[ Pobierz całość w formacie PDF ]

złociła tak, że wydawała się migotliwą od klejnotów statuetką siebie samej. Mullerowi
61
pamiętającemu ją nagą i mokrą, gdy wychodziła z kryształowego jeziora, nie podoba-
ły się te zmiany. Wątpił, czy ich dokonała na jego cześć  to przecież Boardman lubi
mieć kobiety wspaniale efektowne. Prawdopodobnie ci dwoje sypiali ze sobą w czasie
jego nieobecności. Byłby zdumiony, a nawet trochę wstrząśnięty, gdyby dowiedział się,
że nic ich nie łączy.
Boardman ujął Mullera za przegub ręki, ale jego uścisk po paru sekundach osłabł.
W sposób wręcz niewiarygodny ręka osunęła się Boardmanowi, zanim Muller zdążył
odwzajemnić to powitanie.
 Jak to miło widzieć cię znowu, Dick  powiedział Boardman bez przekonania
i cofnął się o dwa kroki. Policzki mu obwisły jak gdyby pod wpływem wielkiej siły przy-
ciągania.
Marta weszła między nich i przytuliła się do Mullera. Muller wziął ją w objęcia,
głaszcząc jej plecy aż po szczupłe pośladki. Nie pocałował jej. Oczy, gdy spojrzał w nie,
miała pełne blasku i oszołomiły go odbijające się w jej zrenicach obrazy. Rozdęła noz-
drza. Poczuł, że mięśnie jej twardnieją pod delikatną skórą. Usiłowała mu się wyrwać.
 Dick  szepnęła.  Modliłam się za ciebie co noc. Nawet nie wiesz, jak za tobą
tęskniłam.  Szamotała się coraz gwałtowniej. Przesuwając ręce na jej biodra, namięt-
nie przygarnął ją do siebie. Nogi jej zadrżały i aż zląkł się, że upadnie, jeżeli ją wypuści
z objęć.
Odwróciła głowę. Przytulił policzek do jej aksamitnego ucha.
 Dick  wymamrotała.  Tak mi dziwnie... Z tej radości, że cię widzę, wszystko
się poplątało... puść mnie, Dick. Niedobrze mi...
Tak, tak. Oczywiście. Puścił ją.
Boardman zdenerwowany ocierał pot z twarzy, zażywał jakiś uspokajający lek, wier-
cił się, spacerował. Muller nigdy dotąd nie widział go w takim stanie.
 A gdybyście tak spędzili jakiś czas we dwoje, co?  zaproponował Boardman
głosem o pół oktawy za wysokim.  Ta pogoda niedobrze na mnie wpływa, Dick.
Porozmawiam z tobą jutro. Twoje mieszkanie już jest załatwione.
I uciekł. Teraz Muller poczuł, że ogarnia go panika.
 Dokąd pojedziemy?  spytał.
 Kokony transportowe są przed halą. Dostaniemy pokój w Gospodzie Portowej.
Gdzie twój bagaż?
 Jeszcze na statku  odpowiedział Muller.  Może poczekać.
Marta przygryzła kącik dolnej wargi. Wziął ją za rękę i z hali portu międzyplanetar-
nego wyjechali ruchomym chodnikiem tam, gdzie parkowały kokony. Prędzej, pona-
glał Martę w myśli, powiedz mi, że zle się czujesz. No, proszę, powiedz, że w ciągu tych
ostatnich dziesięciu minut zapadłaś na jakąś tajemniczą chorobę.
 Dlaczego obcięłaś włosy?  zapytał.
62
 Czyż nie wolno kobiecie? Nie podobam ci się z krótkimi włosami?
 Nie zanadto.  Wsiedli do kokona.  Były dłuższe, bardziej niebieskie, były jak
morze w burzliwy dzień.
Kokon oderwał się od ziemi cały w powodzi rtęci. Marta trzymała się z daleka od
Mullera, zgarbiona przy drzwiczkach.
 I ten makijaż także  powiedział Muller.  Przepraszam cię, Marta. Wolałbym,
żeby mi się to podobało.
 Starałam się upiększyć dla ciebie.
 Dlaczego przygryzasz usta?
 Co robię?
 Nic. Jesteśmy na miejscu. Pokój już zarezerwowany?
 Tak, na twoje nazwisko.
Weszli. Nacisnął tabliczkę rejestracyjną. Błysnęła zielenią i wtedy ruszyli do windy.
Gospoda zaczynała się na piątym poziomie poniżej portu międzyplanetarnego. Zjechali
na pięćdziesiąty poziom, prawie najniższy. Trudno było wybrać lepiej, pomyślał Muller.
Pewnie apartamenty dla nowożeńców. Wkroczyli do zarezerwowanej dla nich sypial-
ni z kalejdoskopowymi draperiami i szerokim łóżkiem wyposażonym we wszelkie ak-
cesoria. Oświetlenie było dyskretnie przymglone. Muller przypomniał sobie, jak mu-
siał się zadowalać kobietonami, i poczuł teraz tętnienie w dole brzucha. Marcie nie po-
trzebował mówić o tym. Mijając go weszła do sąsiedniego pokoju i pozostała tam do-
syć długo. Rozebrał się.
Wróciła naga. Wymyślnego makijażu już nie było i włosy miała znowu błękitne.
 Jak morze  powiedziała.  Szkoda tylko, że nie mogę ich szybko zapuścić. Ten
pokój damski nie jest do tego zaprogramowany.
 I tak wyglądasz o wiele lepiej  stwierdził. Stała w odległości dziesięciu metrów
od niego, odwrócona bokiem, i widział kontury jej kształtów: małych, sterczących pier-
si, chłopięcych pośladków, hakowatych bioder.
 Hydranowie  powiedział  są albo pięciorga płci, albo w ogóle bezpłciowi. Nie
mam co do tego pewności. To świadczy o stopniu, w jakim ich zdołałem poznać. Jednak
wydaje mi się, że jakkolwiek oni to robią, ludzie zaznają więcej rozkoszy. Dlaczego sto-
isz tam, Marta?
Podeszła milcząc. Oplótł jedną ręką jej ramiona, a w drugą wtulił jej krągłą pierś.
Dawniej, gdy to robił, czuł, jak pod jego dłonią brodawka twardnieje pożądaniem. Teraz
nie. Marta drżała trochę, niczym spłoszona klacz. Dotknął ustami jej ust, ale wargi mia-
ła suche, napięte, wrogie. Pogładził palcami pięknie zarysowaną linię jej szczęki, a ona
wyraznie się wzdrygnęła. Usiadł z nią na łóżku. Spróbowała go pogłaskać prawie mimo
woli.
Zobaczył w jej oczach cierpienie.
63
Odsunęła się od niego i nagle opadła na wznak na poduszkę. Widział jej twarz wy-
krzywioną w ukrywanej z trudem udręce. Po chwili ujęła go za obie dłonie i pociągnę-
ła ku sobie. Podniosła kolana, rozwarła uda.
 Wez mnie, Dick  powiedziała teatralnie.  Zaraz!
 Tak ci się śpieszy? Dlaczego?
Usiłowała go zagarnąć na siebie, w siebie. Nie chciał w ten sposób. Wyzwolił się
i usiadł. Była karmazynowa aż po ramiona i łzy lśniły jej na policzkach. Wiedział już
tyle, ile potrzebował wiedzieć, ale musiał zapytać.
 Powiedz mi, co jest nie w porządku, Marta.
 Nie wiem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.