[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przypadkiem - przypomniałem sobie swoje włamanie do Muzeum i zawahałem na
sekundę - udało nam się tę skrzynię wypatrzyć właśnie tu, na rusztowaniu przy
Muzeum Diecezjalnym... Potem wystarczyło obserwować kierownika Malinowskiego
i zaczekać, aż zrealizuje swój niecny plan...
- Zaraz, zaraz - inspektor zdjął czapkę i podrapał się w głowę. - Jak udało się
wam wypatrzyć skrzynię, skoro była przykryta plandeką?
Nie wiedziałem co odpowiedzieć.
- Wcześniej jej nie było - uratowała mnie Agnieszka. - Pewnie przykryli
skrzynię, bo bali się, że spadnie deszcz. Ostatnio bez przerwy zapowiadają że pogoda
ma się popsuć.
- Bardzo to dziwne... - Tomaszewski był całkowicie zdezorientowany. -
Oglądam prognozę codziennie po dzienniku i mówili, że przez następny tydzień ma
być piękna pogoda.
- U nas w obozie nie ma telewizora - wyszczerzył się do Tomaszewskiego
 Dylan . - Słuchamy tylko radia. Sam pan wie, panie inspektorze, jak bardzo różnią
się czasem od siebie zapowiedzi meteorologów.
- Tak, tak. No cóż, dziękuję wam i panu, panie Pawle. Proszę się u mnie
zjawić jutro w komendzie, żeby złożyć zeznania dotyczące dzisiejszych wydarzeń.
Nie będę was dłużej zatrzymywał, jesteście pewnie bardzo zmęczeni. Dobrej nocy!
Aresztowanie kierownika Malinowskiego, który przyznał się nie tylko do
kradzieży ikon, ale też do wsypania mi cukru do silnika, spowodowało, że pożegnalne
ognisko, na które zapraszał mnie szef pleneru, nie odbyło się.
Zaniepokojeni rodzice przybyli następnego dnia po swoje pociechy, żeby
zabrać je do domu. Dowiedziałem się o tym, kiedy Agnieszka i  Dylan przyszli do
mnie o jedenastej i przerwali mój zasłużony odpoczynek.
- Przyszliśmy się pożegnać - powiedziała dziewczyna, odsłaniając wejście do
namiotu i wpuszczając do środka promienie słoneczne.
Wygrzebałem się ze śpiwora, ubrałem i wyszedłem z namiotu.
- To był fajny plener - powiedział  Dylan , podając mi rękę.
- Dzięki panu przeżyliśmy wreszcie jakąś prawdziwą przygodę - rzekła
Agnieszka, żegnając się ze mną.
- Mam nadzieję, że nie ostatnią - rzekłem. - Może się kiedyś jeszcze spotkamy
- powiedziałem. - Zaczekajcie - powstrzymałem ich gestem, bo już zbierali się do
odejścia. - Mam dla was prezenty.
Wskoczyłem do namiotu i po chwili wyszedłem z niego z dwoma książkami.
- Dla ciebie, Agnieszko, album z obrazami el Greca - wręczyłem jej spory tom.
- %7łebyś zawsze pamiętała, że detektywistyczna robota, to nie tylko praca w terenie,
ale też mozolne poznawanie zródeł. A dla ciebie,  Dylan - podałem mu małą
książeczkę -  Sennik Artemidora . Poeta powinien znać się na snach.
- I my dla pan coś mamy! - powiedział  Dylan . - Wczoraj w nocy trudno nam
było usnąć i ułożyliśmy nową piosenkę o panu i el Grecu.
- Zaczekajcie - powiedziałem. - Napijemy się jeszcze czekolady!
Po chwili siedzieliśmy wokół maszynki, na której gotowało się mleko.
 Dylan trącał struny gitary i razem z Agnieszką śpiewali:
Siedlce i Drohiczyn spór wiodły zacięty,
Gdzie obraz umieścić z niebem oraz świętym.
Przyjechał Pan Samochodzik,
Zwaśnione strony pogodził.
El Greca dla widzów czyniąc znów dostępnym.
ZAKOCCZENIE
- Czy wie pani, że kabała, którą mi pani postawiła kilka dni temu, sprawdziła
się co do joty? - rzekłem, patrząc na Annę Jankowską, która nalewała mi kawę do
filiżanki.
- Naprawdę? - pani dyrektor po raz kolejny tego popołudnia obdarzyła mnie
uśmiechem.
Była wyjątkowa miła od chwili, kiedy zadzwoniła do mnie z wiadomością że
inspektor Tomaszewski poinformował ją że dzięki mojej wydatnej pomocy udało się
odzyskać  Ekstazę św. Franciszka . Uznała, że spotkanie ze mną  będzie dla niej
zaszczytem , a kwiaty, które przyniosłem do muzeum określiła jako  najpiękniejsze,
jakie dostała w życiu .
- Każde słowo wróżby było prawdą - rzekłem.
