[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strasznie rozzalony, po policzkach spływają mu łzy. Tato
bezgłośnie zamyka za sobą drzwi. Siadam na kanapie i
bardzo mocno tulę w ramionach mojego najmłodszego
brata. Badian stoi w drzwiach i przygląda się, jak próbuję
uspokoić Badawy ego. Uśmiecha się do mnie. Dołącza do
nas Badrou. Dzisiaj jego oczy się me śmieją. Patrzy na
mnie z czułością. Badawy przytula się i uspokaja.
Wreszcie przestaje szlochać. Wszyscy czworo
pozostajemy w bezruchu jakby zatrzymał się czas.
* * *
Dużo ostatnio rozmyślam. Wiem, że rozpoczynamy
nowe życie, że nic już nie będzie takie samo jak przed 30
czerwca. Mieszkanie zaczyna robić się za ciasne dla
czwórki dorastających dzieci. Niedługo będziemy się
przeprowadzać do pięciopokojowego lokalu bliżej
centrum miasta. Przez okno mojego pokoju widać już
tylko las dzwigów budowlanych i robotników, którzy na
miejscu wyburzonych starych domów budują nową
dzielnicę. Naprzeciwko naszego małego bloku, po drugiej
stronie ulicy, zaplanowano osiedle z parkiem. Na wielkim
banerze, zawieszonym na płocie otaczającym plac
budowy, widać ładne domy, drzewa, trawniki i napis
Ogrody Belwederu . Można tylko pomarzyć domy
staną zaledwie po drugiej stronie ulicy, ale wydaje się,
jakby znajdowały się na przeciwległym krańcu świata.
Przejście na drugą stronę ulicy jest dla mnie trudniejsze
niż podróż na Komory.
Myślę o tacie i trochę się martwię. Widać, że jest
wykończony codziennym wstawaniem o trzeciej
trzydzieści, żeby iść do pracy. O czwartej przychodzi
kobieta, która się nami zajmuje, ale za kilka tygodni, pod
koniec pazdziernika, nie będzie już mogła nam pomagać.
Tato wraca do domu w południe. Wiem, że się
zastanawia, czy nie powinien zmienić pracy. Chciałby
zostać ochroniarzem w budynku nieopodal naszego
nowego mieszkania. Mówi, że wtedy miałby więcej czasu
dla nas. Tato zaprosił ciotkę Roukię do Francji, żeby
pomogła mu zająć się nami. To jest ta siostra taty, która
tak bardzo przypomina mamę, i która odwiedzała mnie w
szpitalu na Komorach. Ciotka zgodziła się, ale załatwienie
formalności trochę potrwa i do tego czasu musimy dać
sobie radę sami.
Dziś jest niedziela. Czuję się zmęczona i sporo czasu
spędziłam, leżąc na kanapie. Badian z Badrou siedzą obok
w pokoju. Bawią się, nie robiąc hałasu, wiedzą, że chcę
wypocząć. Badawy zajada się żelkami w salonie. Dzisiaj
rano tato złamał klucz do piwnicy. Coraz więcej ostatnio
tych zgubionych lub złamanych kluczy to przepełnione
wspomnieniami mieszkanie daje nam do zrozumienia, że
czas już się wyprowadzić, dla własnego dobra. Niedługo
rozpoczniemy nowe życie w nowym miejscu.
* * *
Nigdy się nie dowiem, co tak naprawdę stało się pod
czas tego feralnego lotu 626 Airbusa 310-300. Nigdy się
nie dowiem, co się stało z mamą. I nie dowiem się, jakie
piętno odcisnęła ta katastrofa na tacie, Badian, Badrou i
Badawym. Tego nie chcę wiedzieć. Boję się, że nie
udzwignęłabym tej prawdy. Dlatego staram się nie myśleć
o tym, co było, tylko patrzę przed siebie. Droga, którą
widzę, wydaje mi się jasna i pewna.
Głos, którego nigdy nie zapomnę
Dzisiai w nocy tato i Omar, dziennikarz, którego
poprosiłam o pomoc przy pisaniu tej książki, wracają z
Komorów. Spędzili tam dziesięć dni i wzięli udział w
uroczystościach żałobnych mamy. Na miejscu spotkali
wszystkich ludzi, którzy mi pomogli: ambasadora Luka
Halladego, pułkownika Mauplot i wielu innych.
W Moroni, w małej restauracji, jedli obiad z Libouną
Selemanim Matrafim. Razem z nimi był doktor Tazir,
jeszcze jeden lekarz, który również się mną opiekował.
Cała czwórka siedzi na ładnym, drewniany tarasie
nad brzegiem morza. Libouna Selemani Matrafi zamawia
madabę. Nie wie, że to było ulubione danie mamy, a
zarazem ostatnie, jakie przyrządziła w domu w przeddzień
naszego wyjazdu. Tato podarował Libounie garnitur,
który kupił w Paryżu. Libouna dziękuje mu i opowiada,
jaki był wzruszony, gdy kilka tygodni temu przyleciał na
Komory premier Franęois Fillon [Franęois Fillon (ur. 1954) [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
strasznie rozzalony, po policzkach spływają mu łzy. Tato
bezgłośnie zamyka za sobą drzwi. Siadam na kanapie i
bardzo mocno tulę w ramionach mojego najmłodszego
brata. Badian stoi w drzwiach i przygląda się, jak próbuję
uspokoić Badawy ego. Uśmiecha się do mnie. Dołącza do
nas Badrou. Dzisiaj jego oczy się me śmieją. Patrzy na
mnie z czułością. Badawy przytula się i uspokaja.
