[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzięki - powiedział. - Na długo zostajesz w mieście?
- Och, ach, nie. Ja, my właśnie wyjeżdżamy. Do Dallas. Z moim chłopakiem -
odpowiedziała niezbyt stanowczo Eve. Claire pomyślała, że słusznie, bo Ernie nie był
zły. A Eve była słodka, nawet jeśli nie zrobiła się akurat na Gotkę.
76
Ernie się skrzywił.
- Powinienem był się domyślić - stwierdził. - No cóż, niech ci dobrze służy to
auto. I czuj siÄ™ jak u siebie.
- Już się tak czuję - odpowiedziała poważnie i wyszli na parking.
Linda poszła prosto do swojego samochodu.
- Hej - krzyknął Shane. - A co ze śniadaniem? Mieliśmy ci...
- Nie trzeba - wsiadła do auta i przez otwarte okno
rzuciła. - Jadę zobaczyć się z szeryfem i dowiedzieć się, co się dzieje. Jeśli nie
spotkamy się przed waszym odjazdem, życzę wam bezpiecznej podróży. I dzięki za
ubarwienie tygodnia. Ha, właściwie to całego miesiąca.
- Nie, to my dziękujemy - odpowiedział Shane. - Masz
świetny motel.
Uśmiechnęła się do niego.
- Zawsze tak uważałam - stwierdziła. - To na razie.
Odjechała, strzelając żwirem spod kół i wzniecając kłęby kurzu. Ernie, który wyszedł
wraz z nimi przed biuro, westchnÄ…Å‚.
- Moja babcia, kierowca Formuły Pierwszej. Miłej podróży.
Podziękowali mu, wsiedli do karawanu i pojechali do motelu.
Ale tam nie dotarli. Kiedy minęli rogatki miasta i wjechali na niewielki pagórek,
Claire zauważyła przed nimi błyskające czerwone i niebieskie światła.
- Oho... - rzuciła.
Eve zahamowała i wymieniła z Shane'em spojrzenia.
- To przy motelu, prawda? SÄ… w motelu.
- Na to wygląda - stwierdził Shane. - Niedobrze.
- Tak myślisz? - Eve przygryzła wargę. - Dzwoń do Michaela.
- Może oni...
- Co? Akurat tam są i szukają kogoś innego? Dzwoń
do niego, Shane!
Shane wykręcił numer do Michaela, poczekał chwilę, po czym zamknął komórkę.
- Zajęte - rzucił. - Musimy się tam dostać.
- I co niby zrobić?
- Nie mam pojęcia! Chcesz, żeby twojego chłopaka
przerobili na słońcu na grzankę?
Na to pytanie Eve nie odpowiedziała. Z udręczoną miną bębniła palcami w
kierownicę, po czym rzuciła:
- Przepraszać będę pózniej.
Wdepnęła gaz do dechy i karawan zaczął przyspieszać, zjeżdżając z górki. Minął
motel, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość.
Jeden z radiowozów - na parkingu były dwa - wycofał się i ruszył za nimi w pościg.
Eve nie zwalniała. Znów przycisnęła gaz.
- Eve, co ty, u licha, robisz? Przecież nie uciekniemy im
w karawanie, i to pośrodku pustyni!
77
- Nie zamierzam - odkrzyknęła. - Claire, obserwuj, co
tam siÄ™ dzieje. Powiedz mi, gdy drugi samochód też za na¬
mi ruszy.
Po kilku chwilach Claire zobaczyła, że pojawił się za nimi drugi komplet czerwonych
i niebieskich świateł.
- Oba za nami jadą - krzyknęła. - I jak ma nam to właściwie pomóc?
- Wyślij esemes do Michaela. - Eve zwróciła się do
Shane'a. - Napisz mu, że droga wolna i ma się stamtąd zabierać.
- A co z Oliverem?
- Michael jest zbyt grzecznym chłopcem, żeby mu tego
nie przekazać. Nie bój nic.
