[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tak powiedział?
- Scott Standish i Tommy Martin. Powiedzieli, że musi być tata.
Dzieci bywają okrutne. Nie po raz pierwszy koledzy Travisa podkpiwali
z niego, ponieważ był inny niż oni...
- %7łartowali, kochanie. Możesz jechać na piknik. Ja pojadę z tobą.
- Nie! - stanowczo odparł chłopiec. - To musi być tata. Oni mówią, że
żadnych bab. A właściwie, dlaczego ja jeszcze nie mam taty? Wszyscy już
mają, tylko ja nie... Nie mogłabyś poszukać?
- Wszystko będzie dobrze, synku, na pewno... - uspokajała syna,
głaszcząc go po główce.
- To znaczy, że poszukasz...?
Wahała się chwilę.
- Poszukam...
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Jutro im powiem, że będę miał tatę...
- Nic jeszcze nie mów!
- Bo to tajemnica?
- Tajemnica.
- Nasza tajemnica?
- Nasza tajemnica, synku... - zawahała się. - Może Kael pojedzie z tobą
na piknik?
- Kiedy to nie tata.
- Mógłby zostać twoim tatą, gdyby twoja mama za niego wyszła! -
rozległ się donośny głos ciotki Peavy, która wszystko słyszała z kuchni.
- No to zrób to, co ciocia babcia mówi - zaproponował Travis. - Nie
będziesz już musiała nikogo szukać i tracić czasu. Ja się zgadzam na
Kaela...
Daisy zrobiła się czerwona jak burak. I naglę poczuła się winna wobec
Travisa. Uważa, że kocha adoptowanego syna, a pozbawia go ojca, chociaż
ma go pod ręką. Każde dziecko ma prawo mieć i matkę, i ojca. Zaraz,
zaraz: dziecko ma prawo mieć ojca i matkę, którzy się kochają...
Kael twierdzi, że ją kocha. A ona? Tak, nie - padły jednocześnie dwie
odpowiedzi.
Znieruchomiała. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy poczuła, że Travis
szarpie ją za ramię.
- Mamo! Mamo, co ci jest?
- Nic mi nie jest, synku. Nic. Przypomniałam sobie tylko... Nie, nic.
Będziesz miał tatę...
Kael siedział przy ustawionym w stodole warsztacie i ostrzył matce
kuchenne noże. Właściwie robił to z nudów.
Nagle usłyszał znajomy głos:
- Chciałabym z tobą porozmawiać...
- Oczywiście! - Zerwał się na równe nogi.
Był zaskoczony wizytą Daisy Hightower. Jednocześnie stwierdził, że
przez te trzy dni, kiedy jej nie widział, chyba jeszcze bardziej wypiękniała.
Była olśniewająca. Serce zabiło mu mocniej. Ach, jak jej pragnie, jak ją
kocha!
- To nie jest dla mnie łatwe... - zaczęła.
- Co nie jest łatwe? - Zmarszczył brwi.
Daisy dziwnie się zachowywała. Zupełnie inaczej niż Daisy, którą znał.
- Niełatwo powiedzieć ci to, co mam do powiedzenia... - Na policzki jej
zbielałej twarzy wystąpiły czerwone plamy.
- Może usiądziesz? - zaproponował, wskazując drewnianą ławę.
- Wolę stać.
- Jak sobie życzysz, - Wzruszył ramionami.
- Przemyślałam... - Umilkła i zaczęła kołysać się do przodu i do tyłu.
- Co przemyślałaś?
- Ty wiesz, co...
Nie wierzył własnym uszom.
- Powiedz mi!
- Twoją ofertę...
- Jaką ofertę? - Wiedział doskonale, o co chodzi, ale postanowił być
bezlitosny i wydusić z Daisy słowo, na które tak niecierpliwie czekał.
- Dlaczego jesteś taki niemiły? Dlaczego utrudniasz mi, zamiast pomóc?
- zapytała bezradnie.
- Jestem po prostu oszołomiony wizytą, której się nie spodziewałem. I
nie mogę uwierzyć, że to Daisy Ann Hightower odwiedziła moje skromne
progi. - Skrzyżował ręce na piersiach i wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Wiedziałam, że nie przestałeś być głupim szczeniakiem! - wykrzyknęła
i obróciła się na pięcie, chcąc odejść.
- Hola, hola!
Spoważniał i rzucił się za nią, chwytając za ramię w drzwiach stodoły.
Usiłowała się wyrwać, ale mocno ją trzymał.
- Bardzo cię przepraszam. Nie powinienem był głupio żartować. Nie
wiedziałem, że jesteś taka zdenerwowana, bo ja w środku tańczyłem z
radości, kiedy mi powiedziałaś, że przemyślałaś... Przecież ja doskonale
wiem, co przemyślałaś, ale chciałem usłyszeć to z twoich ust. Nie gniewaj
się, ja tak bardzo cię...