- I kto był tym waletem pik, z którym musiał się pan zmierzyć w walce o el
Greca?
- Hmm... Tego nie mogę powiedzieć. Tajemnica śledztwa.
- Naprawdę musi pan już wyjeżdżać? - kilka minut wcześniej oświadczyłem
jej, że za dwie godziny opuszczam Siedlce.
- A chciałaby pani, żebym został?
- Roman Bogusz pokazałby panu całą okolicę. Moglibyście pojechać do
Drohiczyna. Czy pan wie, że on stamtąd pochodzi?
- Coś mi o tym wspominał... - odpowiedziałem pod nosem. - Wie pani,
myślałem, że może pani będzie moim przewodnikiem...
- Tak mi przykro - powiedziała i było widać, że jest szczera. - Bardzo chętnie
pokazałabym panu naszą uroczą okolicę, ale Juan... to znaczy dyrektor Herrera
zaprosił mnie do Madrytu. Powiedział, że chciałby zacieśnić współpracę między
naszymi placówkami. Mam z nim pojechać do Hiszpanii, żeby zobaczyć jak u nich
dba się o dzieła klasy el Greca, a poza tym wybrać kilka obrazów z ich zbiorów na
wystawę, która odbędzie się tu w przyszłym roku... Niech pan zgadnie, dzieła jakiego
malarza obiecał wypożyczyć nam dyrektor? - Anna Jankowska miała policzki
rozpalone od emocji.
- Niech no pomyślę... - udałem, że się zastanawiam, żeby nie psuć jej radości. -
Może Velazqueza?
- Skąd pan wiedział? - zapytała. - Ma pan niezwykłe umiejętności
mediumiczne! Powinien pan się kształcić w tym kierunku. Jeśli pan chce, mogę pana
poznać z kilkoma osobami...
- Dziękuję - odparłem z uśmiechem - ale chyba pozostanę przy zwyczajnej
dedukcji. Jak dotąd się sprawdzała.
- Karty też się sprawdziły - powiedziała, jakby lekko urażona.
- No tak - próbowałem ją udobruchać. - Przepraszam, ale jestem wykończony.
Mało wczoraj spałem. Stąd ta szorstkość.
A naprawdę szorstkość wynikała z wściekłości na wicedyrektora Herrerę.
 Nazwała go Juanem! Szczwany hiszpański lis! Już ją omotał. Wykorzystał karę, jaką
mu wyznaczyłem, do uwiedzenia pani dyrektor! - myślałem rozżalony.
Kilka minut piliśmy kawę żartując i umawiając się na spotkanie, gdy będę
przejazdem w okolicy Siedlec.
- Muszę już się zbierać - powiedziałem wreszcie, wypiwszy ostatni łyczek
kawy. - Jeśli mam dotrzeć do Warszawy, nie wpadając po drodze na jakieś drzewo... -
a widząc jej przerażoną minę, dodałem szybko: - To taki żart muzealników, nie zna
go pani? Obiecuję, że jeśli poczuję się zmęczony, zatrzymam się i odpocznę.
- Niech pan się trzyma, panie Pawle. Szerokiej drogi!
- Do zobaczenia, pani dyrektor. Miłej podróży do Hiszpanii! I niech pani
stamtąd przywiezie jakieś skarby do Polski.
Odprowadziła mnie przed muzeum i długo machała ręką kiedy odjeżdżałem
wehikułem w stronę ulicy Piłsudskiego.
Wracając do domu chciałem zahaczyć jeszcze o samotnię  Szczurołapa , ale
los zetknął nas wcześniej. Tak jak wtedy, gdy jechałem do Siedlec wyjaśnić sprawę
zagadkowego anonimu, szedł drogą z korowodem zwierząt: tym razem były to kot,
kaczka i tchórzofretka. Zobaczył wehikuł i pozdrowił mnie.
Stanąłem przy drodze i zaczekałem, aż się do mnie zbliży. Zatrzymał się i
tchórzofretka wskoczyła mu na ramię, kot zniknął w zbożu, wyrastającym obok szosy,
a kaczka zajęła się poszukiwaniem jedzenia na poboczu.
Podaliśmy sobie ręce.
- Udało się panu znalezć to czego pan szukał? - pytanie zabrzmiało
filozoficznie i postanowiłem na nie opowiedzieć w tym samym tonie.
- Jedno znalazłem, ale drugie zgubiłem.
- To się zdarza... - powiedział i poklepał mnie po ramieniu. - Wpadnie pan do
mnie na chwilę?
- Właśnie do pana jechałem, żeby podziękować za pomoc i pożegnać się, ale
skoro spotkaliśmy się po drodze... Jeśli pan chce, to pana podwiozę...
- Chyba jednak się przejdę.
- W takim razie do zobaczenia - wyciągnąłem rękę.
- Oby szybkiego - uścisnął ją mocno. - Gdyby już znudził się panu wyścig [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.