Shane szybko napisał wiadomość.
- To nie zmienia faktu, że jest raczę] słonecznie.
- Oliver jest starszy - wtrąciła Claire. - Może przebywać na słońcu znacznie
dłużej niż Michael. Może uda mu
się odciągnąć policję albo coś?
- To już ich sprawa - odpowiedziała Eve. - Muszę tylko
jak najdłużej jechać. Im bardziej wkurzymy tych ludzi, tym
większe szansę na ucieczkę mają Michael i Oliver.
Kiedy radiowozy się rozpędziły, szybko okazało się, że karawan Eve rzeczywiście nie
był stworzony do wyścigów. Dwa kilometry dalej zostali wyprzedzeni, a po
kolejnych dwóch otoczeni.
Eve w końcu się poddała, zdjęła nogę z gazu i zaczęła hamować.
- Dobra, umawiamy się tak - stwierdził Shane. - Ręce
na kierownicy i zachowuj się grzecznie. Po prostu spanikowałaś. Mówiliśmy ci,
żebyÅ› siÄ™ zatrzymaÅ‚a, ale ciebie kom¬
pletnie zablokowało, dobra?
- To nie pomoże.
- Owszem, jeśli będziesz grać słodką idiotkę. Postaraj
się Eve. Już i tak mamy dość problemów.
Dalszy ciąg był jak żywcem wyjęty z programu w reality show. Policja kazała im
wyjść z wozu i nim Claire się obejrzała, została pchnięta na samochód i maskę. To
było upokarzające. Eve zaczęła płakać - czy grała, trudno było powiedzieć. Eve
płakała z błahszych powodów. Shane odpowiadał na pytania spokojnym,
opanowanym głosem, ale on sporo czasu spędzał na potyczkach z policją w
Morganville. Dla Claire było to niejako nowe doświadczenie i raczej nie-zbyt
przyjemne. Nią, jak sądziła, zajął się zastępca. Był wysoki i szczupły, w zle
dopasowanym mundurze i zdawał się zdenerwowany, szczególnie, gdy zakuwał ją w
kajdanki.
- Hej - rzucił Shane, gdy skuwano mu ręce za plecami. - Hej, proszę jej nie
robić krzywdy. To nie jej wina!
- Nikt nikomu nie robi tu krzywdy - odezwał się szeryf,
78
którego poznali poprzedniej nocy. - No dobra, uspokójmy się. A teraz nazwiska. Ty?
- wskazał Claire.
- Claire Danvers. -No i jakiekolwiek szansę na dostanie się na MIT przepadły.
Zrobią jej zdjęcie policyjne, które wyląduje na pewno na Facebooku. Ludzie będą się
z niej nabijać. Będzie zupełnie jak w liceum. Tylko milion razy gorzej.
- Adres?
Podała mu adres w Morganville, na Lot Street. Nie wiedziała, co zrobią inni. Może
należało skłamać, wymyślić coś. Ale nie śmiała spróbować. Jak powiedział Shane,
mieli już dość problemów.
Eve podała swoje nazwisko drżącym głosem. Ostatni odpowiadał Shane. Oboje
podali adres Domu Glassów.
- Czyli co? Mieszkacie razem? - zapytał szeryf.
A gdzie ten blondyn, co był z wami wczoraj?
- Ja... - Eve przygryzła wargę i zamknęła oczy. -
Pokłóciliśmy się. Bardzo. On... wyjechał.
- A niby jak? Skoro wasz samochód siÄ™ dopala na tam¬
tym parkingu i raczej nie nadaje się do jazdy? Tędy nie jeżdżą żadne autobusy, moja
panno.
- Złapał stopa. Ciężarówkę. Nie wiem jaką. Słyszałam ją tylko.
- Ciężarówkę... - powtórzył szeryf. - Aha. Czyli raczej
nie został w motelu Lindy, zamknięty w pokoju?
- Nie, proszÄ™ pana.
