[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przeciwnie, groziła wybuchem wojny domowej. W przypadku przegranego
wyścigu do fotela prezydenckiego czy wojennej zawieruchy nic tak nie
gwarantowało prezydentowi spokoju, jak parędziesiąt milionów dolarów
zgromadzonych na koncie w zagranicznym banku.
Umiesz liczyć, licz na siebie i swoje pieniądze, sparafrazował w myślach
znane powiedzenie, uśmiechając się przy tym do siebie.
Inaczej wyglądała sprawa z Omarem. Parę dni temu otrzymał raport od
szefa wenezuelskiej agencji, że ten opuścił jego kraj, udając się wraz
z piętnastoosobowym oddziałem do Stanów Zjednoczonych Ameryki. Jak
wynikało z przesłanych przez niego dokumentów, Arab chciał zaatakować
Behemian Grove w dzień rytuału.
Zamierzał dostać się na teren kompleksu ściekami prowadzącymi do
nieużywanej i przeznaczonej do wyburzenia łazni. Pan postanowił ułatwić mu
to zadanie i kazał usunąć wszelkie zabezpieczenia z kanałów, urządzając
zasadzkę w budynku.
Jego położenie z dala od miejsca obrzędu Palenia Trosk gwarantowało,
że uczestnicy rytuału nawet nie zauważą drobnego incydentu. Zresztą
likwidacja oddziału Omara miała się odbyć w zupełnej ciszy. Wolał się
jednak zabezpieczyć, na wypadek gdyby coś poszło nie tak, i większość sił
ochrony skierował do łazni oraz do kanałów, odcinając intruzom drogę
ucieczki. Wybicie robactwa powinno zająć jego ludziom od jednej do trzech
minut. Tyle mniej więcej czasu potrzebuje sarin[86], aby uśmiercić swoje
ofiary. %7łałował tylko jednego  że nie będzie mógł patrzeć na ich śmierć. Jej
widok sprawiłby mu wielką przyjemność.
Muszę kazać to nagrać, pomyślał, przesiadając się w amfiteatrze
z meleksu na wózek inwalidzki.
Pięćset metrów pochyłości kanału prowadzącego pod właz w starej łazni
Omar i jego ludzie pokonali bez najmniejszego problemu. Błoto i szlam
zgromadzone na dnie szerokiej rury były dowodem, że nikt tu nie zaglądał
od lat. Zciek już dawno przestał być używany. Zaraz po drugiej wojnie
światowej klub Behemian został wyposażony w elektrownię i zasilaną przez
nią oczyszczalnię.
Pierwszym problemem, jaki napotkali, był właz. Za nic w świecie nie
chciał się otworzyć. Zaśniedziały i zardzewiały mechanizm uchwytu niczym
zaspawany nie chciał się ruszyć w żadną ze stron. Odkręcili nakrętki ze
śrub, trzymających żelazną ramę włazu, próbując wyważyć całość, ale ta ani
drgnęła.
Wyjście z łazni musiało zostać zamurowane, pomyślał Omar, patrząc na
zegarek.
Sterben, o ile wszystko przy bramie poszło dobrze, powinien już być
w drodze do amfiteatru. Omar nie mógł sobie pozwolić na dalsze
opóznienie. Rozkazał swoim ludziom wysadzić właz.
%7łelazna pokrywa, wygięta siłą wybuchu, wraz z gruzem spadła na dno
kanału. Zanim opadł pył, pierwsza grupa była już w pomieszczeniu na górze.
 Czysto  usłyszał głos w słuchawce.
Omar wspiął się po szczeblach przystawionej do wyrwy rozkładanej
drabinki. Za nim wchodzili kolejni bojownicy. Złapał rękę, którą podał mu
z góry jeden z jego ludzi, i podciągnął się na niej, pokonując w powietrzu
ostatnie pół metra.
W pomieszczeniu było ciemno i cicho. Powietrze wypełniał zapach
stęchlizny. Włączył noktowizor. W zielonkawym świetle dostrzegł, że
pomieszczenie, w którym się znajdują, nie ma okien i ma tylko jedne drzwi.
Podłoga była wyłożona terakotowymi płytkami, spomiędzy których
wystawały miedziane końcówki rur. Podobne wychodziły ze ścian, mniej
więcej na wysokości dorosłego mężczyzny.
Spojrzał w górę i właśnie wtedy zabłysła jedna z trzech lamp
umieszczonych w suficie. Jasne światło potężnych żarówek zalało
pomieszczenie, oślepiając go zupełnie. Zdarł noktowizor z głowy. Usłyszał
wokół głośny syk gazu wydobywającego się z rur pod dużym ciśnieniem.
