[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Z tego, co mówiłeś, wynika, że on sam też traktował je w
ten sposób, więc chyba go to nie zdziwiło.
- Co innego postępować tak samemu, a co innego
doświadczyć tego na własnej skórze.
- Wiem -odparła smutno Erin.
Cole przypomniał sobie o Hansie.
- Przepraszam, skarbie. Nie pomyślałem. -Roześmiał się
gorzko. -Szkoda, że Hans nie spotkał na swojej drodze siostry
Winga. Ci dwoje są dla siebie stworzeni. Ale sprawiedliwość
jest ślepa, a litość to niezrównoważona dziwka. -Po chwili
milczenia Cole zmienił temat na bezpieczniejszy. -Nie wiem, co
tak zraziło Abe'a do kobiet. Nigdy o tym nie mówił. Kiedy
patrzyłem na twoje rodzinne fotografie, przyszło mi do głowy,
że to pewnie historia stara jak świat. Dwóch braci zakochało się
w tej samej kobiecie, ale tylko jeden ją zdobył.
- Mówisz o mojej babce?
Cole skinął głową.
- Kiedy Bridget odeszła, jeden z białych sąsiadów zapytał
Abe'a, dlaczego Nate Windsor wyjechał do Ameryki. Abe
oćwiczył go biczem. Gdyby wtedy nie był pijany, pewnie
zatłukłby nieszczęśnika na śmierć. To się powtarzało za każdym
razem, kiedy ktoś wspomniał twojego dziadka. Abe wpadał w
morderczy szał. Po jakimś czasie ludzie przestali przy nim
mówić o Nacie Windsorze, a jego przezwali Szalonym Abe'em.
Droga zamieniła się w plątaninę kolein, wspinającą się na
wzgórze. Cole zgasił światła, zanim ktoś zza wzgórza mógłby je
dostrzec. Rover pełzł po zboczu podskakując, kołysząc się i
ślizgając. Kiedy tylko dojechali na szczyt, Blackburn zgasił
silnik. Poniżej, w wietrznej dolinie, w ciemności jarzyło się
światło.
- Co to jest?
- Dom Abe'a.
- Jak na tę porę, panuje tam duży ruch.
- W czasie pory przejściowej trzeba wstawać przed
świtem, jeśli chce się cokolwiek zrobić. Potem jest za gorąco.
Wyjął z torby pudełko naboi i schował tuzin do kieszeni.
- Upewnię się, że nie czekają tam na nas żadne
niespodzianki. Przyjedziesz, kiedy światła w domu zgasną dwa
razy. Daj mi godzinę. Jeśli do tego czasu nie zobaczysz sygnału,
wracaj do Fitzroy Crossing, zadzwoń po ojca i czekaj na jego
przyjazd na miejscowym posterunku policji.
- A co z tobą?
- To już moje zmartwienie. Ty masz ocalić swoje życie.
Cokolwiek się stanie, nie jedz za mną. Kiedy wysiądę z
samochodu, wszystko, co się poruszy, będę uważał za wroga.
- Cole ... -zaczęła.
- Obiecaj mi, że tutaj zostaniesz -wpadł jej w słowo i
pochylił się nad nią. -Jeśli będę się o ciebie martwił, łatwiej
mnie będzie zabić.
Poczuła jego gorący oddech i pieszczotę ust.
- Obiecaj -wyszeptał.
Zadrżała, kiedy na języku poczuła jego smak jak wino.
- Obiecuję.
To słowo zabrzmiało bardziej jak westchnienie, ale Cole
zrozumiał. Na chwilę pocałunek stracił delikatność i stał się
bardziej namiętny. Potem trzasnęły drzwi samochodu i Cole
odszedł. Noc zamknęła się wokół niego, kryjąc go w
ciemnościach.
Cicho zszedł ze wzgórza, korzystając z naturalnych osłon,
żeby nikt nie zauważył jego sylwetki. Po dwudziestu minutach
dotarł do zabudowań. Dziesięć metrów od domu przykucnął pod
smukłym eukaliptusem i czekał.
Nic się nie poruszało. Nawet wiatr przestał wiać. Zza domu
dobiegał szum dużego generatora. Talerz anteny satelitarnej na
dachu był gotowy do odbioru wiadomości. Obok urządzenie
nadawcze mogło w każdej chwili wysłać w przestrzeń sygnały.
Cole w pewnej odległości okrążył dom. Dwie nowe
jednotonowe ciężarówki stały na tyłach, błyszcząc nowością
między zardzewiałymi wrakami starych Jeepów. W
ciemnościach nie dostrzegł żadnego ruchu, tylko wyczuł smugę
dymu papierosowego, która zdradzała miejsce ukrytego
strażnika. Cole wyminął go i ostrożnie podszedł do kuchennego
okna. Był niemal tuż pod nim, kiedy oddalone od niego na
wyciągnięcie ramienia tylne drzwi nagle się otworzyły.
Niespodziewana smuga światła poraziła przyzwyczajone do
mroku oczy Cole'a. Był tak blisko, że mógł tylko atakować.
Zrobił bezgłośny krok naprzód. Kiedy drzwi się zamknęły,
oplótł ramieniem szyję postaci, która z nich wyszła.
