[ Pobierz całość w formacie PDF ]
biały czepek piany. Tu i tam odległość między wierzchołkami fal wynosiła pięćset stóp. Eskadra,
idąca prosto pod wiatr, otrzymywała ciężkie ciosy.
Małe jednostki cierpiały mocno od tego, że co piętnaście sekund waliły się na nie ryczące
kaskady spienionego morza. Jednak bardziej niebezpiecznym od fal, bardziej podstępnym wrogiem
był mróz. Temperatura już dawno spadła poniżej zera, a rtęć nie przestawała się kurczyć, zbliżając
się ku dwudziestu stopniom mrozu.
Było potwornie zimno. W kabinach i na pokładach mieszkalnych tworzył się lód. Rury
dostarczające słodką wodę zamarzały, metal kurczył się, zacinały pokrywy włazów, zawiasy drzwi
zostały unieruchomione przez lód, olej w hydraulicznych urządzeniach reflektorów stężał tak, iż stały
się one bezużyteczne. Wachta, a szczególnie wachta na mostku była torturą. Pierwsze uderzenie
mroznego wichru paraliżowało płuca, kazało człowiekowi ciężko walczyć o oddech. Jeśli ktoś
zapomniał włożyć rękawice (najpierw cienkie jedwabne, na to wełniane bez palców, a na wierzch -
grube, podszyte baranem) i gołą dłonią chwycił za metalową poręcz, zostawiał na niej skórę. Ciało
piekło jak przysmalone rozpalonym do białości żelazem. Jeśli nie zdążyło się przykucnąć za osłoną
mostku, gdy dziób uderzał o falę, piana zamieniona w jednej chwili w kawałki lodu przecinała do
kości policzki i czoło. Ręce zamarzały, drętwiał szpik w kościach; straszliwe dreszcze przebiegały od
stóp do łydek i ud. Nos i podbródek bielały i trzeba było natychmiast je rozcierać. A wreszcie
najgorsze ze wszystkiego: po skończonej wachcie, już pod pokładem, gdy krew na nowo zaczynała
krążyć, człowiek zwijał się w bolesnej jak tortura męce.
Tego nie da się wyrazić słowami. Są one jak bezużyteczne, wyblakłe cienie rzeczywistości.
Istnieją sprawy leżące poza zasięgiem pojęć, poza doświadczeniem większości ludzi; wtedy
wyobraznia gubi się w nieznanym.
Wszystkie wymienione plagi były jednak tylko indywidualną przykrością, którą można odsunąć
na bok. Prawdziwym zagrożeniem był lód.
Ulisses" niósł na sobie już ponad trzysta ton tego balastu, a przybywało go w każdej chwili.
36
Grubą warstwą pokrywał główny pokład, dziób, pokłady artyleryjskie i mostki. Długimi, poszarpanymi
soplami zwisał z osłon luków, z wież i poręczy. Wysmukłe maszty zamienił w potworne drzewa,
niekształtne i nieprawdopodobne. Wszechobecny lód przysparzał wielu niebezpieczeństw. Jednym z
najgorszych była jego śliska powierzchnia. Aatwiej byłoby dać sobie z tym radę na handlowym
parowcu opalanym węglem, gdzie do posypywania pokładów można użyć popiołu i żużlu. Na
Ulissesie" - nowoczesnym okręcie opalanym ropą - posypywano lód piaskiem z solą i czekano na
lepszy los. Wielkie niebezpieczeństwo niosła ze sobą waga lodu. Okręt - używając terminologii
technicznej - może być twardy" lub miękki". Twardy" - ma środek ciężkości osadzony nisko, łatwo
się przechyla, lecz natychmiast powstaje. Jest bardzo stateczny i bezpieczny. Miękki" - ze środkiem
ciężkości umieszczonym wysoko - przechyla się niechętnie i powraca do pionu jeszcze bardziej
niechętnie; jest niebezpieczny. Gdy na miękkim" okręcie narastają na pokładzie tony lodu, środek
ciężkości podnosi się na niebezpieczną wysokość. Skutki tego mogą być tragiczne...
Lotniskowce i niszczyciele, a zwłaszcza Portpatrick", były bardzo czułe na tym punkcie.
Lotniskowce, i tak dość niestateczne z powodu ciężkich i wysokich pokładów-lotnisk, miały jeszcze tę
wadę, że na wielkiej przestrzeni pokładów gromadziło się dużo śniegu, tworząc idealne warunki do
formowania się lodu.
Początkowo udawało się utrzymać na pokładach względną czystość. Drużyny robocze uwijały
się po nich ze szczotkami, miotłami, solą i wężami doprowadzającymi gorącą parę. Lecz pogoda
pogorszyła się do tego stopnia, że posyłać ludzi na dziko rozkołysany we wszystkich kierunkach
pokład o śliskiej, zdradzieckiej powierzchni znaczyło tyle, co posyłać ich na śmierć.
Wrestler" i Blue Ranger" posiadały najnowszy system ogrzewania pokładów-lotnisk. W
odróżnieniu od lotniskowców brytyjskich pokłady ich były kryte deskami. Lecz i to w tych wyjątkowych
warunkach nie zdawało egzaminu.
