[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gratisowe chodniki albo ładniejszy lakier, ewentualnie na drobną obniżkę ceny - rzędu
jednego, dwóch czy trzech procent. Dziennikarz ma jednak asa w rękawie, czyli markę
stojącej za nim redakcji. Gwiazda ogólnopolskiej telewizji ma asa pik, dziennikarz lokalnej
gazety waleta trefl - ale zawsze może spróbować wyłożyć karty na stół.
O ile redaktora w salonie nie rozpoznają i sami czegoś nie zaproponują, to procedura
jest w najwyższym stopniu żenująca. Trzeba napisać proszalne pismo do dilera - czasem
nawet do importera - i liczyć, że firma uzna naszego redaktora za ważną figurę. Zniżki sięgają
od kilku do czasem nawet kilkunastu procent. Przy dobrych układach z importerem można też
liczyć na kupno prawie nowego auta w niezłym stanie i w jeszcze lepszej cenie. Osobiście
nigdy tego nie sprawdziłem, bo wychodzę z założenia, że nie opłaca się kupować nowych
samochodów, ale koledzy lubiący zapach świeżego plastiku często się chwalą, czego to nie
udało im się wynegocjować.
Dziś i tak jest marnie, kiedyś - to były złote czasy! Można było na przykład napisać do
Daewoo Polska podanie z prośbą o wypożyczenie samochodu do testów . Test polegał na
wyjezdzie daewoo espero z rodziną do Zakopanego i z powrotem. Hojni Koreańczycy
dorzucali jeszcze kartę flotową na tankowanie po drodze. A co najlepsze, wcale potem nie
wymagali, aby gdzieś w mediach ukazały się wyniki tego testu . W sumie słusznie - po
takiej rodzinnej eskapadzie na koszt Daewoo kto o nich zle napisze? Wdzięczność
zobowiązuje. Czasem w tych kontaktach nie chodziło nawet o samochody.
Do legendy dziennikarstwa i public relations przeszła konferencja zorganizowana
przez polski oddział rosyjskiej Aady. Aada - powiedzmy sobie szczerze - nie brzmi zbyt sexy,
więc dział marketingu musiał wykombinować coś ekstra, co przyciągnie dziennikarzy.
I wykombinował. Każdy, kto przyszedł na konferencję prasową, dostawał torbę, a w torbie -
ślicznego laptopa. Daewoo (ale nie od samochodów, tylko od AGD) nie chciało być gorsze
i po jednej ze swoich konferencji rozdało dziennikarzom nieco większe pudła. W pudłach
czekały odkurzacze! Podobno, gdy gruchnęła wieść o tych prezentach, do organizatorów
zadzwoniło sporo przedstawicieli prasy pytających, czy przypadkiem nie mogliby też dostać
takiej pamiątki, bo już mieli przyjść na konferencję, ale coś im jednak po drodze wypadło.
Sam kiedyś miałem podobną przygodę. Pracowałem jeszcze w Teleexpressie
i dostałem zadanie przygotowania relacji z Car Audio Show. To był nudny weekend, nic
ciekawego się nie działo, a chodziło o pokazanie bajeranckich fur z kosztującymi fortunę
zestawami audiofilskimi. Zrobiłem, co miałem zrobić, wróciłem do redakcji, nagle dzwonią
z recepcji. Przyjechał kurier. Schodzę, odbieram paczkę. W środku najnowszy model radia
clarion. Z lampkami, elektronicznymi wskaznikami i szczytem techniki (mamy lata
dziewięćdziesiąte), czyli odtwarzaczem CD. Jako młodemu chłopakowi oczy mi się
zaświeciły, już słyszałem basy z tego radia w pożyczanym od matki nissanie micrze...
Niestety. Kurier przyniósł dwie paczki - jedna była dla mnie, druga dla redaktora wydania.
Celny strzał, ale wydawca okazał się wierny zawodowemu etosowi. Odesłał kuriera do
nadawcy. Cóż było robić, poszedłem w jego ślady, tęsknie patrząc za oddalającą się nagrodą
za mój codzienny dziennikarski trud.