Wreszcie przestaje szlochać. Wszyscy czworo
pozostajemy w bezruchu jakby zatrzymał się czas.
* * *
Dużo ostatnio rozmyślam. Wiem, że rozpoczynamy
nowe życie, że nic już nie będzie takie samo jak przed 30
czerwca. Mieszkanie zaczyna robić się za ciasne dla
czwórki dorastających dzieci. Niedługo będziemy się
przeprowadzać do pięciopokojowego lokalu bliżej
centrum miasta. Przez okno mojego pokoju widać już
tylko las dzwigów budowlanych i robotników, którzy na
miejscu wyburzonych starych domów budują nową
dzielnicę. Naprzeciwko naszego małego bloku, po drugiej
stronie ulicy, zaplanowano osiedle z parkiem. Na wielkim
banerze, zawieszonym na płocie otaczającym plac
budowy, widać ładne domy, drzewa, trawniki i napis
Ogrody Belwederu . Można tylko pomarzyć domy
staną zaledwie po drugiej stronie ulicy, ale wydaje się,
jakby znajdowały się na przeciwległym krańcu świata.
Przejście na drugą stronę ulicy jest dla mnie trudniejsze
niż podróż na Komory.
Myślę o tacie i trochę się martwię. Widać, że jest
wykończony codziennym wstawaniem o trzeciej
trzydzieści, żeby iść do pracy. O czwartej przychodzi
kobieta, która się nami zajmuje, ale za kilka tygodni, pod
koniec pazdziernika, nie będzie już mogła nam pomagać.
Tato wraca do domu w południe. Wiem, że się
zastanawia, czy nie powinien zmienić pracy. Chciałby
zostać ochroniarzem w budynku nieopodal naszego
nowego mieszkania. Mówi, że wtedy miałby więcej czasu
dla nas. Tato zaprosił ciotkę Roukię do Francji, żeby
pomogła mu zająć się nami. To jest ta siostra taty, która
tak bardzo przypomina mamę, i która odwiedzała mnie w
szpitalu na Komorach. Ciotka zgodziła się, ale załatwienie
formalności trochę potrwa i do tego czasu musimy dać
sobie radę sami.
Dziś jest niedziela. Czuję się zmęczona i sporo czasu
spędziłam, leżąc na kanapie. Badian z Badrou siedzą obok
w pokoju. Bawią się, nie robiąc hałasu, wiedzą, że chcę
wypocząć. Badawy zajada się żelkami w salonie. Dzisiaj
rano tato złamał klucz do piwnicy. Coraz więcej ostatnio
tych zgubionych lub złamanych kluczy to przepełnione
wspomnieniami mieszkanie daje nam do zrozumienia, że
czas już się wyprowadzić, dla własnego dobra. Niedługo
rozpoczniemy nowe życie w nowym miejscu.
* * *
Nigdy się nie dowiem, co tak naprawdę stało się pod
czas tego feralnego lotu 626 Airbusa 310-300. Nigdy się
nie dowiem, co się stało z mamą. I nie dowiem się, jakie
piętno odcisnęła ta katastrofa na tacie, Badian, Badrou i
Badawym. Tego nie chcę wiedzieć. Boję się, że nie
udzwignęłabym tej prawdy. Dlatego staram się nie myśleć
o tym, co było, tylko patrzę przed siebie. Droga, którą
widzę, wydaje mi się jasna i pewna.
Głos, którego nigdy nie zapomnę
Dzisiai w nocy tato i Omar, dziennikarz, którego
poprosiłam o pomoc przy pisaniu tej książki, wracają z
Komorów. Spędzili tam dziesięć dni i wzięli udział w
uroczystościach żałobnych mamy. Na miejscu spotkali
wszystkich ludzi, którzy mi pomogli: ambasadora Luka
Halladego, pułkownika Mauplot i wielu innych.
W Moroni, w małej restauracji, jedli obiad z Libouną
Selemanim Matrafim. Razem z nimi był doktor Tazir,
jeszcze jeden lekarz, który również się mną opiekował.
Cała czwórka siedzi na ładnym, drewniany tarasie
nad brzegiem morza. Libouna Selemani Matrafi zamawia
madabę. Nie wie, że to było ulubione danie mamy, a
zarazem ostatnie, jakie przyrządziła w domu w przeddzień
naszego wyjazdu. Tato podarował Libounie garnitur,
który kupił w Paryżu. Libouna dziękuje mu i opowiada,
jaki był wzruszony, gdy kilka tygodni temu przyleciał na
Komory premier Franęois Fillon [Franęois Fillon (ur. 1954) [ Pobierz całość w formacie PDF ]