[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dobranoc, Wiewiórko.
- Skończ z tą Wiewiórką"! - Nie zmru\ę nawet oka, myślała Gen, odwracając się do
Griffa plecami i podciągając prześcieradło pod brodę. Spędzę bezsenną noc, wsłuchując się w
ka\de skrzypnięcie podłogi, łó\ka. I muszę znalezć sposób na zmylenie Broussarde'a, i jak się
dostać do posiadłości Laporteauxa, i...
Ta myśl umknęła w sen.
Tym razem te\ obudził ją jakiś szmer... cichy głos Griffa.
Rozespana zmarszczyła brwi, otworzyła oczy, mruknęła coś w proteście, widząc
wlewające się do pokoju słoneczne światło poranka. Griff znowu powiedział coś
niewyraznym, stłumionym głosem. Gen obróciwszy się na bok spojrzała na sąsiednie łó\ko.
- Nie słyszę - warknęła poirytowana. - Co mówisz?
- Uwa\aj! Za tobą! Padnij! Nie!
Głos był tak donośny i nakazujący, tak przepełniony przera\eniem, \e Gen a\ usiadła.
Potem dopiero zrozumiała, \e on wcale nie do niej mówi. A właściwie do nikogo. Nie do
tego, kogo mo\na by zobaczyć. Griff bowiem spał głęboko.
Ucichł, koszmar puścił go ze swoich kleszczy. Gen westchnąwszy wzruszyła
ramionami. Na Boga, có\ ona robi tutaj z tym facetem? śaden z jej obłąkanych planów nie
pozwalał przecie\ na obecność Griffa Cantrella.
Prawda, \e podró\ z nim mogłaby ułatwić zmylenie Broussarde'a. Jednak najbli\sze
dni będą dostatecznie trudne nawet bez przypominania owych namiętnych chwil spędzonych
w ramionach Griffa. A ju\ z całą pewnością nie uda się im zachowywać tak, jakby się nic nie
zdarzyło. Nie potrafi spojrzeć w jego urzekające oczy nie pamiętając, jak łatwo roznieciły w
niej pragnienie.
Obserwując śpiącego Griffa, Gen wykrzywiła wargi. Spojrzała na niego zamyślona. A
dlaczego nie? Ile kobiet nie wdałoby się w tak namiętny, acz przelotny i nieszkodliwy
romans?
Westchnęła. Kogó\ tym oszukuje? To prawdziwe \ycie, nie \aden Hollywood. Kiedy
skończy się ta zwariowana historia, musi wracać do domu i zwyczajnej, nudnej nawet
egzystencji. Tam nie ma miejsca na mę\czyzn takich jak Griff. W jego zaś \yciu nie ma
miejsca dla niej.
Do tego, przypomniała sobie ponuro, to zbyt ryzykowne - dla nich obojga. Ona sama
nie mo\e pozwolić sobie na najmniejszy nawet kaprys, Griffowi natomiast nie nale\ą się
dalsze tortury. Przecie\ i tak skasowała mu motocykl i wpakowała go do szpitala. Je\eli ruszą
wspólnie do Quebecu, to wplącze go w kradzie\, wystawi mo\e na niebezpieczeństwo. Kto
wie, na co powa\y się Broussarde w swojej pogoni za znaczkami?
- Przykro mi, ale nie mogę pana ze sobą zabrać, panie Cantrell - szepnęła, wymykając
się z łó\ka. - Wiem, \e to nie fair, ale byłbyś tylko wdzięczny, gdybyś wiedział, co się święci.
Powziąwszy decyzję, szybko nało\yła bluzę z kapturem i czystą parę d\insów.
Błyskawicznie umyła twarz i zęby, potem spakowała podró\ną torbę i na palcach podeszła do
drzwi. Ze wstrętem obuła oblepione błotem i zdzbłami trawy tenisówki, potem bezszelestnie
otworzyła drzwi i wyszła w ciepły poranek. Cisnęła torbę do samochodu, następnie,
dodawszy sobie odwagi głębokim oddechem, wróciła do pokoju.