To, pomyślała Claire, może nawet okazać się prawdą, bo jeśli akcja Eve zadziałała,
to Michael i Oliver powinni już być gdzie indziej. Ale gdzie, to już inna historia.
- No dobra, zaczekamy na powrót Lindy. A potem
otworzymy drzwi i zobaczymy, co jest grane. Może być?
- Tak, proszę pana - odpowiedziała Eve. - A czemu kajdanki?
- Bo wasza trójka to, moim zdaniem, trzy niezłe ziółka. Najpierw nabroiliście
wczoraj w nocy, potem dostałem
raport, że wasz samochód został zniszczony przez tych
samych ludzi, którzy mówili, że im groziliście, a rano okazuje się, że mam tu jednego
trupa i dwóch zaginionych. Zabitego znaleziono jakiś kilometr od waszego motelu.
- Ja... - Eve zamarła. - Ehm... co?
- Morderstwo - powtórzył szeryf, wolno i dobitnie. -
I wy ostatni widzieliście ich żywych.
79
Rozdział 7
Przez długi, długi czas wszyscy milczeli, aż w końcu odezwał się Shane:
- Chyba nie sÄ…dzicie...
- Starczy, chłopcze. Nie chcę tutaj żadnych błędów
w procedurze. - Szeryf odchrząknął i wyrecytował coś
0 prawach i zachowywaniu milczenia. Claire nic z tego nie
rozumiała. Było jej niedobrze i słabo.
Była aresztowana.
Była aresztowana za morderstwo.
Eve ogarnął niepohamowany atak płaczu, ale Claire nie mogła jej pomóc. Sobie też
nie.
Shane był zaskakująco milczący, kiedy pakowali go na tylne siedzenie radiowozu, a
potem dosadzali tam Claire i Eve. Szeryf nachylił się do nich, nim zamknął drzwi.
Wyglądał teraz prawie miło. Ale to nie poprawiło samopoczucia Claire.
- Mój zastępca odwiezie wasz... hm... pojazd z powrotem do miasta. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
- Dzięki - powiedział. - Na długo zostajesz w mieście?
- Och, ach, nie. Ja, my właśnie wyjeżdżamy. Do Dallas. Z moim chłopakiem -
odpowiedziała niezbyt stanowczo Eve. Claire pomyślała, że słusznie, bo Ernie nie był
zły. A Eve była słodka, nawet jeśli nie zrobiła się akurat na Gotkę.
76
Ernie się skrzywił.
- Powinienem był się domyślić - stwierdził. - No cóż, niech ci dobrze służy to
auto. I czuj siÄ™ jak u siebie.
- Już się tak czuję - odpowiedziała poważnie i wyszli na parking.
Linda poszła prosto do swojego samochodu.
- Hej - krzyknął Shane. - A co ze śniadaniem? Mieliśmy ci...
- Nie trzeba - wsiadła do auta i przez otwarte okno
rzuciła. - Jadę zobaczyć się z szeryfem i dowiedzieć się, co się dzieje. Jeśli nie
spotkamy się przed waszym odjazdem, życzę wam bezpiecznej podróży. I dzięki za
ubarwienie tygodnia. Ha, właściwie to całego miesiąca.
- Nie, to my dziękujemy - odpowiedział Shane. - Masz
świetny motel.
Uśmiechnęła się do niego.
- Zawsze tak uważałam - stwierdziła. - To na razie.
Odjechała, strzelając żwirem spod kół i wzniecając kłęby kurzu. Ernie, który wyszedł
wraz z nimi przed biuro, westchnÄ…Å‚.
- Moja babcia, kierowca Formuły Pierwszej. Miłej podróży.
Podziękowali mu, wsiedli do karawanu i pojechali do motelu.
Ale tam nie dotarli. Kiedy minęli rogatki miasta i wjechali na niewielki pagórek,
Claire zauważyła przed nimi błyskające czerwone i niebieskie światła.
- Oho... - rzuciła.
Eve zahamowała i wymieniła z Shane'em spojrzenia.
