[ Pobierz całość w formacie PDF ]

drzwi sali konferencyjnej i do środka wkroczyli właściciele
Smoczego Potoku wraz ze świtą. Skoro już tu był, to powinien
wreszcie zamknąć całą sprawę. Conner wstał i kolejno ściskał
dłonie właścicieli o znużonych twarzach oraz ich doradców
prawnych o lodowatym spojrzeniu.
Jakąż miłą niespodzianką będzie dla nich to spotkanie!
Wiedząc na kogo trafili, oczekiwali zapewne przeciągających
się manewrów, kroków w przód i w tył, ustępstw i żądań.
Tymczasem on gotów był natychmiast podpisać wszystko,
czego oczekiwano. Nawet gdyby miało go to kosztować życie.
Wszystko, byleby tylko szybko wracać do domu, do Hilary.
Podpisał. Ignorując bolesne spojrzenia Gila, podpisał
wszystko bez słowa sprzeciwu. A tak się spieszył, że jego
podpis był prawie nieczytelny.
Mimo wszystko jednak zdawało mu się, że trwa to wieczność.
Ostatnie dokumenty, które definitywnie przekazywały mu
RS
116
prawo własności, podpisał o dziewiątej trzydzieści. Patrząc na
nie, zastanawiał się teraz, czemu to wszystko nagle stało mu się
całkowicie obojętne. Wtem w drzwiach pojawiła się jego
sekretarka. Sprawiała wrażenie bardzo zmartwionej. Przywołał
ją ruchem ręki.
- Dzwoniła pani St. George - wyszeptała mu do ucha tonem,
w którym przerażenie mieszało się ze współczuciem. - To
poważna sprawa. Twierdzi, że zaczyna rodzić.
Spojrzała na Connera zwilgotniałymi oczami.
- Och, proszę pana - spytała, splatając dłonie - czy to nie za
szybko? Czy dziecko nie urodzi się przedwcześnie?
Conner już stał, serce podeszło mu do gardła.
- Nie! - usłyszał własny głos. - Wszystko jest w porządku.
Wszystko będzie dobrze. - Tak, to słowa Hilary, kojące, łagodne
słowa z wczoraj. - Wszystko będzie dobrze - powtórzył, ale w
jego ustach ta sama formuła pozbawiona była magicznej siły
oddziaływania.
A to dlatego - uświadomił sobie, przekazując sekretarce
polecenia i przepraszając obecnych - że owa magiczna siła nie
kryła się w słowach, lecz w tym, kto je wypowiadał. W samej
Hilary.
Och Hilary! Potrzebował jej aż do bólu. Właśnie teraz. %7ładne
skarby świata nie mogły pomóc ani jemu, ani dziecku
Tommy'ego. Tylko ona. Tylko w niej znajdowali oparcie
wszyscy, którzy ją znali. Tylko w Hilary, której delikatne ciało i
kojący głos wypełnił wreszcie ciemną pustkę w jego sercu. Ona
jedna mogła mu pomóc, gdy przychodzi stawić czoło temu, co
się stanie.
I wtedy właśnie, kiedy ścigany śmiertelną trwogą biegł do
samochodu, by następnie w zawrotnym tempie zjeżdżać z góry
do miejskiego szpitala w Richmond, uświadomił sobie prawdę.
Kochał Hilary Fairfax.
Conner, muszę ci coś powiedzieć. Chodzi o dziecko Marlene.
To nie jest dziecko twojego brata.
RS
117
Nie, nie, nie w ten sposób. Zabije Marlene i dziecko, jeśli w
ten sposób ciśnie mu prawdę w twarz.
Conner, wiesz, że Marlene uciekła z domu miesiąc przed
poznaniem Tommy'ego. To był dla niej bardzo trudny okres,
czuła się bardzo samotna, bardzo przerażona...
Na miłość boską, mniej patosu! Gdy dowie się prawdy,
samotność Marlene nic go nie będzie obchodzić.
Conner, spróbuj zrozumieć, nie bądz taki okrutny dla
Marlene...
Wykluczone! Zbyt poniżające. Taka żebranina może
wzbudzić w nim tylko wstręt.
Hilary uderzyła pięścią w kierownicę, zła na siebie za tę
głupią szamotaninę. Nie ma sposobu, by osłodzić wiadomość
taką jak ta. %7ładne słowa nie uczynią prawdy łatwiejszą do
zniesienia. Sytuacja Marlene była beznadziejna, a mimo to
Hilary, wracając z lotniska do domu, usiłowała znalezć jakieś
argumenty, świadczące na jej korzyść. Oczywiście mogła
skorzystać ze sposobu najbardziej tchórzliwego ze wszystkich,
który wciąż się nasuwał, choć starała się o nim zapomnieć.
Conner, musisz mi uwierzyć. Naprawdę nie wiedziałam,
próbowała się ocalić. Jak gdyby mógł jej uwierzyć. I jakby to
cokolwiek zmieniało, gdyby uwierzył.
Jechała bardzo wolno, niechętnie wracała do domu. Była już
niemal pierwsza. Samolot Terri wystartował z opóznieniem,
zjadły więc wczesny lunch podczas oczekiwania na lotnisku.
Marlenę, która zapewne poczuła się znudzona i opuszczona,
czeka na nią teraz z wymówkami. Hilary jęknęła. Tak, Marlenę
jest rzeczywiście rozpuszczona. Jak Conner zdołał tolerować jej
wybryki przez te wszystkie miesiące? Poczuła zawrót głowy na
myśl o tym, z jaką ulgą wyrzuci je obie z domu.
Ostatniej nocy przymrozek ogołocił większość drzew z liści,
toteż górskie zbocza wydawały się dziwacznie nagie. Drogi
pozbawione swojego olśniewającego czerwono--żółtego
przybrania tak się zmieniły, że Hilary, pochłonięta ponurymi
RS
118
myślami, dwukrotnie zmyliła kierunek. A może grała na zwłokę,
opózniając moment, w którym oznajmi Marlenę, co zamierza
zrobić?
Gdy tylko wjechała na podjazd, wiedziała, że stało się coś
złego. Dom sprawiał wrażenie opustoszałego. Tak jakby utracił
duszę. Serce podskoczyło jej do gardła, ale szybko się
opanowała. To zaledwie gra świateł, to tylko zaskoczenie, że
widzi je teraz, gdy płomienna jesień wokół już zgasła.
I wtedy ujrzała Janie, która wybiegła na najniższy taras. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.