Griff ani drgnął. Pochyliła się, nieufnie mierząc go wzrokiem. Czy ten bezczelny
łobuz naprawdę spał tak mocno, czy tylko udawał? Zwa\ywszy jego wcześniejsze
zachowanie, to mo\liwe. A jeśli ju\ jesteśmy przy igraszkach, to gdzie\eś schował tę świecę?
Wstrzymując oddech delikatnie przesunęła palcami po koszuli. Wymamrotawszy
słowo, które przyprawiłoby o zawał jej dziadka, błyskawicznie zbadała zawartość kieszeni
obcisłych d\insów.
Jest! Serce zabiło jej mocniej, potem zmarszczyła brwi. Znalezienie świecy to jedno,
ale wyciągnięcie jej z kieszeni, nie budząc przy tym Griffa, to całkiem coś innego.
Dalej! Nie myśl o tym. Działaj, tak samo jak w gabinecie Broussarde'a. Przecie\ jesteś
wcale zręczną złodziejką. Wyjęcie czegoś z kieszeni śpiącego faceta to tylko dziecinna
igraszka. Wsunęła dwa palce do ciasnej kieszeni, usiłując pochwycić świecę.
Griff jęknął, obrócił głowę. Gen zamarła. Nie obudził się jednak. Westchnął, coś
zamamrotał. Miał twardy, surowy grymas twarzy, jak gdyby we śnie oglądał coś, co go
rozwścieczyło. Ciemne brwi ściągnął w jedną linię, palce prawej dłoni zacisnął na czymś, co
widział tylko on. W świetle poranka szczupłe rysy opalonej twarzy wydawały się jeszcze
ostrzejsze. Gen wzdrygnęła się mimo woli, zastanowiła się, na co takiego poluje on w swojej
wyobrazni. Odetchnęła głęboko i stanowczym ruchem wepchnęła palce do kieszeni Griffa.
Niczym błyskawica pochwycił ją za gardło, a\ zadławiła się. W jednej sekundzie
otworzył oczy, a Gen spojrzała w twarz o nieokiełznanej brutalności i niemal zamarła.
Spoglądał na nią bowiem ktoś obcy, okrutnym wzrokiem, zupełnie jej nie poznając.
ROZDZIAA CZWARTY [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Dobranoc, Wiewiórko.
- Skończ z tą Wiewiórką"! - Nie zmru\ę nawet oka, myślała Gen, odwracając się do
Griffa plecami i podciągając prześcieradło pod brodę. Spędzę bezsenną noc, wsłuchując się w
ka\de skrzypnięcie podłogi, łó\ka. I muszę znalezć sposób na zmylenie Broussarde'a, i jak się
dostać do posiadłości Laporteauxa, i...
Ta myśl umknęła w sen.
Tym razem te\ obudził ją jakiś szmer... cichy głos Griffa.
Rozespana zmarszczyła brwi, otworzyła oczy, mruknęła coś w proteście, widząc
wlewające się do pokoju słoneczne światło poranka. Griff znowu powiedział coś
niewyraznym, stłumionym głosem. Gen obróciwszy się na bok spojrzała na sąsiednie łó\ko.
- Nie słyszę - warknęła poirytowana. - Co mówisz?
- Uwa\aj! Za tobą! Padnij! Nie!
Głos był tak donośny i nakazujący, tak przepełniony przera\eniem, \e Gen a\ usiadła.
Potem dopiero zrozumiała, \e on wcale nie do niej mówi. A właściwie do nikogo. Nie do
tego, kogo mo\na by zobaczyć. Griff bowiem spał głęboko.
Ucichł, koszmar puścił go ze swoich kleszczy. Gen westchnąwszy wzruszyła
ramionami. Na Boga, có\ ona robi tutaj z tym facetem? śaden z jej obłąkanych planów nie
pozwalał przecie\ na obecność Griffa Cantrella.
Prawda, \e podró\ z nim mogłaby ułatwić zmylenie Broussarde'a. Jednak najbli\sze
dni będą dostatecznie trudne nawet bez przypominania owych namiętnych chwil spędzonych
w ramionach Griffa. A ju\ z całą pewnością nie uda się im zachowywać tak, jakby się nic nie
zdarzyło. Nie potrafi spojrzeć w jego urzekające oczy nie pamiętając, jak łatwo roznieciły w
niej pragnienie.
