[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ła, teraz wyciągała rączkę ku twarzy ojca, łapiąc go za nos i wyda-
jąc radosne dzwięki. Esther nie mogła się powstrzymać, by nie
zadać pytania, które dręczyło ją od chwili przyjazdu.
- O co ci chodziło, kiedy powiedziałeś, że nie wiesz, czy jesteś
żonaty czy nie? Czy Marcie nie chciała przyjechać do Australii?
Zagroziła, że się rozwiedzie, jeśli pojedziesz? Nie mogę uwierzyć,
że ktoś, kto wydał na świat takie śliczne dziecko, nie chce z nim
być i patrzeć, jak rośnie.
Twarz Bilła, jeszcze przed chwilą rozpromieniona, stężała, gdy
skierował wzrok na Esther. Poczuła bijący od niego chłód.
- Za dużo zadajesz pytań, Esther. Nawet gdybym umiał na nie
odpowiedzieć, to nie zrobiłbym tego teraz. Ja muszę wracać do
szpitala, a ty powinnaś się położyć.
Wyszedł z pokoju, zostawiając Esther zmęczoną, ale skonster-
nowaną, zagubioną w sprzecznych informacjach.
Nic jej się nie układało w całość.
- Bill? To nie są trudne pytania. - Znalazła go w pokoiku dzie-
cięcym, gdy zmieniał Chloe pieluszkę.
- Od zawsze to ja zajmowałem się Chloe. Moja mama, rzecz
jasna, mi pomagała. Próbowałem wynajmować opiekunki, ale
pierwsza systematycznie nas okradła, a druga spała sobie w najlep-
S
R
sze, podczas gdy Chloe, w gorączce, darła się wniebogłosy. Wtedy
mama wkroczyła do akcji.
Obejrzał się i popatrzył na Esther, dla której cała historia za-
wierała wciąż zbyt wiele niewiadomych. Czy jego żona, owa do-
skonała Marcie, w ogóle z nim nie zamieszkała? Ale czy to ma
znaczenie? Rozsądek podpowiadał jej, że nie, małżeństwa przy-
bierają przecież najróżniejsze formy, ale w jej sercu pojawiła się
nadzieja.
Głupia nadzieja. Nadzieja na co?
- Nie dałbym sobie rady bez mamy - dodał. Esther dobrze go
rozumiała. Gwyneth ze swoim
uporem, nakazami i zakazami była irytująca, a jej zachowanie
odstraszało od niej wszystkich poza naj-wytrwałszymi przyja-
ciółmi, ale miała też zalety: zawsze spieszyła na pomoc synowi,
gdy tylko jej potrzebował. Esther widziała, że Chloe jest zadbana i
żyje w poczuciu bezpieczeństwa i miłości ze strony dwojga doro-
słych, którzy przy niej byli.
- Na pewno chcesz zabrać to dziecko do żłobka?
- Ono ma na imię Chloe - odpowiedział, zręcznie unosząc
dziewczynkę i sadzając ją sobie na biodrze.
Esther otworzyła szeroko oczy.
- O co ci chodzi, Bill?
- Boisz się nazywać ją po imieniu? Boisz się, że jeśli za bardzo
się do niej zbliżysz, to w twoim pancerzu, w który uzbroiłaś się
trzy lata temu, zrobi się szczelina?
Musiała przyznać mu rację.
S
R
- Specjalizujesz się też w psychologii, Bill? - Atak jest najlep-
szą formą obrony. - Nie widziałeś mnie przez trzy lata i świetnie
wiesz, co czuję? Pancerz! Aleś sobie wymyślił!
- Wymyśliłem?
Chloe odwróciła głowę do ojca, a widząc obok Esther,
uśmiechnęła się. Esther niemal usłyszała metaliczny stuk. Każdy
uśmiech Chloe robił małą dziurkę w jej pancerzu. Ale ona nie mo-
że jej pokochać, a potem stracić, stracić drugiego dziecka Billa! W
końcu będzie musiała wrócić do Brisbane, a on wyjedzie z powro-
tem do Stanów. Do żony, która jest, albo i nie jest, częścią jego
życia.
- Cóż, skoro Chloe ma opiekę, pójdę się wykąpać i przespać.
