[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jarzyną, rotmistrz odwrócił głowę i zapytał Maćka:
Któż u diabła obiad dziś dysponował czy ty?
Nie! Kucharz mi powiedział, że jego w tym głowa, co ma być na stół podane...
Idzże zaraz do kuchni i powiedz mu ode mnie, że jest dardański osieł że cały obiad dotąd nic nie wart i niech on
się ze mną nie bawi w faramuszki!...
Pieczyste, rotmistrzeńku, pieczyste! Jak on już na zupę nie dał nam czerninki, barszczu-li z uszkami, a potem
flaków, ozoru z chrzanem ool... To czekać, czekać. Kiełbasę smażoną takoż mógł podać aa! Nu, nie podał, tak ja
nauczyć jego muszę. Taż na zakąskę po wódce do niego równie należało śledzika przygotować, a nie śledzika, to
wątróbkę gęsią w maśle duszoną... Delicje!. W domu i korniszonki być muszą? Nie dał, tak już pieczyste tylko... A
wódeczki tak i po kieliszeczku przedtem nie zawadzi ha! Jaże czczy człowiek, jak Boga kocham!
I z tymi słowy znów sobie nalał wódki, puścił butelkę w obieg i zakąsił skórką chleba z solą.
Nareszcie przybyło na stół gorąco oczekiwane pieczyste; były to kapłony. Drakiewicz z daleka już śledził półmisek,
upatrując smacznego kawałka.
Po francusku podał pieczyste mruczał zieloną pietruszką obłożył... Jaż mówię z wielkiego domu
kucharz!... Apetyt dziś ja zaostrzył sobie... Po kapłonku w sam raz spróbujem tego
węgrzyna, rotmistrzeńku aa?... Zobaczym, wino robić może; ja na to sekret znam jeden.
Przez chwilę panowało milczenie; wszyscy zajęci byli kapłonami. Naraz rotmistrz z oburzeniem położył nóż i widelec
na stole wołając:
Nie, tego już za wiele!... Przydymione, spalone i jakby na łoju! Maciek, zawołaj mi tu tego kucharza!
Prawda, serce, prawda! zawołał Drakiewicz. Nie spisał się, a ja tak-i jeść muszę... Kapłon zawsze kapłonem;
lepiej jak on smaczny, no, jak niesmaczny, przez toż ja głodnym być nie mogę. Porządnie obiadu nie zjesz, taj dzień
stracony aa!
Rotmistrz milczał, przygryzał wargi i palcami bębnił po stole; na talerzu leżał przed nim prawie że nietknięty kawałek
kapłona. Wytrzeszcz jadł jakby przymuszony. Sam tylko Drakiewicz prędko się załatwił z piersiami kapłona i dobrał
sobie nowy kawałek.
Wtem drzwi się otwarły i do jadalni wszedł człowiek stary już, posiwiały, nieco przygarbiony, z sumiastym wąsem i z
miną pełną godności. Nie miał on na sobie ani kaftana kucharskiego, ani fartucha; nosił tylko czarny, wytarty i
wyłatany surdut, u którego na piersiach wisiał znaczek z kolorową wstążeczką. Skłonił się bez uniżenia i spojrzał
śmiało Piszczalskiemu w oczy.
To ty jesteś kucharz? zapytał podniesionym głosem pan Jędrzej.
Nie! odrzekł zapytany. Ja jestem Hieronim Swiętosz, podoficer konnych strzelców...
Wytrzeszcz przestał być obojętnym i przyglądał się teraz przybyłemu z żywym zajęciem; nawet i Drakiewicz
z nożem w jednej ręce, z widelcem w drugiej, żując pieczyste, spoglądał to na rotmistrza, to na jego kucharza. Ten
ostatni wyprostował się zupełnie i tak mówił dalej:
Podoba się Bogu w jego mądrości, ażeby czasem ścigał człowieka i chłostał doczesną nędzą! Tak jest i ze mną...
Nie byłem nigdy kucharzem i gotować wcale nie umiem; ale chodziło o to, abym z głodu nie umarł, więc przyjąłem
pierwsze lepsze obowiązki, jakie mi się nadarzyły. Myślałem sobie: Wypędzą mię ze służby, lecz dobrze, że choć dwa
lub trzy dni przeżyję"... Przebacz mi, panie rotmistrzu, ten podstęp, do którego się uciekłem w rozpaczy.