Obserwując śpiącego Griffa, Gen wykrzywiła wargi. Spojrzała na niego zamyślona. A
dlaczego nie? Ile kobiet nie wdałoby się w tak namiętny, acz przelotny i nieszkodliwy
romans?
Westchnęła. Kogó\ tym oszukuje? To prawdziwe \ycie, nie \aden Hollywood. Kiedy
skończy się ta zwariowana historia, musi wracać do domu i zwyczajnej, nudnej nawet
egzystencji. Tam nie ma miejsca na mę\czyzn takich jak Griff. W jego zaś \yciu nie ma
miejsca dla niej.
Do tego, przypomniała sobie ponuro, to zbyt ryzykowne - dla nich obojga. Ona sama
nie mo\e pozwolić sobie na najmniejszy nawet kaprys, Griffowi natomiast nie nale\ą się
dalsze tortury. Przecie\ i tak skasowała mu motocykl i wpakowała go do szpitala. Je\eli ruszą
wspólnie do Quebecu, to wplącze go w kradzie\, wystawi mo\e na niebezpieczeństwo. Kto
wie, na co powa\y się Broussarde w swojej pogoni za znaczkami?
- Przykro mi, ale nie mogę pana ze sobą zabrać, panie Cantrell - szepnęła, wymykając
się z łó\ka. - Wiem, \e to nie fair, ale byłbyś tylko wdzięczny, gdybyś wiedział, co się święci.
Powziąwszy decyzję, szybko nało\yła bluzę z kapturem i czystą parę d\insów.
Błyskawicznie umyła twarz i zęby, potem spakowała podró\ną torbę i na palcach podeszła do
drzwi. Ze wstrętem obuła oblepione błotem i zdzbłami trawy tenisówki, potem bezszelestnie
otworzyła drzwi i wyszła w ciepły poranek. Cisnęła torbę do samochodu, następnie,
dodawszy sobie odwagi głębokim oddechem, wróciła do pokoju.
Griff ani drgnął. Pochyliła się, nieufnie mierząc go wzrokiem. Czy ten bezczelny
łobuz naprawdę spał tak mocno, czy tylko udawał? Zwa\ywszy jego wcześniejsze
zachowanie, to mo\liwe. A jeśli ju\ jesteśmy przy igraszkach, to gdzie\eś schował tę świecę?
Wstrzymując oddech delikatnie przesunęła palcami po koszuli. Wymamrotawszy
słowo, które przyprawiłoby o zawał jej dziadka, błyskawicznie zbadała zawartość kieszeni
obcisłych d\insów.
Jest! Serce zabiło jej mocniej, potem zmarszczyła brwi. Znalezienie świecy to jedno,
ale wyciągnięcie jej z kieszeni, nie budząc przy tym Griffa, to całkiem coś innego.
Dalej! Nie myśl o tym. Działaj, tak samo jak w gabinecie Broussarde'a. Przecie\ jesteś
wcale zręczną złodziejką. Wyjęcie czegoś z kieszeni śpiącego faceta to tylko dziecinna
igraszka. Wsunęła dwa palce do ciasnej kieszeni, usiłując pochwycić świecę.
Griff jęknął, obrócił głowę. Gen zamarła. Nie obudził się jednak. Westchnął, coś
zamamrotał. Miał twardy, surowy grymas twarzy, jak gdyby we śnie oglądał coś, co go
rozwścieczyło. Ciemne brwi ściągnął w jedną linię, palce prawej dłoni zacisnął na czymś, co
widział tylko on. W świetle poranka szczupłe rysy opalonej twarzy wydawały się jeszcze
ostrzejsze. Gen wzdrygnęła się mimo woli, zastanowiła się, na co takiego poluje on w swojej
wyobrazni. Odetchnęła głęboko i stanowczym ruchem wepchnęła palce do kieszeni Griffa.
Niczym błyskawica pochwycił ją za gardło, a\ zadławiła się. W jednej sekundzie
otworzył oczy, a Gen spojrzała w twarz o nieokiełznanej brutalności i niemal zamarła.
Spoglądał na nią bowiem ktoś obcy, okrutnym wzrokiem, zupełnie jej nie poznając.
ROZDZIAA CZWARTY [ Pobierz całość w formacie PDF ]