[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zabij mnie? - powtórzył Lateef. Zabrzmiało to w jego ustach bardzo gładko i
uprzejmie.
Skinęła głową.
- Bezbarwnym, monotonnym głosem, tak jak ludzie śpiewają w kościele.
Lateef nakreślił mały znaczek - chyba X, pomyślała - w dolnej części fiszki i odłożył
ją na bok. Violet nie mogła nie zaciekawić się, co to może znaczyć.
- Czy tę samą frazę syn pani powtarzał pózniej?
Pokręciła głową.
- Wstałam, żeby wyłączyć muzykę, ale ledwo zachowywałam równowagę. Nie
mogłam utrzymać oczu otwartych. Powieki same mi się zamykały, uchylałam tylko małe
szparki, robiłam jeden krok i z powrotem zamykałam oczy. Nie umiałam sobie wyobrazić, że
muzyka kiedykolwiek ucichnie. Richard, pamiętam, napędził mi większego niemal strachu
niż Will; wyglądał, jakby całkiem stracił nad sobą kontrolę. Musiałam sobie przypominać, że
ma osiemdziesiąt cztery lata.
Zdumiewało ją, że Lateef tak cierpliwie znosi chwile jej milczenia; musiał wkładać
wiele wysiłku w to, żeby jej nie ponaglać. W końcu jednak zakasłał w skuloną dłoń.
- Proszę mówić dalej, panno Heller.
- Zaraz, inspektorze. Zechce pan dać mi minutkę...
- Naturalnie. Napije się pani wody? A może chce pani zapalić?
Na te słowa wstała, rezolutnie pokiwała głową, po czym natychmiast znów usiadła.
- Najbardziej chcę mieć to wreszcie z głowy.
Jak ja się staram wywrzeć odpowiednie wrażenie, pomyślała, czując, jak usta układają
jej się w najbardziej dziecinny z repertuaru uśmiechów. Pewnie się głowi, do czego, u licha,
ja się tak uśmiecham. Z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę i podniosła do ust, tylko po to,
żeby ukryć wyraz twarzy.
- Możemy zrobić jeszcze jedną przerwę, jeśli sobie pani życzy, panno Heller.
Chciałaby pani znowu wyjść na małą przerwę?
Mówi jak prezenter telewizyjny, pomyślała. Ani śladu akcentu. Musi mieć
wykształconych rodziców.
- Niewiele zostało do opowiedzenia, inspektorze. Jestem gotowa.
- To znakomicie. W takim razie zakończmy to, dobrze?
Odsunęła chusteczkę i skinęła głowa.
- Co się stało, gdy wyłączyła pani muzykę?
- Zaczął dzwonić telefon w kuchni, ktoś z sąsiadów chciał się poskarżyć na hałas. -
Krzesło skrzypnęło pod nią, gdy się pochyliła. - Richard wtedy spojrzał na mnie pierwszy raz,
odkąd
John Wray weszłam do pokoju, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, i wyszedł
bez słowa odebrać telefon. Will dalej leżał skulony na ziemi. Mówiłam do niego szeptem, że
wiem, jak się czuje, że wiem, jak go boli, chociaż, oczywiście, nie miałam o tym pojęcia.
Skąd ja mogłam wiedzieć, jak on się czuje? Sprowadzimy ci pomoc, Will - powiedziałam. -
Sprowadzimy lekarza . Patrzył na mnie, jakbym przemawiała zmyślonym językiem. Po
chwili odezwał się: Co jest inaczej, Violet? .
- A pani na to?
- Ja mu na to powiedziałam prawdę, że chyba jest chory. Możliwe, Violet - odparł. -
Całkiem możliwe . Wciąż leżał na ziemi, wciąż kołysał się całym ciałem. Uszczęśliwiło
mnie, że mówi z sensem. Podziękowałam w duchu fortunie, losowi, opatrzności i wszystkim
innym mocom, które przyszły mi na myśl. Bardzo możliwe, że dziękowałam także za
Richarda. Wtedy Will usiadł i powiedział: Jesteś kromką starego chleba, Violet. Martwą
muzyką .
Patrzyła na inspektora, jak pilnie zapisuje jej słowa w notesie. Nie zdawała sobie
sprawy, że przestała mówić, dopóki nie podniósł oczu.
- A potem?
- Jakby przebrała się miara przez to nagłe rozczarowanie. Złapałam go za koszulę i
zaczęłam błagać, żeby wyjaśnił mi, co się dzieje. Przygryzł wargę i trwał tak przez parę
sekund, wyraznie to pamiętam, a potem spojrzał na mnie tak, jakbym stała mu na drodze.