Na czole pana Jędrzeja w tej chwili zniknęła chmura z piorunami. Obejrzał rzekomego kucharza od stóp do głowy i
rzekł z uśmiechem:
Musiałeś być w diabelskich tarapatach, skoro się puściłeś ze mną na takie sztuki. No, mniejsza o to!... A powiedz
mi, wasan, co umiesz robić?
Strzelałem kiedyś bardzo dobrze; ale mi teraz ręka już drży trochę. Na koniu, rozumie się, jeżdżę dobrze.
Nie mógłbyś służyć przy gospodarstwie?
Próbowałem i tego, ale mię po tygodniu oddalono, jako nie znającego się na rzeczy. Cóż robić? Byle dalej...
Zostań tymczasem w Kuczmirówce, będziesz ze mną jezdził na polowania i konie miał pod nadzorem.
Zlicznie! zawołał Drakiewicz, łykając kąsek kapłona.
Ale stary skłonił się i rzekł nieśmiało:
Panie rotmistrzu, ja nie jestem sam na świecie.
Masz żonę, dzieci?
Broń Boże! Ale mam towarzysza, przyjaciela, nazywa się Maksymilian Kłopotowicz... Nieszczęście chciało, że mu
kartacz obie nogi oberwał; drugie jego nieszczęście, że się z tego wylizał i żyje. Muszę o nim pamiętać, bo biedak,
oprócz mnie, nikogo z bliskich nie ma na świecie. A może i ma, tylko tak jakoś zgłupiał, nie wie o niczym. O, kiedyś
to był zuch wielki!...
Wytrzeszcz odwrócił głowę i nieznacznie łzę otarł z oka.
Hm! Gdzież mieszka ten Kłopotowicz? zapytał rotmistrz.
Zostawiłem go w Berdyczowie.
Maciek rzekł pan Jędrzej półgłosem dopilnuj, żeby Swiętoszowi dano parę koni i bryczkę, niech jedzie po
Kłopotowicza.
ROZDZIAA XXIII
Rotmistrz, jeśli nie był na jakim większym polowaniu, trwającym przez dni kilka, to spędzał zimne pazdziernikowe
wieczory na gawędzie z Dionizym i Eugenim. Na kominku płonął ogień, a oni obsiedli stół wokoło i, popijając
węgrzyna, zabawiali się rozmową. Niekiedy bywali goście, a wtedy po obfitej kolacji grywano zwykle w karty.
Powiedzie mi, Dyziu, szczerze mówił pan Jędrzej jednego takiego wieczoru czy jesteś zadowolniony z pobytu
swego w Kuczmirówce.
Dobrze mi tu odparł malarz poznaję zupełnie nową dla siebie sferę ludzkiego życia, bo dotychczas szlachtę
znałem tylko z książek i opowiadań, w których zwykle prawdy nie ma.
Już to ja nie jestem człowiek książkowy, rzekł rotmistrz przeczytanie książki uważałbym sobie jako ciężką
pokutę za grzechy.
A po co masz czytać, kiedy lepiej używać prawdziwego życia?...
Ja by powiedział wtrącił Drakiewicz co w Kuczmirówce jedno stoi na przeszkodzie do dobrej zabawy...
Towarzystwo za małe oo! Nas trzech wszystkiegoż, at t błąd!
Cóż w książkach piszą o szlachcie? zapytał rotmistrz zwracając się do malarza.
Najczęściej wam kadzą, przedstawiają was, jako osobliwie cnotliwych pod każdym względem, jako wzorowych i
pełnych poświęcenia obywateli. Podnoszą właśnie te strony, które u was są najsłabsze.
Mówże mi wyraznie, o co chodzi?
Wy, szlachta mówił Dionizy jako ludzie prywatni, nie pozostawiacie nic do życzenia. Posiadacie wyborną
fantazję, żyjecie huczno lubicie jeść, pić, bawić się. I to są najlepsze strony waszego życia. Ale brakuje wam
zupełnie obywatelskiego wychowania.
Dajmy na to ja, Jędrzej Piszczalski...
Rotmistrz Piszczalski w Kuczmirówce bawi się sam lub z przyjaciółmi, poluje, ujeżdża konie, wydaje pieniądze.
Około niego, około jego zabaw, potrzeb, zachcianek obraca się życie wszystkich innych mieszkańców tej wsi. Wszyscy
krzątają się około tego, pracują na to, żebyś ty był zadowolniony. Przecież to jest marny cel życia!
Nu, nu, mów! wtrącił Drakiewicz. Jaż w Warszawie jeszcze sobie myślał, co ty demokrat oo! No,
pryncypy-że każdemu mieć swoje wolno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
jarzyną, rotmistrz odwrócił głowę i zapytał Maćka:
Któż u diabła obiad dziś dysponował czy ty?
