[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie, ale wystarczy zadzwonić do Instytutu Weterynarii.
- Zadzwonimy pózniej z komisariatu.
Przewracali jeszcze kartkę za kartką, nie znalezli jednak niczego ciekawego.
W kilka minut pózniej byli już w Mark.
- Jestem tak głodna, że wprost nie potrafię myśleć - szepnęła Maya w samochodzie do
Simona.
Komisarz usłyszał jej słowa.
- Zaraz każę przynieść coś do jedzenia z kawiarni na rogu. Chodzmy.
Weszli do komisariatu i skierowali się od razu do gabinetu komisarza, który
natychmiast sięgnął po książkę telefoniczną Oslo.
Po wielu nieudanych próbach zastali wreszcie patologa w domu.
Podczas gdy policjant wyjaśniał przez telefon, w jakiej sprawie dzwoni, Maya i Simon
siedzieli cicho i przysłuchiwali się rozmowie.
- Dwa lata temu, pierwszego lipca, zadzwonił do pana weterynarz z Mark o nazwisku
Grandseter...
Wszyscy troje czekali niecierpliwie, lekarz zaś szukał prawdopodobnie w swoim
archiwum lub kartotece. Po chwili po skoncentrowanej twarzy komisarza można było poznać,
że znowu przysłuchuje się swojemu rozmówcy.
- Tak. Zgadza się. Przypomina pan sobie? Czy Grandseter wspomniał może, kogo to
dotyczyło? Chodziło o dużą stadninę w okolicy Mark.... stadninę Svendsena? Dziękuję. Teraz
mamy już jasność. Nie, nie miał możliwości, by to gdziekolwiek zgłosić. Został
zamordowany. Tak, niestety. Dziękuję panu za pomoc. Okazała się bezcenna.
Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Mai i Simona, siedzących na fotelach dla gości.
- Doping - powiedział krótko. Svendsenowie podawali swoim koniom przed każdą
gonitwą środki dopingujące, a weterynarz Grandseter to odkrył. Naiwny, poinformował
Svendsena o próbkach, które wysłał do patologa. I w ten sposób wydał na siebie wyrok.
- Znowu Svendsen - westchnął ciężko Simon. - Wszystkie drogi prowadzą do niego.
- Jedziemy tam - zdecydował komisarz. - Zwołam tylko ludzi.
- Czy ja mogłabym... zostać? - spytała Maya przytłumionym głosem. - Na dziś mam
już dość widoku Gitte.
Simon zawahał się przez chwilę.
- Ale gdzie się podziejesz? Chyba nie zamierzasz jechać z powrotem na Kyrkudden?
- Na pewno nie. Czy nie mogłabym poczekać tutaj? Trudno o bezpieczniejsze miejsce.
Simon i komisarz nie chcieli sprzeciwiać się jej woli, ponieważ wyglądała
rzeczywiście na bardzo wyczerpaną. Odetchnęła z ulgą. Czuła się słaba i zupełnie
roztrzęsiona po przeżyciach ostatnich godzin. Wskazano jej miejsce w paskudnej policyjnej
stołówce. O tej porze dnia było w niej oczywiście pusto.
Usiadła ciężko przy stole i spojrzała na swe dłonie, które drżały jak u staruszki.
Niezdolna myśleć o niczym, po prostu poddała się zmęczeniu. Oparła ręce na blacie i
położyła na nich głowę.
Było jej tak dobrze. Niewysłowienie dobrze. Ostatnia noc nie przyniosła jej wiele snu.
Mając Simona obok siebie, Maya najzwyczajniej w świecie nie potrafiła zasnąć. W
poprzednie noce zaś też nie wypoczęła, nękana koszmarami po niepojętych wydarzeniach
minionych dni.
Teraz organizm Mai odmówił wreszcie posłuszeństwa, pozwalając jej zapaść w
głęboki sen.
Tak zastali ją komisarz i Simon po powrocie z posiadłości Svendsena.
Na ich widok Maya natychmiast oprzytomniała. Po chwili do jej uszu dobiegł mocny
męski głos, wykrzykujący z oburzeniem:
- Zabieraj te swoje brudne łapy, ty świnio! Nie dam się wsadzić do więzienia, ani siłą,
ani podstępem. Chcę rozmawiać z moim adwokatem.
Tuż potem rozległ się histeryczny głos Gitte:
- Chyba oszaleliście! Pojmijcie wreszcie, że nas nie można aresztować!
I znowu krzyk Svendsena:
- Mam wpływowych przyjaciół, jeszcze mnie popamiętacie!
Oba głosy oddalały się coraz bardziej w długim korytarzu.
Simon stał obok Mai, głaszcząc ją po twarzy.
