[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przypominał sobie jego wygląd rozbite działa, ciała rannych i zabitych zwalone na pokładzie i
rzucane tam i z powrotem w rytm kołysania się pozbawionego masztów statku; obraz bólu, rozpaczy
i bezradności. Jak gdyby w odpowiedzi na te myśli z dziobu Natividad dobiegł nagle błysk i huk.
Jacyś nieustępliwi marynarze, pomagając sobie taliami i łomami, zdołali obrócić działo i
wycelować je i teraz bili prosto w majaczącą niewyraznie sylwetkę Lydii
Walcie w nich, chłopcy, dajcie im! darł się Gerard, na pół oszalały ze zmęczenia i
napięcia.
Dmuchając w ocalały osprzęt Lydii wiatr spychał ją szybko w stronę kiwającego się wraka.
Odległość między okrętami malała z każdą sekundą. W chwilach gdy oczu nie oślepiały błyski
pocisków, Hornblower i Bush widzieli poprzez mrok postacie ludzkie poruszające się po pokładzie
nieprzyjaciela. Teraz strzelano tam już także z muszkietów. Błyski dziurawiły ciemność i
Hornblower usłyszał, jak kula z matowym odgłosem stuknęła w poręcz tuż obok niego. Przyjął to
obojętnie. Czuł, jak opanowuje go śmiertelne znużenie.
Wiatr to zrywał się w podmuchach, to znów zmieniał nagle kierunek. W ciemnościach
szczególnie trudno było dokładnie się zorientować, na ile oba okręty zbliżyły się do siebie.
Im bliżej podejdziemy, tym szybciej ich wykończymy rzeki Bush.
Tak, ale za chwilę możemy władować się na nich odpowiedział Hornblower.
Przemógł zmęczenie i zmobilizował się do dalszego wysiłku.
Zawołać ludzi, żeby przygotowali się do odparcia abordażu rozkazał i poszedł ku
miejscu, skąd biły dwa ciężkie działa bliskiego zasięgu. Obsługa pracowała w takim napięciu, jakby
zahipnotyzowana monotonią ładowania i odpalania, że kapitan potrzebował paru sekund, aby
skoncentrować ich uwagę na tym, co mówił. Ociekając potem wysłuchali w milczeniu jego
rozkazów. Obie karonady załadowano kartaczami przyniesionymi ze schowka rezerwowego obok
relingu rufowego. Ludzie przykucnęli przy działach i czekali, a tymczasem okręty dryfując zbliżały
się coraz bardziej ku sobie, a działa wciąż biły z pokładu głównego Lydii . Teraz z Natividad
dobiegły urągania i obrazliwe okrzyki, a błysk strzałów z muszkietów ukazał na dziobie zbitą
gromadę ludzi, oczekującą na moment zetknięcia się okrętów. Lecz samo zderzenie nastąpiło
niespodziewanie, w chwili gdy wskutek silniejszego podmuchu wiatru i ruchu fal morza zamknęła
się nagle przerwa między obu okrętami. Dziób Natividad uderzył z trzaskiem w śródokręcie
Lydii , tuż przed bezanmasztem. Z Natividad dobiegł piekielny wrzask załogi, która stłoczyła się
na baku, gotowa do abordażu. Dwaj działonowi skoczyli do talii.
Czekać! krzyknął Hornblower.
Mózg jego pracował szybko jak maszyna, oceniając stan wiatru i morza, czas i odległość,
podczas gdy Lydia obracała się powoli. Z najwyższym wysiłkiem, pomagając sobie łomami,
ludzie na jego rozkaz odwrócili jedną armatę na dziobie, potem drugą; a tymczasem na baku
Natividad wzdłuż nadburci zgromadziła się hałastra, szykując się do abordażu. Obie ciężkie
karonady nacelowane w tym kierunku.
Ognia!
Tysiąc kul muszkietowych lunęło z luf dział wprost w zbity tłum. Zaległa cisza, a potem istne
piekło wrzasków i okrzyków zmieniło się w nikły chór jęków salwa kul muszkietowych
wymiotła z ludzi bak Natividad od burty do burty.
