[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ponieważ ja też mogę spać w zimnym pokoju, pozostaje mi tylko piec
w bibliotece i w łazience.
22
Na tym stwierdzeniu zakończyliśmy śniadanie. Panna Wierzchem włożyła płaszcz i z
siatką w ręku (przezornie wzięła nawet siatkę na zakupy) pomaszerowała aleją parkową.
Przed tym rekonesansem w teren wręczyliśmy jej po sto złotych, aby miała na zakupy,
postanowiliśmy bowiem łożyć wspólnie na jedzenie.
W chwilę po wyjściu panny Wierzchoń ja również opuściłem dwór, żeby zwiedzić
park i otworzyć okiennice we dworze.
Wczoraj było pochmurno i dął silny wiatr. Dziś świeciło słońce, ale wiatr był tak
samo porywisty i w parku przeniknął mnie listopadowy ziąb. Wokół ciągnęły się rozległe
trawniki, na których tu i ówdzie rosły samotnie ogromne dęby i lipy, kępami stały klony,
buki, graby. Do wyjścia prowadziła aleja wysadzana starymi lipami. Gdzieniegdzie wśród
trawników i alejek oraz wokół rozległego gazonu przed frontem dworu rosły gęste krzaki,
a raczej od dawna nie strzyżone żywopłoty jaśminowca, głogu, berberysu i bzu. Ale
właśnie może przez to zaniedbanie zarośnięte chwastami alejki miały dużo uroku i
barwy. Drzewa były już gołe i czarne, lecz rudy dywan traw pokrywały różnokolorowe
desenie z opadłych liści: czerwonych, brunatnych, barwy ochry i sieny palonej.
W głębi parku czerwienił się dach niskiej oficyny, która sąsiadowała z wozownią. Po
drugiej stronie dworu, w dawnym ogrodzie, gdzie rosło kilkanaście na wpół uschniętych
grusz, śliw i włoskich orzechów, widniał wśród chaszczów nieduży, odrapany
budyneczek, zapewne pozostałość po jakiejś ozdobnej altanie.
Kończyłem właśnie zrywanie papierków z pieczęciami na ostatniej okiennicy w sali
balowej, gdy z oficyny wyszedł jakiś brodaty mężczyzna i poczłapał w moim kierunku.
Na pierwszy rzut oka zrobił na mnie odstręczające wrażenie, może dlatego, że wyglądał
brudno i niechlujnie.
Nazywam się Janiak ozwał się chrapliwie, a potem zakaszlał i splunął
w bok. Zajmowałem się tutaj ogrodnictwem...
To było chyba dawno odpowiedziałem, rozglądając się po nie strzyżo
nym żywopłocie i zarośniętych alejkach.
Zrozumiał moje spojrzenie.
Dawniej pan Czerski miał więcej pieniędzy. Był ogrodnik, dwie służące
i stajenny. Ale potem już sobie sam sprzątał i gotował. Ziemię wydzierżawił, konie
sprzedał. Odtąd pracowałem u niego jako dozorca, paliłem w piecach i robiłem,
co kazał, różne roboty gospodarskie. Słyszałem, że tutaj ma być muzeum, a pan
pewnie jest kierownikiem?
Tak.
Chyba mnie nie wyrzucicie z mojej izdebki w oficynie? Jakby co, mógłbym
u was pracować za ogrodnika albo palacza.
Trudno jest mi dać wiążącą odpowiedz. Jak się zorganizuje muzeum, pa
lacz i ogrodnik będzie bardzo potrzebny. I chyba nie ma przeszkód, żeby pan nim
został, skoro mieszka pan w najbliższym sąsiedztwie dworu, w mieszkaniu, któ-
23
re siłą rzeczy będzie służbowe. Ale to dopiero sprawy przyszłości. Pan Czerski umarł
przed tygodniem, jeszcze sporo czasu upłynie, zanim zostaną przeprowadzone
formalności związane z przejęciem przez państwo jego majątku. Lecz, jak pan wie, we
dworze są różnego rodzaju zabytki. Przysłało nas tu Ministerstwo Kultury i Sztuki, aby te
rzeczy zinwentaryzować, zabezpieczyć przed zniszczeniem, a także zorientować się w
możliwościach zorganizowania tu muzeum. Aż do czasu, gdy dwór przejmie państwo i
powstanie tu muzeum, niech sprawy pozostają tak, jak były. Proszę mieszkać w oficynie.
A wozownia? Czy jest pusta? Chciałbym tam postawić swój samochód.
Zaprowadził mnie do wozowni, która była pusta i miała dobry dach, nie wymagający
naprawy. Janiak dał mi klucz i zaraz wprowadziłem tam swój wehikuł.
Ale oficyna wymaga generalnego remontu powiedział Janiak. Tylko
moja izdebka jest cała i do niej woda nie cieknie.
Przypomnę o tym, gdy będzie się ustalało przyszły budżet muzeum
zapewniłem go.
A jakby coś trzeba było pomóc, to ja chętnie zrobię ofiarował się Janiak.
Rozłożyłem bezradnie ręce.
Pomoc jest nam bardzo potrzebna. Choćby przy paleniu w piecach. Nieste
ty, nie mamy czym płacić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Ponieważ ja też mogę spać w zimnym pokoju, pozostaje mi tylko piec
w bibliotece i w łazience.