Położyła mu dłoń na ustach. Była już zupełnie spokojna i na jej twarzy
plątał się cień uśmiechu.
- Wiem - powiedziała krótko.
- Przyszłaś, by mi powiedzieć, że akceptujesz moje oświadczyny,
prawda?
- Tak, ale robię to wyłącznie dla Travisa i ponieważ jestem w sytuacji
bez wyjścia, jeśli idzie o farmę.
Wpatrywał się w twarz Daisy, szukając choćby najmniejszego sygnału,
że Daisy Hightower przechowała przez te lata przynajmniej szczątki
gorącego uczucia, jakim niegdyś go darzyła. Niczego nie mógł dostrzec.
Tej twarz była nieprzeniknioną maską.
- Cenię twoją szczerość - powiedział. - Twierdzisz, że wychodzisz za
mnie dla interesu i pieniędzy. Ja będę równie szczery. Zaproponowałem ci
małżeństwo, ponieważ chcę, by Travis miał ojca i matkę, by miał pełną
rodzinę. Ale jest jeszcze inny powód...
- Nie kończ! - przerwała mu. - Rozumiesz chyba, że to będzie białe
małżeństwo? Nie będzie skonsumowane.
- Nie będę mógł się z tobą kochać?!
- Nie! - Uniosła wysoko głowę, wysunęła brodę i wzięła się pod boki. -
Mowy nie ma! - Była czerwona jak burak.
Kael zrobił poważną minę, choć miał ochotę się roześmiać. Jednak
podsycanie gniewu Daisy mogło mieć fatalne skutki. Mogła odwrócić się i
umknąć. Wiedział, ile odwagi i samozaparcia wymagało, by zdecydowała
się tu przyjść. Nie wolno jej teraz płoszyć. Niemniej był ciekaw, co ją
ostatecznie skłoniło do zmiany stanowiska.
- No więc? Czy akceptujesz taką umowę? - spytała.
- Wyłącznie białe małżeństwo? Wiele wymagasz od pełnokrwistego
Amerykanina. Mam spędzić resztę życia bez seksu? Bez kochania się z
kobietą, którą... uwielbiam?
- Ja... nie wiem... - wyjąkała.
Widać było, że nie pomyślała o tym. Zarówno z jego punktu widzenia,
jak i własnego.
Ach, jakby chciał wziąć ją teraz w ramiona i zanieść w głąb stodoły... I
pokazać, jak bardzo ją kocha.
- I co ty na to, co powiedziałem? - spytał.
- Możesz mieć swoje własne... prywatne życie - wy dukała.
- Dajesz mi zezwolenie kochania się z innymi kobietami? - Nie mógł się
oprzeć, by nie podsunąć jej tej myśli.
- Ponieważ to ma być białe małżeństwo, masz prawo robić, co chcesz -
odparła godnie, jednak podejrzany wydał mu się jej szybki oddech i
dziwnie zamglone spojrzenie.
Pragnął ją zapewnić, że żadna kobieta na świecie nie jest zdolna skłonić
go do złamania małżeńskiej przysięgi, ale się powstrzymał. Po tym, co
wydarzyło się z Rose, mogła mu nie uwierzyć i powiedzieć coś złośliwego.
A dość już sobie nagadali złośliwości. Lepiej niech czas pokaże, jakim
będzie mężem.
- No trudno, zgadzam się - powiedział.
- Zgadzasz się, naprawdę? - spytała nieco chrapliwym i zduszonym
głosem, jakby jego zgoda ją rozczarowała. - No, to wszystko załatwiliśmy.
- I mam nie oczekiwać żadnego kochania?
- Nie.
- Nigdy?
- Nigdy! - odparła twardo.
- No cóż, trudno.
Wzruszył ramionami. Nie martwił się specjalnie. Po zawarciu
małżeństwa wszystko szybko się zmieni. Był tego pewny.
- Jest jeszcze jeden warunek - oświadczyła.
- Ooo? Jakiż to?
- Nie powiemy Travisowi, że jesteś jego prawdziwym ojcem.
- Tego nie mogę akceptować. W żadnym wypadku...
- Poczekaj. Na razie mu nie powiemy.
- Bardzo mi się to nie podoba. A niby dlaczego teraz od razu nie
powiemy?
- Niech Travis przyzwyczai się do obecności mężczyzny w domu...
- Niech się przyzwyczaja. Ale dlaczego ten mężczyzna nie może być od
razu jego ojcem?
- Jesteś obcy...
- Ale szybko przestanę nim być. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
tak powiedział?