Na niszczycielach działo się jeszcze gorzej. Musiały walczyć nie tylko z lodem formującym się
ze śniegu, lecz także z lodem z morskiej wody. Gdy dzioby waliły się w wodne doliny i potężnie
uderzały o wyskakujące fale, nad niszczycielami regularnie wyrastały kłęby piany. Zamarzała ona
natychmiast po dotknięciu pokładu, a nawet jeszcze przedtem, pokrywając grubą na stopę zwartą
warstwą lodu cały dziób od stewy aż po falochron.
Po każdym zanurzeniu się w fale dzioby niszczycieli opadały głęboko, wypływały na
powierzchnię wolniej, z coraz większym wysiłkiem. Tak samo jak kapitanowie lotniskowców, dowódcy
niszczycieli nie mogli uczynić nic więcej, jak stać bezradnie na mostkach i nie tracić nadziei.
Minęły dwie godziny. Dwie godziny, podczas których temperatura spadła do dwudziestu stopni
poniżej zera. Rtęć zawahała się i popełzła dalej w dół, a jakby w ślad za nią spadało ciśnienie.
Dziwne, ale śnieg nadal nie padał. Barwne niebo na północnym zachodzie było niezmącone, a
uwolniło się od chmur również na wschodzie i zachodzie.
Eskadra tworzyła teraz fantastyczny obraz: małe, lukrowane okręciki-zabawki, oślepiająco białe,
jaśnieją i błyszczą w bladym zimowym słońcu, jak szalone kołyszą się na coraz dłuższych, coraz
wyższych falach szarego i zielonego Morza Norweskiego, prąc w stronę odległego widnokręgu -
dalekiego, niesamowitego, gorejącego purpurą horyzontu innego świata. Wspaniałe widowisko.
Kontradmirał Tyndall nie widział w tym nic pięknego. Człowiek, który twierdził, że nic go nie
martwi, poważnie się teraz zaniepokoił. Był opryskliwy w stosunku do obecnych na mostku i nie
pozostało w nim nic z dawnego towarzyskiego Farmera Gilesa, tego chociażby sprzed dwóch
miesięcy.
Bez ustanku wodził wzrokiem po eskadrze. Bez przerwy kręcił się nieswojo w fotelu. Wreszcie
wstał i zszedł do schronu kapitana.
Schron pozostawał w półmroku, gdyż Vallery nie zapalił światła. Przykryty paru kocami leżał na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
biały czepek piany. Tu i tam odległość między wierzchołkami fal wynosiła pięćset stóp. Eskadra,
idąca prosto pod wiatr, otrzymywała ciężkie ciosy.
Małe jednostki cierpiały mocno od tego, że co piętnaście sekund waliły się na nie ryczące
kaskady spienionego morza. Jednak bardziej niebezpiecznym od fal, bardziej podstępnym wrogiem
był mróz. Temperatura już dawno spadła poniżej zera, a rtęć nie przestawała się kurczyć, zbliżając
się ku dwudziestu stopniom mrozu.
Było potwornie zimno. W kabinach i na pokładach mieszkalnych tworzył się lód. Rury
dostarczające słodką wodę zamarzały, metal kurczył się, zacinały pokrywy włazów, zawiasy drzwi
zostały unieruchomione przez lód, olej w hydraulicznych urządzeniach reflektorów stężał tak, iż stały
się one bezużyteczne. Wachta, a szczególnie wachta na mostku była torturą. Pierwsze uderzenie
mroznego wichru paraliżowało płuca, kazało człowiekowi ciężko walczyć o oddech. Jeśli ktoś
zapomniał włożyć rękawice (najpierw cienkie jedwabne, na to wełniane bez palców, a na wierzch -
grube, podszyte baranem) i gołą dłonią chwycił za metalową poręcz, zostawiał na niej skórę. Ciało
piekło jak przysmalone rozpalonym do białości żelazem. Jeśli nie zdążyło się przykucnąć za osłoną
mostku, gdy dziób uderzał o falę, piana zamieniona w jednej chwili w kawałki lodu przecinała do
kości policzki i czoło. Ręce zamarzały, drętwiał szpik w kościach; straszliwe dreszcze przebiegały od
stóp do łydek i ud. Nos i podbródek bielały i trzeba było natychmiast je rozcierać. A wreszcie
najgorsze ze wszystkiego: po skończonej wachcie, już pod pokładem, gdy krew na nowo zaczynała
krążyć, człowiek zwijał się w bolesnej jak tortura męce.
Tego nie da się wyrazić słowami. Są one jak bezużyteczne, wyblakłe cienie rzeczywistości.
Istnieją sprawy leżące poza zasięgiem pojęć, poza doświadczeniem większości ludzi; wtedy
wyobraznia gubi się w nieznanym.
Wszystkie wymienione plagi były jednak tylko indywidualną przykrością, którą można odsunąć
na bok. Prawdziwym zagrożeniem był lód.