TRAKTORKI
I INNE CHAATURKI
Codzienny trud codziennym trudem, a od święta na dziennikarzy czekają chałturki,
czyli dodatkowe zajęcia, za które nie płaci macierzysta redakcja, tylko wynajmująca redaktora
firma. Naczelna zasada brzmi: każdą chałturę traktuj poważnie. Bądz dobrze przygotowany,
profesjonalny i nigdy nie pozwól, aby wynajmujący cię ludzie mieli wrażenie, że oto gwiazda
mediów robi im łaskę. Bo możliwości dorobienia na boku jest sporo, ale opinie o wynajętej
gwiezdzie szybko się rozchodzą.
Co więc robią koledzy po fachu po godzinach? Prowadzą szkolenia dla pracowników
działów public relations dużych firm, wbijają biznesmenom do głowy, jak przed kamerą nie
przypominać sekretarza komitetu powiatowego PZPR, odpłatnie zasiadają w jury różnych
konkursów, a czasem po prostu prowadzą imprezy rozrywkowe. Wbrew pozorom to dopiero
jest wyzwanie. Bądz człowieku miły, sympatyczny, czarujący i trzezwy, gdy pod koniec
imprezy niejeden podochocony gość grozi, że świetnie zna twojego szefa i właśnie wyrzuca
cię z pracy. No, ale oczywiście coś za coś. W jeden weekend można zarobić tyle, co przez
dwa tygodnie ciężkiej redakcyjnej roboty. Dziennikarze pracujący w redakcjach newsowych
mają gorzej, mogą liczyć ewentualnie na jakieś propozycje wykładów czy szkoleń. Wiadomo
- pisany lub nie, ale kodeks etyki jednak obowiązuje. Słowo harcerza. Ci z redakcji
rozrywkowych mają nieco większe pole do popisu, nieraz popisu dosłownego.
Zapraszamy tu Marcina Prokopa. Gwiazdor licznych programów z bogatym
doświadczeniem w wielu stacjach pewnego razu dostał propozycję poprowadzenia firmowej
imprezy producenta traktorów. Wypasionych amerykańskich ciągników. Impreza odbywała
się w sopockim Sheratonie. Takie miejsca kryją w sobie mnóstwo pułapek, wśród których
największa to liczba podobnych imprez organizowanych naraz w jednym miejscu. Sale
konferencyjne położone są zwykle jedna obok drugiej na tym samym piętrze, dzielone
ściankami w zależności od potrzeb, a o tym, kto akurat daną salę wynajął, informuje tabliczka
przed wejściem. W jednej z sal czekają sprzedawcy traktorów. Z częścią pracowników firmy
Prokop spędził już w ciągu dnia kilka godzin w Gdańsku - organizatorowi zależało, aby
prowadzący trochę się zintegrował z gośćmi, wyczuł ich poczucie humoru i przełamał
pierwsze lody. Pospacerowali, pogadali i o trudnej orce na ugorze przemysłu ciągnikowego,
i o telewizyjnych żniwach. Lody zostały więc przełamane, zrobiło się nawet familiarnie, teraz
tylko jeszcze trzeba wymyśleć jakiś żarcik na wejście i pójdzie jak z płatka.
Dochodzi godzina dziewiętnasta. Prowadzący dostaje SMS-a, że czas już zaczynać.
Przechodzi z hallu do części konferencyjnej. Zajęty telefonem niespecjalnie zwraca uwagę na
tabliczki na drzwiach. Przed jedną z sal stoi grupa ludzi. Piją jakieś drinki, zajadają przekąski.
Aha, pewnie czekają już na mnie - myśli sobie Prokop i pyta, którędy na salę.
- Tędy, zapraszamy - odpowiadają.
Prowadzący wchodzi. Umowa była taka, że od razu atakuje scenę, puszcza żarcik
i startujemy. Na sali czekają goście. Jest scena, mikrofon.
- Panowie, gotowe? - pyta techników Prokop.
- Gotowe, bardzo prosimy. - Technicy włączają mikrofony. A więc nie ma na co
czekać.
- Czołem! Jak tam wasze traktorki?! Gotowe już, aby zaorać parkiet?! - wystrzelił
przygotowanym naprędce żarcikiem...
