[ Pobierz całość w formacie PDF ]
niej zlizywać mieniącą się jasną czerwienią krew Maxa. Na ten widok zrobiło mi się
niedobrze. Odwróciłem wzrok.
Bezradni jak dzieci, przyglądaliśmy się wymachującej kadzielnicą pannie Johnson.
Płynęły kolejne pieśni, aż wreszcie zabrzmiała czterdziesta, ostatnia i najważniejsza, Pieśń
Bezimiennego Wiatru. Był to obrzęd tak stary, że perski dialekt, w którym ułożono jej słowa,
musiał ulec zapomnieniu na wiele stuleci przed narodzeniem Chrystusa. Świszczące,
wymawiane z przydechem dźwięki budziły grozę i każdy z nich przejmował mnie chłodem,
pomimo panującego wokół zabójczego gorąca.
— Hatthoka hathka, fethmana sespherel. Jinhatha lespoday nen hatthoka, jinhatha
fethmana!
Zwieńczony odrażającą głową dzban poruszył się, jęknął. Pokój wypełnił się szeptami
i różnymi dziwnymi odgłosami. Nawet belki sufitu zdawały się potrzaskiwać oraz skrzypieć.
Pod wpływem gorąca powietrze wokół panny Johnson zafalowało. Jej odrzucona w tył głowa
i białe gardło, szarpane niemal epileptycznymi konwulsjami, zdawały się rozpływać i co
chwila niknęły z pola widzenia. W pewnym momencie krzyknęła przenikliwie i gardłowym
głosem, starając się zapanować nad wymykającym się co chwila spomiędzy zębów językiem,
zaczęła przyzywać dżinna Ali Baby, dżinna N’zwaa, wielkiego i ohydnego Czterdziestu
Grabieżców Życia, rozszarpującego ciała, najokropniejszego spośród wszystkich starożytnych
duchów.
Musiałem użyć całej siły woli, aby zmusić się do patrzenia. Dżinn wyłaniał się powoli
z szyjki dzbana. Doprawdy, trudno było sobie wyobrazić coś mniej przypominającego
przyjaznego ducha w turbanie z bajek dla dzieci. Z dzbana wydobywało się ku górze
bezkształtne kłębowisko jakiś rurek i tworów podobnych do jelit. Wznosiło się coraz wyżej,
zwijając w powietrzu coraz to nowe jardy przyprawiającej o mdłości, bladej materii.
Towarzyszył temu okropny smród rozkładu, który w połączeniu z gorącem czynił oddychanie
niemal niemożliwe.
— O Boże — stęknął profesor Qualt. — Miej nas w swojej opiece.
Panna Johnson machnęła szablą w naszym kierunku. Chwiejąc się niczym wodorost
gnijący w ciepłym oceanie, dżinn ruszył w naszą stronę. Wiedziałem, że szykuje dla nas
najokropniejszy rodzaj śmierci ze wszystkich, jakie miał do zaoferowania. Ogarnął mnie
kompletny paraliż. Czułem się kompletnie wyzuty z sił, mogłem jedynie patrzeć, jak ohydna
istota podpływa coraz bliżej. Makabryczne zapętlenia i zwisające luźno strzępy składały się
na wyzbytą wszelkiego kamuflażu nadrzędną formę dżinna, odrażające skupisko ektoplazmy,
z którego mogła się wykształcić każda postać Czterdziestu Rozbójników, by sprowadzić na
nas przerażający, bolesny kres.
Panna Johnson zaczęła mówić, lecz wówczas zdarzyło się coś dziwnego. Dżinn cofnął
się od nas, jakbyśmy byli dla niego czymś odpychającym. Pokonując rozdzierający ból szyi,
obróciłem głowę i ujrzałem stojącą w drzwiach Annę. We wzniesionej w górę ręce trzymała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
niej zlizywać mieniącą się jasną czerwienią krew Maxa. Na ten widok zrobiło mi się
niedobrze. Odwróciłem wzrok.
Bezradni jak dzieci, przyglądaliśmy się wymachującej kadzielnicą pannie Johnson.
Płynęły kolejne pieśni, aż wreszcie zabrzmiała czterdziesta, ostatnia i najważniejsza, Pieśń
Bezimiennego Wiatru. Był to obrzęd tak stary, że perski dialekt, w którym ułożono jej słowa,
musiał ulec zapomnieniu na wiele stuleci przed narodzeniem Chrystusa. Świszczące,
wymawiane z przydechem dźwięki budziły grozę i każdy z nich przejmował mnie chłodem,
pomimo panującego wokół zabójczego gorąca.
— Hatthoka hathka, fethmana sespherel. Jinhatha lespoday nen hatthoka, jinhatha
fethmana!
Zwieńczony odrażającą głową dzban poruszył się, jęknął. Pokój wypełnił się szeptami
i różnymi dziwnymi odgłosami. Nawet belki sufitu zdawały się potrzaskiwać oraz skrzypieć.
Pod wpływem gorąca powietrze wokół panny Johnson zafalowało. Jej odrzucona w tył głowa
i białe gardło, szarpane niemal epileptycznymi konwulsjami, zdawały się rozpływać i co
chwila niknęły z pola widzenia. W pewnym momencie krzyknęła przenikliwie i gardłowym
głosem, starając się zapanować nad wymykającym się co chwila spomiędzy zębów językiem,
zaczęła przyzywać dżinna Ali Baby, dżinna N’zwaa, wielkiego i ohydnego Czterdziestu
Grabieżców Życia, rozszarpującego ciała, najokropniejszego spośród wszystkich starożytnych
duchów.
Musiałem użyć całej siły woli, aby zmusić się do patrzenia. Dżinn wyłaniał się powoli
z szyjki dzbana. Doprawdy, trudno było sobie wyobrazić coś mniej przypominającego
przyjaznego ducha w turbanie z bajek dla dzieci. Z dzbana wydobywało się ku górze
bezkształtne kłębowisko jakiś rurek i tworów podobnych do jelit. Wznosiło się coraz wyżej,
zwijając w powietrzu coraz to nowe jardy przyprawiającej o mdłości, bladej materii.
Towarzyszył temu okropny smród rozkładu, który w połączeniu z gorącem czynił oddychanie
niemal niemożliwe.
— O Boże — stęknął profesor Qualt. — Miej nas w swojej opiece.
Panna Johnson machnęła szablą w naszym kierunku. Chwiejąc się niczym wodorost
gnijący w ciepłym oceanie, dżinn ruszył w naszą stronę. Wiedziałem, że szykuje dla nas
najokropniejszy rodzaj śmierci ze wszystkich, jakie miał do zaoferowania. Ogarnął mnie
kompletny paraliż. Czułem się kompletnie wyzuty z sił, mogłem jedynie patrzeć, jak ohydna
istota podpływa coraz bliżej. Makabryczne zapętlenia i zwisające luźno strzępy składały się
na wyzbytą wszelkiego kamuflażu nadrzędną formę dżinna, odrażające skupisko ektoplazmy,
z którego mogła się wykształcić każda postać Czterdziestu Rozbójników, by sprowadzić na
nas przerażający, bolesny kres.
Panna Johnson zaczęła mówić, lecz wówczas zdarzyło się coś dziwnego. Dżinn cofnął
się od nas, jakbyśmy byli dla niego czymś odpychającym. Pokonując rozdzierający ból szyi,
obróciłem głowę i ujrzałem stojącą w drzwiach Annę. We wzniesionej w górę ręce trzymała [ Pobierz całość w formacie PDF ]