Ulisses" niósł na sobie już ponad trzysta ton tego balastu, a przybywało go w każdej chwili.
36
Grubą warstwą pokrywał główny pokład, dziób, pokłady artyleryjskie i mostki. Długimi, poszarpanymi
soplami zwisał z osłon luków, z wież i poręczy. Wysmukłe maszty zamienił w potworne drzewa,
niekształtne i nieprawdopodobne. Wszechobecny lód przysparzał wielu niebezpieczeństw. Jednym z
najgorszych była jego śliska powierzchnia. Aatwiej byłoby dać sobie z tym radę na handlowym
parowcu opalanym węglem, gdzie do posypywania pokładów można użyć popiołu i żużlu. Na
Ulissesie" - nowoczesnym okręcie opalanym ropą - posypywano lód piaskiem z solą i czekano na
lepszy los. Wielkie niebezpieczeństwo niosła ze sobą waga lodu. Okręt - używając terminologii
technicznej - może być twardy" lub miękki". Twardy" - ma środek ciężkości osadzony nisko, łatwo
się przechyla, lecz natychmiast powstaje. Jest bardzo stateczny i bezpieczny. Miękki" - ze środkiem
ciężkości umieszczonym wysoko - przechyla się niechętnie i powraca do pionu jeszcze bardziej
niechętnie; jest niebezpieczny. Gdy na miękkim" okręcie narastają na pokładzie tony lodu, środek
ciężkości podnosi się na niebezpieczną wysokość. Skutki tego mogą być tragiczne...
Lotniskowce i niszczyciele, a zwłaszcza Portpatrick", były bardzo czułe na tym punkcie.
Lotniskowce, i tak dość niestateczne z powodu ciężkich i wysokich pokładów-lotnisk, miały jeszcze tę
wadę, że na wielkiej przestrzeni pokładów gromadziło się dużo śniegu, tworząc idealne warunki do
formowania się lodu.
Początkowo udawało się utrzymać na pokładach względną czystość. Drużyny robocze uwijały
się po nich ze szczotkami, miotłami, solą i wężami doprowadzającymi gorącą parę. Lecz pogoda
pogorszyła się do tego stopnia, że posyłać ludzi na dziko rozkołysany we wszystkich kierunkach
pokład o śliskiej, zdradzieckiej powierzchni znaczyło tyle, co posyłać ich na śmierć.
Wrestler" i Blue Ranger" posiadały najnowszy system ogrzewania pokładów-lotnisk. W
odróżnieniu od lotniskowców brytyjskich pokłady ich były kryte deskami. Lecz i to w tych wyjątkowych
warunkach nie zdawało egzaminu.
Na niszczycielach działo się jeszcze gorzej. Musiały walczyć nie tylko z lodem formującym się
ze śniegu, lecz także z lodem z morskiej wody. Gdy dzioby waliły się w wodne doliny i potężnie
uderzały o wyskakujące fale, nad niszczycielami regularnie wyrastały kłęby piany. Zamarzała ona
natychmiast po dotknięciu pokładu, a nawet jeszcze przedtem, pokrywając grubą na stopę zwartą
warstwą lodu cały dziób od stewy aż po falochron.
Po każdym zanurzeniu się w fale dzioby niszczycieli opadały głęboko, wypływały na
powierzchnię wolniej, z coraz większym wysiłkiem. Tak samo jak kapitanowie lotniskowców, dowódcy
niszczycieli nie mogli uczynić nic więcej, jak stać bezradnie na mostkach i nie tracić nadziei.
Minęły dwie godziny. Dwie godziny, podczas których temperatura spadła do dwudziestu stopni
poniżej zera. Rtęć zawahała się i popełzła dalej w dół, a jakby w ślad za nią spadało ciśnienie.
Dziwne, ale śnieg nadal nie padał. Barwne niebo na północnym zachodzie było niezmącone, a
uwolniło się od chmur również na wschodzie i zachodzie.
Eskadra tworzyła teraz fantastyczny obraz: małe, lukrowane okręciki-zabawki, oślepiająco białe,
jaśnieją i błyszczą w bladym zimowym słońcu, jak szalone kołyszą się na coraz dłuższych, coraz
wyższych falach szarego i zielonego Morza Norweskiego, prąc w stronę odległego widnokręgu -
dalekiego, niesamowitego, gorejącego purpurą horyzontu innego świata. Wspaniałe widowisko.
Kontradmirał Tyndall nie widział w tym nic pięknego. Człowiek, który twierdził, że nic go nie
martwi, poważnie się teraz zaniepokoił. Był opryskliwy w stosunku do obecnych na mostku i nie
pozostało w nim nic z dawnego towarzyskiego Farmera Gilesa, tego chociażby sprzed dwóch
miesięcy.
Bez ustanku wodził wzrokiem po eskadrze. Bez przerwy kręcił się nieswojo w fotelu. Wreszcie
wstał i zszedł do schronu kapitana.
Schron pozostawał w półmroku, gdyż Vallery nie zapalił światła. Przykryty paru kocami leżał na [ Pobierz całość w formacie PDF ]