[ Pobierz całość w formacie PDF ]
słowu?
Oczywiście, że ufam odparła Madelyne. Kocha mnie, ojcze, i w głębi serca
wiem, że kocha, jednak gdzieś w zakamarkach umysłu pojawia się zwątpienie.
Obudziłam się w nocy i moja pierwsza myśl była przerażająca. Zadałam sobie
pytanie, co zrobię, jeśli po mnie nie przyjedzie. A jeśli zmienił zamiar?
W takim razie byłby głupcem odparł ojciec Berton. W oczach kapłana rozblysły
iskierki. A teraz, dziecko, powiedz mi jeszcze raz, jak dokładnie brzmiały twoje
słowa skierowane do dumnej rudowłosej lady Eleanor?
Madelyne uśmiechnęła się słysząc, jak z niej żartuje, przytaczając jej własny opis
lady Eleanor.
Pówiedzialam jej, że jestem największym skarbem Duncana. Nie było to zbyt
skromne, prawda?
Powiedziałaś prawdę, Madelyne. Twoje serce wie to aż nadto dobrze, ale
zgadzam się, że trzeba przekonać jeszcze twój umysł.
Duncan nie jest głupcem powiedziała wówczas Madelyne. W jej głosie brzmiało
stanowcze przekonanie.
Nie zapomni mnie. Zamknęła oczy i położyła głowę na oparciu krzesła. Tak
wiele jej się przydarzyło w tak krótkim czasie. Teraz, gdy siedziała obok wuja, miała
wrażenie, że tak naprawdę nic się me zmieniło.
Ogarniały ją dawne obawy. Jeśli nie będzie się strzec, już wkrótce zacznie szlochać i
użalać się nad sobą. Doszła do wniosku, że potrzebuje wypoczynku. Tak, tylko
dlatego, że jest tak wyczerpana, ma skłonność do zamartwiania się.
Jestem coś warta odezwała się nagle. Dlaczego tyle czasu zabrało mi
zdanie sobie z tego sprawy?
Nieważne, ile czasu ci to zabrało odparł wuj. Ważne, że w końcu zdałaś
sobie z tego sprawę.
Pomruk grzmotu zwrócił uwagę wuja.
Wygląda na to, że za kilka minut spadnie obfity deszcz zauważył wstając i
podchodząc do okna.
Zagrzmiało tak blisko. Burza może zerwać dach powiedziała Madelyne sennym
szeptem.
Ojciec Berton już miał się zgodzić z uwagą siostrzenicy, gdy podszedł do okna i
wyjrzał. Widok, który roztoczył się przed jego oczami, tak go zaskoczył, że musiał
oprzeć się o parapet okienny, w przeciwnym bowiem razie straciłby równowagę i
upadł na kolana.
Grzmot już ucichł, lecz mimo to ojciec Berton ujrzał błysk. Jednak nie na niebie,
Zobaczył go na ziemi.. Rozpościerał się tak daleko, jak sięgał jego wzrok.
Słońce wzmagało jeszcze blask, omijając odłamki srebrnych błyskawic, które
przeskakiwały z jednego napierśnika na drugi.
Był to legion, złączony pod jednym wojownikiem; wszyscy uzbrojeni, wszyscy
spokojni, wszyscy oczekujący.
Na ten wspaniały widok ojciec Berton zmrużył oczy. Skinął głową przywódcy
żołnierzy i podszedł z powrotem do swego krzesła.
Szeroki uśmiech odmienił twarz starego księdza. Kiedy ponownie usiadł obok
Madelyne, przybrał poważny wyraz twarzy. Ośmielił się nadać głosowi ton
niezadowolenia, i powiedział:
Wydaje mi się, że ktoś przyjechał do ciebie w odwiedziny, Madelyne. Zobacz
lepiej, kto to, dziecko. Jestem zbyt znużony, by znowu wstawać. Słysząc tę prośbę,
Madelyne zmarszczyła czoło. Nie słyszała żadnego pukania do drzwi. Chcąc
uspokoić wuja, wstała, by spełnić jego prośbę. Rzuciła przez ramię, że to pewnie
Marta przyszła ze świeżymi jajkami i starymi plotkami.
Jej uwaga wywołała u księdza taki chichot, że aż klepnął się w kolano.
Madelyne pomyślała, że to dziwna reakcja, zwłaszcza że wuj dopiero co twierdził, iż
jest znużony.
Potem otworzyła drzwi.
Madelyne potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć to, co widzi. Była tak zdziwiona, że
nie mogła się poruszyć. Stała nieruchomo w drzwiach wpatrując się w Duncana.
