[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nawet kobiety mniej zamożne i gorzej urodzone zastawiłyby
klejnoty, aby wynająć mu niańkę.
Przybrała postawę obronną.
- On ma niańkę.
- Wygląda na to, że ma wszystko, czego mógłby potrzebować,
- odrzekł Griffith.
Jego dobry humor wprawiał ją w zakłopotanie, ukazywał jej, że
ma skłonność do popadania w skrajności. Spojrzawszy na Lionela
stwierdziła, że chłopczyk przygląda się nieznajomemu. Kiedy już
się napatrzył, ukrył twarz na piersi matki.
Marianna wyjaśniła głaszcząc go po ciemnej główce:
- Jest nieśmiały. Nie miał okazji, by widywać wielu obcych, a
poza tym jeszcze nie mówi.
Griffith przyglądał jej się z zainteresowaniem równym temu, z
jakim przed chwilą Lionel patrzył na niego.
- Słyszy?
- Tak.
- A więc rozumie wszystko, co mówisz, i nie powinnaś
opowiadać o nim, jak o kimś nieobecnym.
Słysząc jego chłodne stwierdzenie zawstydziła się. A gdy Lionel
uniósł główkę i jeszcze raz przyjrzał się Griffithowi, zrobiło jej
się jeszcze bardziej nieswojo. A potem jej nieśmiały synek
uśmiechnął się i wyciągnął rączki do tego ogromnego mężczyzny.
Griffith uniósł go w ramionach jak ktoś, kto często miewał do
czynienia z dziećmi.
- Większość dorosłych rozmawia przy dzieciach w taki sposób,
ale one zasługują na lepsze traktowanie. - Spojrzał na Lionela
szukając potwierdzenia swych słów i Lionel z wahaniem skinął
główką. - Ja także niewiele mówiłem w ciągu pierwszych lat życia
- ciągnął Griffith. - Ale matka opowiadała mi, że gdy wreszcie
otworzyłem usta, od razu popłynęły z nich pełne zdania. Cale
przemówienia. Historie po walijsku i angielsku. Piosenki i ballady.
Cóż, gdy zacząłem już mówić, nie można mnie było uciszyć.
Marianna skrzyżowała ręce na piersiach i rzekła:
- Wcale się nie dziwię.
Griffith ułożył Lionela na łóżku, a potem przykląkł i poklepał
jego poduszkę.
- Połóż się, chłopcze, i śpij, zanim zaczną piać koguty.
Lionel potrząsnął głową.
Griffith uśmiechnął się.
- Nie jesteś podobny do matki, ale zachowujesz się zupełnie jak
ona.
Marianna i Lionel wymienili spojrzenia.
Griffith tylko się roześmiał - głębokim, niskim śmiechem, który
brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota.
- Rób, jak uważasz, ale jeżeli nie wyśpisz się porządnie, nie
będziesz miał dość siły na jutrzejszą poranną przechadzkę.
Przez chwilę Marianna myślała, że zwraca się do niej, ale Lionel
nie miał ani cienia wątpliwości. Opadając na poduszkę zacisnął
powieki tak mocno, jakby dzięki temu jego sen miał stać się
jeszcze głębszy. Griffith okrył go kocami, szybko pogładził po
lśniących czarnych włosach i wstał.
Zwycięstwo, które odniósł nad upartym dzieckiem, wcale go nie
zdziwiło, zauważyła Marianna. Zaczęła się zastanawiać, czy
równie łatwo chwyta za broń i odnosi zwycięstwo w bitwach. Jeśli
tak... Wzdrygnęła się. Czy całował ją tylko po to, by nad nią
zapanować? Próbował ją obrazić. Czy teraz też chce ją obrazić?
Czy on także uważa ją za bezczelną i nieokiełznaną?
Uśmiechnął się do niej, jakby na potwierdzenie tych wątpliwości.
Był to jego pierwszy skierowany ku niej uśmiech i Marianna
starała się nie poddać jego urokowi. Jego ponura twarz złagodniała
i stała się tylko silna. Jego złociste oczy spoglądały ciepło i miło,
jego usta...
Jego usta przypominały jej, jak umieją całować, a pocałunki
przypominały o tym, jak bardzo czuła się samotna.
Bez wątpienia skąpo rozdzielał swoje uśmiechy.
- Idz do łóżka - powiedział - to ciebie także wezmiemy na
przechadzkę.
Jego słowa dotarły do Marianny i sprowadziły ją do
rzeczywistości. Do łóżka? Czy ją także ułoży do snu? Czyżby miał
zamiar dziś w nocy skończyć z celibatem? Dotykając ust
zastanawiała się, jakim byłby kochankiem? Jeżeli rzeczywiście tak
długo żył we wstrzemięzliwości... Ale co to ją obchodzi? Jak
wogóle mogło jej to przyjść do głowy?
