[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdy wjechali do osady.  Czy to Verine?
 Tak.
 A tam na wzgórzu, to klasztor?
 Tak  potwierdził wieśniak, tym razem jakby posępnie.
 Czy macie z tego powodu jakieś kłopoty?
 Ci mnisi są właścicielami całej ziemi w okolicy. Każą sobie płacić okrutne
czynsze.
 Czy nie było tak zawsze? Właściciele ziemscy zawsze byli chciwi.
 Mnisi obstają zarówno przy dziesięcinie, jak i przy czynszu. Chyba posu-
nęli się trochę za daleko.
 Masz słuszność.
 Czemu do wszystkich zwracasz się  ziomku ?  zapytał Tynian, gdy po-
jechali dalej.
 Myślę, że to przyzwyczajenie.  Sparhawk wzruszył ramionami.  Prze-
jąłem je po moim ojcu, to taki chwyt mający ośmielać ludzi.
 Czemu więc nie zwracasz się do nich  przyjacielu ?
 Ponieważ nigdy nie mam całkowitej pewności, czy nie mówię do wroga.
Chodzmy porozmawiać z opatem tego klasztoru.
Surowo wyglądający budynek był otoczony murem z żółtego piaskowca. Roz-
ciągające się wokół pola wyglądały na bardzo zadbane. Mnisi w spiczastych kape-
luszach, wyplecionych z okolicznej trawy, pochylali się cierpliwie w promieniach
porannego słońca nad długimi zagonami warzyw. Brama wjazdowa była otwar-
ta i Sparhawk na czele towarzyszy wjechał na główny dziedziniec. Wyszedł im
na spotkanie szczupły, a właściwie chudy mnich z nieco zalęknionym wyrazem
twarzy.
 Witaj, bracie  pozdrowił go Sparhawk. Rozchylił swój płaszcz, by po-
kazać mu ciężki srebrny amulet, oznakę rycerza Zakonu Pandionu.  Jeśli nie
sprawi to zbyt wielu kłopotów, to z chęcią zamienilibyśmy kilka słów z waszym
opatem.
 Zaraz go przyprowadzę, dostojny panie.  Braciszek pośpieszył do wnę-
trza budynku.
Opat okazał się wesołym grubaskiem o rumianym obliczu i łysej jak kolano
głowie. Jego klasztor był mały, leżał na uboczu i miał słaby kontakt z Chyrellos.
On sam zaś zachowywał się aż krępująco usłużnie w stosunku do przybyłych
w jego progi Rycerzy Kościoła.
 Szlachetni panowie. . .  Witając ich niemal padł na kolana.  Czym
mogę służyć?
38
 Chodzi o zupełną drobnostkę, wielebny ojcze  odparł mu uprzejmie Spar-
hawk. -  Czy znasz patriarchę Demos?
Opat głośno przełknął ślinę.
 Dostojny panie, mówisz o jego świątobliwości Dolmancie?  zapytał z na-
bożną czcią w głosie.
 Tak, o tym wysokim, chudym i sprawiającym wrażenie zabiedzonego. Mu-
simy przesłać mu wiadomość. Czy znajdzie się u ciebie jakiś młody mnich z wy-
trzymałym i rączym koniem, który mógłby pojechać do patriarchy? Oczywiście
w służbie Kościołowi.
 O-oczywiście, dostojny pa-panie.
 Wierzę ci. Masz pewnie pod ręką atrament i pióro, wielebny ojcze? Napiszę
wiadomość i nie będziemy ci więcej zawracać głowy.
 Jeszcze jedno, wielebny ojcze  wtrącił Kalten.  Czy moglibyśmy pro-
sić cię o trochę prowiantu? Już od pewnego czasu jesteśmy w podróży i zapasy
nam topnieją. Nie chodzi nam o żadne frykasy, raptem kilka pieczonych kurcza-
ków, ze dwie szynki, kawałek bekonu i być może zadnią ćwiartkę wołu. . .
 O-oczywiście, szlachetny pa-panie  zgodził się opat pośpiesznie.
Sparhawk skreślił kilka słów do Dolmanta, a Kurik z Kaltenem załadowali
prowiant na juczne konie.
 Musiałeś to zrobić?  zapytał Sparhawk Kaltena, kiedy odjechali z klasz-
toru.
 Wspieranie bliznich jest cnotą główną, Sparhawku  odparł Kalten pod-
niosłym tonem.  Zachęcam do niej zawsze, gdy mam ku temu okazję.