Nic się nie dzieje, Violet - powiedział. - A teraz spierdalaj stąd, zanim cię zabiję . Potem
przekręcił się na bok i zasnął.
Przez dłuższą chwilę siedziała z przekrzywioną głową, nie patrząc na nic. Hałasy z
korytarza przypływały i odpływały.
- To tyle - powiedziała w końcu. - To już wszystko.
- W porządku. - Odchylił się ciężko na oparcie. - Dziękuję pani, panno Heller.
Nachyliła się sztywno ku niemu, roześmiała się bez powodu i obserwowała, jak waży
w myślach jej historię. Obserwowanie go sprawiało jej ulgę. Nic z tego, co mówiła, nie
zgorszyło go ani skrycie nie uradowało, chociaż niektórzy lekarze Willa cieszyli się w
sekrecie, nic też nie obudziło w nim wstrętu, chociaż wszyscy inni znani jej ludzie reagowali
wstrętem. Nicani słowa i zachowania Willa, ani starcza mściwość jego dziadka, ani nawet jej
własny fałszywy osąd i głupota. Fantastycznie było zostać wysłuchaną z takim urzędniczym
spokojem, zostać wysłuchaną i móc opowiedzieć rzecz po prostu. To jego zawodowy
obowiązek, dać mi takie poczucie, pouczyła sama siebie. Jednak świadomość tego faktu była
drobiazgiem w porównaniu z doznaną ulgą. Jest dobry w swoim fachu, pomyślała. Tym
lepiej.
- Ali Lateef - wymamrotała mimo woli.
Natychmiast poderwał głowę.
- Co pani mówiła?
- Ali Lateef - powtórzyła bardzo szybko, aby pokryć zmieszanie. - To piękne imię i
nazwisko. Marokańskie?
Jego twarz momentalnie straciła nieobecny wyraz, obie dłonie oparł płasko na blacie
biurka, jakby musiał się przed czymś bronić.
- Bardzo pani miła - rzekł po chwili. - Pierwotnie nazywałem się Rufus White.
Uraziłam go, pomyślała. Jakim cudem zdołałam go urazić?
- Słusznie pan zrobił, zmieniając imię - stwierdziła ostrożnie. - Ali brzmi bardziej
dystyngowanie niż Rufus.
Uniósł dłoń - jak dyrygent domagający się ciszy w pełnej sali koncertowej - i utkwił
wzrok w aktach. W jego ruchach było teraz zniecierpliwienie, którego nie umiała sobie
wytłumaczyć. Wstrzymała oddech, czekając na następne pytanie. Spodziewała się, że będzie
nieprzyjemne, i takie było.
- Jest coś, o czym mi pani jeszcze nie powiedziała, panno Heller. Coś pani przede mną
zataja. Czy chciałaby pani powiedzieć mi to teraz?
Zmusiła się do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi.
- Czy epizody syna zawsze wiążą się z agresją?
Jej wydech był prawie niesłyszalny. Powiem mu wkrótce, obiecała sobie. Wkrótce, ale
jeszcze nie teraz. Odpowiedzi udzieliła głosem dzwięcznym i opanowanym.
- Epizody Willa, jak je pan nazywa, nigdy nie wiążą się z agresją, inspektorze. Nie w
takim sensie, w jakim pan to rozumie.
- Nie zgodziłbym się. Przed chwilą zrelacjonowała mi pani, jak syn pani groził. -
Uśmiechnął się do niej przepraszająco. - Ja naprawdę chcę go dla pani odnalezć, panno
Heller. Czy to nie jest dostateczny powód, żeby mi zaufać?
Była teraz poddawana manipulacji, wodzona za nos jak małe dziecko, ale zdołała
zachować pozory cywilizowanych manier.
- To kwestia ścisłości, inspektorze, a nie zaufania. Will mówił dużo różnych rzeczy,
strasznych rzeczy, przyznaję, ale nigdy fizycznie nie wyrządził mi krzywdy. Nie wyrządził
też większej krzywdy nikomu innemu...
- Większej krzywdy? - podchwycił Lateef, zamykając jej usta. Natychmiast
przypomnieli jej się lekarze Willa. - Mamy, widać, różne definicje tego samego słowa.
Uprzytomniła sobie, że patrzy z nadąsaną miną w podłogę, dokładnie tak jak Will,
kiedy czuł się zapędzony w ślepy zaułek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
- Zabij mnie? - powtórzył Lateef. Zabrzmiało to w jego ustach bardzo gładko i
uprzejmie.
