[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wspartym na kolumnach gmachem. Trzykrotnie przelecieliśmy nad miastem, po czym
powiedziałem:
Dzięki, Harry, wystarczy, lećmy do obozu I. Czy mógłbyś trzymać się nisko,
chciałbym poobserwować las?
Nie mam nic przeciwko temu, byle tylko nie za nisko. Polecę powoli, żebyś mógł
rzeczywiście coś zobaczyć.
Skierowaliśmy się na wschód, lecąc na wysokości około stu metrów z szybkością nie
większą niż dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Poniżej rozciągała się dżungla, zielona
puszcza z koronami drzew, które zwyciężając w walce o światło, sięgały pięćdziesięciu i
więcej metrów ponad ziemię. Te korony tworzyły wyspy rozrzucone pośród ścielącej się niżej
zbitej masy zieleni. Nigdzie jednak nie było widać ziemi.
Zdecydowanie wolę tędy lecieć, niż iść powiedziałem. Harry roześmiał się.
Chybabym tam umarł ze strachu. Słyszałeś te przeklęte wyjce ubiegłej nocy?
Brzmiało to tak, jakby jakiemuś nieszczęśnikowi powolutku podrzynano gardło.
Wyjce by mnie nie przestraszyły. Hałasują tylko, choć działa to na nerwy. Bardziej
obawiałbym się pum i węży.
I chicleros dodał Harry. Słyszałem parę wielce zabawnych historyjek o tych
facetach. Z tego, co wiem, dla nich zabicie człowieka to tyle, co splunąć. Spojrzał w dół na
dżunglę. Chryste, co za miejsce do pracy! Trudno się dziwić, że chicleros to twardzi
ludzie. Gdybym pracował tam na dole, to też bym pewnie niewiele dbał o to, czy żyję, czy
nie. Nie przejmowałbym się tym zupełnie.
Co tu się stało? Spytałem, gdy przecięliśmy część lasu, która nieco różniła się od
reszty.
Nie wiem powiedział Harry. Był nie mniej zaskoczony ode mnie. To drzewo
wygląda na obumarłe. Przyjrzyjmy mu się z bliska.
Pomanipulował drążkiem sterowniczym. Helikopter zwolnił i okrążył wierzchołek
drzewa. Był to jeden z tych leśnych olbrzymów, którego korona wyrosła ponad inne drzewa,
rozpościerając się bujnie w wyższych partiach, lecz z pewnością była ona bezlistna i
uschnięta. Wszędzie dookoła stały takie same martwe drzewa.
Myślę, że już rozumiem. Z pewnością przeszło tędy tornado powiedział Harry.
Drzewa zostały wyrwane z korzeniami, ale są tak ciasno stłoczone, że nie mogły upaść,
uschły więc w pionowej pozycji. Co za piekielne miejsce, gdzie umiera się na stojąco.
Wznieśliśmy się i wróciliśmy na właściwy kurs. Harry powtórzył:
To musiało być tornado, obumarłe drzewa stoją w pozycji prostej, tworząc pas, po
którym ono przeszło. Jak na huragan zasięg jest zbyt ograniczony, inaczej drzewa byłyby
powyrywane na większym obszarze.
Tutaj zdarzają się huragany?
Jasne. Chryste! Właśnie w tej chwili jeden z nich pustoszy Karaiby. Zledziłem
prognozy pogody na wypadek, gdyby zdecydował się zawitać" w te okolice. Jest to jednak
mało prawdopodobne.
Zaklął, bo helikopter nieoczekiwanie przechylił się na bok.
Co się stało? spytałem.
Nie mam pojęcia. Gwałtownie sprawdził instrumenty. Po chwili dodał:
Wygląda, że wszystko jest w porządku.
130
Jeszcze nie skończył, kiedy rozległ się niesamowity trzask od strony ogona, a cały
kadłub okręcił się wokół swojej osi. Siła odśrodkowa rzuciła mnie na ścianę kabiny, przy
której pozostałem unieruchomiony, podczas gdy Harry rozpaczliwie szarpał przyrządami.
Cały świat wirował w zawrotnym korkociągu, horyzont unosił się i opadał, a las
przybliżał się strasznie szybko zbyt szybko!
Trzymaj się krzyknął Harry i trzasnął w przełącznik na tablicy kontrolnej.