Okolica, którą przemierzali, robiła się coraz bardziej wyludniona. Gleba była
marna, zdolna wykarmić jedynie zarośla ciernistych krzewów i chwasty. Tu i ów-
dzie mijali stawy okolone z rzadka rachitycznymi drzewkami. Niebo zaciągnęło
się chmurami i przez resztę dnia jechali w ponurym, popołudniowym świetle.
Kurik na swoim wałachu zbliżył się do Sparhawka.
 Pogoda niezbyt zachęca do podróży, prawda?  zauważył.
 Tak, robi się dość paskudnie  przyznał Sparhawk.
 Dzisiejszej nocy będziemy musieli rozbić gdzieś obozowisko. Konie nie-
mal padają ze zmęczenia.
 Dobrze  zgodził się Sparhawk.  Sam nie czuję się zbyt rześko.  Oczy
go piekły i bolała głowa.
 Tylko że ja już od godziny nie widziałem czystej wody. Może pojechałbym
z Beritem rozejrzeć się za jakimś strumieniem lub zródłem?
 Jedz, ale bądz czujny  ostrzegł Sparhawk.
Kurik obrócił się w siodle.
 Bericie!  zawołał.  Jesteś mi potrzebny.
Sparhawk z pozostałymi jechali dalej kłusem, a giermek i nowicjusz wysforo-
wali się naprzód.
39
 Nie powinniśmy robić teraz przystanku w drodze  powiedział Kalten.
 Musimy, chyba że chcesz przed nastaniem ranka iść na piechotę  odparł
Sparhawk.  Kurik ma rację. Konie mają już niewiele sił.
 Tak, to prawda.
Wtem ze zbocza pobliskiego wzgórza zjechali Kurik i Berit w pełnym galopie.
 Gotuj się!  zawołał Kurik, wyciągając swą straszliwą broń, kolczastą
kulę na łańcuchu i drągu.  Mamy towarzystwo!
 Sephrenio. schowaj się z Flecikiem za tamtymi głazami!  krzyknął Spar-
hawk.  - Talenie, zabierz juczne konie!  Obnażył miecz i wysunął się na czoło,
nim pozostali zdołali sięgnąć po swoją broń.
Napastników było około pięćdziesięciu. Pojawili się na szczycie wzgórza i po-
pędzili w dół. Stanowili dziwaczny oddział  gwardziści w czerwonych mundu-
rach jechali wraz ze Styrikami odzianymi w zgrzebne tuniki i kilkoma wieśniaka-
mi. Wszyscy mieli pobladłe twarze i nieobecne spojrzenia. Atakowali bez chwili
wahania, chociaż stawiali czoło ciężko uzbrojonym Rycerzom Kościoła.
Drużyna Sparhawka rozdzieliła się, szykując do przyjęcia ataku.
 Za Boga i Kościół!  zawołał Bevier, wywijając halabardą. Spiął konia
ostrogami i wpadł prosto w środek atakujących. Sparhawka zaskoczył nagły ma-
newr młodego cyrinity, ale szybko otrząsnął się i pośpieszył mu z pomocą. Oka-
zało się jednak, że Bevierowi wsparcie nie jest potrzebne. Tarczą odparowywał
ciosy niezdarnie wyciąganych przez napastników mieczy, a jego halabarda śmi-
gała w powietrzu zatapiając się głęboko w ciałach wrogów. Chociaż zadawał im
straszliwe rany, spadali z siodeł bez krzyku. Walczyli i umierali nie wydając naj-
mniejszego głosu. Sparhawk jechał za Bevierem, ścinając każdego, kto próbował
zaatakować cyrinitę od tyłu. Prawie przepołowił mieczem gwardzistę, ale czło-
wiek w czerwonym mundurze nawet nie jęknął. Następny uniósł miecz, aby ugo-
dzić Beviera w plecy, lecz Sparhawk z zamachem ciął go w głowę. Gwardzista
spadł z siodła i legł w drgawkach na zbroczonej krwią trawie.
Kalten i Tynian oskrzydlili napastników i przedzierali się do środka, tnąc na
prawo i lewo, a Ulath, Kurik i Berit przechwytywali nielicznych ocalałych, którzy
próbowali uciec.
Wkrótce ziemia pokryła się ciałami w czerwonych mundurach i zakrwawio-
nych białych, styrickich tunikach. Konie bez jezdzców uciekały z miejsca po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.