- Scott Standish i Tommy Martin. Powiedzieli, że musi być tata.
Dzieci bywają okrutne. Nie po raz pierwszy koledzy Travisa podkpiwali
z niego, ponieważ był inny niż oni...
- %7łartowali, kochanie. Możesz jechać na piknik. Ja pojadę z tobą.
- Nie! - stanowczo odparł chłopiec. - To musi być tata. Oni mówią, że
żadnych bab. A właściwie, dlaczego ja jeszcze nie mam taty? Wszyscy już
mają, tylko ja nie... Nie mogłabyś poszukać?
- Wszystko będzie dobrze, synku, na pewno... - uspokajała syna,
głaszcząc go po główce.
- To znaczy, że poszukasz...?
Wahała się chwilę.
- Poszukam...
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Jutro im powiem, że będę miał tatę...
- Nic jeszcze nie mów!
- Bo to tajemnica?
- Tajemnica.
- Nasza tajemnica?
- Nasza tajemnica, synku... - zawahała się. - Może Kael pojedzie z tobą
na piknik?
- Kiedy to nie tata.
- Mógłby zostać twoim tatą, gdyby twoja mama za niego wyszła! -
rozległ się donośny głos ciotki Peavy, która wszystko słyszała z kuchni.
- No to zrób to, co ciocia babcia mówi - zaproponował Travis. - Nie
będziesz już musiała nikogo szukać i tracić czasu. Ja się zgadzam na
Kaela...
Daisy zrobiła się czerwona jak burak. I naglę poczuła się winna wobec
Travisa. Uważa, że kocha adoptowanego syna, a pozbawia go ojca, chociaż
ma go pod ręką. Każde dziecko ma prawo mieć i matkę, i ojca. Zaraz,
zaraz: dziecko ma prawo mieć ojca i matkę, którzy się kochają...
Kael twierdzi, że ją kocha. A ona? Tak, nie - padły jednocześnie dwie
odpowiedzi.
Znieruchomiała. Ocknęła się dopiero wtedy, gdy poczuła, że Travis
szarpie ją za ramię.
- Mamo! Mamo, co ci jest?
- Nic mi nie jest, synku. Nic. Przypomniałam sobie tylko... Nie, nic.
Będziesz miał tatę...
Kael siedział przy ustawionym w stodole warsztacie i ostrzył matce
kuchenne noże. Właściwie robił to z nudów.
Nagle usłyszał znajomy głos:
- Chciałabym z tobą porozmawiać...
- Oczywiście! - Zerwał się na równe nogi.
Był zaskoczony wizytą Daisy Hightower. Jednocześnie stwierdził, że
przez te trzy dni, kiedy jej nie widział, chyba jeszcze bardziej wypiękniała.
Była olśniewająca. Serce zabiło mu mocniej. Ach, jak jej pragnie, jak ją
kocha!
- To nie jest dla mnie łatwe... - zaczęła.
- Co nie jest łatwe? - Zmarszczył brwi.
Daisy dziwnie się zachowywała. Zupełnie inaczej niż Daisy, którą znał.
- Niełatwo powiedzieć ci to, co mam do powiedzenia... - Na policzki jej
zbielałej twarzy wystąpiły czerwone plamy.
- Może usiądziesz? - zaproponował, wskazując drewnianą ławę.
- Wolę stać.
- Jak sobie życzysz, - Wzruszył ramionami.
- Przemyślałam... - Umilkła i zaczęła kołysać się do przodu i do tyłu.
- Co przemyślałaś?
- Ty wiesz, co...
Nie wierzył własnym uszom.
- Powiedz mi!
- Twoją ofertę...
- Jaką ofertę? - Wiedział doskonale, o co chodzi, ale postanowił być
bezlitosny i wydusić z Daisy słowo, na które tak niecierpliwie czekał.
- Dlaczego jesteś taki niemiły? Dlaczego utrudniasz mi, zamiast pomóc?
- zapytała bezradnie.
- Jestem po prostu oszołomiony wizytą, której się nie spodziewałem. I
nie mogę uwierzyć, że to Daisy Ann Hightower odwiedziła moje skromne
progi. - Skrzyżował ręce na piersiach i wykrzywił twarz w uśmiechu.
- Wiedziałam, że nie przestałeś być głupim szczeniakiem! - wykrzyknęła
i obróciła się na pięcie, chcąc odejść.
- Hola, hola!
Spoważniał i rzucił się za nią, chwytając za ramię w drzwiach stodoły.
Usiłowała się wyrwać, ale mocno ją trzymał.
- Bardzo cię przepraszam. Nie powinienem był głupio żartować. Nie
wiedziałem, że jesteś taka zdenerwowana, bo ja w środku tańczyłem z
radości, kiedy mi powiedziałaś, że przemyślałaś... Przecież ja doskonale
wiem, co przemyślałaś, ale chciałem usłyszeć to z twoich ust. Nie gniewaj
się, ja tak bardzo cię...