Czy wyjdzie teraz bez ponaglania? Czy udawał zainteresowanie
jej synem tylko po to, by się jej przypochlebić? Niedbałym
krokiem podeszła do drzwi. Griffith pośpieszył za nią. Wychodząc
z domu, Marianna ujrzała wysoko na niebie wędrujący wśród
chmur księżyc. Drzewa szumiały i podmuch wiatru przyniósł jej
zapach polnych gozdzików. Chłód wczesnowiosennej nocy nasilał
się, ale Marianna zadrżała z innego powodu. Zadrżała na myśl o
wspomnieniach, które będzie musiała usunąć z pamięci. Z
wymuszoną niedbałością udawała, że nie pamięta już owych
gorących pocałunków, że zapomniała o wybuchu ich dzikiej
namiętności.
- Hrabia urządza jutro polowanie i ja będę pełniła rolę gospodyni.
Nie mam czasu na spacery.
Griffith zmarszczył szerokie brwi.
- Polowanie?
Jego zaskoczenie zdziwiło ją, lecz jeszcze bardziej zdumiała się
widząc, jaką mu to sprawiło przykrość.
- Nie powiedziano panu?
- Nie.
- Przybył pan dopiero wczoraj, więc sądzę, że Wenthayen nie
spodziewał się, że będzie miał pan ochotę. - Usprawiedliwiwszy
Wenthayena dodała: - Ale będzie pan mile widziany. Gościnność
Wenthayena jest nienaganna.
Patrzyła na niego z niepokojem, oczekując odpowiedzi. On także
przyjrzał się jej; najpierw twarzy, potem sięgającemu do pół łydki
płaszczowi. Wydawało jej się, że patrzy na nią bez aprobaty.
- Nie ubierzesz się tak.
- Co?
Nie pojedziesz na polowanie, siedząc na koniu okrakiem, jak to
czynią niektóre zle wychowane i pozbawione moralności kobiety.
Tym razem jej: Co? nie wyrażało już tylko zdumienia.
- Nie ma powodu, byś zachowywała się zgodnie z ich
oczekiwaniami tylko dlatego, że urodziłaś nieślubne dziecko.
Gorycz, z jaką wypowiedział te słowa, zaparła jej dech w piersi.
Wszystkie trzymane w pogotowiu odpowiedzi, którymi tak często
się posługiwała, przeleciały jej przez myśl.
- Jak pan śmie mnie pouczać?
- Wygląda na to, że ktoś to musi zrobić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
- Nawet kobiety mniej zamożne i gorzej urodzone zastawiłyby
klejnoty, aby wynająć mu niańkę.
Przybrała postawę obronną.
- On ma niańkę.
- Wygląda na to, że ma wszystko, czego mógłby potrzebować,
- odrzekł Griffith.
Jego dobry humor wprawiał ją w zakłopotanie, ukazywał jej, że
ma skłonność do popadania w skrajności. Spojrzawszy na Lionela
stwierdziła, że chłopczyk przygląda się nieznajomemu. Kiedy już
się napatrzył, ukrył twarz na piersi matki.
Marianna wyjaśniła głaszcząc go po ciemnej główce:
- Jest nieśmiały. Nie miał okazji, by widywać wielu obcych, a
poza tym jeszcze nie mówi.
Griffith przyglądał jej się z zainteresowaniem równym temu, z
jakim przed chwilą Lionel patrzył na niego.
- Słyszy?
- Tak.
- A więc rozumie wszystko, co mówisz, i nie powinnaś
opowiadać o nim, jak o kimś nieobecnym.
Słysząc jego chłodne stwierdzenie zawstydziła się. A gdy Lionel
uniósł główkę i jeszcze raz przyjrzał się Griffithowi, zrobiło jej
się jeszcze bardziej nieswojo. A potem jej nieśmiały synek
uśmiechnął się i wyciągnął rączki do tego ogromnego mężczyzny.
Griffith uniósł go w ramionach jak ktoś, kto często miewał do
czynienia z dziećmi.
- Większość dorosłych rozmawia przy dzieciach w taki sposób,
ale one zasługują na lepsze traktowanie. - Spojrzał na Lionela
szukając potwierdzenia swych słów i Lionel z wahaniem skinął
główką. - Ja także niewiele mówiłem w ciągu pierwszych lat życia
- ciągnął Griffith. - Ale matka opowiadała mi, że gdy wreszcie
otworzyłem usta, od razu popłynęły z nich pełne zdania. Cale
przemówienia. Historie po walijsku i angielsku. Piosenki i ballady.
Cóż, gdy zacząłem już mówić, nie można mnie było uciszyć.
Marianna skrzyżowała ręce na piersiach i rzekła:
- Wcale się nie dziwię.
Griffith ułożył Lionela na łóżku, a potem przykląkł i poklepał
jego poduszkę.
- Połóż się, chłopcze, i śpij, zanim zaczną piać koguty.
Lionel potrząsnął głową.