Skinęła głową.
- Bezbarwnym, monotonnym głosem, tak jak ludzie śpiewają w kościele.
Lateef nakreślił mały znaczek - chyba X, pomyślała - w dolnej części fiszki i odłożył
ją na bok. Violet nie mogła nie zaciekawić się, co to może znaczyć.
- Czy tę samą frazę syn pani powtarzał pózniej?
Pokręciła głową.
- Wstałam, żeby wyłączyć muzykę, ale ledwo zachowywałam równowagę. Nie
mogłam utrzymać oczu otwartych. Powieki same mi się zamykały, uchylałam tylko małe
szparki, robiłam jeden krok i z powrotem zamykałam oczy. Nie umiałam sobie wyobrazić, że
muzyka kiedykolwiek ucichnie. Richard, pamiętam, napędził mi większego niemal strachu
niż Will; wyglądał, jakby całkiem stracił nad sobą kontrolę. Musiałam sobie przypominać, że
ma osiemdziesiąt cztery lata.
Zdumiewało ją, że Lateef tak cierpliwie znosi chwile jej milczenia; musiał wkładać
wiele wysiłku w to, żeby jej nie ponaglać. W końcu jednak zakasłał w skuloną dłoń.
- Proszę mówić dalej, panno Heller.
- Zaraz, inspektorze. Zechce pan dać mi minutkę...
- Naturalnie. Napije się pani wody? A może chce pani zapalić?
Na te słowa wstała, rezolutnie pokiwała głową, po czym natychmiast znów usiadła.
- Najbardziej chcę mieć to wreszcie z głowy.
Jak ja się staram wywrzeć odpowiednie wrażenie, pomyślała, czując, jak usta układają
jej się w najbardziej dziecinny z repertuaru uśmiechów. Pewnie się głowi, do czego, u licha,
ja się tak uśmiecham. Z kieszeni płaszcza wyjęła chusteczkę i podniosła do ust, tylko po to,
żeby ukryć wyraz twarzy.
- Możemy zrobić jeszcze jedną przerwę, jeśli sobie pani życzy, panno Heller.
Chciałaby pani znowu wyjść na małą przerwę?
Mówi jak prezenter telewizyjny, pomyślała. Ani śladu akcentu. Musi mieć
wykształconych rodziców.
- Niewiele zostało do opowiedzenia, inspektorze. Jestem gotowa.
- To znakomicie. W takim razie zakończmy to, dobrze?
Odsunęła chusteczkę i skinęła głowa.
- Co się stało, gdy wyłączyła pani muzykę?
- Zaczął dzwonić telefon w kuchni, ktoś z sąsiadów chciał się poskarżyć na hałas. -
Krzesło skrzypnęło pod nią, gdy się pochyliła. - Richard wtedy spojrzał na mnie pierwszy raz,
odkąd
John Wray weszłam do pokoju, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, i wyszedł
bez słowa odebrać telefon. Will dalej leżał skulony na ziemi. Mówiłam do niego szeptem, że
wiem, jak się czuje, że wiem, jak go boli, chociaż, oczywiście, nie miałam o tym pojęcia.
Skąd ja mogłam wiedzieć, jak on się czuje? Sprowadzimy ci pomoc, Will - powiedziałam. -
Sprowadzimy lekarza . Patrzył na mnie, jakbym przemawiała zmyślonym językiem. Po
chwili odezwał się: Co jest inaczej, Violet? .
- A pani na to?
- Ja mu na to powiedziałam prawdę, że chyba jest chory. Możliwe, Violet - odparł. -
Całkiem możliwe . Wciąż leżał na ziemi, wciąż kołysał się całym ciałem. Uszczęśliwiło
mnie, że mówi z sensem. Podziękowałam w duchu fortunie, losowi, opatrzności i wszystkim
innym mocom, które przyszły mi na myśl. Bardzo możliwe, że dziękowałam także za
Richarda. Wtedy Will usiadł i powiedział: Jesteś kromką starego chleba, Violet. Martwą
muzyką .
Patrzyła na inspektora, jak pilnie zapisuje jej słowa w notesie. Nie zdawała sobie
sprawy, że przestała mówić, dopóki nie podniósł oczu.
- A potem?
- Jakby przebrała się miara przez to nagłe rozczarowanie. Złapałam go za koszulę i
zaczęłam błagać, żeby wyjaśnił mi, co się dzieje. Przygryzł wargę i trwał tak przez parę
sekund, wyraznie to pamiętam, a potem spojrzał na mnie tak, jakbym stała mu na drodze.