Przez jakiś czas oba okręty trwały przylgnięte do siebie, ale Lydia miała wciąż jeszcze tuzin
nacelowanych dział i teraz zaczęły one bić w Natividad , wylotami luf dotykając niemal jej
dziobu. A potem wiatr i fala odsunęły znów okręty od siebie. Lydia znalazła się po zawietrznej i
dryfując oddalała się od rzucanego falami wraku nieprzyjacielskiego. Na okręcie angielskim
strzelało każde działo zdolne do strzału, lecz z Natividad nie odpowiedziano już ani jednym
pociskiem, ani nawet strzałem z muszkietu.
Hornblower raz jeszcze przemógł zmęczenie.
Przerwać ogień! zawołał do Gerarda znajdującego się na pokładzie głównym i działa
ucichły.
Poprzez ciemności Hornblower wpatrywał się z wytężeniem w niewyrazną sylwetkę
Natividad , kołyszącą się bezradnie na falach.
Poddajcie się! krzyknął.
Nigdy! brzmiała odpowiedz i Hornblower przysiągłby, że był to głos Crespa, cienki i
piskliwy. Głos ten dorzucił kilka bardzo obrazliwych słów.
Mimo zmęczenia Hornblower uśmiechnął się. Stoczył bitwę i wygrał ją.
Zrobiliście wszystko, na co stać dzielnych ludzi! zawołał.
Jeszcze nie wszystko, kapitanie dobiegła z ciemności jękliwa odpowiedz.
Wtem coś zwróciło uwagę Hornblowera czerwone języki nad niewyraznie majaczącym
dziobem Natividad .
Crespo, ty szaleńcze! Twój okręt płonie! zawołał. Poddajcie się, póki czas!
Nigdy!
Działa Lydii , wycelowane w burtę Natividad , wystrzeliły pociski zapalające prosto w jej
potrzaskany kadłub. Suche jak huba drewno od razu się zajęło i ogień rozszerzał się szybko. Robiło
się od niego coraz jaśniej.
Wkrótce cały okręt stanie w płomieniach. Pierwszym obowiązkiem Hornblowera było
zatroszczyć się o własny okręt gdy ogień dotrze do ładunków prochu na pokładach Natividad
albo do magazynu, okręt zamieni się w wulkan plujący płonącymi szczątkami, które mogą być
niebezpieczne dla Lydii .
Panie Bush, musimy od nich odejść powiedział Hornblower kategorycznym tonem, aby
pokryć drżenie głosu. Ludzie do brasów!
Lydia odwróciła się i odeszła ostro pod wiatr od płonącego wraka. Bush i Hornblower
skierowali nań swój wzrok. Widać już było jasne płomienie tryskające z pogruchotanego dziobu
czerwony blask odbijał się we wzburzonym morzu wokół okrętu. A potem płomień zgasł nagle, jak
zdmuchnięta świeca. Nastała zupełna ciemność, nie było widać nic poza słabym połyskiem grzebieni
fal. Morze połknęło Natividad , zanim ogień zdążył ją strawić.
Na Boga, zatonęła! wykrzyknął Bush, przechylając się przez poręcz.
W ciągu paru następnych sekund ciszy Hornblowerowi zdawało się, że ciągle jeszcze słyszy to
ostatnie żałosne Nigdy! A jednak chyba właśnie on pierwszy z całej załogi otrząsnął się z
wrażenia. Kazał zmienić hals i podejść do miejsca zatonięcia Natividad , posłał kuter z Hookerem
na poszukiwanie ocalałych z załogi nieprzyjacielskiej kuter był jedyną łodzią, jaka im pozostała,
gdyż zarówno gig, jak i jolkę pogruchotały pociski z Natividad , a resztki barkasa pozostały w
odległości pięciu mil od nich. Wyłowiono paru ludzi dwóch marynarze wciągnęli na pokład
Lydii , a kuter odnalazł jeszcze sześciu utrzymujących się na wodzie. To było wszystko. Załoga
Lydii starała się zachowywać przyjaznie wobec tej grupki ludzi stojących w świetle latarni na
pokładzie, z długimi czarnymi włosami, w podartej odzieży ociekającej wodą. Lecz oni byli
ponurzy i milczący; któryś z nich rzucił się nawet na swych wybawców, jak gdyby kontynuując
desperacką walkę Natividad .
Nie szkodzi, zrobimy z nich jeszcze żeglarzy rzekł Hornblower, starając się mówić
lekkim tonem.