- Przespałaś się trochę? To dobrze. Już wszystko za nami - powiedział łagodnie. -
Wyciągnęliśmy z nich coś w rodzaju zeznania.
Komisarz wszedł do środka, niosąc trzy kubki ohydnej kawy, na wpół zimnej i na
dodatek szatańsko mocnej. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
- Może mi pan wyjaśnić...? - bąknęła Maya, poprawiając sobie włosy. Marzyła o tym,
żeby się umyć czy choćby opłukać twarz zimną wodą, nie chciała jednak sprawiać kłopotu.
- To był rzeczywiście niezły galimatias - stwierdził komisarz. - Od czego zaczniemy?
- Od początku - odparł Simon. - Zamordowanie twojego ojca, Mayu, i zamach na mnie
właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że sprawcą był ten sam mężczyzna.
Maya spojrzała na nich pytającym wzrokiem.
Simon oddał głos komisarzowi, który odchrząknąwszy powiedział:
- Zacznijmy może od nadużyć finansowych Svendsena, który jest bezwzględny w
interesach, ale nie zawsze rozsądny. Nietrafione inwestycje i temu podobne. Od dawien
dawna zazdrościł ojcu Simona sukcesów jego koni na torach wyścigowych i w ogóle zmysłu
do interesów. Możecie mi wierzyć: Svendsen doskonale się orientował, że stary Dalen to
prawdziwy bogacz! Wiele razy starał się zdobyć jego konie, koniecznie chciał je mieć, ale nie
udało mu się. Gitte była ulepiona dokładnie z tej samej gliny co jej tata. Gdy więc Simon i
ona się spotkali, ojciec i córka natychmiast dostrzegli szansę dla siebie. Stary Dalen był, jak
wiadomo, bardzo chory, czyli w każdej chwili mógł umrzeć. Gitte zagięła parol na Simona.
Miłość nie miała dla niej większego znaczenia, jedyne, co się liczyło, to fakt, że Simon siedzi
na górze złota. Poza tym nie jest przecież odrażający, powiedziałbym nawet, że wprost
przeciwnie.
Maya ścisnęła Simona za rękę mocno i żarliwie.
- W tym czasie Svendsen - podjął komisarz - znalazłszy się w poważnych tarapatach
finansowych, posunął się do zastosowania dopingu i tym razem jego koń rzeczywiście
zwyciężył, jednakże weterynarz Grandseter, ojciec Mai, oczywiście to odkrył, co było zresztą
do przewidzenia. Próbowano wprawdzie odwrócić jego uwagę, ale Grandseter zrobił to, co do
niego należało.
Svendsen nie mógł oczywiście dopuścić do tego, by jego dobre imię zostało splamione
stwierdzeniem oszustwa, i wysłał za weterynarzem swojego stajennego Andersena - dosyć
często trafiającego za kratki - który zabił Grandsetera i pogrzebał go na cmentarzu przy
opuszczonym kościele. Nie muszę chyba dodawać, że Svendsen sowicie go wynagrodził za tę
usługę. Napisany na maszynie list od pani ojca, Mayu, to dzieło Gitte, która przyniosła go do
waszego domu, gdy pani wyjechała razem z matką.
Maya pokiwała w milczeniu głową.
- Simon i Gitte pobrali się. Tymczasem na ślubie panna młoda, której mężczyzni
dotychczas w ogóle nie interesowali, poznała przyjaciela swego nowo poślubionego męża,
doktora Stena Modina. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, także z jego strony, tyle że on
okazał się bardziej lojalny i nie chciał romansować z Gitte za plecami przyjaciela.
Gitte była zdesperowana. Wiedziała, że Sten Modin musi, po prostu musi być jej, lecz
równocześnie nie mogła żądać rozwodu, ponieważ straciłaby wtedy wielki majątek, jaki
Simon miał odziedziczyć po ojcu w niezbyt odległym czasie. Stary Dalen nie padł ich ofiarą
tylko dlatego, że leżał w łóżku, niemal przez cały czas uważnie pilnowany przez swego
starego lekarza. Simon zaś... - twarz komisarza spochmurniała.
- Gdyby Simon umarł, Gitte dostałaby w spadku cały majątek i nie musiałaby dzielić
się nim zupełnie z nikim. Myślała jednak o pozbyciu się swego uciążliwego małżonka przede
wszystkim dlatego, że spotkawszy Stena Modina nie wyobrażała sobie, by mogła pójść do
łóżka z Simonem. Doktor z kolei nie chciał być z nią, dopóki była żoną jego przyjaciela. W
tej niełatwej sytuacji Gitte wymyśliła zatem ohydną plotkę i sama zaczęła rozgłaszać ją po [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
- Nie, ale wystarczy zadzwonić do Instytutu Weterynarii.
