[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Od taktyki dotychczasowej nie odst¹pi³em ani na krok. Chocia¿ ¿yliSmy obok siebie w co-
dziennej stycznoSci, stosunek nie przybra³ form ma³¿eñskich. Dowodów bezpoSrednich na
zabójczy wp³yw, jaki mog³o wywieraæ p³ciowe obcowanie z Sar¹, wprawdzie nie mia³em, lecz
instynkt ostrzega³ mnie przed zbytni¹ za¿y³oSci¹. Gra³em tedy rolê przyjaciela, idealnego
opiekuna i doradcy, unikaj¹c starannie spó³ki cielesnej.
Sarê widocznie upór mój rozdra¿nia³, wzmagaj¹c chêæ prze³amania go. U¿ywa³a tysi¹ca Srodków
i pó³Srodków, na jakie tylko mo¿e zdobyæ siê kobieta ponêtna, by przezwyciê¿yæ moj¹ odpornoSæ.
94
I przyznaæ muszê, ¿e prze¿ywa³em nieraz chwile szalonej pokusy - lecz obraz Stos³awskiego,
okropna wizja jego ostatniej, szcz¹tkowej formy ziemskiego bytowania tam, w tej przepysz-
nej sypialni mrozi³a mnie za najl¿ejszym wspomnieniem, Scinaj¹c w lód zapêdy krwi.
Moja dziwna powSci¹gliwoSæ zrazu gniewa³a j¹: pierwsze miesi¹ce nienaturalnego wspó³¿y-
cia, by³y pasmem gwa³townych scen. Pytany o powód, zwala³em wszystko na karb platonicz-
nego uczucia, jakie rzekomo we mnie obudzi³a.
- Zbyt wysoko ciê ceniê, Saro - odpowiada³em zwykle na jej namiêtne wybuchy - by odwa-
¿yæ siê na u¿ycie fizyczne twego cia³a. UmieSci³em ciê na zbyt górnym piedestale, by móc
siêgn¹æ rêk¹ po ciebie. Nie chcê brukaæ swego idea³u.
Wtedy wyszydza³a mnie, nazywaj¹c zwyrodnia³ym idealist¹ lub jeszcze mniej pochlebnymi
epitetami. Znosi³em obelgi z zimn¹ krwi¹, czekaj¹c, jak sprawa rozwinie siê póxniej.
Tak min¹³ rok. O ile zrazu Sara ¿ywi³a nadziejê zwyciêstwa, powoli pewnoSæ opuszcza³a j¹. Bez-
skutecznoSæ coraz silniejszych ataków snadx zbija³a z tropu - zaczê³a patrzeæ na mnie ze zdumie-
niem i - rzecz zastanawiaj¹ca - z rodzajem przera¿enia. Ten strach odkry³ mi pobudki jej postêpo-
wania. Po czasie nabra³em przekonania, ¿e chêæ po¿ycia ma³¿eñskiego ze mn¹ nie wyp³ynê³a
wy³¹cznie z popêdu, lecz mia³a znacznie g³êbsze xród³a - by³a dla niej prawdopodobnie kwesti¹
bytu. Fatalnym sta³o siê dla niej, ¿e uleg³a momentowi poci¹gu fizycznego ku mojej osobie - fa-
talnym dla kobiety, która przywyk³a do zwyciêstw, której dot¹d nie opar³ siê ¿aden mê¿czyzna.
Z chwil¹ zadzierzgniêcia sieci na osobniku p³ci przeciwnej wytwarza³ siê dla niej zapewne spe-
cjalny stosunek, który nosi³ w sobie zarody niebezpieczeñstwa dla stron obu: zale¿a³o to tylko od
zachowania siê mê¿czyzny. JeSli uleg³ i przysta³ na akt seksualny, Sara mia³a go w rêku na za-
wsze. Lecz jeSliby zachowa³ rezerwê, sprawa mog³a przybraæ obrót groxny dla tej wyj¹tkowej
kobiety. Zdaje siê, ¿e w tym wypadku nie mog³a przejSæ spokojnie w ramiona drugiego, nie mo-
g³a swobodnie rozpi¹æ ponownych wników na kogo innego - dopóki nie rzuci³a pod swoje stopy
opornego wybrañca. Dot¹d ¿ycie jej by³o zwyciêskim pochodem, bezwzglêdnym triumfem po-
skromicielki. Lecz nadesz³a chwila odwetu, a ja by³em jego narzêdziem. Sara Braga nie mog³a
zerwaæ ze mn¹, nie mog³a oddaliæ mnie mimo daremnych wysi³ków.