Mimo wszystko nie zapomniał jej. Zdała sobie z tego sprawę, gdy tylko minęło
osłupienie.
Nie był sam. Nie, za swym panem stawiła się w szyku ponad setka żołnierzy.
Wszyscy nadal siedzieli na koniach, nadal mieli na sobie wspaniałe, bitewne zbroje,
a każdy z nich patrzył na nią. Przekazali sobie niemy znak. Jak jeden mąż podnieśli
nagle w górę miecze na powitanie. Był to najwspanialszy pokaz lojalności, jaki
Madelyne kiedykolwiek widziała.
Była oszołomiona. Nigdy nie czuła się tak wielbiona, tak kochana i tak wiele warta.
I wówczas zrozumiała powód, dla którego Duncan wezwał tak wielu żołnierzy, by
towarzyszyli mu w podróży: pokazał, jak jest dla niego ważna. Tak udowadniał jej
wartość.
Duncan się nie poruszył. Przez długą chwilę nie wyrzekł ani słowa. Był zadowolony,
że znajduje się na grzbiecie Silenusa i patrzy na swą piękną żonę. Czuł, jak
opuszcza go niepokój i niepewność. Na Boga, uważał się za najszczęśliwszego
człowieka na świecie.
Kiedy zauważył, jak po twarzy Madelyne spływają łzy, przemówił w końcu do niej
słowami, które, jak sądził, chciała usłyszeć:
Przyjechałem po ciebie, Madelyne.
Czy był to zbieg okoliczności, że Duncan powtórzył teraz dokładnie pierwsze słowa,
jakie do niej skierował? Patrząc w jego oczy Madelyne wierzyła, że on je pamięta.
Oderwała się od drzwi, odrzuciła włosy przez ramię i oparła ręce na biodrach.
Najwyższa pora, baronie Wexton. Bardzo długo na ciebie czekałam.
Miała nadzieję, że jej arogancka uwaga sprawiła Duncanowi przyjemność, lecz nie
była tego pewna. Poruszał się zbyt szybko, by zdołała dostrzec wyraz jego twarzy. W
jednej chwili siedział na grzbiecie Silenusa, a już w następnej brał ją w ramiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
słowu?
Oczywiście, że ufam odparła Madelyne. Kocha mnie, ojcze, i w głębi serca
wiem, że kocha, jednak gdzieś w zakamarkach umysłu pojawia się zwątpienie.
Obudziłam się w nocy i moja pierwsza myśl była przerażająca. Zadałam sobie
pytanie, co zrobię, jeśli po mnie nie przyjedzie. A jeśli zmienił zamiar?
W takim razie byłby głupcem odparł ojciec Berton. W oczach kapłana rozblysły
iskierki. A teraz, dziecko, powiedz mi jeszcze raz, jak dokładnie brzmiały twoje
słowa skierowane do dumnej rudowłosej lady Eleanor?
Madelyne uśmiechnęła się słysząc, jak z niej żartuje, przytaczając jej własny opis
lady Eleanor.
Pówiedzialam jej, że jestem największym skarbem Duncana. Nie było to zbyt
skromne, prawda?
Powiedziałaś prawdę, Madelyne. Twoje serce wie to aż nadto dobrze, ale
zgadzam się, że trzeba przekonać jeszcze twój umysł.
Duncan nie jest głupcem powiedziała wówczas Madelyne. W jej głosie brzmiało
stanowcze przekonanie.
Nie zapomni mnie. Zamknęła oczy i położyła głowę na oparciu krzesła. Tak
wiele jej się przydarzyło w tak krótkim czasie. Teraz, gdy siedziała obok wuja, miała
wrażenie, że tak naprawdę nic się me zmieniło.
Ogarniały ją dawne obawy. Jeśli nie będzie się strzec, już wkrótce zacznie szlochać i
użalać się nad sobą. Doszła do wniosku, że potrzebuje wypoczynku. Tak, tylko
dlatego, że jest tak wyczerpana, ma skłonność do zamartwiania się.
Jestem coś warta odezwała się nagle. Dlaczego tyle czasu zabrało mi
zdanie sobie z tego sprawy?
Nieważne, ile czasu ci to zabrało odparł wuj. Ważne, że w końcu zdałaś
sobie z tego sprawę.
Pomruk grzmotu zwrócił uwagę wuja.
Wygląda na to, że za kilka minut spadnie obfity deszcz zauważył wstając i
podchodząc do okna.