Wycie silnika nagle zamilkło, ale kręciliśmy się w dalszym ciągu. Zobaczyłem jeszcze
wierzchołek drzewa, wyłaniający się na drodze naszego upadku, i już wiedziałem, że się
rozbijemy. Następną i ostatnią rzeczą, którą usłyszałem, był straszliwy trzask zakończony
potężnym uderzeniem. Rzuciło mnie do przodu, w wyniku czego grzmotnąłem głową w
metalowy drążek.
To było wszystko, co zapamiętałem.
131
Rozdział 34
Głowa bolała mnie jak diabli. Początkowo było to lekkie pulsowanie, nie gorsze niż
przy solidnym kacu, ale jego intensywność wzrastała, aż w końcu miałem uczucie, jakby ktoś
używał mojej czaszki w charakterze bębna. Kiedy się poruszyłem, wydało mi się, że w środku
coś eksplodowało i wszystko ponownie zgasło.
Gdy znowu odzyskałem przytomność, było nieco lepiej, ale niewiele. Tym razem
mogłem już unieść głowę, lecz nic nie widziałem. Jedynie mnóstwo czerwonych plamek
roztańczonych przed oczami. Odchyliłem się do tyłu, potarłem je i wówczas uprzytomniłem
sobie, że ktoś jęczy. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim potrafiłem cokolwiek dojrzeć,
czerwone migotanie zastąpiła oślepiająca zieleń ruchome, zielone coś, widoczne poprzez
przezroczystą obudowę kabiny.
Ponownie usłyszałem jęk i odwróciłem się. Zobaczyłem Harry'ego Ridera, który osunął
się do przodu w swoim siedzeniu. Z kącika ust sączyła mu się strużka krwi. Byłem bardzo
słaby i wydawało mi się, że nie zdołam się ruszyć. Poza tym moje szare komórki chyba w
ogóle przestały funkcjonować, bo nie potrafiłem nawet połączyć w całość dwóch kolejnych
myśli. Wszystko, na co było mnie stać, to przechylenie głowy na drugą stronę i spojrzenie
nieruchomym wzrokiem przez okno.
Zobaczyłem żabę! Siedziała na szerokim liściu, wpatrując się we mnie paciorkowatymi,
nieruchomymi oczami, zupełny bezruch zakłócało jedynie szybko pulsujące podgardle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
wspartym na kolumnach gmachem. Trzykrotnie przelecieliśmy nad miastem, po czym
powiedziałem:
Dzięki, Harry, wystarczy, lećmy do obozu I. Czy mógłbyś trzymać się nisko,
chciałbym poobserwować las?
Nie mam nic przeciwko temu, byle tylko nie za nisko. Polecę powoli, żebyś mógł
rzeczywiście coś zobaczyć.
Skierowaliśmy się na wschód, lecąc na wysokości około stu metrów z szybkością nie
większą niż dziewięćdziesiąt kilometrów na godzinę. Poniżej rozciągała się dżungla, zielona
puszcza z koronami drzew, które zwyciężając w walce o światło, sięgały pięćdziesięciu i
więcej metrów ponad ziemię. Te korony tworzyły wyspy rozrzucone pośród ścielącej się niżej
zbitej masy zieleni. Nigdzie jednak nie było widać ziemi.
Zdecydowanie wolę tędy lecieć, niż iść powiedziałem. Harry roześmiał się.
Chybabym tam umarł ze strachu. Słyszałeś te przeklęte wyjce ubiegłej nocy?
Brzmiało to tak, jakby jakiemuś nieszczęśnikowi powolutku podrzynano gardło.
Wyjce by mnie nie przestraszyły. Hałasują tylko, choć działa to na nerwy. Bardziej
obawiałbym się pum i węży.
I chicleros dodał Harry. Słyszałem parę wielce zabawnych historyjek o tych
facetach. Z tego, co wiem, dla nich zabicie człowieka to tyle, co splunąć. Spojrzał w dół na
dżunglę. Chryste, co za miejsce do pracy! Trudno się dziwić, że chicleros to twardzi
ludzie. Gdybym pracował tam na dole, to też bym pewnie niewiele dbał o to, czy żyję, czy
nie. Nie przejmowałbym się tym zupełnie.
Co tu się stało? Spytałem, gdy przecięliśmy część lasu, która nieco różniła się od
reszty.
Nie wiem powiedział Harry. Był nie mniej zaskoczony ode mnie. To drzewo
wygląda na obumarłe. Przyjrzyjmy mu się z bliska.