Nie! Kucharz mi powiedział, że jego w tym głowa, co ma być na stół podane...
Idzże zaraz do kuchni i powiedz mu ode mnie, że jest dardański osieł że cały obiad dotąd nic nie wart i niech on
się ze mną nie bawi w faramuszki!...
Pieczyste, rotmistrzeńku, pieczyste! Jak on już na zupę nie dał nam czerninki, barszczu-li z uszkami, a potem
flaków, ozoru z chrzanem ool... To czekać, czekać. Kiełbasę smażoną takoż mógł podać aa! Nu, nie podał, tak ja
nauczyć jego muszę. Taż na zakąskę po wódce do niego równie należało śledzika przygotować, a nie śledzika, to
wątróbkę gęsią w maśle duszoną... Delicje!. W domu i korniszonki być muszą? Nie dał, tak już pieczyste tylko... A
wódeczki tak i po kieliszeczku przedtem nie zawadzi ha! Jaże czczy człowiek, jak Boga kocham!
I z tymi słowy znów sobie nalał wódki, puścił butelkę w obieg i zakąsił skórką chleba z solą.
Nareszcie przybyło na stół gorąco oczekiwane pieczyste; były to kapłony. Drakiewicz z daleka już śledził półmisek,
upatrując smacznego kawałka.
Po francusku podał pieczyste mruczał zieloną pietruszką obłożył... Jaż mówię z wielkiego domu
kucharz!... Apetyt dziś ja zaostrzył sobie... Po kapłonku w sam raz spróbujem tego
węgrzyna, rotmistrzeńku aa?... Zobaczym, wino robić może; ja na to sekret znam jeden.
Przez chwilę panowało milczenie; wszyscy zajęci byli kapłonami. Naraz rotmistrz z oburzeniem położył nóż i widelec
na stole wołając:
Nie, tego już za wiele!... Przydymione, spalone i jakby na łoju! Maciek, zawołaj mi tu tego kucharza!
Prawda, serce, prawda! zawołał Drakiewicz. Nie spisał się, a ja tak-i jeść muszę... Kapłon zawsze kapłonem;
lepiej jak on smaczny, no, jak niesmaczny, przez toż ja głodnym być nie mogę. Porządnie obiadu nie zjesz, taj dzień
stracony aa!
Rotmistrz milczał, przygryzał wargi i palcami bębnił po stole; na talerzu leżał przed nim prawie że nietknięty kawałek
kapłona. Wytrzeszcz jadł jakby przymuszony. Sam tylko Drakiewicz prędko się załatwił z piersiami kapłona i dobrał
sobie nowy kawałek.
Wtem drzwi się otwarły i do jadalni wszedł człowiek stary już, posiwiały, nieco przygarbiony, z sumiastym wąsem i z
miną pełną godności. Nie miał on na sobie ani kaftana kucharskiego, ani fartucha; nosił tylko czarny, wytarty i
wyłatany surdut, u którego na piersiach wisiał znaczek z kolorową wstążeczką. Skłonił się bez uniżenia i spojrzał
śmiało Piszczalskiemu w oczy.
To ty jesteś kucharz? zapytał podniesionym głosem pan Jędrzej.
Nie! odrzekł zapytany. Ja jestem Hieronim Swiętosz, podoficer konnych strzelców...
Wytrzeszcz przestał być obojętnym i przyglądał się teraz przybyłemu z żywym zajęciem; nawet i Drakiewicz
z nożem w jednej ręce, z widelcem w drugiej, żując pieczyste, spoglądał to na rotmistrza, to na jego kucharza. Ten
ostatni wyprostował się zupełnie i tak mówił dalej:
Podoba się Bogu w jego mądrości, ażeby czasem ścigał człowieka i chłostał doczesną nędzą! Tak jest i ze mną...
Nie byłem nigdy kucharzem i gotować wcale nie umiem; ale chodziło o to, abym z głodu nie umarł, więc przyjąłem
pierwsze lepsze obowiązki, jakie mi się nadarzyły. Myślałem sobie: Wypędzą mię ze służby, lecz dobrze, że choć dwa
lub trzy dni przeżyję"... Przebacz mi, panie rotmistrzu, ten podstęp, do którego się uciekłem w rozpaczy.