- Ani słowa. Nie ruszaj się -nakazał cicho.
Jeszcze zanim wypowiedział te słowa, dobiegł go zapach
egzotycznych perfum, równie znajomy jak delikatna budowa
pięknego ciała, które obezwładniał mocnym chwytem.
- Witaj, Lai -odezwał się łagodnie. -Długo się nie
widzieliśmy. Ale to i tak za krótko.
Rozdział dwudziesty trzeci
Po długich godzinach wytężania uwagi, żeby uniknąć
zderzenia z jakimś zwierzęciem na szosie Great Northem, Jason
Street dotarł wreszcie do swojego biura w Kununurra. Kiedy
zaparkował samochód i podchodził do drzwi wejściowych, nikt
go nie zapytał, co tu robi w terenowym stroju, który wygląda
tak, jakby jego właściciel przemierzył pół kontynentu pełzając
niczym wąż mulga. Nikogo nie zaciekawiła krwawiąca, płytka
rana poniżej poszarpanego rękawa na prawym ramieniu. Nikt
nie zwrócił na niego uwagi po prostu dlatego, że tuż po
zachodzie słońca życie na kilku wąskich uliczkach Kununurry
zamierało. Jedyny wyjątek stanowiły bary w samym miasteczku
i tereny wokół niego, na których aborygeni rozpalali wielkie
ogniska i siedząc przy nich upijali się do nieprzytomności, żeby
chociaż we śnie powrócić do pradawnego Czasu Snów.
W biurze było duszno i gorąco. Street włączył szybko
klimatyzację i podszedł do komputera. Wystukał hasło, zapalił
papierosa i spojrzał na wiadomości, które nadeszły, kiedy on
uganiał się po interiorze. W większości zobaczył to, czego
oczekiwał jeden z ochroniarzy przyszedł do pracy w kopalni
pijany, jakiś klient zgłaszał zażalenie, że ostatnia opłata była
zbyt wysoka, a pewne konsorcjum wydobywcze prosiło, żeby
wyraził opinię, czy ostatni spadek dochodów jest spowodowany
gorszą jakością rudy czy wygórowanymi żądaniami robotników.
Zadzwonił też Hugo van Luik.
Street zaklął, wydmuchując kłąb' dymu, zakaszlał i spojrzał
na zegarek. Dyrektor pewnie jeszcze siedzi w swoim
antwerpskim biurze. Street podniósł słuchawkę telefonu
podłączonego tło urządzenia szyfrującego, wykręcił numer i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
- Z tego, co mówiłeś, wynika, że on sam też traktował je w
ten sposób, więc chyba go to nie zdziwiło.
- Co innego postępować tak samemu, a co innego
doświadczyć tego na własnej skórze.
- Wiem -odparła smutno Erin.
Cole przypomniał sobie o Hansie.
- Przepraszam, skarbie. Nie pomyślałem. -Roześmiał się
gorzko. -Szkoda, że Hans nie spotkał na swojej drodze siostry
Winga. Ci dwoje są dla siebie stworzeni. Ale sprawiedliwość
jest ślepa, a litość to niezrównoważona dziwka. -Po chwili
milczenia Cole zmienił temat na bezpieczniejszy. -Nie wiem, co
tak zraziło Abe'a do kobiet. Nigdy o tym nie mówił. Kiedy
patrzyłem na twoje rodzinne fotografie, przyszło mi do głowy,
że to pewnie historia stara jak świat. Dwóch braci zakochało się
w tej samej kobiecie, ale tylko jeden ją zdobył.
- Mówisz o mojej babce?
Cole skinął głową.
- Kiedy Bridget odeszła, jeden z białych sąsiadów zapytał
Abe'a, dlaczego Nate Windsor wyjechał do Ameryki. Abe
oćwiczył go biczem. Gdyby wtedy nie był pijany, pewnie
zatłukłby nieszczęśnika na śmierć. To się powtarzało za każdym
razem, kiedy ktoś wspomniał twojego dziadka. Abe wpadał w
morderczy szał. Po jakimś czasie ludzie przestali przy nim
mówić o Nacie Windsorze, a jego przezwali Szalonym Abe'em.
Droga zamieniła się w plątaninę kolein, wspinającą się na
wzgórze. Cole zgasił światła, zanim ktoś zza wzgórza mógłby je
dostrzec. Rover pełzł po zboczu podskakując, kołysząc się i
ślizgając. Kiedy tylko dojechali na szczyt, Blackburn zgasił
silnik. Poniżej, w wietrznej dolinie, w ciemności jarzyło się
światło.
- Co to jest?
- Dom Abe'a.
- Jak na tę porę, panuje tam duży ruch.
- W czasie pory przejściowej trzeba wstawać przed
świtem, jeśli chce się cokolwiek zrobić. Potem jest za gorąco.
Wyjął z torby pudełko naboi i schował tuzin do kieszeni.
- Upewnię się, że nie czekają tam na nas żadne
niespodzianki. Przyjedziesz, kiedy światła w domu zgasną dwa
razy. Daj mi godzinę. Jeśli do tego czasu nie zobaczysz sygnału,
wracaj do Fitzroy Crossing, zadzwoń po ojca i czekaj na jego
przyjazd na miejscowym posterunku policji.