Nastawię budzik na południe. Czy mógłbyś, proszę, znalezć dla
mnie kierowcę? O pierwszej? Chciałabym wybrać się tam, skąd
pochodzi większość pacjentów.
- Ubierz się i starannie posmaruj środkiem na komary - przy-
pomniał jej Bill. Zawahał się, jakby chciał coś jeszcze dodać,
wreszcie odwrócił się i wyszedł.
Ale wyraz jego oczu na długo pozostał z Esther. Był w nich
jakby ból i coś w rodzaju prośby. Bill nie był jednak typem, który
o cokolwiek prosi, więc uznała, że to wszystko po prostu jej się
przywidziało.
Krótka drzemka tylko pogorszyła samopoczucie Esther. Musia-
ła wziąć zimny prysznic, aby stanąć na nogi.
Kiedy się zbudziła, w mieszkaniu było cicho, więc uznała, że
Gwyneth jeszcze nie wróciła. Jednakże gdy weszła do kuchni w
S
R
poszukiwaniu czegoś do jedzenia, znalazła kartkę od byłej teścio-
wej z informacją, że lunch czeka w lodówce.
Zaskoczona tym przyjaznym gestem, otworzyła lodówkę i zoba-
czyła w niej smakowicie wyglądającą sałatkę. Akurat kończyła
zmywać po sobie talerz, gdy ktoś zapukał do drzwi. Otworzywszy
je, ujrzała wysokiego, przystojnego blondyna w doskonale dopa-
sowanym mundurze.
- Szanowna pani doktor Shaw? - Zasalutował przy tych sło-
wach, a Esther omal się nie roześmiała.
- Mam na imię Esther - powiedziała. - Nie znam się na stop-
niach wojskowych i nie umiem odczytać rangi z tych pasków, któ-
re pan ma na ramieniu. Jak mam się do pana zwracać?
- Sierżant Randall! - Młody człowiek dosłownie wyszczekał te
słowa. Esther spojrzała na niego rozbawiona, zastanawiając się,
czy w wojsku żołnierze mają jakieś specjalne zajęcia, na których
uczą się mówić w ten specyficzny sposób - ostrymi, urywanymi
sylabami.
Nie skomentowała tego jednak, pamiętając, że ten człowiek bę-
dzie jej towarzyszem przez najbliższe dni, a zatem warto pozo-
stawać z nim w jak najlepszych stosunkach.
- Chciałabym jeszcze wpaść do szpitala po mapy i dokumenta-
cję. Potem pojedziemy tam, gdzie epidemia się zaczęła. Zna pan
dobrze tutejszą okolicę, sierżancie?
- Znam dobrze, proszę pani - zapewnił sierżant Randall, przy-
ciskając guzik przywołujący windę. - I tak miałem rozkaz zabrać
panią najpierw do szpitala.
Rozkaz? Kto go wydał? Esther pomyślała o Billu, ale wydało
jej się to idiotyczne. Po co miałby to robić?
S
R
Chciał sprawdzić, dokąd jedzie i czym się będzie zajmować?
Przed budynkiem żołnierz otworzył przed nią tylne drzwi no-
wego modelu SUV-a.
- Jest pan moim pomocnikiem, nie szoferem. Siądę z przodu -
oznajmiła Esther.
Sierżant Randall wyglądał na nieco zaskoczonego, ale posłusz-
nie otworzył przed nią przednie drzwi. Gdy zatrzymali się przed
szpitalem, zobaczyła Billa. Wyskoczyła z samochodu jak pocisk.
- Sądziłam, że to moja działka i że sierżant będzie moim czło-
wiekiem.
Bill uśmiechnął się.
- Boże broń, żebym miał ci go odbierać - powiedział z udawa-
nym przerażeniem. - Przyniosłem ci tylko mapę, ankiety i dane
pacjentów. Oraz różne oficjalne gadżety, żeby wszyscy widzieli,
że jesteś ze szpitala: identyfikator, kod dostępu do komputera,
zaświadczenie o przyjęciu cię do pracy. I tak musisz odwiedzić
wszystkich mieszkańców w tamtej okolicy, ale pomyślałem, że
dobrze by było, gdybyś z góry znała adresy osób, które chorowa-
ły.
Wręczył jej mapę oraz plastikową teczkę i lekko dotknął jej
ramienia.
- Pamiętaj, porządnie się wysmaruj środkiem na komary. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.