Na czole pana Jędrzeja w tej chwili zniknęła chmura z piorunami. Obejrzał rzekomego kucharza od stóp do głowy i
rzekł z uśmiechem:
Musiałeś być w diabelskich tarapatach, skoro się puściłeś ze mną na takie sztuki. No, mniejsza o to!... A powiedz
mi, wasan, co umiesz robić?
Strzelałem kiedyś bardzo dobrze; ale mi teraz ręka już drży trochę. Na koniu, rozumie się, jeżdżę dobrze.
Nie mógłbyś służyć przy gospodarstwie?
Próbowałem i tego, ale mię po tygodniu oddalono, jako nie znającego się na rzeczy. Cóż robić? Byle dalej...
Zostań tymczasem w Kuczmirówce, będziesz ze mną jezdził na polowania i konie miał pod nadzorem.
Zlicznie! zawołał Drakiewicz, łykając kąsek kapłona.
Ale stary skłonił się i rzekł nieśmiało:
Panie rotmistrzu, ja nie jestem sam na świecie.
Masz żonę, dzieci?
Broń Boże! Ale mam towarzysza, przyjaciela, nazywa się Maksymilian Kłopotowicz... Nieszczęście chciało, że mu
kartacz obie nogi oberwał; drugie jego nieszczęście, że się z tego wylizał i żyje. Muszę o nim pamiętać, bo biedak,
oprócz mnie, nikogo z bliskich nie ma na świecie. A może i ma, tylko tak jakoś zgłupiał, nie wie o niczym. O, kiedyś
to był zuch wielki!...
Wytrzeszcz odwrócił głowę i nieznacznie łzę otarł z oka.
Hm! Gdzież mieszka ten Kłopotowicz? zapytał rotmistrz.
Zostawiłem go w Berdyczowie.
Maciek rzekł pan Jędrzej półgłosem dopilnuj, żeby Swiętoszowi dano parę koni i bryczkę, niech jedzie po
Kłopotowicza.
ROZDZIAA XXIII
Rotmistrz, jeśli nie był na jakim większym polowaniu, trwającym przez dni kilka, to spędzał zimne pazdziernikowe
wieczory na gawędzie z Dionizym i Eugenim. Na kominku płonął ogień, a oni obsiedli stół wokoło i, popijając
węgrzyna, zabawiali się rozmową. Niekiedy bywali goście, a wtedy po obfitej kolacji grywano zwykle w karty.
Powiedzie mi, Dyziu, szczerze mówił pan Jędrzej jednego takiego wieczoru czy jesteś zadowolniony z pobytu
swego w Kuczmirówce.
Dobrze mi tu odparł malarz poznaję zupełnie nową dla siebie sferę ludzkiego życia, bo dotychczas szlachtę
znałem tylko z książek i opowiadań, w których zwykle prawdy nie ma.
Już to ja nie jestem człowiek książkowy, rzekł rotmistrz przeczytanie książki uważałbym sobie jako ciężką
pokutę za grzechy.
A po co masz czytać, kiedy lepiej używać prawdziwego życia?...
Ja by powiedział wtrącił Drakiewicz co w Kuczmirówce jedno stoi na przeszkodzie do dobrej zabawy...
Towarzystwo za małe oo! Nas trzech wszystkiegoż, at t błąd!
Cóż w książkach piszą o szlachcie? zapytał rotmistrz zwracając się do malarza.
Najczęściej wam kadzą, przedstawiają was, jako osobliwie cnotliwych pod każdym względem, jako wzorowych i
pełnych poświęcenia obywateli. Podnoszą właśnie te strony, które u was są najsłabsze.
Mówże mi wyraznie, o co chodzi?
Wy, szlachta mówił Dionizy jako ludzie prywatni, nie pozostawiacie nic do życzenia. Posiadacie wyborną
fantazję, żyjecie huczno lubicie jeść, pić, bawić się. I to są najlepsze strony waszego życia. Ale brakuje wam
zupełnie obywatelskiego wychowania.
Dajmy na to ja, Jędrzej Piszczalski...
Rotmistrz Piszczalski w Kuczmirówce bawi się sam lub z przyjaciółmi, poluje, ujeżdża konie, wydaje pieniądze.
Około niego, około jego zabaw, potrzeb, zachcianek obraca się życie wszystkich innych mieszkańców tej wsi. Wszyscy
krzątają się około tego, pracują na to, żebyś ty był zadowolniony. Przecież to jest marny cel życia!
Nu, nu, mów! wtrącił Drakiewicz. Jaż w Warszawie jeszcze sobie myślał, co ty demokrat oo! No,
pryncypy-że każdemu mieć swoje wolno. [ Pobierz całość w formacie PDF ]