[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ruszał się teraz, był idealnie nieruchomy z oczami utkwionymi
w nią. Kula trafiła go w klatkę piersiową. Nie wydał żadnego
głosu, po prostu zniknął jej z oczu. Zaszokowana Mary Lisa na
chwilę zastygła w bezruchu. Ale potem podniosła się ignorując
ból rozchodzący się w całym ciele, i zaczęła się wspinać.
Zobaczyła Jacka, który o mało jej nie zepchnął, tak szybko
próbował się do niej dostać.
- O Boże, Jack, jesteś. Puker... postrzeliłam Pukera.
- Wiem. Mam jego broń. Jest tam. Chodz, wracajmy. Kiedy
była już na górze, podeszła do Pukera. Leżał na
plecach, oddychał spazmatycznie. Wciąż żył. Stanęła nad nim.
Otworzył oczy.
- Zniszczyłaś mój aparat. To był mój najlepszy nikon, z
najwyższej półki.
- Dlaczego chciałeś mnie zabić?
Zaśmiał się, przynajmniej taki miał zamiar, ale krew zalała mu
gardło.
- Nie próbowałem zabić cię wcześniej, a jedynie zemścić się, a
przy okazji zarobić trochę forsy. Przerażona gwiazdka, zdjęcia
w zbliżeniu tak spanikowanej, że wyglądasz, jakbyś miała
zemdleć. Tak jak powiedziałem, to były interesy. Zakaz
zbliżania, Mary Liso, to nie było fair. Człowiek musi z czegoś
żyć, wiesz?
- A więc nigdy nie było Jamiego Ramosa?
Zdawało jej się, że się uśmiechał, kiedy krew popłynęła mu z
kącika ust.
Kątem oka Mary Lisa zobaczyła, że Jack rozmawia przez
telefon. Oderwała kawałek swojej koszulki i przycisnęła do rany
po kuli.
- Nie znoszę cię, Puker, ale nie chcę, żebyś umarł. Nie chcę być
tą, która cię zabiła.
Płakał.
- Nie mam swojego aparatu... takie zdjęcie jak to przyniosłoby
mi fortunę.
- Tak, racja, można i tak na to patrzeć. Trzymaj się, Puker,
pomoc jest już w drodze.
Zamknął oczy, a chwilę pózniej głowa opadła mu na bok.
Przycisnęła mocno dłonie do jego rany.
- Nie umieraj mi, ty dupku!
Jack odsunął ją. Bardzo długo szukał pulsu na szyi, po czym
pokręcił głową.
- Zrobiłaś, co musiałaś, Mary Liso. Uratowałaś siebie. Nie
dotarłem na czas. Jestem z ciebie dumny. A jeśli chodzi o twoją
broń, mam zamiar odlać ją w brązie i powiesić nad
kominkiem.Epilog
The Guding Ligot" było słuchane bądz oglądane od 1937 roku
- ile to pokoleń?
BORN TO BE WILD
Sunday siedzi przy stole w Kuchni Włoskiej Dina, jednej ze
swoich ulubionych restauracji, czekając na ojca.
Wypiła łyk wina. Bębni palcami w biały obrus. Wreszcie widzi
go idącego w jej stronę, ubranego nieskazitelnie i elegancko,
wyglądającego przystojnie i uśmiechającego się do niej. Ludzie
rozpoznają go i rozmawiają ściszonymi głosami.
Kiedy podchodzi do niej, schyla się i całuje ją w policzek,
delikatnie dotykając palcami jej włosów.
- Wyglądasz pięknie. Uśmiecha się.
- Ty również i wszyscy w tej restauracji też tak sądzą. Dino,
właściciel, odsuwa dla niego krzesło i podaje kartę win.
- Co będziesz piła?
- Dino polecił wspaniałego merlota. Skinął głową do
rozpromienionego Dina.
- Poproszę to, co pije moja córka, dziękuję.
- Co ty i mama mieliście sobie do powiedzenia ostatniej nocy?
- pyta bezceremonialnie Sunday.
- Chodzi o to, że staram się z nią pogodzić. Nie, z twoim
dziadkiem nie, to by było niemożliwe, ale przynajmniej z twoją
matką. Wygląda wspaniale, prawda? Nie sądzę, żeby kiedyś się
zestarzała.
- Co masz na myśli, mówiąc pogodzić"? Ojcze chichocze.
- Naciskasz mnie, tak?
Sunday bierze kawałek chleba, obraca go w palcach i odkłada
na talerz.
- Muszę - mówi wreszcie. - Przez lata nauczyłam się, że ludzie
pojawiają się i znikają, nigdy nie zdradzając prawdy, dopóki nie
muszą, a nawet wtedy starają się tego uniknąć.
