[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głaskał zabiedzone, owinięte w koc stworzonko, które ufnie ułożyło mu się na kolanach.
Parę łyków wody pomogło mu wyraznie, a aspirant wyciągnął jeszcze z kieszeni tabliczkę
czekolady i połamał ją na drobne kawałeczki. Doffen nie odmówił.
Pies na pewno wyjdzie z tego.
Ale Agnes...?
Biedna, nieszczęsna istota, pomyślał Rikard, spoglądając na nieprzytomną kobietę, leżącą
bez sił na ławeczce. Tak strasznie wychudzona, podstarzała i samotna, najpewniej niewiele
szczęścia zaznała w życiu. Czy umrze teraz, nie odzyskując przytomności? Czy ostatnim jej
doświadczeniem będzie samotność, poczucie, że wszyscy ją opuścili na małym szkierze?
Boże, jak Ty właściwie rządzisz tym światem? Dlaczego tak często zapominasz o tych,
którzy nie uczynili nic złego? O tych, którzy być może przez całe życie modlili się do Ciebie,
wierzyli w Ciebie, u Ciebie szukali pociechy, kiedy już życie stało się zbyt trudne do
zniesienia?
Wielką zagadką było, jak ci, którzy doznali tyle zła, mogli dalej wierzyć w tego Boga, który
nie pozwalał, by choć jeden wróbel padł na ziemię bez jego wiedzy!
Kiedy mijali przystań promową w okolicy Svinesund, zmarznięci, przewiani do szpiku kości,
Agnes wystraszona otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła, niczego nie rozumiejąc.
Rikard pochylił się nad nią i powiedział, starając się nadać swemu głosowi możliwie jak
najbardziej przyjazny ton:
- Już niedługo będzie pani w bezpiecznym, ciepłym miejscu, panno Johansen. Znalezliśmy
panią na wyspie, pojedziemy do szpitala w Halden...
Bardzo po kobiecemu szepnęła właściwie tylko do siebie:
- Ach, nie zmieniłam bielizny!
- W szpitalu na pewno to zrozumieją. Proszę napić się trochę wody, o, tak!
Oprzytomniała trochę.
- Doffen? - spytała ze strachem i próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.
125
- Doffen miewa się dobrze. Dostał wody i podniósł nogę przy łodzi na brzegu, a w tej chwili
leży na kolanach u policjanta i zajada czekoladę.
Agnes zamknęła oczy.
- O, to dobrze! Teraz wszystko będzie dobrze. Byle tylko Olava się nie gniewała...
Znów straciła przytomność. Rikard patrzył na nią zakłopotany. Olavy przecież już nie było.
Czy dla tej słabej, chorej kobiety będzie to tragedia czy też ulga?
Prawdopodobnie i to, i to.
Póznym wieczorem, kiedy łódz wreszcie zawinęła do portu w Halden, Rikard pomyślał: Oto
wiadomość dla wszystkich, którzy tak się jej bali. Już ją mamy. Jest po prostu samotną,
nieszczęśliwą kobietą i w miejscu, w którym przebywała, nie dokonała zniszczeń. Możecie
odetchnąć z ulgą i wypełznąć z nor, w których się ukryliście. Zmierć nie krąży już po waszym
mieście.
Chociaż co on o tym wiedział? Upłynęło dwanaście dni od czasu, gdy w zamarzniętej łodzi
znaleziono chorego na ospę Willy'ego Matteusa. Kończył się okres wylęgania choroby,
trwający od jedenastu do siedemnastu dni. Teraz dopiero się okaże, ilu naprawdę jest
zarażonych. Nikt nie wiedział, czy zdołali odnalezć wszystkich, z którymi zetknął się Willy
Matteus po przybyciu do Norwegii. Owszem, dość dokładnie prześledzili drogę, jaką przebył,
ale nie wszystko było jasne. Co się z nim, na przykład, działo od chwili, gdy zszedł na ląd w
Svinesund, do spotkania z Sommerami? Mógł z kimś rozmawiać, choć to raczej mało
prawdopodobne. A między rozstaniem z Sommerami do rozmowy z Ingrid? Albo po tym, jak
Kalle wysadził go niedaleko portu w Halden, do przyjścia Agnes i Vinnie, które pomogły mu
wsiąść do łodzi? Przez parę chwil był sam. Co się wówczas wydarzyło?
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie wydarzyło się nic.
W szpitalu z powodu tak ogromnego zagęszczenia zapanowała niemal panika. W końcu
trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dłużej tak nie da rady. Nie było
możliwości, by zająć się sześćdziesięcioma trzema nowymi osobami podejrzanymi o
zarażenie ospą, zarówno ze względu na brak miejsca, jak i wytrzymałość personelu.
Większość więc uczniów pastora Pruncka przeniesiono do Sarpsborg i Fredrikstad. Zostało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
głaskał zabiedzone, owinięte w koc stworzonko, które ufnie ułożyło mu się na kolanach.
