[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pettigrew skinął na lokaja. James, który widział tę posesję wcześniej, nie zdziwił się
na widok zachwyconej miny Calliope.
Posiadłość rzeczywiście robiła ogromne wrażenie. Należała do rodziny Pettigrew od
wielu pokoleń i zgromadzona tu kolekcja antyków była imponująca. W przeszłości
nawet okresy kryzysu gospodarczego nie zdołały zagrozić interesom rodu Pettigrew
w przeciwieństwie do wielu innych.
Rodzina Jamesa też nie miała kłopotów finansowych, dopóki jego ojciec nie
roztrwonił fortuny. Wówczas na Jamesie spoczął obowiązek odzyskania kapitału. Na
szczęście od początku zakładał, że mu się powiedzie i że nie będzie musiał
sprzedawać pamiątek rodzinnych. Teraz dla Jamesa wystawne życie było czymś
naturalnym.
Jednak postawa Calliope okazała się zaskoczeniem. Jej początkowy zachwyt zmienił
się bowiem we wściekłość. Gdy zorientowała się, że na nią patrzy, przybrała
obojętny wyraz twarzy.
Służący zaprowadzili ich do mieszczących się naprzeciwko siebie pokojów w
zachodnim korytarzu na pierwszym piętrze. Pokój przydzielony Jamesowi był
ogromny, pełen ciemnych, mahoniowych mebli i lśnił od wschodnich jedwabi.
Podobne pomieszczenia znajdowały się w posiadłości Angelfordów w Yorkshire i
James nabrał przekonania, że Calliope nie okazałaby aprobaty na widok jego
czterdziestopokojowej rezydencji.
Calliope zerknęła na zegar. Czas mijał niepostrzeżenie. Przycisnęła policzek do
poduszki i spojrzała na fantazyjną półeczkę nad kominkiem. Zdobiły ją rzezbione
aniołki ze złota. Za ozdóbki znajdujące się w tym pokoju można byłoby wyżywić całą
wioskę.
Co ja tu robię? zastanawiała się.
No, tak. Szukała Stephena. Wypytywała o niego. Szperała w pokojach gości.
Zachowywała dystans wobec Angelforda. Niekoniecznie w tej kolejności.
Ukryła twarz w poduszce i jęknęła. Odrzuciła koc, przeturlała się na brzeg łóżka i
spuściła stopy na zimną podłogę, po czym wstała i podeszła do kanapy.
Zaraz powinna przyjść Betsy, by pomóc jej w przygotowaniach do wieczoru. Calliope
stwierdziła z niesmakiem, że łatwo przywyka się do służby.
Rozległo się pukanie do drzwi, weszła pokojówka.
-Jaki to śliczny dom, panienko. Wieś jest zupełnie inna niż miasto.
Oczy Betsy lśniły. Czyżby znalazła już sobie kogoś na miejsce biednego Herberta?
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego od służby?
- Tak, proszę pani - przyznała Betsy, wyciągając z szafy czerwoną suknię. -
Słyszałam bardzo dziwne rzeczy o lordostwie Pettigrew i ich przyjęciach. Ten
weekend ma być jednak raczej spokojny.
Calliope rozbawiło rozczarowanie pokojówki.
- Jak myślisz dlaczego?
- Służba nie wie, proszę pani. Mówią, że lord Pettigrew jest całkowicie pochłonięty
jakąś sprawą rządową i ogranicza ekstrawaganckie rozrywki. Podobno lady
Pettigrew się nudzi. A znudzony arystokrata to nic dobrego - zauważyła Betsy,
pomagając Calliope założyć suknię.
- Są urodziny lady Pettigrew, a oni chcą je uczcić nudnym przyjęciem?
Betsy smutno kiwnęła głową. Calliope była równie niezadowolona, bo liczyła, że ten
weekend dostarczy jej sporo pomysłów na rysunki. W Londynie lord Pettigrew
obiecywał gościom niezwykłe rozrywki. Oczywiście nie brałaby w nich udziału, ale
zamierzała się przyglądać i wszystko skwapliwie notować.