- A co z tobą?
- To już moje zmartwienie. Ty masz ocalić swoje życie.
Cokolwiek się stanie, nie jedz za mną. Kiedy wysiądę z
samochodu, wszystko, co się poruszy, będę uważał za wroga.
- Cole ... -zaczęła.
- Obiecaj mi, że tutaj zostaniesz -wpadł jej w słowo i
pochylił się nad nią. -Jeśli będę się o ciebie martwił, łatwiej
mnie będzie zabić.
Poczuła jego gorący oddech i pieszczotę ust.
- Obiecaj -wyszeptał.
Zadrżała, kiedy na języku poczuła jego smak jak wino.
- Obiecuję.
To słowo zabrzmiało bardziej jak westchnienie, ale Cole
zrozumiał. Na chwilę pocałunek stracił delikatność i stał się
bardziej namiętny. Potem trzasnęły drzwi samochodu i Cole
odszedł. Noc zamknęła się wokół niego, kryjąc go w
ciemnościach.
Cicho zszedł ze wzgórza, korzystając z naturalnych osłon,
żeby nikt nie zauważył jego sylwetki. Po dwudziestu minutach
dotarł do zabudowań. Dziesięć metrów od domu przykucnął pod
smukłym eukaliptusem i czekał.
Nic się nie poruszało. Nawet wiatr przestał wiać. Zza domu
dobiegał szum dużego generatora. Talerz anteny satelitarnej na
dachu był gotowy do odbioru wiadomości. Obok urządzenie
nadawcze mogło w każdej chwili wysłać w przestrzeń sygnały.
Cole w pewnej odległości okrążył dom. Dwie nowe
jednotonowe ciężarówki stały na tyłach, błyszcząc nowością
między zardzewiałymi wrakami starych Jeepów. W
ciemnościach nie dostrzegł żadnego ruchu, tylko wyczuł smugę
dymu papierosowego, która zdradzała miejsce ukrytego
strażnika. Cole wyminął go i ostrożnie podszedł do kuchennego
okna. Był niemal tuż pod nim, kiedy oddalone od niego na
wyciągnięcie ramienia tylne drzwi nagle się otworzyły.
Niespodziewana smuga światła poraziła przyzwyczajone do
mroku oczy Cole'a. Był tak blisko, że mógł tylko atakować.
Zrobił bezgłośny krok naprzód. Kiedy drzwi się zamknęły,
oplótł ramieniem szyję postaci, która z nich wyszła.
- Ani słowa. Nie ruszaj się -nakazał cicho.
Jeszcze zanim wypowiedział te słowa, dobiegł go zapach
egzotycznych perfum, równie znajomy jak delikatna budowa
pięknego ciała, które obezwładniał mocnym chwytem.
- Witaj, Lai -odezwał się łagodnie. -Długo się nie
widzieliśmy. Ale to i tak za krótko.
Rozdział dwudziesty trzeci
Po długich godzinach wytężania uwagi, żeby uniknąć
zderzenia z jakimś zwierzęciem na szosie Great Northem, Jason
Street dotarł wreszcie do swojego biura w Kununurra. Kiedy
zaparkował samochód i podchodził do drzwi wejściowych, nikt
go nie zapytał, co tu robi w terenowym stroju, który wygląda
tak, jakby jego właściciel przemierzył pół kontynentu pełzając
niczym wąż mulga. Nikogo nie zaciekawiła krwawiąca, płytka
rana poniżej poszarpanego rękawa na prawym ramieniu. Nikt
nie zwrócił na niego uwagi po prostu dlatego, że tuż po
zachodzie słońca życie na kilku wąskich uliczkach Kununurry
zamierało. Jedyny wyjątek stanowiły bary w samym miasteczku
i tereny wokół niego, na których aborygeni rozpalali wielkie
ogniska i siedząc przy nich upijali się do nieprzytomności, żeby
chociaż we śnie powrócić do pradawnego Czasu Snów.
W biurze było duszno i gorąco. Street włączył szybko
klimatyzację i podszedł do komputera. Wystukał hasło, zapalił
papierosa i spojrzał na wiadomości, które nadeszły, kiedy on
uganiał się po interiorze. W większości zobaczył to, czego
oczekiwał jeden z ochroniarzy przyszedł do pracy w kopalni
pijany, jakiś klient zgłaszał zażalenie, że ostatnia opłata była
zbyt wysoka, a pewne konsorcjum wydobywcze prosiło, żeby
wyraził opinię, czy ostatni spadek dochodów jest spowodowany
gorszą jakością rudy czy wygórowanymi żądaniami robotników.
Zadzwonił też Hugo van Luik.
Street zaklął, wydmuchując kłąb' dymu, zakaszlał i spojrzał
na zegarek. Dyrektor pewnie jeszcze siedzi w swoim
antwerpskim biurze. Street podniósł słuchawkę telefonu
podłączonego tło urządzenia szyfrującego, wykręcił numer i [ Pobierz całość w formacie PDF ]