Wyczerpanie dosięgło już takiego szczytu, że mówił jak przez sen, jak gdyby to całe realne
otoczenie, okręt, działa i żagle na masztach, krzepka postać Busha były czymś nierzeczywistym, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
przypominał sobie jego wygląd rozbite działa, ciała rannych i zabitych zwalone na pokładzie i
rzucane tam i z powrotem w rytm kołysania się pozbawionego masztów statku; obraz bólu, rozpaczy
i bezradności. Jak gdyby w odpowiedzi na te myśli z dziobu Natividad dobiegł nagle błysk i huk.
Jacyś nieustępliwi marynarze, pomagając sobie taliami i łomami, zdołali obrócić działo i
wycelować je i teraz bili prosto w majaczącą niewyraznie sylwetkę Lydii
Walcie w nich, chłopcy, dajcie im! darł się Gerard, na pół oszalały ze zmęczenia i
napięcia.
Dmuchając w ocalały osprzęt Lydii wiatr spychał ją szybko w stronę kiwającego się wraka.
Odległość między okrętami malała z każdą sekundą. W chwilach gdy oczu nie oślepiały błyski
pocisków, Hornblower i Bush widzieli poprzez mrok postacie ludzkie poruszające się po pokładzie
nieprzyjaciela. Teraz strzelano tam już także z muszkietów. Błyski dziurawiły ciemność i
Hornblower usłyszał, jak kula z matowym odgłosem stuknęła w poręcz tuż obok niego. Przyjął to
obojętnie. Czuł, jak opanowuje go śmiertelne znużenie.
Wiatr to zrywał się w podmuchach, to znów zmieniał nagle kierunek. W ciemnościach
szczególnie trudno było dokładnie się zorientować, na ile oba okręty zbliżyły się do siebie.
Im bliżej podejdziemy, tym szybciej ich wykończymy rzeki Bush.
Tak, ale za chwilę możemy władować się na nich odpowiedział Hornblower.
Przemógł zmęczenie i zmobilizował się do dalszego wysiłku.
Zawołać ludzi, żeby przygotowali się do odparcia abordażu rozkazał i poszedł ku
miejscu, skąd biły dwa ciężkie działa bliskiego zasięgu. Obsługa pracowała w takim napięciu, jakby
zahipnotyzowana monotonią ładowania i odpalania, że kapitan potrzebował paru sekund, aby
skoncentrować ich uwagę na tym, co mówił. Ociekając potem wysłuchali w milczeniu jego
rozkazów. Obie karonady załadowano kartaczami przyniesionymi ze schowka rezerwowego obok
relingu rufowego. Ludzie przykucnęli przy działach i czekali, a tymczasem okręty dryfując zbliżały
się coraz bardziej ku sobie, a działa wciąż biły z pokładu głównego Lydii . Teraz z Natividad
dobiegły urągania i obrazliwe okrzyki, a błysk strzałów z muszkietów ukazał na dziobie zbitą
gromadę ludzi, oczekującą na moment zetknięcia się okrętów. Lecz samo zderzenie nastąpiło
niespodziewanie, w chwili gdy wskutek silniejszego podmuchu wiatru i ruchu fal morza zamknęła
się nagle przerwa między obu okrętami. Dziób Natividad uderzył z trzaskiem w śródokręcie
Lydii , tuż przed bezanmasztem. Z Natividad dobiegł piekielny wrzask załogi, która stłoczyła się
na baku, gotowa do abordażu. Dwaj działonowi skoczyli do talii.
Czekać! krzyknął Hornblower.
Mózg jego pracował szybko jak maszyna, oceniając stan wiatru i morza, czas i odległość,
podczas gdy Lydia obracała się powoli. Z najwyższym wysiłkiem, pomagając sobie łomami,
ludzie na jego rozkaz odwrócili jedną armatę na dziobie, potem drugą; a tymczasem na baku
Natividad wzdłuż nadburci zgromadziła się hałastra, szykując się do abordażu. Obie ciężkie
karonady nacelowane w tym kierunku.
Ognia!
Tysiąc kul muszkietowych lunęło z luf dział wprost w zbity tłum. Zaległa cisza, a potem istne
piekło wrzasków i okrzyków zmieniło się w nikły chór jęków salwa kul muszkietowych
wymiotła z ludzi bak Natividad od burty do burty.
Przez jakiś czas oba okręty trwały przylgnięte do siebie, ale Lydia miała wciąż jeszcze tuzin
nacelowanych dział i teraz zaczęły one bić w Natividad , wylotami luf dotykając niemal jej
dziobu. A potem wiatr i fala odsunęły znów okręty od siebie. Lydia znalazła się po zawietrznej i
dryfując oddalała się od rzucanego falami wraku nieprzyjacielskiego. Na okręcie angielskim
strzelało każde działo zdolne do strzału, lecz z Natividad nie odpowiedziano już ani jednym
pociskiem, ani nawet strzałem z muszkietu.