- Proszę się nie martwić, panienko - pocieszyła ją Betsy, rozczesując jej włosy. -
Przyjechało tu kilku cieszących się wyjątkowo złą sławą rozpustników, więc na
pewno nie będziemy się nudzić.
Calliope spojrzała w lustro na odbicie twarzy pokojówki. Biedny Herbert, pomyślała.
Betsy nie przerywała paplaniny, dopóki nie skończyła układać fryzury.
- Szkoda, że zakłada pani perukę. Pani włosy są o wiele ładniejsze.
- Taka jest moda, Betsy.
- Oczywiście, proszę pani - westchnęła dziewczyna. W głębi duszy Calliope zgadzała
się z pokojówką co do uczesania, bo też nie lubiła niewygodnej peruki. Popatrzyła na
siebie krytycznym wzrokiem. Artystycznie ułożone brązowe pukle okalały jej twarz i
spływały na nagie ramiona. Miała na sobie czerwoną turecką suknię oblamowaną
złotą satyną, a długi koronkowy szal dodawał szyku wykwintnemu strojowi.
Była to jedna z jej najodważniejszych sukien. Ale na jutrzejszy bal zachowała
absolutne arcydzieło madame Giselle. Dziś pragnęła tylko, by uwaga gości nie
skupiała się na jej twarzy, bo chciała swobodnie obserwować otoczenie.
Ktoś zapukał do drzwi - to był James. Betsy zagarnęła spódnicę i uciekła na
korytarz.
Calliope spojrzała na niego zdziwiona i podeszła, by się przywitać. Angelford
zmierzył ją wzrokiem, który nie pozostawiał wątpliwości, iż suknia spełni swoje za-
danie.
- Proszę zapomnieć o tym, co mówiłem podczas podróży o pani guście.
Calliope położyła mu dłoń na wyciągniętym ramieniu i wyszli z pokoju. Złote ramy
obrazów wiszące na ścianach w korytarzu połyskiwały w świetle świec, gdy schodzili
ze schodów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Pettigrew skinął na lokaja. James, który widział tę posesję wcześniej, nie zdziwił się
na widok zachwyconej miny Calliope.
Posiadłość rzeczywiście robiła ogromne wrażenie. Należała do rodziny Pettigrew od
wielu pokoleń i zgromadzona tu kolekcja antyków była imponująca. W przeszłości
nawet okresy kryzysu gospodarczego nie zdołały zagrozić interesom rodu Pettigrew
w przeciwieństwie do wielu innych.
Rodzina Jamesa też nie miała kłopotów finansowych, dopóki jego ojciec nie
roztrwonił fortuny. Wówczas na Jamesie spoczął obowiązek odzyskania kapitału. Na
szczęście od początku zakładał, że mu się powiedzie i że nie będzie musiał
sprzedawać pamiątek rodzinnych. Teraz dla Jamesa wystawne życie było czymś
naturalnym.
Jednak postawa Calliope okazała się zaskoczeniem. Jej początkowy zachwyt zmienił
się bowiem we wściekłość. Gdy zorientowała się, że na nią patrzy, przybrała
obojętny wyraz twarzy.
Służący zaprowadzili ich do mieszczących się naprzeciwko siebie pokojów w
zachodnim korytarzu na pierwszym piętrze. Pokój przydzielony Jamesowi był
ogromny, pełen ciemnych, mahoniowych mebli i lśnił od wschodnich jedwabi.
Podobne pomieszczenia znajdowały się w posiadłości Angelfordów w Yorkshire i
James nabrał przekonania, że Calliope nie okazałaby aprobaty na widok jego
czterdziestopokojowej rezydencji.
Calliope zerknęła na zegar. Czas mijał niepostrzeżenie. Przycisnęła policzek do
poduszki i spojrzała na fantazyjną półeczkę nad kominkiem. Zdobiły ją rzezbione
aniołki ze złota. Za ozdóbki znajdujące się w tym pokoju można byłoby wyżywić całą
wioskę.
Co ja tu robię? zastanawiała się.