22
Na tym stwierdzeniu zakończyliśmy śniadanie. Panna Wierzchem włożyła płaszcz i z
siatką w ręku (przezornie wzięła nawet siatkę na zakupy) pomaszerowała aleją parkową.
Przed tym rekonesansem w teren wręczyliśmy jej po sto złotych, aby miała na zakupy,
postanowiliśmy bowiem łożyć wspólnie na jedzenie.
W chwilę po wyjściu panny Wierzchoń ja również opuściłem dwór, żeby zwiedzić
park i otworzyć okiennice we dworze.
Wczoraj było pochmurno i dął silny wiatr. Dziś świeciło słońce, ale wiatr był tak
samo porywisty i w parku przeniknął mnie listopadowy ziąb. Wokół ciągnęły się rozległe
trawniki, na których tu i ówdzie rosły samotnie ogromne dęby i lipy, kępami stały klony,
buki, graby. Do wyjścia prowadziła aleja wysadzana starymi lipami. Gdzieniegdzie wśród
trawników i alejek oraz wokół rozległego gazonu przed frontem dworu rosły gęste krzaki,
a raczej od dawna nie strzyżone żywopłoty jaśminowca, głogu, berberysu i bzu. Ale
właśnie może przez to zaniedbanie zarośnięte chwastami alejki miały dużo uroku i
barwy. Drzewa były już gołe i czarne, lecz rudy dywan traw pokrywały różnokolorowe
desenie z opadłych liści: czerwonych, brunatnych, barwy ochry i sieny palonej.
W głębi parku czerwienił się dach niskiej oficyny, która sąsiadowała z wozownią. Po
drugiej stronie dworu, w dawnym ogrodzie, gdzie rosło kilkanaście na wpół uschniętych
grusz, śliw i włoskich orzechów, widniał wśród chaszczów nieduży, odrapany
budyneczek, zapewne pozostałość po jakiejś ozdobnej altanie.
Kończyłem właśnie zrywanie papierków z pieczęciami na ostatniej okiennicy w sali
balowej, gdy z oficyny wyszedł jakiś brodaty mężczyzna i poczłapał w moim kierunku.
Na pierwszy rzut oka zrobił na mnie odstręczające wrażenie, może dlatego, że wyglądał
brudno i niechlujnie.
Nazywam się Janiak ozwał się chrapliwie, a potem zakaszlał i splunął
w bok. Zajmowałem się tutaj ogrodnictwem...
To było chyba dawno odpowiedziałem, rozglądając się po nie strzyżo
nym żywopłocie i zarośniętych alejkach.
Zrozumiał moje spojrzenie.
Dawniej pan Czerski miał więcej pieniędzy. Był ogrodnik, dwie służące
i stajenny. Ale potem już sobie sam sprzątał i gotował. Ziemię wydzierżawił, konie
sprzedał. Odtąd pracowałem u niego jako dozorca, paliłem w piecach i robiłem,
co kazał, różne roboty gospodarskie. Słyszałem, że tutaj ma być muzeum, a pan
pewnie jest kierownikiem?
Tak.
Chyba mnie nie wyrzucicie z mojej izdebki w oficynie? Jakby co, mógłbym
u was pracować za ogrodnika albo palacza.
Trudno jest mi dać wiążącą odpowiedz. Jak się zorganizuje muzeum, pa
lacz i ogrodnik będzie bardzo potrzebny. I chyba nie ma przeszkód, żeby pan nim
został, skoro mieszka pan w najbliższym sąsiedztwie dworu, w mieszkaniu, któ-
23
re siłą rzeczy będzie służbowe. Ale to dopiero sprawy przyszłości. Pan Czerski umarł
przed tygodniem, jeszcze sporo czasu upłynie, zanim zostaną przeprowadzone
formalności związane z przejęciem przez państwo jego majątku. Lecz, jak pan wie, we
dworze są różnego rodzaju zabytki. Przysłało nas tu Ministerstwo Kultury i Sztuki, aby te
rzeczy zinwentaryzować, zabezpieczyć przed zniszczeniem, a także zorientować się w
możliwościach zorganizowania tu muzeum. Aż do czasu, gdy dwór przejmie państwo i
powstanie tu muzeum, niech sprawy pozostają tak, jak były. Proszę mieszkać w oficynie.
A wozownia? Czy jest pusta? Chciałbym tam postawić swój samochód.
Zaprowadził mnie do wozowni, która była pusta i miała dobry dach, nie wymagający
naprawy. Janiak dał mi klucz i zaraz wprowadziłem tam swój wehikuł.
Ale oficyna wymaga generalnego remontu powiedział Janiak. Tylko
moja izdebka jest cała i do niej woda nie cieknie.
Przypomnę o tym, gdy będzie się ustalało przyszły budżet muzeum
zapewniłem go.
A jakby coś trzeba było pomóc, to ja chętnie zrobię ofiarował się Janiak.
Rozłożyłem bezradnie ręce.
Pomoc jest nam bardzo potrzebna. Choćby przy paleniu w piecach. Nieste
ty, nie mamy czym płacić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]