Położyła mu dłoń na ustach. Była już zupełnie spokojna i na jej twarzy
plątał się cień uśmiechu.
- Wiem - powiedziała krótko.
- Przyszłaś, by mi powiedzieć, że akceptujesz moje oświadczyny,
prawda?
- Tak, ale robię to wyłącznie dla Travisa i ponieważ jestem w sytuacji
bez wyjścia, jeśli idzie o farmę.
Wpatrywał się w twarz Daisy, szukając choćby najmniejszego sygnału,
że Daisy Hightower przechowała przez te lata przynajmniej szczątki
gorącego uczucia, jakim niegdyś go darzyła. Niczego nie mógł dostrzec.
Tej twarz była nieprzeniknioną maską.
- Cenię twoją szczerość - powiedział. - Twierdzisz, że wychodzisz za
mnie dla interesu i pieniędzy. Ja będę równie szczery. Zaproponowałem ci
małżeństwo, ponieważ chcę, by Travis miał ojca i matkę, by miał pełną
rodzinę. Ale jest jeszcze inny powód...
- Nie kończ! - przerwała mu. - Rozumiesz chyba, że to będzie białe
małżeństwo? Nie będzie skonsumowane.
- Nie będę mógł się z tobą kochać?!
- Nie! - Uniosła wysoko głowę, wysunęła brodę i wzięła się pod boki. -
Mowy nie ma! - Była czerwona jak burak.
Kael zrobił poważną minę, choć miał ochotę się roześmiać. Jednak
podsycanie gniewu Daisy mogło mieć fatalne skutki. Mogła odwrócić się i
umknąć. Wiedział, ile odwagi i samozaparcia wymagało, by zdecydowała
się tu przyjść. Nie wolno jej teraz płoszyć. Niemniej był ciekaw, co ją
ostatecznie skłoniło do zmiany stanowiska.
- No więc? Czy akceptujesz taką umowę? - spytała.
- Wyłącznie białe małżeństwo? Wiele wymagasz od pełnokrwistego
Amerykanina. Mam spędzić resztę życia bez seksu? Bez kochania się z
kobietą, którą... uwielbiam?
- Ja... nie wiem... - wyjąkała.
Widać było, że nie pomyślała o tym. Zarówno z jego punktu widzenia,
jak i własnego.
Ach, jakby chciał wziąć ją teraz w ramiona i zanieść w głąb stodoły... I
pokazać, jak bardzo ją kocha.
- I co ty na to, co powiedziałem? - spytał.
- Możesz mieć swoje własne... prywatne życie - wy dukała.
- Dajesz mi zezwolenie kochania się z innymi kobietami? - Nie mógł się
oprzeć, by nie podsunąć jej tej myśli.
- Ponieważ to ma być białe małżeństwo, masz prawo robić, co chcesz -
odparła godnie, jednak podejrzany wydał mu się jej szybki oddech i
dziwnie zamglone spojrzenie.
Pragnął ją zapewnić, że żadna kobieta na świecie nie jest zdolna skłonić
go do złamania małżeńskiej przysięgi, ale się powstrzymał. Po tym, co
wydarzyło się z Rose, mogła mu nie uwierzyć i powiedzieć coś złośliwego.
A dość już sobie nagadali złośliwości. Lepiej niech czas pokaże, jakim
będzie mężem.
- No trudno, zgadzam się - powiedział.
- Zgadzasz się, naprawdę? - spytała nieco chrapliwym i zduszonym
głosem, jakby jego zgoda ją rozczarowała. - No, to wszystko załatwiliśmy.
- I mam nie oczekiwać żadnego kochania?
- Nie.
- Nigdy?
- Nigdy! - odparła twardo.
- No cóż, trudno.
Wzruszył ramionami. Nie martwił się specjalnie. Po zawarciu
małżeństwa wszystko szybko się zmieni. Był tego pewny.
- Jest jeszcze jeden warunek - oświadczyła.
- Ooo? Jakiż to?
- Nie powiemy Travisowi, że jesteś jego prawdziwym ojcem.
- Tego nie mogę akceptować. W żadnym wypadku...
- Poczekaj. Na razie mu nie powiemy.
- Bardzo mi się to nie podoba. A niby dlaczego teraz od razu nie
powiemy?
- Niech Travis przyzwyczai się do obecności mężczyzny w domu...
- Niech się przyzwyczaja. Ale dlaczego ten mężczyzna nie może być od
razu jego ojcem?
- Jesteś obcy...
- Ale szybko przestanę nim być. [ Pobierz całość w formacie PDF ]