No, tak. Szukała Stephena. Wypytywała o niego. Szperała w pokojach gości.
Zachowywała dystans wobec Angelforda. Niekoniecznie w tej kolejności.
Ukryła twarz w poduszce i jęknęła. Odrzuciła koc, przeturlała się na brzeg łóżka i
spuściła stopy na zimną podłogę, po czym wstała i podeszła do kanapy.
Zaraz powinna przyjść Betsy, by pomóc jej w przygotowaniach do wieczoru. Calliope
stwierdziła z niesmakiem, że łatwo przywyka się do służby.
Rozległo się pukanie do drzwi, weszła pokojówka.
-Jaki to śliczny dom, panienko. Wieś jest zupełnie inna niż miasto.
Oczy Betsy lśniły. Czyżby znalazła już sobie kogoś na miejsce biednego Herberta?
- Dowiedziałaś się czegoś ciekawego od służby?
- Tak, proszę pani - przyznała Betsy, wyciągając z szafy czerwoną suknię. -
Słyszałam bardzo dziwne rzeczy o lordostwie Pettigrew i ich przyjęciach. Ten
weekend ma być jednak raczej spokojny.
Calliope rozbawiło rozczarowanie pokojówki.
- Jak myślisz dlaczego?
- Służba nie wie, proszę pani. Mówią, że lord Pettigrew jest całkowicie pochłonięty
jakąś sprawą rządową i ogranicza ekstrawaganckie rozrywki. Podobno lady
Pettigrew się nudzi. A znudzony arystokrata to nic dobrego - zauważyła Betsy,
pomagając Calliope założyć suknię.
- Są urodziny lady Pettigrew, a oni chcą je uczcić nudnym przyjęciem?
Betsy smutno kiwnęła głową. Calliope była równie niezadowolona, bo liczyła, że ten
weekend dostarczy jej sporo pomysłów na rysunki. W Londynie lord Pettigrew
obiecywał gościom niezwykłe rozrywki. Oczywiście nie brałaby w nich udziału, ale
zamierzała się przyglądać i wszystko skwapliwie notować.
- Proszę się nie martwić, panienko - pocieszyła ją Betsy, rozczesując jej włosy. -
Przyjechało tu kilku cieszących się wyjątkowo złą sławą rozpustników, więc na
pewno nie będziemy się nudzić.
Calliope spojrzała w lustro na odbicie twarzy pokojówki. Biedny Herbert, pomyślała.
Betsy nie przerywała paplaniny, dopóki nie skończyła układać fryzury.
- Szkoda, że zakłada pani perukę. Pani włosy są o wiele ładniejsze.
- Taka jest moda, Betsy.
- Oczywiście, proszę pani - westchnęła dziewczyna. W głębi duszy Calliope zgadzała
się z pokojówką co do uczesania, bo też nie lubiła niewygodnej peruki. Popatrzyła na
siebie krytycznym wzrokiem. Artystycznie ułożone brązowe pukle okalały jej twarz i
spływały na nagie ramiona. Miała na sobie czerwoną turecką suknię oblamowaną
złotą satyną, a długi koronkowy szal dodawał szyku wykwintnemu strojowi.
Była to jedna z jej najodważniejszych sukien. Ale na jutrzejszy bal zachowała
absolutne arcydzieło madame Giselle. Dziś pragnęła tylko, by uwaga gości nie
skupiała się na jej twarzy, bo chciała swobodnie obserwować otoczenie.
Ktoś zapukał do drzwi - to był James. Betsy zagarnęła spódnicę i uciekła na
korytarz.
Calliope spojrzała na niego zdziwiona i podeszła, by się przywitać. Angelford
zmierzył ją wzrokiem, który nie pozostawiał wątpliwości, iż suknia spełni swoje za-
danie.
- Proszę zapomnieć o tym, co mówiłem podczas podróży o pani guście.
Calliope położyła mu dłoń na wyciągniętym ramieniu i wyszli z pokoju. Złote ramy
obrazów wiszące na ścianach w korytarzu połyskiwały w świetle świec, gdy schodzili
ze schodów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]