrzenie. Kto wie? możebym zadyndał na
wrotach, jeśliby nie przyszło na myśl watażce kazać mi przeżegnać się i zmówić pacierz. Widząc, że modlę się,
roześmiał się i rzekł: No pisanko, pojedziesz z nami. Ale czy znasz ty dobrze żabotyńskie lasy? Odpowiedziałem, że
znam, bom nie raz wzdłuż i poprzek chodził przez nie z łańcuchem przy Mohylskim. Zabrać więc go! powtórzył [ Pobierz całość w formacie PDF ]