- Zadzwonimy pózniej z komisariatu.
Przewracali jeszcze kartkę za kartką, nie znalezli jednak niczego ciekawego.
W kilka minut pózniej byli już w Mark.
- Jestem tak głodna, że wprost nie potrafię myśleć - szepnęła Maya w samochodzie do
Simona.
Komisarz usłyszał jej słowa.
- Zaraz każę przynieść coś do jedzenia z kawiarni na rogu. Chodzmy.
Weszli do komisariatu i skierowali się od razu do gabinetu komisarza, który
natychmiast sięgnął po książkę telefoniczną Oslo.
Po wielu nieudanych próbach zastali wreszcie patologa w domu.
Podczas gdy policjant wyjaśniał przez telefon, w jakiej sprawie dzwoni, Maya i Simon
siedzieli cicho i przysłuchiwali się rozmowie.
- Dwa lata temu, pierwszego lipca, zadzwonił do pana weterynarz z Mark o nazwisku
Grandseter...
Wszyscy troje czekali niecierpliwie, lekarz zaś szukał prawdopodobnie w swoim
archiwum lub kartotece. Po chwili po skoncentrowanej twarzy komisarza można było poznać,
że znowu przysłuchuje się swojemu rozmówcy.
- Tak. Zgadza się. Przypomina pan sobie? Czy Grandseter wspomniał może, kogo to
dotyczyło? Chodziło o dużą stadninę w okolicy Mark.... stadninę Svendsena? Dziękuję. Teraz
mamy już jasność. Nie, nie miał możliwości, by to gdziekolwiek zgłosić. Został
zamordowany. Tak, niestety. Dziękuję panu za pomoc. Okazała się bezcenna.
Odłożył słuchawkę i odwrócił się do Mai i Simona, siedzących na fotelach dla gości.
- Doping - powiedział krótko. Svendsenowie podawali swoim koniom przed każdą
gonitwą środki dopingujące, a weterynarz Grandseter to odkrył. Naiwny, poinformował
Svendsena o próbkach, które wysłał do patologa. I w ten sposób wydał na siebie wyrok.
- Znowu Svendsen - westchnął ciężko Simon. - Wszystkie drogi prowadzą do niego.
- Jedziemy tam - zdecydował komisarz. - Zwołam tylko ludzi.
- Czy ja mogłabym... zostać? - spytała Maya przytłumionym głosem. - Na dziś mam
już dość widoku Gitte.
Simon zawahał się przez chwilę.
- Ale gdzie się podziejesz? Chyba nie zamierzasz jechać z powrotem na Kyrkudden?
- Na pewno nie. Czy nie mogłabym poczekać tutaj? Trudno o bezpieczniejsze miejsce.
Simon i komisarz nie chcieli sprzeciwiać się jej woli, ponieważ wyglądała
rzeczywiście na bardzo wyczerpaną. Odetchnęła z ulgą. Czuła się słaba i zupełnie
roztrzęsiona po przeżyciach ostatnich godzin. Wskazano jej miejsce w paskudnej policyjnej
stołówce. O tej porze dnia było w niej oczywiście pusto.
Usiadła ciężko przy stole i spojrzała na swe dłonie, które drżały jak u staruszki.
Niezdolna myśleć o niczym, po prostu poddała się zmęczeniu. Oparła ręce na blacie i
położyła na nich głowę.
Było jej tak dobrze. Niewysłowienie dobrze. Ostatnia noc nie przyniosła jej wiele snu.
Mając Simona obok siebie, Maya najzwyczajniej w świecie nie potrafiła zasnąć. W
poprzednie noce zaś też nie wypoczęła, nękana koszmarami po niepojętych wydarzeniach
minionych dni.
Teraz organizm Mai odmówił wreszcie posłuszeństwa, pozwalając jej zapaść w
głęboki sen.
Tak zastali ją komisarz i Simon po powrocie z posiadłości Svendsena.
Na ich widok Maya natychmiast oprzytomniała. Po chwili do jej uszu dobiegł mocny
męski głos, wykrzykujący z oburzeniem:
- Zabieraj te swoje brudne łapy, ty świnio! Nie dam się wsadzić do więzienia, ani siłą,
ani podstępem. Chcę rozmawiać z moim adwokatem.
Tuż potem rozległ się histeryczny głos Gitte:
- Chyba oszaleliście! Pojmijcie wreszcie, że nas nie można aresztować!
I znowu krzyk Svendsena:
- Mam wpływowych przyjaciół, jeszcze mnie popamiętacie!
Oba głosy oddalały się coraz bardziej w długim korytarzu.
Simon stał obok Mai, głaszcząc ją po twarzy.