Parę łyków wody pomogło mu wyraznie, a aspirant wyciągnął jeszcze z kieszeni tabliczkę
czekolady i połamał ją na drobne kawałeczki. Doffen nie odmówił.
Pies na pewno wyjdzie z tego.
Ale Agnes...?
Biedna, nieszczęsna istota, pomyślał Rikard, spoglądając na nieprzytomną kobietę, leżącą
bez sił na ławeczce. Tak strasznie wychudzona, podstarzała i samotna, najpewniej niewiele
szczęścia zaznała w życiu. Czy umrze teraz, nie odzyskując przytomności? Czy ostatnim jej
doświadczeniem będzie samotność, poczucie, że wszyscy ją opuścili na małym szkierze?
Boże, jak Ty właściwie rządzisz tym światem? Dlaczego tak często zapominasz o tych,
którzy nie uczynili nic złego? O tych, którzy być może przez całe życie modlili się do Ciebie,
wierzyli w Ciebie, u Ciebie szukali pociechy, kiedy już życie stało się zbyt trudne do
zniesienia?
Wielką zagadką było, jak ci, którzy doznali tyle zła, mogli dalej wierzyć w tego Boga, który
nie pozwalał, by choć jeden wróbel padł na ziemię bez jego wiedzy!
Kiedy mijali przystań promową w okolicy Svinesund, zmarznięci, przewiani do szpiku kości,
Agnes wystraszona otworzyła oczy. Rozejrzała się dokoła, niczego nie rozumiejąc.
Rikard pochylił się nad nią i powiedział, starając się nadać swemu głosowi możliwie jak
najbardziej przyjazny ton:
- Już niedługo będzie pani w bezpiecznym, ciepłym miejscu, panno Johansen. Znalezliśmy
panią na wyspie, pojedziemy do szpitala w Halden...
Bardzo po kobiecemu szepnęła właściwie tylko do siebie:
- Ach, nie zmieniłam bielizny!
- W szpitalu na pewno to zrozumieją. Proszę napić się trochę wody, o, tak!
Oprzytomniała trochę.
- Doffen? - spytała ze strachem i próbowała się podnieść, ale nie starczyło jej sił.
125
- Doffen miewa się dobrze. Dostał wody i podniósł nogę przy łodzi na brzegu, a w tej chwili
leży na kolanach u policjanta i zajada czekoladę.
Agnes zamknęła oczy.
- O, to dobrze! Teraz wszystko będzie dobrze. Byle tylko Olava się nie gniewała...
Znów straciła przytomność. Rikard patrzył na nią zakłopotany. Olavy przecież już nie było.
Czy dla tej słabej, chorej kobiety będzie to tragedia czy też ulga?
Prawdopodobnie i to, i to.
Póznym wieczorem, kiedy łódz wreszcie zawinęła do portu w Halden, Rikard pomyślał: Oto
wiadomość dla wszystkich, którzy tak się jej bali. Już ją mamy. Jest po prostu samotną,
nieszczęśliwą kobietą i w miejscu, w którym przebywała, nie dokonała zniszczeń. Możecie
odetchnąć z ulgą i wypełznąć z nor, w których się ukryliście. Zmierć nie krąży już po waszym
mieście.
Chociaż co on o tym wiedział? Upłynęło dwanaście dni od czasu, gdy w zamarzniętej łodzi
znaleziono chorego na ospę Willy'ego Matteusa. Kończył się okres wylęgania choroby,
trwający od jedenastu do siedemnastu dni. Teraz dopiero się okaże, ilu naprawdę jest
zarażonych. Nikt nie wiedział, czy zdołali odnalezć wszystkich, z którymi zetknął się Willy
Matteus po przybyciu do Norwegii. Owszem, dość dokładnie prześledzili drogę, jaką przebył,
ale nie wszystko było jasne. Co się z nim, na przykład, działo od chwili, gdy zszedł na ląd w
Svinesund, do spotkania z Sommerami? Mógł z kimś rozmawiać, choć to raczej mało
prawdopodobne. A między rozstaniem z Sommerami do rozmowy z Ingrid? Albo po tym, jak
Kalle wysadził go niedaleko portu w Halden, do przyjścia Agnes i Vinnie, które pomogły mu
wsiąść do łodzi? Przez parę chwil był sam. Co się wówczas wydarzyło?
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie wydarzyło się nic.
W szpitalu z powodu tak ogromnego zagęszczenia zapanowała niemal panika. W końcu
trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy i przyznać, że dłużej tak nie da rady. Nie było
możliwości, by zająć się sześćdziesięcioma trzema nowymi osobami podejrzanymi o
zarażenie ospą, zarówno ze względu na brak miejsca, jak i wytrzymałość personelu.
Większość więc uczniów pastora Pruncka przeniesiono do Sarpsborg i Fredrikstad. Zostało [ Pobierz całość w formacie PDF ]