Nic się nie dzieje, Violet - powiedział. - A teraz spierdalaj stąd, zanim cię zabiję . Potem
przekręcił się na bok i zasnął.
Przez dłuższą chwilę siedziała z przekrzywioną głową, nie patrząc na nic. Hałasy z
korytarza przypływały i odpływały.
- To tyle - powiedziała w końcu. - To już wszystko.
- W porządku. - Odchylił się ciężko na oparcie. - Dziękuję pani, panno Heller.
Nachyliła się sztywno ku niemu, roześmiała się bez powodu i obserwowała, jak waży
w myślach jej historię. Obserwowanie go sprawiało jej ulgę. Nic z tego, co mówiła, nie
zgorszyło go ani skrycie nie uradowało, chociaż niektórzy lekarze Willa cieszyli się w
sekrecie, nic też nie obudziło w nim wstrętu, chociaż wszyscy inni znani jej ludzie reagowali
wstrętem. Nicani słowa i zachowania Willa, ani starcza mściwość jego dziadka, ani nawet jej
własny fałszywy osąd i głupota. Fantastycznie było zostać wysłuchaną z takim urzędniczym
spokojem, zostać wysłuchaną i móc opowiedzieć rzecz po prostu. To jego zawodowy
obowiązek, dać mi takie poczucie, pouczyła sama siebie. Jednak świadomość tego faktu była
drobiazgiem w porównaniu z doznaną ulgą. Jest dobry w swoim fachu, pomyślała. Tym
lepiej.
- Ali Lateef - wymamrotała mimo woli.
Natychmiast poderwał głowę.
- Co pani mówiła?
- Ali Lateef - powtórzyła bardzo szybko, aby pokryć zmieszanie. - To piękne imię i
nazwisko. Marokańskie?
Jego twarz momentalnie straciła nieobecny wyraz, obie dłonie oparł płasko na blacie
biurka, jakby musiał się przed czymś bronić.
- Bardzo pani miła - rzekł po chwili. - Pierwotnie nazywałem się Rufus White.
Uraziłam go, pomyślała. Jakim cudem zdołałam go urazić?
- Słusznie pan zrobił, zmieniając imię - stwierdziła ostrożnie. - Ali brzmi bardziej
dystyngowanie niż Rufus.
Uniósł dłoń - jak dyrygent domagający się ciszy w pełnej sali koncertowej - i utkwił
wzrok w aktach. W jego ruchach było teraz zniecierpliwienie, którego nie umiała sobie
wytłumaczyć. Wstrzymała oddech, czekając na następne pytanie. Spodziewała się, że będzie
nieprzyjemne, i takie było.
- Jest coś, o czym mi pani jeszcze nie powiedziała, panno Heller. Coś pani przede mną
zataja. Czy chciałaby pani powiedzieć mi to teraz?
Zmusiła się do spojrzenia mu prosto w oczy.
- Nie bardzo rozumiem, o co panu chodzi.
- Czy epizody syna zawsze wiążą się z agresją?
Jej wydech był prawie niesłyszalny. Powiem mu wkrótce, obiecała sobie. Wkrótce, ale
jeszcze nie teraz. Odpowiedzi udzieliła głosem dzwięcznym i opanowanym.
- Epizody Willa, jak je pan nazywa, nigdy nie wiążą się z agresją, inspektorze. Nie w
takim sensie, w jakim pan to rozumie.
- Nie zgodziłbym się. Przed chwilą zrelacjonowała mi pani, jak syn pani groził. -
Uśmiechnął się do niej przepraszająco. - Ja naprawdę chcę go dla pani odnalezć, panno
Heller. Czy to nie jest dostateczny powód, żeby mi zaufać?
Była teraz poddawana manipulacji, wodzona za nos jak małe dziecko, ale zdołała
zachować pozory cywilizowanych manier.
- To kwestia ścisłości, inspektorze, a nie zaufania. Will mówił dużo różnych rzeczy,
strasznych rzeczy, przyznaję, ale nigdy fizycznie nie wyrządził mi krzywdy. Nie wyrządził
też większej krzywdy nikomu innemu...
- Większej krzywdy? - podchwycił Lateef, zamykając jej usta. Natychmiast
przypomnieli jej się lekarze Willa. - Mamy, widać, różne definicje tego samego słowa.
Uprzytomniła sobie, że patrzy z nadąsaną miną w podłogę, dokładnie tak jak Will,
kiedy czuł się zapędzony w ślepy zaułek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]