- Przespałaś się trochę? To dobrze. Już wszystko za nami - powiedział łagodnie. -
Wyciągnęliśmy z nich coś w rodzaju zeznania.
Komisarz wszedł do środka, niosąc trzy kubki ohydnej kawy, na wpół zimnej i na
dodatek szatańsko mocnej. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
- Może mi pan wyjaśnić...? - bąknęła Maya, poprawiając sobie włosy. Marzyła o tym,
żeby się umyć czy choćby opłukać twarz zimną wodą, nie chciała jednak sprawiać kłopotu.
- To był rzeczywiście niezły galimatias - stwierdził komisarz. - Od czego zaczniemy?
- Od początku - odparł Simon. - Zamordowanie twojego ojca, Mayu, i zamach na mnie
właściwie nie mają ze sobą nic wspólnego poza tym, że sprawcą był ten sam mężczyzna.
Maya spojrzała na nich pytającym wzrokiem.
Simon oddał głos komisarzowi, który odchrząknąwszy powiedział:
- Zacznijmy może od nadużyć finansowych Svendsena, który jest bezwzględny w
interesach, ale nie zawsze rozsądny. Nietrafione inwestycje i temu podobne. Od dawien
dawna zazdrościł ojcu Simona sukcesów jego koni na torach wyścigowych i w ogóle zmysłu
do interesów. Możecie mi wierzyć: Svendsen doskonale się orientował, że stary Dalen to
prawdziwy bogacz! Wiele razy starał się zdobyć jego konie, koniecznie chciał je mieć, ale nie
udało mu się. Gitte była ulepiona dokładnie z tej samej gliny co jej tata. Gdy więc Simon i
ona się spotkali, ojciec i córka natychmiast dostrzegli szansę dla siebie. Stary Dalen był, jak
wiadomo, bardzo chory, czyli w każdej chwili mógł umrzeć. Gitte zagięła parol na Simona.
Miłość nie miała dla niej większego znaczenia, jedyne, co się liczyło, to fakt, że Simon siedzi
na górze złota. Poza tym nie jest przecież odrażający, powiedziałbym nawet, że wprost
przeciwnie.
Maya ścisnęła Simona za rękę mocno i żarliwie.
- W tym czasie Svendsen - podjął komisarz - znalazłszy się w poważnych tarapatach
finansowych, posunął się do zastosowania dopingu i tym razem jego koń rzeczywiście
zwyciężył, jednakże weterynarz Grandseter, ojciec Mai, oczywiście to odkrył, co było zresztą
do przewidzenia. Próbowano wprawdzie odwrócić jego uwagę, ale Grandseter zrobił to, co do
niego należało.
Svendsen nie mógł oczywiście dopuścić do tego, by jego dobre imię zostało splamione
stwierdzeniem oszustwa, i wysłał za weterynarzem swojego stajennego Andersena - dosyć
często trafiającego za kratki - który zabił Grandsetera i pogrzebał go na cmentarzu przy
opuszczonym kościele. Nie muszę chyba dodawać, że Svendsen sowicie go wynagrodził za tę
usługę. Napisany na maszynie list od pani ojca, Mayu, to dzieło Gitte, która przyniosła go do
waszego domu, gdy pani wyjechała razem z matką.
Maya pokiwała w milczeniu głową.
- Simon i Gitte pobrali się. Tymczasem na ślubie panna młoda, której mężczyzni
dotychczas w ogóle nie interesowali, poznała przyjaciela swego nowo poślubionego męża,
doktora Stena Modina. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, także z jego strony, tyle że on
okazał się bardziej lojalny i nie chciał romansować z Gitte za plecami przyjaciela.
Gitte była zdesperowana. Wiedziała, że Sten Modin musi, po prostu musi być jej, lecz
równocześnie nie mogła żądać rozwodu, ponieważ straciłaby wtedy wielki majątek, jaki
Simon miał odziedziczyć po ojcu w niezbyt odległym czasie. Stary Dalen nie padł ich ofiarą
tylko dlatego, że leżał w łóżku, niemal przez cały czas uważnie pilnowany przez swego
starego lekarza. Simon zaś... - twarz komisarza spochmurniała.
- Gdyby Simon umarł, Gitte dostałaby w spadku cały majątek i nie musiałaby dzielić
się nim zupełnie z nikim. Myślała jednak o pozbyciu się swego uciążliwego małżonka przede
wszystkim dlatego, że spotkawszy Stena Modina nie wyobrażała sobie, by mogła pójść do
łóżka z Simonem. Doktor z kolei nie chciał być z nią, dopóki była żoną jego przyjaciela. W
tej niełatwej sytuacji Gitte wymyśliła zatem ohydną plotkę i sama zaczęła rozgłaszać ją po [ Pobierz całość w formacie PDF ]