- To przy motelu, prawda? SÄ… w motelu.
- Na to wygląda - stwierdził Shane. - Niedobrze.
- Tak myślisz? - Eve przygryzła wargę. - Dzwoń do Michaela.
- Może oni...
- Co? Akurat tam są i szukają kogoś innego? Dzwoń
do niego, Shane!
Shane wykręcił numer do Michaela, poczekał chwilę, po czym zamknął komórkę.
- Zajęte - rzucił. - Musimy się tam dostać.
- I co niby zrobić?
- Nie mam pojęcia! Chcesz, żeby twojego chłopaka
przerobili na słońcu na grzankę?
Na to pytanie Eve nie odpowiedziała. Z udręczoną miną bębniła palcami w
kierownicę, po czym rzuciła:
- Przepraszać będę pózniej.
Wdepnęła gaz do dechy i karawan zaczął przyspieszać, zjeżdżając z górki. Minął
motel, zdecydowanie przekraczając dozwoloną prędkość.
Jeden z radiowozów - na parkingu były dwa - wycofał się i ruszył za nimi w pościg.
Eve nie zwalniała. Znów przycisnęła gaz.
- Eve, co ty, u licha, robisz? Przecież nie uciekniemy im
w karawanie, i to pośrodku pustyni!
77
- Nie zamierzam - odkrzyknęła. - Claire, obserwuj, co
tam siÄ™ dzieje. Powiedz mi, gdy drugi samochód też za na¬
mi ruszy.
Po kilku chwilach Claire zobaczyła, że pojawił się za nimi drugi komplet czerwonych
i niebieskich świateł.
- Oba za nami jadą - krzyknęła. - I jak ma nam to właściwie pomóc?
- Wyślij esemes do Michaela. - Eve zwróciła się do
Shane'a. - Napisz mu, że droga wolna i ma się stamtąd zabierać.
- A co z Oliverem?
- Michael jest zbyt grzecznym chłopcem, żeby mu tego
nie przekazać. Nie bój nic.
Shane szybko napisał wiadomość.
- To nie zmienia faktu, że jest raczę] słonecznie.
- Oliver jest starszy - wtrąciła Claire. - Może przebywać na słońcu znacznie
dłużej niż Michael. Może uda mu
się odciągnąć policję albo coś?
- To już ich sprawa - odpowiedziała Eve. - Muszę tylko
jak najdłużej jechać. Im bardziej wkurzymy tych ludzi, tym
większe szansę na ucieczkę mają Michael i Oliver.
Kiedy radiowozy się rozpędziły, szybko okazało się, że karawan Eve rzeczywiście nie
był stworzony do wyścigów. Dwa kilometry dalej zostali wyprzedzeni, a po
kolejnych dwóch otoczeni.
Eve w końcu się poddała, zdjęła nogę z gazu i zaczęła hamować.
- Dobra, umawiamy się tak - stwierdził Shane. - Ręce
na kierownicy i zachowuj się grzecznie. Po prostu spanikowałaś. Mówiliśmy ci,
żebyÅ› siÄ™ zatrzymaÅ‚a, ale ciebie kom¬
pletnie zablokowało, dobra?
- To nie pomoże.
- Owszem, jeśli będziesz grać słodką idiotkę. Postaraj
się Eve. Już i tak mamy dość problemów.
Dalszy ciąg był jak żywcem wyjęty z programu w reality show. Policja kazała im
wyjść z wozu i nim Claire się obejrzała, została pchnięta na samochód i maskę. To
było upokarzające. Eve zaczęła płakać - czy grała, trudno było powiedzieć. Eve
płakała z błahszych powodów. Shane odpowiadał na pytania spokojnym,
opanowanym głosem, ale on sporo czasu spędzał na potyczkach z policją w
Morganville. Dla Claire było to niejako nowe doświadczenie i raczej nie-zbyt
przyjemne. Nią, jak sądziła, zajął się zastępca. Był wysoki i szczupły, w zle
dopasowanym mundurze i zdawał się zdenerwowany, szczególnie, gdy zakuwał ją w
kajdanki.