Griffith uśmiechnął się.
- Nie jesteś podobny do matki, ale zachowujesz się zupełnie jak
ona.
Marianna i Lionel wymienili spojrzenia.
Griffith tylko się roześmiał - głębokim, niskim śmiechem, który
brzmiał jak mruczenie zadowolonego kota.
- Rób, jak uważasz, ale jeżeli nie wyśpisz się porządnie, nie
będziesz miał dość siły na jutrzejszą poranną przechadzkę.
Przez chwilę Marianna myślała, że zwraca się do niej, ale Lionel
nie miał ani cienia wątpliwości. Opadając na poduszkę zacisnął
powieki tak mocno, jakby dzięki temu jego sen miał stać się
jeszcze głębszy. Griffith okrył go kocami, szybko pogładził po
lśniących czarnych włosach i wstał.
Zwycięstwo, które odniósł nad upartym dzieckiem, wcale go nie
zdziwiło, zauważyła Marianna. Zaczęła się zastanawiać, czy
równie łatwo chwyta za broń i odnosi zwycięstwo w bitwach. Jeśli
tak... Wzdrygnęła się. Czy całował ją tylko po to, by nad nią
zapanować? Próbował ją obrazić. Czy teraz też chce ją obrazić?
Czy on także uważa ją za bezczelną i nieokiełznaną?
Uśmiechnął się do niej, jakby na potwierdzenie tych wątpliwości.
Był to jego pierwszy skierowany ku niej uśmiech i Marianna
starała się nie poddać jego urokowi. Jego ponura twarz złagodniała
i stała się tylko silna. Jego złociste oczy spoglądały ciepło i miło,
jego usta...
Jego usta przypominały jej, jak umieją całować, a pocałunki
przypominały o tym, jak bardzo czuła się samotna.
Bez wątpienia skąpo rozdzielał swoje uśmiechy.
- Idz do łóżka - powiedział - to ciebie także wezmiemy na
przechadzkę.
Jego słowa dotarły do Marianny i sprowadziły ją do
rzeczywistości. Do łóżka? Czy ją także ułoży do snu? Czyżby miał
zamiar dziś w nocy skończyć z celibatem? Dotykając ust
zastanawiała się, jakim byłby kochankiem? Jeżeli rzeczywiście tak
długo żył we wstrzemięzliwości... Ale co to ją obchodzi? Jak
wogóle mogło jej to przyjść do głowy?
Czy wyjdzie teraz bez ponaglania? Czy udawał zainteresowanie
jej synem tylko po to, by się jej przypochlebić? Niedbałym
krokiem podeszła do drzwi. Griffith pośpieszył za nią. Wychodząc
z domu, Marianna ujrzała wysoko na niebie wędrujący wśród
chmur księżyc. Drzewa szumiały i podmuch wiatru przyniósł jej
zapach polnych gozdzików. Chłód wczesnowiosennej nocy nasilał
się, ale Marianna zadrżała z innego powodu. Zadrżała na myśl o
wspomnieniach, które będzie musiała usunąć z pamięci. Z
wymuszoną niedbałością udawała, że nie pamięta już owych
gorących pocałunków, że zapomniała o wybuchu ich dzikiej
namiętności.
- Hrabia urządza jutro polowanie i ja będę pełniła rolę gospodyni.
Nie mam czasu na spacery.
Griffith zmarszczył szerokie brwi.
- Polowanie?
Jego zaskoczenie zdziwiło ją, lecz jeszcze bardziej zdumiała się
widząc, jaką mu to sprawiło przykrość.
- Nie powiedziano panu?
- Nie.
- Przybył pan dopiero wczoraj, więc sądzę, że Wenthayen nie
spodziewał się, że będzie miał pan ochotę. - Usprawiedliwiwszy
Wenthayena dodała: - Ale będzie pan mile widziany. Gościnność
Wenthayena jest nienaganna.
Patrzyła na niego z niepokojem, oczekując odpowiedzi. On także
przyjrzał się jej; najpierw twarzy, potem sięgającemu do pół łydki
płaszczowi. Wydawało jej się, że patrzy na nią bez aprobaty.
- Nie ubierzesz się tak.
- Co?
Nie pojedziesz na polowanie, siedząc na koniu okrakiem, jak to
czynią niektóre zle wychowane i pozbawione moralności kobiety.
Tym razem jej: Co? nie wyrażało już tylko zdumienia.
- Nie ma powodu, byś zachowywała się zgodnie z ich
oczekiwaniami tylko dlatego, że urodziłaś nieślubne dziecko.
Gorycz, z jaką wypowiedział te słowa, zaparła jej dech w piersi.
Wszystkie trzymane w pogotowiu odpowiedzi, którymi tak często
się posługiwała, przeleciały jej przez myśl.
- Jak pan śmie mnie pouczać?
- Wygląda na to, że ktoś to musi zrobić. [ Pobierz całość w formacie PDF ]