[ Pobierz całość w formacie PDF ]

duży kubek herbaty z miodem, jadłem pyszną, wędzoną kiełbasę z jelenia,
zagryzałem to chlebem domowego wypieku, szybko nabierałem sił i wca­
le nie chciało mi się spać.
— Nie idziesz spać? — zdziwił się starzec, gdy zjedliśmy, a ja nie
poszedłem do pokoju na górze.
— Muszę coś jeszcze załatwić w dolinie — odpowiedziałem.
— Powiedz, czego szukasz?
— Jak każdy, jakiegoś skarbu.
Starzec uśmiechnął się pobłażliwie.
— Najczęściej największe skarby mamy obok siebie i je tracimy —
powiedział. — Lupus miał ciebie... Idź i uważaj na to, co czynisz.
Słowa starca były bardzo tajemnicze, ale przecież mieszkał tu sam
tyle lat i świat, jaki widział, był inny od tego, jakim my go widzimy, zabie­
gani, wiecznie poszukujący, ścigający się.
— Mam u pana ogromny dług — mówiłem podając mu dłoń na poże­
gnanie.
Uścisnął ją mocno.
— Jestem pewien, że spłacisz go — odparł.
Schodziłem do wehikułu i dumałem nad tym, co wybrać jako cel pod­
róży. Powinienem teraz szukać lokalnego odpowiednika Sardes. Skoro
jednak autor zagadki pomieszał Smyrnę z Pergamonem, co mogło być
Sardes? To miasto było znane z kultu Kybele. Było to frygijskie żeńskie
bóstwo ziemi i urodzajności pól, zwane również Magna Mater Deum —
Wielką Macierzą. Jej symbolem był czarny kamień umieszczony w świą­
tyni na Palatynie. Często przedstawiano ją jadącą wozem zaprzężonym
w lwy. We Frygii kult Kybele związany był z Attysem, który w przystępie
świętego szału dokonał samookaleczenia i umarł, ale odżył w zrodzonej
z jego krwi roślinności. Kult Attysa i Kybele usankcjonowany przez cesa­
rza Klaudiusza przybierał formę igrzysk zwanych „ludi Megalenses", urzą­
dzanych w marcu, kiedy rozpoczynała się wiosna, dla uczczenia śmierci
i zmartwychwstania. Podobno obrzędy wtajemniczonych miały charakter
uczty, orgii i chrztu krwi. Sardes to także miasto, gdzie ostało się kilku
niesplamionych obrzędami pogańskimi, było jednym z pierwszych miejsc
religii chrześcijańskiej i zostało zniszczone przez Tamerlana.
Patrząc na mapę okolicy i szukając miejsc charakterystycznych na­
tychmiast wytypowałem dwa: zamek Sokolec oraz zamek Bolczów. Jako
cel wyprawy wybrałem ten drugi. Zapytacie pewnie czemu? Nie mia­
łem stuprocentowej pewności, ale koleżanką pani Kasi była ta sama blon­
dynka, którą poznałem w pociągu i która wysiadła w Janowicach Wiel­
kich, leżących na północ od zamku. Nie wierzyłem w zbiegi okoliczności,
bo to nie był przypadek, że była we Wleniu i na mój widok po prostu
umknęła. Zwykła ciekawość kazałaby jej poznać właściciela tak po­
kracznego pojazdu, w dodatku znajomego koleżanki, człowieka, którego
pogryzł wilk. Drugim powodem wyboru zamku Bolczów była jego histo­
ria. Inicjatywa budowy tej warowni przypisywana jest Clericusowi Bol-
cze, dworzaninowi Bolka II świdnickiego lub Albrechtowi Bawarskiemu.
Pierwszy raz zamek został zniszczony, gdy w 1433 roku wrocławscy
i świdniccy mieszczanie pogromili ukrywających się tu husytów. W XVI
wieku zamek kupił Ludwig Jodok Dietz (Decjusz), dworzanin Zygmun­
ta Starego, inwestujący w górnictwo miedzi. Potem Bolczów należał do
rodu Schaffgotschów i podczas wojny trzydziestoletniej Szwedzi zbu­
rzyli warownię poszukując legendarnych skarbów. Od XIX wieku za­
mek był atrakcją turystyczną; odwiedzili go i król Fryderyk Wilhelm III,
i caryca Aleksandra.
Zamek Sokolec ma podobną historię, tyle że zostało z niego o wiele
mniej niż z Bolczowa. Jednak to w Bolczowie Szwedzi szukali skarbów,
to on został zniszczony w czasie wojen religijnych.
Przez Jelenią Górę pojechałem do Janowic Wielkich, tam zaparko­
wałem obok wejścia na zielony szlak i powędrowałem pod górę. Wspi­
naczka zajęła mi godzinę. Im wyżej wchodziłem, tym większa była mgła
w bukowym lesie. Zdawała się krążyć wokół mnie jak rzucająca zaklęcia
czarownica, a skały na górze, które mijałem, jawiły mi się jako ruiny zam­
ku. Gdy jednak wyszedłem na szczyt grzbietu, moim oczom ukazała się
prawdziwa warownia, nie cała, bo i tak jej zakątki zazdrośnie okrywała
mgła.
Przed drewniany mostek i bramę wchodziło się na dziedziniec zamku
niskiego, chroniony przez bastion. Zachwycało wykorzystanie jako elemen­
tów fortyfikacji naturalnych skał. Kamienne mury były wklejone między
ostre zęby. To połączenie sprawiało, że zamek wyglądał bardzo groźnie.
Przez kolejną bramę przeszedłem na dziedziniec zamku średniego
i z niego wędrowałem schodkami po fragmentach murów, by po śliskich
kamieniach wspiąć się na punkt widokowy — formację skalną przero­
bioną przez dawnych budowniczych na skałę. Tu mogłem obejrzeć, jak
zapewne powstała konstrukcja zamku Treuburg — także ulokowanego
na skałach.
Jednak tym co zaszokowało mnie na szczycie wieży był czarny głaz,
na którym wyryto emblemat Exitusian. Zdumiony oparłem się o mur i pa­
trzyłem nie dowierzając własnym oczom. Po co wystawiono znak w tak
widocznym miejscu? Przecież wśród turystów mógł być ktoś znający jego
symbolikę. Może to był fałszywy trop, a może potwierdzenie, że jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.