[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczyma.
Choćbyś gębę se obmył! ciągnął Sigajew. Strach spojrzeć! Ululałeś się, a możeś cho-
ry czy co? Czemu milczysz? Pytam cię po ludzku: choryś?
Szczypcow milczał. I chociaż fizjonomię miał okropnie umorusaną, komik, przyjrzawszy
się uważniej, nie mógł nie dostrzec straszliwej bladości, potu i drżących warg. Ręce i nogi też
drżały, a całe ciało olbrzyma wydawało się zmięte, oklapłe. Komik bystrym wzrokiem obrzu-
cił numer, lecz nie dostrzegł ani sztofów, ani butelek, ani żadnych innych podejrzanych na-
czyń.
Wiesz co, Miszutka, jesteś jednak chory! zaniepokoił się. Skarz mnie Bóg, jeśliś nie
chory! Strasznie jesteś zmieniony.
Szczypcow milczał i ponuro wpatrywał się w podłogę.
Na pewnoś przeziębił się! ciągnął Sigajew biorąc chorego za rękę. Patrzcie no, jakie
gorące ręce! Co ci dolega?
Do... do domu chcę wymamrotał Szczypcow.
A cóżeś to nie w domu?
Nie... do Wiazmy.
Ehe, dokąd to się zachciewa! Do twojej Wiazmy i za trzy lata nie dobrniesz... Cóż to, do
tatula i mamuli się zachciało? Toć dawno już w proch się rozsypali i mogił ich nie odnaj-
dziesz...
Tam moja ojc... ojcowizna...
No, nie ma co tu melancholię odstawiać. Ta psychopatia uczuć, bracie, to rzecz najgor-
sza... Zdrowiej prędzej, bo jutro musisz w Księciu Srebrnym grać Mit kę. Przecież tego,
wiesz, że nie ma kto... Wypij coś gorącego i zażyj rycyny. Masz pieniądze na rycynę? Ale
zaraz, ja sam polecę i kupię.
68
Komik pogmerał w kieszeniach, znalazł piętnaście kopiejek i podbiegł do apteki. Po kwa-
dransie wrócił.
Masz, pij! rzekł podsuwając do ust szlachetnego ojca butelkę. Pij wprost z flaszecz-
ki.. Od razu! Tak... A teraz zagryz pachnącym gozdzikiem, żeby ci dusza od tych paskudztw
nie prześmiardła.
Komik posiedział jeszcze chwilę u chorego, potem ucałował go czule i poszedł. Wieczo-
rem wpadł do chorego jeune premier Brama Gliński. Utalentowany artysta był w prunelo-
wych półbucikach, na lewej ręce miał rękawiczkę, palił cygaro i nawet roztaczał woń helio-
tropu, ale pomimo to mocno przypominał podróżnika zagubionego w kraju, w którym nie ma
ani łazni, ani praczek, ani krawców...
Słyszałem, że zachorowałeś zwrócił się do Szczypcowa, okręciwszy się na obcasie.
Co ci jest? Jak Boga kocham, co ci?
Szczypcow milczał i siedział bez ruchu.
Dlaczego milczysz? Zamęt masz w głowie czy co? No, milcz, nie będę cię męczyć...
milcz...
Brama Gliński (tak go nazywają w teatrze wedle paszportu to po prostu Guśkow) pod-
szedł do okna, włożył ręce do kieszeni i wpatrzył się w ulicę. Przed oczyma jego ciągnęło się
ogromne pustkowie ogrodzone szarym płotem, wzdłuż którego wybujał cały las zeszłorocznej
rzepichy. Za pustkowiem ciemniała jakaś opuszczona fabryka z zabitymi oknami. Nad komi-
nem krążył spózniony gawron. Cały ten nudny i smutny obraz zaczął już otulać wieczorny
zmierzch.
Muszę do domu usłyszał jeune premier.
Dokąd do domu?
Do Wiazmy... na ojcowiznę...
Do Wiazmy, bracie, tysiąc pięćset wiorst... westchnął Brama Gliński bębniąc po szy-
bie. A po co do Wiazmy?
Tam chciałbym umrzeć...
No, coś podobnego, też wymyślił! Umrzeć... Zachorował pierwszy raz w życiu i już sobie
wyobraża, że to śmierć przyszła... Nie, bracie, takiego bawołu, jak ty, żadna cholera nie zmo-
że. Do stu lat będziesz żyć... Co cię boli?
Nic nie boli, ale ja... czuję...
Nic nie czujesz, a wszystko to od nadmiaru zdrowia. Siła cię rozpiera. Trzeba, żebyś so-
bie kropnął jak się patrzy, wypił, wiesz, tak, żebyś w całym ciele poczuł perturbacje. Pijań-
stwo znakomicie odświeża... Pamiętasz, jakeś w Rostowie nad Donem zalał sobie pałę? Boże,
aż strach wspomnieć! Beczułkę wina ledwieśmy z Saszką przydzwigali, a tyś sam wypił, a
potem jeszcze po rum posłałeś... zapiłeś się tak, żeś diabły do worka chwytał i gazową latarnię
zwaliłeś. Wtedyś chodził jeszcze bić Greków.
Pod wpływem tych wspomnień twarz Szczypcowa nieco się przejaśniła, rozbłysły oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
oczyma.