- Hej - rzucił Shane, gdy skuwano mu ręce za plecami. - Hej, proszę jej nie
robić krzywdy. To nie jej wina!
- Nikt nikomu nie robi tu krzywdy - odezwał się szeryf,
78
którego poznali poprzedniej nocy. - No dobra, uspokójmy się. A teraz nazwiska. Ty?
- wskazał Claire.
- Claire Danvers. -No i jakiekolwiek szansę na dostanie się na MIT przepadły.
Zrobią jej zdjęcie policyjne, które wyląduje na pewno na Facebooku. Ludzie będą się
z niej nabijać. Będzie zupełnie jak w liceum. Tylko milion razy gorzej.
- Adres?
Podała mu adres w Morganville, na Lot Street. Nie wiedziała, co zrobią inni. Może
należało skłamać, wymyślić coś. Ale nie śmiała spróbować. Jak powiedział Shane,
mieli już dość problemów.
Eve podała swoje nazwisko drżącym głosem. Ostatni odpowiadał Shane. Oboje
podali adres Domu Glassów.
- Czyli co? Mieszkacie razem? - zapytał szeryf.
A gdzie ten blondyn, co był z wami wczoraj?
- Ja... - Eve przygryzła wargę i zamknęła oczy. -
Pokłóciliśmy się. Bardzo. On... wyjechał.
- A niby jak? Skoro wasz samochód siÄ™ dopala na tam¬
tym parkingu i raczej nie nadaje się do jazdy? Tędy nie jeżdżą żadne autobusy, moja
panno.
- Złapał stopa. Ciężarówkę. Nie wiem jaką. Słyszałam ją tylko.
- Ciężarówkę... - powtórzył szeryf. - Aha. Czyli raczej
nie został w motelu Lindy, zamknięty w pokoju?
- Nie, proszÄ™ pana.
To, pomyślała Claire, może nawet okazać się prawdą, bo jeśli akcja Eve zadziałała,
to Michael i Oliver powinni już być gdzie indziej. Ale gdzie, to już inna historia.
- No dobra, zaczekamy na powrót Lindy. A potem
otworzymy drzwi i zobaczymy, co jest grane. Może być?
- Tak, proszę pana - odpowiedziała Eve. - A czemu kajdanki?
- Bo wasza trójka to, moim zdaniem, trzy niezłe ziółka. Najpierw nabroiliście
wczoraj w nocy, potem dostałem
raport, że wasz samochód został zniszczony przez tych
samych ludzi, którzy mówili, że im groziliście, a rano okazuje się, że mam tu jednego
trupa i dwóch zaginionych. Zabitego znaleziono jakiś kilometr od waszego motelu.
- Ja... - Eve zamarła. - Ehm... co?
- Morderstwo - powtórzył szeryf, wolno i dobitnie. -
I wy ostatni widzieliście ich żywych.
79
Rozdział 7
Przez długi, długi czas wszyscy milczeli, aż w końcu odezwał się Shane:
- Chyba nie sÄ…dzicie...
- Starczy, chłopcze. Nie chcę tutaj żadnych błędów
w procedurze. - Szeryf odchrząknął i wyrecytował coś
0 prawach i zachowywaniu milczenia. Claire nic z tego nie
rozumiała. Było jej niedobrze i słabo.
Była aresztowana.
Była aresztowana za morderstwo.
Eve ogarnął niepohamowany atak płaczu, ale Claire nie mogła jej pomóc. Sobie też
nie.
Shane był zaskakująco milczący, kiedy pakowali go na tylne siedzenie radiowozu, a
potem dosadzali tam Claire i Eve. Szeryf nachylił się do nich, nim zamknął drzwi.
Wyglądał teraz prawie miło. Ale to nie poprawiło samopoczucia Claire.
- Mój zastępca odwiezie wasz... hm... pojazd z powrotem do miasta. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ]