[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zdajemy sobie sprawę z tego, że transformacja naszej wiedzy zdobytej w toku znacz-
nie dłuższego rozwoju ewolucyjnego będzie rzeczą niezwykle trudną, gdyż posiadamy
z pewnością nieporównywalne doświadczenia.
Z tego względu szereg zjawisk może być dla was niezrozumiałych i te nie dotrą do
was, gdyż zostaną zatrzymane i wycofane przez układ kontrolny naszego mózgu, śle-
32
dzącego tempo transformacji w waszym Logokomie.
Wasz system przekazywania informacji pomiędzy osobnikami oparty jest głów-
nie na dzwięku lub znaku będącym odpowiednikiem dzwięku. Z tego powodu nie bę-
dziemy mogli przekazać wam nazw, gdyż my nie posługujemy się dzwiękiem od czasu
zakończenia biologicznej fazy naszej ewolucji i nasze nazwy są pojęciami nie dającymi
się przetransformować na dzwięk. To jednak nie powinno być przeszkodą we wzajem-
nym zrozumieniu, bowiem nie nazwa decyduje o istocie rzeczy, ale to, co się za tą nazwą
kryje.
Jesteście pierwszymi istotami, które spotykamy w naszej wędrówce, mimo iż
Przestrzeń wypełniona jest milionami cywilizacji. Nie szukaliśmy ich dotychczas, choć
wiemy jak je znalezć...
Spotkanie z wami było przypadkowe, a jego prawdopodobieństwo praktycznie
równe zeru. Ponieważ ono jednak nastąpiło  wykorzystajmy je.
W obrębie jednej z milionów galaktyk pędzących przez niezmierzone mroki
Nieskończoności znajdował się okruch wodoru. Nie różnił się on zbytnio od miliardów
innych, podobnych mu drobin, utrzymywanych w ryzach przez przepotężną grawita-
cję. Jeśli jednak zbliżyć się trochę do tego atomu, okazywał się on być potężną gwiaz-
dą, zionącą milionokilometrowymi erupcjami wodorowego żaru, niszczącymi wszyst-
ko, cokolwiek znalazło się w ich zasięgu. Jak to zwykle bywa, wokół drobiny-giganta
krążyło pełno wszelakiego śmiecia kosmicznego, bezładnymi chmurami kłębiły się eks-
krementy gwiazd, zarówno przez waszą tak jak i przez naszą cywilizację nazwane nie
wiedzieć dlaczego podstawowymi składnikami materii  pierwiastkami, podczas gdy
każda cywilizacja, wcześniej czy pózniej, dochodzi do tego samego, słusznego wniosku,
że jedynym pierwiastkiem, w pełni zasługującym na tę nazwę, jest tylko wodór.
Cała ta brudna piana zdegenerowanego wodoru, tej szumowiny Kosmosu, nie mogła
odpłynąć na jakieś mgławicowe śmietnisko trzymana ciążeniem.
Tak to nawet najpiękniejsza forma istnienia  gwiazda  dusi się we własnych od-
chodach.
Ogromne chmury wzbierały wokół niej, łączyły się i rozpadały, tarły o siebie podczas
tej wstrętnej, gigantycznej rui planetarnej, strzelając potężnymi wyładowaniami zdezo-
rientowanych elektronów. Zwiatło gwiazdy z trudem przebijało się przez tę kloakę cięż-
kich  pożal się Grawitacjo  pierwiastków. Ale w końcu brudy zebrały się w kilka-
naście większych chmur, obiegających Gwiazdę po eliptycznych orbitach i wychwytują-
cych błądzące jeszcze gdzieniegdzie, samotne obłoki nieczystości, chłonąc je lub wiążąc
pętami ciążenia i zmuszając do towarzyszenia sobie w ich własnym, nędznym bycie.
W miarę stygnięcia, chmury kurczyły się, rozżarzone atomy łączyły się w proste
związki chemiczne, te znowu w bardziej skomplikowane. Kurcząc się twory otrzymy-
wały coraz mniejsze ilości energii od Gwiazdy, która znów jaśniała pełnym blaskiem,
33
widoczna z najdalszych krańców galaktyki.
Kuliste śmietniska wychładzały się ciągle, gazy skraplały się w zetknięciu z kosmicz-
nym mrozem górnych warstw atmosfery, padały nieustające deszcze, ale nim gorące
krople zdążyły dolecieć do powierzchni już odparowały i wędrowały z powrotem w gó-
rę. Gorące kule snuły się w próżni odbijając blask Gwiazdy, świecąc fałszywym świa-
tłem, bo skradłszy jej najpierw kształt, usiłowały również jej blask przywłaszczyć sobie.
Jedna z nich, oddalona od Gwiazdy tak, że straszliwy żar wodorowych erupcji do-
tarłszy do niej wiele już tracił ze swej intensywności, ale jeszcze tak bliska, by nie dać
się ściąć chłodom Wszechświata w bryłę zestalonych gazów, jedna z tych kropel-planet
miała stać się w przyszłości naszą ojczyzną.
Na razie szalały tam nieustające burze w gęstej, skomplikowanej atmosferze. Na gład-
kim dotychczas obliczu półpłynnej planety pojawiły sio pierwsze zmarszczki twardnie-
jących kożuchów wszechobecnej magmy. Pękały przetapiane w nieskończoność, ale sty-
gły, stygły, tworząc nieśmiałe początkowo pierwociny lądów.
Pierwsze deszcze spadły na tę ziemię  nie ziemię i wyparowały natychmiast w ze-
tknięciu z rozpaloną do czerwoności lawą. ale setne, tysięczne zbierały się w gorące
kałuże nasyconych roztworów  naturalne laboratoria, wytwarzające coraz większe,
coraz bardziej skomplikowane cząsteczki.
Krzepła skorupa planety, powiększały się powierzchnie lądów, a rozpadliny między
nimi zaczęła wypełniać opuszczająca atmosferę woda.
Zmalało ciśnienie na powierzchni planety, bo otaczający ją ocean pary zamienił się
w ocean wody. Spadła temperatura i przestały szaleć apokaliptyczne burze. Warunki
na planecie zaczęły się stabilizować. Nasycone skomplikowanymi cząsteczkami związ-
ków chemicznych, ciepłe roztwory mórz stały się jeszcze jednym gigantycznym labora-
torium, w którym cząsteczki łączyły się ze sobą, dając w efekcie inne, bardziej rozbudo-
wane struktury.
Już setki atomów były połączone w jedną całość, już tysiące... Wtedy nastąpiła ta de-
cydująca chwila, przekroczony został ten próg, za którym cząsteczka staje się mikroor-
ganizmem, dobudowującym według znanego już sobie schematu drugą, analogiczną
cząsteczkę. W tym miejscu zakończyła się pierwsza, fizyko-chemiczna faza ewolucji,
a zaczęła druga, biologiczna.
Ewolucja w naszym rozumieniu tego określenia, nie zaczyna się w momencie po-
wstania pierwszej, samopowielającej się drobiny białka i nie musi skończyć się z chwilą
wyginięcia ostatniego żywego gatunku...
Niejeden z was, słuchających mojego wywodu będzie, być może, zdziwiony podo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.