- Czy to właśnie robisz?
- Oczywiście. Więc zgoda?
- Poprosiłem ją o puszczenie wszystkiego w niepamięć, jeśli
mogłaby mi wybaczyć, że was zostawiłem.
- Ale powiedziałeś, że nie miałeś wyboru.
- Zawsze istnieje wybór, Sunday. Prawdą jest, że chciałem
odejść. Chciałem podjąć wyzwanie. Chciałem znalezć wartość i
cel w swoim życiu.
- I znalazłeś?
Przyjmuje kieliszek wina, który kelner mu przynosi, i stuka nim
w jej kieliszek.
- Za możliwości - mówi głębokim, władczym głosem, ze
wzrokiem na jej twarzy.
Sunday uśmiecha się do niego.
- Tak, za możliwości. - Upija łyk. - Więc mówisz, że
zostawiając nas, odnalazłeś sens w życiu?
Wygląda na zakłopotanego, potem powoli potakuje.
- Przypuszczam, że tak. %7łal i poczucie straty pozwalają ci
skupić się na tym, co jest naprawdę ważne. Sprawia, że stajesz
się bardziej świadom całego cierpienia i smutku świata, stajesz
z nim twarzą w twarz i musisz się z tym uporać, w przeciwnym
wypadku towarzyszyć ci będą przez całe twoje życie.
- A więc cierpiałeś, ścigając swój cel. Ale wszyscy cierpimy.
%7łal i cierpienie są nierozerwalnie związane z życiem. Nikt nie
ma na to wyłączności. Czy znalazłeś swój cel, ojcze?
Jego oczy błyszczą. Nazwała go ojcem. Wzrusza ramionami.
- Czy jakiś człowiek osiągnął cel? Czy cele nie zmieniają się
ciągle, stając się trudniejsze do sprecyzowania, w miarę jak
dojrzewasz i nabierasz mądrości życiowej?
- Jesteś bardzo dobry - mówi Sunday. - A teraz chciałabym coś
zamówić. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
Przez chwilę panuje cisza, kiedy przeglądają menu. Wreszcie on
odzywa się, nie patrząc na córkę.
- A ty masz cel, Sunday?
- Tak, wierzę, że zamówię spaghetti Bolognese - mówi i
uśmiecha się do niego sztucznie.
On siedzi wyprostowany, kładzie dłoń między nimi, wyraznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
ruszał się teraz, był idealnie nieruchomy z oczami utkwionymi
w nią. Kula trafiła go w klatkę piersiową. Nie wydał żadnego
głosu, po prostu zniknął jej z oczu. Zaszokowana Mary Lisa na
chwilę zastygła w bezruchu. Ale potem podniosła się ignorując
ból rozchodzący się w całym ciele, i zaczęła się wspinać.
Zobaczyła Jacka, który o mało jej nie zepchnął, tak szybko
próbował się do niej dostać.
- O Boże, Jack, jesteś. Puker... postrzeliłam Pukera.
- Wiem. Mam jego broń. Jest tam. Chodz, wracajmy. Kiedy
była już na górze, podeszła do Pukera. Leżał na
plecach, oddychał spazmatycznie. Wciąż żył. Stanęła nad nim.
Otworzył oczy.
- Zniszczyłaś mój aparat. To był mój najlepszy nikon, z
najwyższej półki.
- Dlaczego chciałeś mnie zabić?
Zaśmiał się, przynajmniej taki miał zamiar, ale krew zalała mu
gardło.
- Nie próbowałem zabić cię wcześniej, a jedynie zemścić się, a
przy okazji zarobić trochę forsy. Przerażona gwiazdka, zdjęcia
w zbliżeniu tak spanikowanej, że wyglądasz, jakbyś miała
zemdleć. Tak jak powiedziałem, to były interesy. Zakaz
zbliżania, Mary Liso, to nie było fair. Człowiek musi z czegoś
żyć, wiesz?
- A więc nigdy nie było Jamiego Ramosa?
Zdawało jej się, że się uśmiechał, kiedy krew popłynęła mu z
kącika ust.
Kątem oka Mary Lisa zobaczyła, że Jack rozmawia przez
telefon. Oderwała kawałek swojej koszulki i przycisnęła do rany
po kuli.
- Nie znoszę cię, Puker, ale nie chcę, żebyś umarł. Nie chcę być
tą, która cię zabiła.
Płakał.
- Nie mam swojego aparatu... takie zdjęcie jak to przyniosłoby
mi fortunę.
- Tak, racja, można i tak na to patrzeć. Trzymaj się, Puker,
pomoc jest już w drodze.
Zamknął oczy, a chwilę pózniej głowa opadła mu na bok.
Przycisnęła mocno dłonie do jego rany.