Zagrzmiało tak blisko. Burza może zerwać dach powiedziała Madelyne sennym
szeptem.
Ojciec Berton już miał się zgodzić z uwagą siostrzenicy, gdy podszedł do okna i
wyjrzał. Widok, który roztoczył się przed jego oczami, tak go zaskoczył, że musiał
oprzeć się o parapet okienny, w przeciwnym bowiem razie straciłby równowagę i
upadł na kolana.
Grzmot już ucichł, lecz mimo to ojciec Berton ujrzał błysk. Jednak nie na niebie,
Zobaczył go na ziemi.. Rozpościerał się tak daleko, jak sięgał jego wzrok.
Słońce wzmagało jeszcze blask, omijając odłamki srebrnych błyskawic, które
przeskakiwały z jednego napierśnika na drugi.
Był to legion, złączony pod jednym wojownikiem; wszyscy uzbrojeni, wszyscy
spokojni, wszyscy oczekujący.
Na ten wspaniały widok ojciec Berton zmrużył oczy. Skinął głową przywódcy
żołnierzy i podszedł z powrotem do swego krzesła.
Szeroki uśmiech odmienił twarz starego księdza. Kiedy ponownie usiadł obok
Madelyne, przybrał poważny wyraz twarzy. Ośmielił się nadać głosowi ton
niezadowolenia, i powiedział:
Wydaje mi się, że ktoś przyjechał do ciebie w odwiedziny, Madelyne. Zobacz
lepiej, kto to, dziecko. Jestem zbyt znużony, by znowu wstawać. Słysząc tę prośbę,
Madelyne zmarszczyła czoło. Nie słyszała żadnego pukania do drzwi. Chcąc
uspokoić wuja, wstała, by spełnić jego prośbę. Rzuciła przez ramię, że to pewnie
Marta przyszła ze świeżymi jajkami i starymi plotkami.
Jej uwaga wywołała u księdza taki chichot, że aż klepnął się w kolano.
Madelyne pomyślała, że to dziwna reakcja, zwłaszcza że wuj dopiero co twierdził, iż
jest znużony.
Potem otworzyła drzwi.
Madelyne potrzebowała kilku chwil, by zrozumieć to, co widzi. Była tak zdziwiona, że
nie mogła się poruszyć. Stała nieruchomo w drzwiach wpatrując się w Duncana.
Mimo wszystko nie zapomniał jej. Zdała sobie z tego sprawę, gdy tylko minęło
osłupienie.
Nie był sam. Nie, za swym panem stawiła się w szyku ponad setka żołnierzy.
Wszyscy nadal siedzieli na koniach, nadal mieli na sobie wspaniałe, bitewne zbroje,
a każdy z nich patrzył na nią. Przekazali sobie niemy znak. Jak jeden mąż podnieśli
nagle w górę miecze na powitanie. Był to najwspanialszy pokaz lojalności, jaki
Madelyne kiedykolwiek widziała.
Była oszołomiona. Nigdy nie czuła się tak wielbiona, tak kochana i tak wiele warta.
I wówczas zrozumiała powód, dla którego Duncan wezwał tak wielu żołnierzy, by
towarzyszyli mu w podróży: pokazał, jak jest dla niego ważna. Tak udowadniał jej
wartość.
Duncan się nie poruszył. Przez długą chwilę nie wyrzekł ani słowa. Był zadowolony,
że znajduje się na grzbiecie Silenusa i patrzy na swą piękną żonę. Czuł, jak
opuszcza go niepokój i niepewność. Na Boga, uważał się za najszczęśliwszego
człowieka na świecie.
Kiedy zauważył, jak po twarzy Madelyne spływają łzy, przemówił w końcu do niej
słowami, które, jak sądził, chciała usłyszeć:
Przyjechałem po ciebie, Madelyne.
Czy był to zbieg okoliczności, że Duncan powtórzył teraz dokładnie pierwsze słowa,
jakie do niej skierował? Patrząc w jego oczy Madelyne wierzyła, że on je pamięta.
Oderwała się od drzwi, odrzuciła włosy przez ramię i oparła ręce na biodrach.
Najwyższa pora, baronie Wexton. Bardzo długo na ciebie czekałam.
Miała nadzieję, że jej arogancka uwaga sprawiła Duncanowi przyjemność, lecz nie
była tego pewna. Poruszał się zbyt szybko, by zdołała dostrzec wyraz jego twarzy. W
jednej chwili siedział na grzbiecie Silenusa, a już w następnej brał ją w ramiona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]