A tu nic. Cisza. Konsternacja. W dodatku wśród zebranych jakoś nie widać znajomych
twarzy z popołudniowego spaceru. Ludzie też ubrani dziwnie - obowiązują pełne stroje [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
gratisowe chodniki albo ładniejszy lakier, ewentualnie na drobną obniżkę ceny - rzędu
jednego, dwóch czy trzech procent. Dziennikarz ma jednak asa w rękawie, czyli markę
stojącej za nim redakcji. Gwiazda ogólnopolskiej telewizji ma asa pik, dziennikarz lokalnej
gazety waleta trefl - ale zawsze może spróbować wyłożyć karty na stół.
O ile redaktora w salonie nie rozpoznają i sami czegoś nie zaproponują, to procedura
jest w najwyższym stopniu żenująca. Trzeba napisać proszalne pismo do dilera - czasem
nawet do importera - i liczyć, że firma uzna naszego redaktora za ważną figurę. Zniżki sięgają
od kilku do czasem nawet kilkunastu procent. Przy dobrych układach z importerem można też
liczyć na kupno prawie nowego auta w niezłym stanie i w jeszcze lepszej cenie. Osobiście
nigdy tego nie sprawdziłem, bo wychodzę z założenia, że nie opłaca się kupować nowych
samochodów, ale koledzy lubiący zapach świeżego plastiku często się chwalą, czego to nie
udało im się wynegocjować.
Dziś i tak jest marnie, kiedyś - to były złote czasy! Można było na przykład napisać do
Daewoo Polska podanie z prośbą o wypożyczenie samochodu do testów . Test polegał na
wyjezdzie daewoo espero z rodziną do Zakopanego i z powrotem. Hojni Koreańczycy
dorzucali jeszcze kartę flotową na tankowanie po drodze. A co najlepsze, wcale potem nie
wymagali, aby gdzieś w mediach ukazały się wyniki tego testu . W sumie słusznie - po
takiej rodzinnej eskapadzie na koszt Daewoo kto o nich zle napisze? Wdzięczność
zobowiązuje. Czasem w tych kontaktach nie chodziło nawet o samochody.
Do legendy dziennikarstwa i public relations przeszła konferencja zorganizowana
przez polski oddział rosyjskiej Aady. Aada - powiedzmy sobie szczerze - nie brzmi zbyt sexy,
więc dział marketingu musiał wykombinować coś ekstra, co przyciągnie dziennikarzy.
I wykombinował. Każdy, kto przyszedł na konferencję prasową, dostawał torbę, a w torbie -
ślicznego laptopa. Daewoo (ale nie od samochodów, tylko od AGD) nie chciało być gorsze
i po jednej ze swoich konferencji rozdało dziennikarzom nieco większe pudła. W pudłach
czekały odkurzacze! Podobno, gdy gruchnęła wieść o tych prezentach, do organizatorów
zadzwoniło sporo przedstawicieli prasy pytających, czy przypadkiem nie mogliby też dostać
takiej pamiątki, bo już mieli przyjść na konferencję, ale coś im jednak po drodze wypadło.
Sam kiedyś miałem podobną przygodę. Pracowałem jeszcze w Teleexpressie
i dostałem zadanie przygotowania relacji z Car Audio Show. To był nudny weekend, nic
ciekawego się nie działo, a chodziło o pokazanie bajeranckich fur z kosztującymi fortunę
zestawami audiofilskimi. Zrobiłem, co miałem zrobić, wróciłem do redakcji, nagle dzwonią
z recepcji. Przyjechał kurier. Schodzę, odbieram paczkę. W środku najnowszy model radia
clarion. Z lampkami, elektronicznymi wskaznikami i szczytem techniki (mamy lata
dziewięćdziesiąte), czyli odtwarzaczem CD. Jako młodemu chłopakowi oczy mi się
zaświeciły, już słyszałem basy z tego radia w pożyczanym od matki nissanie micrze...
Niestety. Kurier przyniósł dwie paczki - jedna była dla mnie, druga dla redaktora wydania.
Celny strzał, ale wydawca okazał się wierny zawodowemu etosowi. Odesłał kuriera do
nadawcy. Cóż było robić, poszedłem w jego ślady, tęsknie patrząc za oddalającą się nagrodą
za mój codzienny dziennikarski trud.