- Nie umieraj mi, ty dupku!
Jack odsunął ją. Bardzo długo szukał pulsu na szyi, po czym
pokręcił głową.
- Zrobiłaś, co musiałaś, Mary Liso. Uratowałaś siebie. Nie
dotarłem na czas. Jestem z ciebie dumny. A jeśli chodzi o twoją
broń, mam zamiar odlać ją w brązie i powiesić nad
kominkiem.Epilog
The Guding Ligot" było słuchane bądz oglądane od 1937 roku
- ile to pokoleń?
BORN TO BE WILD
Sunday siedzi przy stole w Kuchni Włoskiej Dina, jednej ze
swoich ulubionych restauracji, czekając na ojca.
Wypiła łyk wina. Bębni palcami w biały obrus. Wreszcie widzi
go idącego w jej stronę, ubranego nieskazitelnie i elegancko,
wyglądającego przystojnie i uśmiechającego się do niej. Ludzie
rozpoznają go i rozmawiają ściszonymi głosami.
Kiedy podchodzi do niej, schyla się i całuje ją w policzek,
delikatnie dotykając palcami jej włosów.
- Wyglądasz pięknie. Uśmiecha się.
- Ty również i wszyscy w tej restauracji też tak sądzą. Dino,
właściciel, odsuwa dla niego krzesło i podaje kartę win.
- Co będziesz piła?
- Dino polecił wspaniałego merlota. Skinął głową do
rozpromienionego Dina.
- Poproszę to, co pije moja córka, dziękuję.
- Co ty i mama mieliście sobie do powiedzenia ostatniej nocy?
- pyta bezceremonialnie Sunday.
- Chodzi o to, że staram się z nią pogodzić. Nie, z twoim
dziadkiem nie, to by było niemożliwe, ale przynajmniej z twoją
matką. Wygląda wspaniale, prawda? Nie sądzę, żeby kiedyś się
zestarzała.
- Co masz na myśli, mówiąc pogodzić"? Ojcze chichocze.
- Naciskasz mnie, tak?
Sunday bierze kawałek chleba, obraca go w palcach i odkłada
na talerz.
- Muszę - mówi wreszcie. - Przez lata nauczyłam się, że ludzie
pojawiają się i znikają, nigdy nie zdradzając prawdy, dopóki nie
muszą, a nawet wtedy starają się tego uniknąć.
- Czy to właśnie robisz?
- Oczywiście. Więc zgoda?
- Poprosiłem ją o puszczenie wszystkiego w niepamięć, jeśli
mogłaby mi wybaczyć, że was zostawiłem.
- Ale powiedziałeś, że nie miałeś wyboru.
- Zawsze istnieje wybór, Sunday. Prawdą jest, że chciałem
odejść. Chciałem podjąć wyzwanie. Chciałem znalezć wartość i
cel w swoim życiu.
- I znalazłeś?
Przyjmuje kieliszek wina, który kelner mu przynosi, i stuka nim
w jej kieliszek.
- Za możliwości - mówi głębokim, władczym głosem, ze
wzrokiem na jej twarzy.
Sunday uśmiecha się do niego.
- Tak, za możliwości. - Upija łyk. - Więc mówisz, że
zostawiając nas, odnalazłeś sens w życiu?
Wygląda na zakłopotanego, potem powoli potakuje.
- Przypuszczam, że tak. %7łal i poczucie straty pozwalają ci
skupić się na tym, co jest naprawdę ważne. Sprawia, że stajesz
się bardziej świadom całego cierpienia i smutku świata, stajesz
z nim twarzą w twarz i musisz się z tym uporać, w przeciwnym
wypadku towarzyszyć ci będą przez całe twoje życie.
- A więc cierpiałeś, ścigając swój cel. Ale wszyscy cierpimy.
%7łal i cierpienie są nierozerwalnie związane z życiem. Nikt nie
ma na to wyłączności. Czy znalazłeś swój cel, ojcze?
Jego oczy błyszczą. Nazwała go ojcem. Wzrusza ramionami.
- Czy jakiś człowiek osiągnął cel? Czy cele nie zmieniają się
ciągle, stając się trudniejsze do sprecyzowania, w miarę jak
dojrzewasz i nabierasz mądrości życiowej?
- Jesteś bardzo dobry - mówi Sunday. - A teraz chciałabym coś
zamówić. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało.
Przez chwilę panuje cisza, kiedy przeglądają menu. Wreszcie on
odzywa się, nie patrząc na córkę.
- A ty masz cel, Sunday?
- Tak, wierzę, że zamówię spaghetti Bolognese - mówi i
uśmiecha się do niego sztucznie.
On siedzi wyprostowany, kładzie dłoń między nimi, wyraznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]