W ustach poczuł dziwny smak, skóra twarzy pod kominiarką zaczęła go piec.
 To sarin!  wykrzyczał zachrypniętym głosem, wyciągając z pojemnika
kamizelki maskę przeciwgazową.
Zakrwawionymi oczami, przez zaparowane okulary maski, dostrzegł, jak
jego ludzie krzyczą z bólu i tarzają się po ziemi. Ci, którym gaz ze ściennych
rurek uderzył prosto w twarz, już się nie ruszali. Doczołgał się do dziury
w podłodze i przechylając ciało nad jej krawędzią, zanurkował w dół, lądując
głową w błocie. Nie miał siły wstać, każdy oddech powodował bolesne
pieczenie w płucach. Założoną przez niego maskę wypełniły wymiociny
zmieszane z krwią. Ujrzał dobiegające z drugiej strony kanału połyskujące
światła latarek  to musieli być ludzie Pana, mający za zadanie odciąć im
drogę powrotną. Zrozumiał, że pomieszczenie w łazni było pułapką, komorą
gazową przygotowaną specjalnie dla nich. Wiedział, że została mu minuta
życia, może dwie. W myślach wykrzyczał Allahu Akbar i wcisnął przycisk
detonatora.
Gorąca kula ognia pomknęła wzdłuż kanału, paląc niczym szmaciane
kukły uciekających ku jego wylotowi ludzi Pana. Energia wybuchu z głuchym
hukiem wydostała się na zewnątrz. Przy ujściu kanału i na lekko
pomarszczonej od wiatru tafli jeziorka dopalały się zwłoki ochroniarzy.
Pierwszy etap mieli za sobą. Tylko raz musieli się schować pomiędzy
drzewami, kiedy Socjo dojrzał konny patrol na przecince pomiędzy drugim
a trzecim rzędem ogrodzeń. Poczekali chwilę, aż jezdzcy się oddalą,
i ponownie ruszyli spokojnym, niezbyt forsownym biegiem.
Po przebyciu kolejnych paruset metrów skręcili z głównej drogi w leśną
ścieżkę. Była tak wąska, że musieli po niej biec gęsiego, jedno za drugim.
Według opisów zdjęć przesłanych przez zaprzyjaznionych Rosjan szlak ten
nazywał się  małpim pasem . To po nim chodzili ochroniarze, strzegąc
swych pracodawców, gdy ci spacerowali po alejce obok. Zcieżka była na tyle
oddalona od alejki, że goryle mogli bez przeszkód obserwować
ochranianych, nie słysząc treści ich rozmów.
Kolejnym punktem, który mieli osiągnąć w określonym czasie, było tak
zwane rondo. To tam krzyżowały się wszystkie cztery spacerowe dróżki. Tam
też mieli podzielić się na trzy grupy. Pierwszą, uderzeniową, mającą za
zadanie podłożyć ładunek, stanowił Sterben i Boom. Drugą, osłaniającą,
Yeonrin i Cathal. Socjo miał zabezpieczać tyły i pilnować, żeby Tasuilowi
i Yeo nikt nie wszedł na plecy.
Od ronda dzieliło ich niespełna trzydzieści metrów, kiedy od strony
jeziorka dobiegł ich głuchy odgłos eksplozji. Zatrzymali się i przykucnęli,
każde obserwując swój perymetr. Zrozumieli, że Omarowi coś poszło nie
tak. Odczekali dłuższą chwilę, ale nic więcej się nie wydarzyło. Nie było
żadnego wycia alarmu czy odgłosów wymiany ognia pomiędzy ochroną
a bojownikami.
 Jak nic weszli na minępułapkę  powiedział Boom.
 Omar jeszcze wczoraj twierdził, że kanały są czyste  rzekł Sterben.
 Jego ludzie sprawdzali je wielokrotnie.
 Wczoraj mogły być czyste, a dzisiaj już nie. Dzielni chłopcy Omara
poszli na pewniaka i wlezli w coś. W związku z rytuałem Pan pewnie
wzmocnił zabezpieczenia, obawiając się o bezpieczeństwo swoich gości.
 Wszystko jest możliwe, Boomie, ale dziwi mnie ten spokój po eksplozji.
Zobacz, jak gdyby nic się nie stało, a raczej jakby wiedziano, że ma się coś
stać  odparł Sterben.
 Musimy kontynuować  powiedział Cathal, patrząc na Aleksa.  Za [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.