A si³y moje ros³y z dniem ka¿dym przez odpór i wzmaga³em siê w mocy przez nieugiêt¹ wolê.
Po roku znik³y niemal zupe³nie pogró¿ki i szyderstwa, by przejSæ w pokorê i proSbê. Sara
Braga, dumna, królewska Sara zaczê³a b³agaæ i ³asiæ siê u nóg moich.
Bo chodzi³o o jej piêknoSæ, urodê, bo chodzi³o o jej demoniczn¹ m³odoSæ, mo¿e i o coS wiê-
cej jeszcze: mo¿e sz³o o ¿ycie.
Po roku naszego wspólnego po¿ycia Sara zaczê³a widocznie starzeæ siê. Pewnego dnia za-
uwa¿y³em w jej kruczych w³osach zdradzieckie srebrne linie, a w k¹tach ust krzy¿ow¹ sieæ
zmarszczek. Wynios³a postaæ traci³a powoli dawn¹ elastycznoSæ, pierS przesta³a prê¿yæ siê
gibk¹ fal¹. Sara wiêd³a jak kwiat zwarzony jesiennym szronem.
Wiedzia³a o zasz³ej zmianie - ka¿de lustro poucza³o o tym wiernie - a lustr by³o tyle we willi!
I wtedy, ku niewymownej radoSci, rozpacz ujrza³em - piekieln¹ rozpacz du¿ych, czarnych,
ognistych oczu.
Owoc zemsty dojrzewa³, doSciga³ z cicha, niespostrze¿enie. Si³y moje zwielokrotni³y siê,
potê¿nym spiêciem jakby skupi³y siê we mnie. Czu³em tajemnicz¹ pomoc wko³o siebie, sta-
³em siê jakimS magnetycznym oSrodkiem, który przyci¹ga³, wsysa³ z peryferii ukryte energie
drzemi¹ce w tym domu: nie by³em sam we willi. Zaczê³y siê rozwijaæ zagadkowe objawy,
wystêpowa³y coraz Smielej jakieS dot¹d uwiêzione pr¹dy, rodzi³y siê jakieS moce. Lecz czu-
95
³em, ¿e by³y mi przyjazne, ¿e sta³y po mojej stronie. I ona je spostrzeg³a - ze zgroz¹, z bez-
graniczn¹ groz¹ dopadniêtej zwierzyny, i zwróci³a siê do mnie po schron, po opiekê. Naiw-
na! Jakby nie wiedzia³a, ¿e to ja w³aSnie je wyswobodzi³em.
Odt¹d nie chcia³a sypiaæ sama, z lêkiem wyczekuj¹c wieczornych godzin. W domu przez ca³¹
noc pali³y siê Swiat³a i jasno by³o we willi jak w dzieñ. Ani na chwilê nie rozstawa³a siê ze
mn¹ w obawie przed samotnoSci¹, w zabobonnym strachu przed czymS okropnym. A gdy
usnê³a na parê godzin znu¿ona czuwaniem, miewa³a marzenia straszliwe, bo przez sen nieraz
s³ysza³em jej cichy, st³umiony jêk.
Raz porwawszy siê z ³Ã³¿ka, w bielixnie, z rozpuszczonymi w³osami przypad³a do mnie
w ob³¹kañczym przera¿eniu i przytuli³a zakryt¹ d³oñmi twarz do mojej piersi.
