[ Pobierz całość w formacie PDF ]

w milczeniu. Zpiew  ni to śpiew, ni to skomlenie  zdał mu się być, podobnie
jak dziad, ucieleśnieniem słoty. śałośnie przeciągła, jednostajna nuta dzwoniła
w deszczu, kapała z dachu kroplami, nasiąkała zgniłą wilgocią w odzie\, w buty 
rozprzęgała mięśnie i nerwy.
Zachwycony uwagą słuchacza, dziad zawodził jeszcze do-Tiośniej:
Brat na brata rodzonego, Synowiec na stryja swego, Kopiją śmiele uderzy, Do boku
z muszkietu zmierzy.
274
275
Nieprzyjaciel serce swoje Cieszy słysząc niepokoje...
 A pódziesz. zdechlaku! Psi synu! Gidzie obrzydły! Szelmo! Wywłoko!
Hultaju!  wrzasnął naraz pan Wąsowicz wyskakując z sąsiedniej kwatery.
 Kanalia podła! Szpieg Chodkiewiczowski!... Brać go, chłopcy, i tęgi
basarunek wlepić!... Nu\e!
Nie przestawał krzyczeć. Dwóch pachołków smyrgnęło ju\ niby ogary, lecz \ebrak
nie czekając przerzucił bandurkę na ramię i kopnął się \ywo, jak gdyby nigdy nie
kulał. Nie przystanął, a\ w szczerym polu, za obozem.
 Chto ich teper znaje?  mruczał ze złością.  Rokosze CC. iii
konfederaty?... Czełowik dumał, szczo konfederaty, a ot!... Sochroni
Bih!...
Splunął, obciągnął sukmanę i obszedłszy obóz naokoło, zaszedł z przeciwnej
strony, by tam zaśpiewać właściwszą ju\ pieśń.
Sebastian cofnął się w głąb swojej izby i usiadł na stołku z pięściami pod
brodą. Czemu Wąsowicz przegnał dziada? Wszak prawdę śpiewał, szczerą prawdę:
Niesłychane to nowiny. śeby jednej matki syny...
Ano tak, tak!... Wzdrygnął się i skulił pod wra\eniem nagłego wewnętrznego
chłodu. Był zniechęcony ostatecznie i rozbity, goniący resztkami woli. Półtora
roku mijało, jak tkwił w obozie rokoszowym. Półtora roku męczył się w
śmiertelnej nudzie, wykolejony, wytrącony ze swego \ycia, rzucany kapryśnym
biegiem wypadków wzdłu\ i wszerz całej Rzeczypospolitej. Przywykły do ciągłej
pracy, rzezwych świtów górskich, twardego, zdrowego snu  gnił bezczynny, truł
się i gorzkniał z ka\dym dniem. Gwałt, jaki zadał samemu sobie, by zaraz w
pierwszych miesiącach nie odbiec rokoszu  nie przyczynił się w niczym do
polepszenia sprawy i to zwiększało gorzkość, z jaką patrzył na klęskę
zeszłorocznych marzeń. Odeszły go ju\ najtrwalsze, ostatnie złudzenia.
A łudził się długo. Po nieszczęsnej guzowskiej nie uciekł jak inni do domu. lecz
uparty i zawzięty w swych postanowieniach, cofnął się z wojskami Radziwiłła i
Herburta do Lublina. Tam z milczącym, lecz surowym oburzeniem patrzył na skwierk
i gwałt mieszczan, obło\onych bezprawną a tatarską iście kon-
276
trybucją. Gdy pózniej śółkiewski chwycił i uwięził Herburta. a Zebrzydowski
opuścił cichaczem bezpieczne schronienie u bernardynów opatowskich, gdzie dwa
miesiące z górą przesiedział  Sebastian wraz z innymi niedobitkami
Herburto-wymi przymknął ku niemu. Wojewoda krakowski skupił swych adherentów w
Rykach, nie opodal znanej z poprzedniego zjazdu Stę\ycy. Stamtąd rozesłał po
całym kraju uroczyste wezwania na sejm elekcyjny, na Woli w dniu piątego
września odbyć się mający. Wysłany przezeń wraz z innymi Sebastian  jezdził,
konwokował, namawiał, tłumaczył. Dla dobra sprawy naginał swą naturę odludka,
przymuszał do funkcji nieznośnych sobie i przykrych. Mimo jednak rzetelnych
zabiegów wszystkich wysłańców  na elekcję zjechała tylko znikoma część
szlachty.
0 pozorach bodaj sejmu nie było co marzyć. Sodomczyk, choć za zmarłego
cywilnie ogłoszony, \ył i tryumfował... Skoro, na dobitkę, w dogasającym
rokoszu wszczęła się walka między Zebrzydowskim a Radziwiłłem o główne dowództwo
 Sebastian odszedł wojewody krakowskiego przenosząc się do Radziwiłła,
szczerszej opieki dla spraw wyznaniowych spodziewając się po nim nizli
po zelancie katolickim, Zebrzydowskim. Tu siedział pod Brześciem wśród kupy
innych rózno-wierców, patrząc na ostateczny rozkład rokoszu.
Obóz brzeski nie przypominał ju\ w niczym zebranej poprzednią wiosną pod
Sandomierzem potęgi. Wielmo\e cofnęli z dawna swe hufce, miękko obiecując
przysłać je, gdyby zaszła tego potrzeba. Wolontariusze, zapalczywi w pysku,
zgodnie z przepowiednią Wadowity rozeszli się wracając do domów
1 zaniedbanego gospodarstwa. Mizerne parę tysięcy pozostałych składało się
albo z powsinogów, obijboków, nie mających kędy ni do czego wracać  albo z
Strona 152
Kossak Zofia - Złota wolność
posesjonatów, którzy na-swawoliwszy zbytnio in gratiam swobody rokoszowej,
woleli nie ukazywać się w rodzinnych pieleszach wcześniej, zanimby huczek
ekscesami ich wywołany nie przycichł, a zło\one w grodzie pozwy nie poszły w
niepamięć. Fanatycy, trzymający się uparcie sprawy dla samej sprawy, jak
Sebastian, nale\eli do nielicznych, zagubionych w tłumie wyjątków. Na domiar
złego Chodkiewicz wisiał nad obozem jak miecz Damoklesa, ściągnąwszy nie opodal
ze swym wojskiem, w antyrokoszowy związek skonfederowanym... Ostatnia
nadzieja, \e kandydat do tronu Gabriel Batory wkroczy zbrojnie w granice
Rzeczypospolitej i wesprze usiłowania ich z zewnątrz  spełzła na niczym. Batory
nie myślał ryzykować podobnej imprezy. Nie było co się łudzić  rokosz
dogorywał.
277
Sebastian wstrząsnął głową, jak gdyby opędzając ją z myśli niewesołych  a
wziąwszy machinalnie ze stołu wystrzępiony od częstego czytania zwitek papieru,
zagłębił się w jego treść. Czytanie było u niego nowym nawykiem. Gdy swego czasu
wojewoda krakowski wysyłał go z Ryk na Mazowsze umawiać pod Warszawę panów
braci, doradził mu zaznajomić się z treścią niektórych pism rokoszowych.
 Natura poskąpiła waści elokwencji  prawił  przetoć radzę zaopatrzyć się w [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.