TRAKTORKI
I INNE CHAATURKI
Codzienny trud codziennym trudem, a od święta na dziennikarzy czekają chałturki,
czyli dodatkowe zajęcia, za które nie płaci macierzysta redakcja, tylko wynajmująca redaktora
firma. Naczelna zasada brzmi: każdą chałturę traktuj poważnie. Bądz dobrze przygotowany,
profesjonalny i nigdy nie pozwól, aby wynajmujący cię ludzie mieli wrażenie, że oto gwiazda
mediów robi im łaskę. Bo możliwości dorobienia na boku jest sporo, ale opinie o wynajętej
gwiezdzie szybko się rozchodzą.
Co więc robią koledzy po fachu po godzinach? Prowadzą szkolenia dla pracowników
działów public relations dużych firm, wbijają biznesmenom do głowy, jak przed kamerą nie
przypominać sekretarza komitetu powiatowego PZPR, odpłatnie zasiadają w jury różnych
konkursów, a czasem po prostu prowadzą imprezy rozrywkowe. Wbrew pozorom to dopiero
jest wyzwanie. Bądz człowieku miły, sympatyczny, czarujący i trzezwy, gdy pod koniec
imprezy niejeden podochocony gość grozi, że świetnie zna twojego szefa i właśnie wyrzuca
cię z pracy. No, ale oczywiście coś za coś. W jeden weekend można zarobić tyle, co przez
dwa tygodnie ciężkiej redakcyjnej roboty. Dziennikarze pracujący w redakcjach newsowych
mają gorzej, mogą liczyć ewentualnie na jakieś propozycje wykładów czy szkoleń. Wiadomo
- pisany lub nie, ale kodeks etyki jednak obowiązuje. Słowo harcerza. Ci z redakcji
rozrywkowych mają nieco większe pole do popisu, nieraz popisu dosłownego.
Zapraszamy tu Marcina Prokopa. Gwiazdor licznych programów z bogatym
doświadczeniem w wielu stacjach pewnego razu dostał propozycję poprowadzenia firmowej
imprezy producenta traktorów. Wypasionych amerykańskich ciągników. Impreza odbywała
się w sopockim Sheratonie. Takie miejsca kryją w sobie mnóstwo pułapek, wśród których
największa to liczba podobnych imprez organizowanych naraz w jednym miejscu. Sale
konferencyjne położone są zwykle jedna obok drugiej na tym samym piętrze, dzielone
ściankami w zależności od potrzeb, a o tym, kto akurat daną salę wynajął, informuje tabliczka
przed wejściem. W jednej z sal czekają sprzedawcy traktorów. Z częścią pracowników firmy
Prokop spędził już w ciągu dnia kilka godzin w Gdańsku - organizatorowi zależało, aby
prowadzący trochę się zintegrował z gośćmi, wyczuł ich poczucie humoru i przełamał
pierwsze lody. Pospacerowali, pogadali i o trudnej orce na ugorze przemysłu ciągnikowego,
i o telewizyjnych żniwach. Lody zostały więc przełamane, zrobiło się nawet familiarnie, teraz
tylko jeszcze trzeba wymyśleć jakiś żarcik na wejście i pójdzie jak z płatka.
Dochodzi godzina dziewiętnasta. Prowadzący dostaje SMS-a, że czas już zaczynać.
Przechodzi z hallu do części konferencyjnej. Zajęty telefonem niespecjalnie zwraca uwagę na
tabliczki na drzwiach. Przed jedną z sal stoi grupa ludzi. Piją jakieś drinki, zajadają przekąski.
Aha, pewnie czekają już na mnie - myśli sobie Prokop i pyta, którędy na salę.
- Tędy, zapraszamy - odpowiadają.
Prowadzący wchodzi. Umowa była taka, że od razu atakuje scenę, puszcza żarcik
i startujemy. Na sali czekają goście. Jest scena, mikrofon.
- Panowie, gotowe? - pyta techników Prokop.
- Gotowe, bardzo prosimy. - Technicy włączają mikrofony. A więc nie ma na co
czekać.
- Czołem! Jak tam wasze traktorki?! Gotowe już, aby zaorać parkiet?! - wystrzelił
przygotowanym naprędce żarcikiem...
A tu nic. Cisza. Konsternacja. W dodatku wśród zebranych jakoś nie widać znajomych
twarzy z popołudniowego spaceru. Ludzie też ubrani dziwnie - obowiązują pełne stroje [ Pobierz całość w formacie PDF ]