Pomanipulował drążkiem sterowniczym. Helikopter zwolnił i okrążył wierzchołek
drzewa. Był to jeden z tych leśnych olbrzymów, którego korona wyrosła ponad inne drzewa,
rozpościerając się bujnie w wyższych partiach, lecz z pewnością była ona bezlistna i
uschnięta. Wszędzie dookoła stały takie same martwe drzewa.
Myślę, że już rozumiem. Z pewnością przeszło tędy tornado powiedział Harry.
Drzewa zostały wyrwane z korzeniami, ale są tak ciasno stłoczone, że nie mogły upaść,
uschły więc w pionowej pozycji. Co za piekielne miejsce, gdzie umiera się na stojąco.
Wznieśliśmy się i wróciliśmy na właściwy kurs. Harry powtórzył:
To musiało być tornado, obumarłe drzewa stoją w pozycji prostej, tworząc pas, po
którym ono przeszło. Jak na huragan zasięg jest zbyt ograniczony, inaczej drzewa byłyby
powyrywane na większym obszarze.
Tutaj zdarzają się huragany?
Jasne. Chryste! Właśnie w tej chwili jeden z nich pustoszy Karaiby. Zledziłem
prognozy pogody na wypadek, gdyby zdecydował się zawitać" w te okolice. Jest to jednak
mało prawdopodobne.
Zaklął, bo helikopter nieoczekiwanie przechylił się na bok.
Co się stało? spytałem.
Nie mam pojęcia. Gwałtownie sprawdził instrumenty. Po chwili dodał:
Wygląda, że wszystko jest w porządku.
130
Jeszcze nie skończył, kiedy rozległ się niesamowity trzask od strony ogona, a cały
kadłub okręcił się wokół swojej osi. Siła odśrodkowa rzuciła mnie na ścianę kabiny, przy
której pozostałem unieruchomiony, podczas gdy Harry rozpaczliwie szarpał przyrządami.
Cały świat wirował w zawrotnym korkociągu, horyzont unosił się i opadał, a las
przybliżał się strasznie szybko zbyt szybko!
Trzymaj się krzyknął Harry i trzasnął w przełącznik na tablicy kontrolnej.
Wycie silnika nagle zamilkło, ale kręciliśmy się w dalszym ciągu. Zobaczyłem jeszcze
wierzchołek drzewa, wyłaniający się na drodze naszego upadku, i już wiedziałem, że się
rozbijemy. Następną i ostatnią rzeczą, którą usłyszałem, był straszliwy trzask zakończony
potężnym uderzeniem. Rzuciło mnie do przodu, w wyniku czego grzmotnąłem głową w
metalowy drążek.
To było wszystko, co zapamiętałem.
131
Rozdział 34
Głowa bolała mnie jak diabli. Początkowo było to lekkie pulsowanie, nie gorsze niż
przy solidnym kacu, ale jego intensywność wzrastała, aż w końcu miałem uczucie, jakby ktoś
używał mojej czaszki w charakterze bębna. Kiedy się poruszyłem, wydało mi się, że w środku
coś eksplodowało i wszystko ponownie zgasło.
Gdy znowu odzyskałem przytomność, było nieco lepiej, ale niewiele. Tym razem
mogłem już unieść głowę, lecz nic nie widziałem. Jedynie mnóstwo czerwonych plamek
roztańczonych przed oczami. Odchyliłem się do tyłu, potarłem je i wówczas uprzytomniłem
sobie, że ktoś jęczy. Upłynęło jeszcze trochę czasu, zanim potrafiłem cokolwiek dojrzeć,
czerwone migotanie zastąpiła oślepiająca zieleń ruchome, zielone coś, widoczne poprzez
przezroczystą obudowę kabiny.
Ponownie usłyszałem jęk i odwróciłem się. Zobaczyłem Harry'ego Ridera, który osunął
się do przodu w swoim siedzeniu. Z kącika ust sączyła mu się strużka krwi. Byłem bardzo
słaby i wydawało mi się, że nie zdołam się ruszyć. Poza tym moje szare komórki chyba w
ogóle przestały funkcjonować, bo nie potrafiłem nawet połączyć w całość dwóch kolejnych
myśli. Wszystko, na co było mnie stać, to przechylenie głowy na drugą stronę i spojrzenie
nieruchomym wzrokiem przez okno.
Zobaczyłem żabę! Siedziała na szerokim liściu, wpatrując się we mnie paciorkowatymi,
nieruchomymi oczami, zupełny bezruch zakłócało jedynie szybko pulsujące podgardle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]