- Co tobie? PrzySni³o ci siê co? - zapyta³em sam zdjêty dreszczem trwogi.
- Bojê siê - wyszepta³a dr¿¹c jak listek - bojê siê. Tylko nie odchodx ode mnie! Umar³abym
w tym domu ze strachu.
Gdyby nie mój stanowczy upór, by³aby opuSci³a pa³acyk i przenios³a siê gdzie indziej. Lecz
przeprowadzi³em sw¹ wolê: musia³a pozostaæ.
Wreszcie strach, rozpacz i sza³ bezsilnej wSciek³oSci dosiêg³y punktu zwrotnego. Pewnej
nocy, opêtana d³awi¹c¹ zmor¹, z oczyma wychodz¹cymi z orbit, porwa³a siê w koszuli z ³Ã³¿-
ka i stanê³a nade mn¹, dysz¹c ciê¿ko. Z ust jej wyszed³ zziajany, Swiszcz¹cy szept:
- Bierz mnie, ty kacie jeden! Bierz lub... zginiesz! W podniesionej rêce b³ysnê³o zimno ostrze
weneckiego pugina³u.
Uderzy³em j¹ wzrokiem: ramiê sparali¿owane opad³o bezw³adnie, sztylet wySlizgn¹³ siê ze
zesztywnia³ych palców.
- Cha! cha! cha! - zaSmia³em siê, siadaj¹c w fotelu, na którym po raz ostatni ujrza³em znika-
j¹c¹ postaæ Stos³awskiego.
- Cha, cha, cha! I na to, jak widzisz, by³em przygotowany. Chcia³aS wiedzieæ tyle razy, dla-
czego gardzê twym cia³em, dlaczego nie chcê mieæ z tob¹ nic wspólnego. W odpowiedzi prze-
czytam ci coS ze starych, Swiêtych ksi¹g. No, mo¿esz teraz ju¿ usi¹Sæ tam naprzeciw - tylko
nie ponawiaj próby! By³aby równie zbyteczn¹. Czy chcesz pos³uchaæ?
Z rezygnacj¹ dobijanej ofiary obsunê³a siê na dywan.
Wydoby³em z szafki Stary Testament, Ksiêgê tê ostatnimi czasy studiowa³em z zapa³em, za-
tapiaj¹c siê w jej przedziwne tajniki, upojony poezj¹ s³owa i g³êbi¹ treSci. Otworzy³em Ksiê-
gê Trzeci¹ Królewsk¹ i g³osem spokojnym, przejêty wa¿noSci¹ chwili, odczyta³em z rozdzia-
³u pierwszego nastêpuj¹cy urywek:
 ...A król Dawid zestarza³ siê by³ i mia³ wiele dni wieku:
a gdy go odziewano szatami, nie zagrzewa³ siê.
Rzekli mu tedy s³udzy jego: Poszukajmy królowi, panu naszemu, m³odej panienki, niech
stoi przed królem i okrywa go i Spi na ³onie jego a zagrzewa króla, pana naszego.
A tak szukali panienki piêknej we wszystkich granicach izraelskich i nalexli Abizag Suna-
mitkê i przywiedli j¹ do króla.
A by³a panienka bardzo piêkna i sypia³a z królem i s³u¿y³a mu...
Przerwa³em, podnosz¹c oczy na Sarê. Wyminê³a spojrzenie.
- Có¿? Rozumiesz?
Wzruszy³a nerwowo ramionami:
- Có¿ mnie to obchodzi? W jakim zwi¹zku pozostaje ten fragment z nami?
96
- Nie k³am, Saro! Ty rozumiesz wszystko. Ten sêdziwy egoista - to twój praojciec L mistrz.
- Mówisz jak szaleniec - odpar³a, zacinaj¹c z pasj¹ wargi.
- K³amiesz, Saro! Lecz pos³uchaj innych wyj¹tków z Ksiêgi Tobiasza, rozdzia³Ã³w 3. i 6. Te
wyjaSni¹ sytuacjê zupe³nie. [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siÅ‚y, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.