Choćbyś gębę se obmył! ciągnął Sigajew. Strach spojrzeć! Ululałeś się, a możeś cho-
ry czy co? Czemu milczysz? Pytam cię po ludzku: choryś?
Szczypcow milczał. I chociaż fizjonomię miał okropnie umorusaną, komik, przyjrzawszy
się uważniej, nie mógł nie dostrzec straszliwej bladości, potu i drżących warg. Ręce i nogi też
drżały, a całe ciało olbrzyma wydawało się zmięte, oklapłe. Komik bystrym wzrokiem obrzu-
cił numer, lecz nie dostrzegł ani sztofów, ani butelek, ani żadnych innych podejrzanych na-
czyń.
Wiesz co, Miszutka, jesteś jednak chory! zaniepokoił się. Skarz mnie Bóg, jeśliś nie
chory! Strasznie jesteś zmieniony.
Szczypcow milczał i ponuro wpatrywał się w podłogę.
Na pewnoś przeziębił się! ciągnął Sigajew biorąc chorego za rękę. Patrzcie no, jakie
gorące ręce! Co ci dolega?
Do... do domu chcę wymamrotał Szczypcow.
A cóżeś to nie w domu?
Nie... do Wiazmy.
Ehe, dokąd to się zachciewa! Do twojej Wiazmy i za trzy lata nie dobrniesz... Cóż to, do
tatula i mamuli się zachciało? Toć dawno już w proch się rozsypali i mogił ich nie odnaj-
dziesz...
Tam moja ojc... ojcowizna...
No, nie ma co tu melancholię odstawiać. Ta psychopatia uczuć, bracie, to rzecz najgor-
sza... Zdrowiej prędzej, bo jutro musisz w Księciu Srebrnym grać Mit kę. Przecież tego,
wiesz, że nie ma kto... Wypij coś gorącego i zażyj rycyny. Masz pieniądze na rycynę? Ale
zaraz, ja sam polecę i kupię.
68
Komik pogmerał w kieszeniach, znalazł piętnaście kopiejek i podbiegł do apteki. Po kwa-
dransie wrócił.
Masz, pij! rzekł podsuwając do ust szlachetnego ojca butelkę. Pij wprost z flaszecz-
ki.. Od razu! Tak... A teraz zagryz pachnącym gozdzikiem, żeby ci dusza od tych paskudztw
nie prześmiardła.
Komik posiedział jeszcze chwilę u chorego, potem ucałował go czule i poszedł. Wieczo-
rem wpadł do chorego jeune premier Brama Gliński. Utalentowany artysta był w prunelo-
wych półbucikach, na lewej ręce miał rękawiczkę, palił cygaro i nawet roztaczał woń helio-
tropu, ale pomimo to mocno przypominał podróżnika zagubionego w kraju, w którym nie ma
ani łazni, ani praczek, ani krawców...
Słyszałem, że zachorowałeś zwrócił się do Szczypcowa, okręciwszy się na obcasie.
Co ci jest? Jak Boga kocham, co ci?
Szczypcow milczał i siedział bez ruchu.
Dlaczego milczysz? Zamęt masz w głowie czy co? No, milcz, nie będę cię męczyć...
milcz...
Brama Gliński (tak go nazywają w teatrze wedle paszportu to po prostu Guśkow) pod-
szedł do okna, włożył ręce do kieszeni i wpatrzył się w ulicę. Przed oczyma jego ciągnęło się
ogromne pustkowie ogrodzone szarym płotem, wzdłuż którego wybujał cały las zeszłorocznej
rzepichy. Za pustkowiem ciemniała jakaś opuszczona fabryka z zabitymi oknami. Nad komi-
nem krążył spózniony gawron. Cały ten nudny i smutny obraz zaczął już otulać wieczorny
zmierzch.
Muszę do domu usłyszał jeune premier.
Dokąd do domu?
Do Wiazmy... na ojcowiznę...
Do Wiazmy, bracie, tysiąc pięćset wiorst... westchnął Brama Gliński bębniąc po szy-
bie. A po co do Wiazmy?
Tam chciałbym umrzeć...
No, coś podobnego, też wymyślił! Umrzeć... Zachorował pierwszy raz w życiu i już sobie
wyobraża, że to śmierć przyszła... Nie, bracie, takiego bawołu, jak ty, żadna cholera nie zmo-
że. Do stu lat będziesz żyć... Co cię boli?
Nic nie boli, ale ja... czuję...
Nic nie czujesz, a wszystko to od nadmiaru zdrowia. Siła cię rozpiera. Trzeba, żebyś so-
bie kropnął jak się patrzy, wypił, wiesz, tak, żebyś w całym ciele poczuł perturbacje. Pijań-
stwo znakomicie odświeża... Pamiętasz, jakeś w Rostowie nad Donem zalał sobie pałę? Boże,
aż strach wspomnieć! Beczułkę wina ledwieśmy z Saszką przydzwigali, a tyś sam wypił, a
potem jeszcze po rum posłałeś... zapiłeś się tak, żeś diabły do worka chwytał i gazową latarnię
zwaliłeś. Wtedyś chodził jeszcze bić Greków.
Pod wpływem tych wspomnień twarz Szczypcowa nieco się przejaśniła, rozbłysły oczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]