Hornblower raz jeszcze przemógł zmęczenie.
Przerwać ogień! zawołał do Gerarda znajdującego się na pokładzie głównym i działa
ucichły.
Poprzez ciemności Hornblower wpatrywał się z wytężeniem w niewyrazną sylwetkę
Natividad , kołyszącą się bezradnie na falach.
Poddajcie się! krzyknął.
Nigdy! brzmiała odpowiedz i Hornblower przysiągłby, że był to głos Crespa, cienki i
piskliwy. Głos ten dorzucił kilka bardzo obrazliwych słów.
Mimo zmęczenia Hornblower uśmiechnął się. Stoczył bitwę i wygrał ją.
Zrobiliście wszystko, na co stać dzielnych ludzi! zawołał.
Jeszcze nie wszystko, kapitanie dobiegła z ciemności jękliwa odpowiedz.
Wtem coś zwróciło uwagę Hornblowera czerwone języki nad niewyraznie majaczącym
dziobem Natividad .
Crespo, ty szaleńcze! Twój okręt płonie! zawołał. Poddajcie się, póki czas!
Nigdy!
Działa Lydii , wycelowane w burtę Natividad , wystrzeliły pociski zapalające prosto w jej
potrzaskany kadłub. Suche jak huba drewno od razu się zajęło i ogień rozszerzał się szybko. Robiło
się od niego coraz jaśniej.
Wkrótce cały okręt stanie w płomieniach. Pierwszym obowiązkiem Hornblowera było
zatroszczyć się o własny okręt gdy ogień dotrze do ładunków prochu na pokładach Natividad
albo do magazynu, okręt zamieni się w wulkan plujący płonącymi szczątkami, które mogą być
niebezpieczne dla Lydii .
Panie Bush, musimy od nich odejść powiedział Hornblower kategorycznym tonem, aby
pokryć drżenie głosu. Ludzie do brasów!
Lydia odwróciła się i odeszła ostro pod wiatr od płonącego wraka. Bush i Hornblower
skierowali nań swój wzrok. Widać już było jasne płomienie tryskające z pogruchotanego dziobu
czerwony blask odbijał się we wzburzonym morzu wokół okrętu. A potem płomień zgasł nagle, jak
zdmuchnięta świeca. Nastała zupełna ciemność, nie było widać nic poza słabym połyskiem grzebieni
fal. Morze połknęło Natividad , zanim ogień zdążył ją strawić.
Na Boga, zatonęła! wykrzyknął Bush, przechylając się przez poręcz.
W ciągu paru następnych sekund ciszy Hornblowerowi zdawało się, że ciągle jeszcze słyszy to
ostatnie żałosne Nigdy! A jednak chyba właśnie on pierwszy z całej załogi otrząsnął się z
wrażenia. Kazał zmienić hals i podejść do miejsca zatonięcia Natividad , posłał kuter z Hookerem
na poszukiwanie ocalałych z załogi nieprzyjacielskiej kuter był jedyną łodzią, jaka im pozostała,
gdyż zarówno gig, jak i jolkę pogruchotały pociski z Natividad , a resztki barkasa pozostały w
odległości pięciu mil od nich. Wyłowiono paru ludzi dwóch marynarze wciągnęli na pokład
Lydii , a kuter odnalazł jeszcze sześciu utrzymujących się na wodzie. To było wszystko. Załoga
Lydii starała się zachowywać przyjaznie wobec tej grupki ludzi stojących w świetle latarni na
pokładzie, z długimi czarnymi włosami, w podartej odzieży ociekającej wodą. Lecz oni byli
ponurzy i milczący; któryś z nich rzucił się nawet na swych wybawców, jak gdyby kontynuując
desperacką walkę Natividad .
Nie szkodzi, zrobimy z nich jeszcze żeglarzy rzekł Hornblower, starając się mówić
lekkim tonem.
Wyczerpanie dosięgło już takiego szczytu, że mówił jak przez sen, jak gdyby to całe realne
otoczenie, okręt, działa i żagle na masztach, krzepka postać Busha były czymś nierzeczywistym, [ Pobierz całość w formacie PDF ]