[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Rebeka podniosła się i zaczęła chodzić po pokoju.
Trwało to naprawdę długo, widać było, jak staran-
nie rozważa wszystkie za i przeciw.
Wreszcie zatrzymała się i spojrzała na Vivian.
Zgoda, wezmę tydzień urlopu i pojadę z pań-
stwem, ale nie przyjmę żadnych pieniędzy. Wystar-
czy, że pobędziemy u pani w gościnie.
Vivian nie mogła powstrzymać promiennego
uśmiechu, jaki wypłynął jej na usta.
Wspaniale! Kiedy możemy ruszać?
Jej entuzjazm jest zarazliwy, prawda? za-
uważył Will, mrugając porozumiewawczo do Rebe-
ki. Jeśli się pani zgodzi, chętnie pomożemy w przy-
gotowaniach.
Zwykle w weekendy sprzątam i piorę, więc...
Wtakim razie zacznijmy od zaraz zadecydo-
210 Judy Christenberry
wała Vivian. My posprzątamy w kuchni, a pani
niech siÄ™ zajmie praniem.
A może lepiej byłoby, gdyby państwo wrócili
teraz samolotem, natomiast my z Joeyem dojechali-
byśmy samochodem? Rebeka najwyrazniej nie
była jeszcze w stu procentach przekonana.
Wykluczone! Bez pani nie mam co pokazywać
się w domu. Moglibyśmy jednak wszyscy wrócić
naszym pożyczonym autem. Jeśli tak pani postano-
wi, wrócicie do Arkansas samolotem.
To niemożliwe. Nie stać mnie na bilety lotnicze.
Vivian zaczęła zapewniać ją, że pokryje koszty
przelotu, lecz Rebeka stanowczo odmówiła. Wresz-
cie zaproponowała jedyne możliwe wyjście, to
znaczy by wszyscy pojechali jej samochodem.
Zwietnie ucieszyła się Vivian. Will, mógłbyś
sprawdzić auto? No wiesz, benzyna, olej... Przecież
czeka nas długa droga.
Rebeko, do tego trzeba po prostu siÄ™ przy-
zwyczaić. Will uśmiechnął się do niej. Ona już
taka jest, zawsze musi postawić na swoim. Tak
długo wierciłaby pani dziurę w brzuchu...
Ależ Will! Jak możesz! oburzyła się Vivian,
choć ten niewinny żarcik wcale jej nie uraził.
A mogÄ™, mogÄ™ mruknÄ…Å‚ gderliwie, a potem
spojrzał na Rebekę. Czy mógłbym prosić kluczyki?
Gdzie jest pani samochód?
Na parkingu na tyłach kamienicy. To beżowy
volkswagen. Stary model.
Postaram się wrócić jak najszybciej. Bardzo cię
proszÄ™, Vivian, opanuj siÄ™.
Rodzinne spotkanie 211
Ależ oczywiście, Will. Uśmiechnęła się nie-
winnie.
Wymiana oleju i wszystkich opon, a także spraw-
dzenie technicznego stanu pojazdu zajęło trzy go-
dziny. Will trochę obawiał się długiej podróży,
zwłaszcza z tak małym dzieckiem. Z niepokojem
myślał też o tym, jaką sytuację zastanie po po-
wrocie. Vivian często bywała apodyktyczna, narzu-
cała swoje zdanie, natomiast Rebeka nie należała do
nadmiernie potulnych osób, a już na pewno nie
pozwalała sobą manipulować.
Gdy zapukał, drzwi otworzyła Vivian.
Jak dobrze, że już jesteś. Zaczynałam się o cie-
bie martwić.
Przepraszam, że to tak długo trwało, ale musia-
łem wymienić opony poinformował szeptem.
Doskonale. Jesteśmy gotowi, czekamy tylko
na ciebie. Rebeka chciała coś przygotować do jedze-
nie, ale trzeba by od nowa sprzątać w kuchni, więc
uznałyśmy, że lepiej będzie, jak zaprosisz nas na
lunch. Uśmiechnęła się do Joeya, który klęczał
przed niskim stolikiem, z przejęciem kolorując obraz-
ki. Jesteśmy gotowi do drogi, prawda, Joey?
Tak odparł nieśmiało i szybko spuścił głowę.
Tu jest bagaż. Wskazała kilka zapakowanych
toreb. Myślisz, że wszystko się zmieści? Wrazie
czego możemy nasze rzeczy zostawić tutaj i odebrać
przy okazji.
Powinno się zmieścić. Wyniosę bagaże do
samochodu.
212 Judy Christenberry
Zszedł na parter, zapakował bagażnik i zamknął
klapę. Przez moment stał w bezruchu. Gdy tego
ranka wylatywali z Dallas, nie przypuszczał w naj-
śmielszych marzeniach, że tak się to potoczy.
Zatelefonował do biura, ale nikt nie odpowie-
dział. Zapewne Carrie wyszła na lunch, wybrał więc
numer domowy Vivian.
Dzień dobry, Betty, tu Will. Wyjeżdżamy za
moment z Little Rock razem z RebekÄ… i jej synkiem.
Powinniśmy dojechać między dwudziestą a dwu-
dziestą pierwszą. Pomyślałem, że dam znać, żebyś-
cie siÄ™ nie niepokoili.
Dziękuję. Wszystko już wiemy, pani Shaw
dzwoniła wcześniej.
Próbowałem się też skontaktować z Carrie, ale
nie ma jej w biurze.
Jest tutaj. Przekażę jej, że pan telefonował.
Po zakończeniu rozmowy wrócił do mieszkania.
Bagaż spakowany. Wszyscy gotowi? Możemy
jechać?
Vivian i Rebeka ruszyły do drzwi.
Ja też, ja też! zawołał mały Joey, biegnąc za
matkÄ….
Oczywiście, że ty też! Wzięła go na ręce
i mocno przytuliła.
Z wyrazu twarzy Rebeki można było wywniosko-
wać, że wreszcie pozbyła się wątpliwości i cieszyła
bliskim spotkaniem z siostrÄ…. Wzruszona Vivian
dyskretnie uścisnęła dłoń Willa. Poczuł bijące od niej
ciepło i optymizm. Od dawna nie było mu tak
dobrze...
ROZDZIAA SIÓDMY
Jak dobrze zna pan Vivian? zapytała ściszo-
nym głosem Rebeka, starając się nie obudzić Joeya
i Vivian, którzy na tylnej kanapie spali wtuleni
w siebie.
Gdy wjechali na przedmieścia Dallas, kierownicę
przejął Will, bo Rebeka czuła się niepewnie w nie-
znanym terenie.
Wydaje mi się, że całkiem niezle ją poznałem,
choć po raz pierwszy spotkaliśmy się zaledwie kilka
tygodni temu.
Naprawdę? Dałabym sobie rękę uciąć, że przy-
jaznicie siÄ™ od wielu lat. Zwietnie siÄ™ rozumiecie,
wręcz dogadujecie się bez słów.
Vivian to dobry, porządny człowiek. Wpraw-
dzie ma swój charakterek i na początku wcale nie
było łatwo, ale jakoś się do siebie dopasowaliśmy.
Zresztą, jak się ją lepiej pozna, trudno jej nie polubić
za mądrość, serdeczność i wyrozumiałość.
Naprawdę tak uważał po tych paru tygodniach
214 Judy Christenberry
znajomości. Już nie myślał o niej jak o bogatej
snobce, która z racji swych milionów chce rządzić
wszystkimi dookoła. Okazała się łagodną, otwartą
na innych ludzi osobą o złotym sercu. Will bardzo
chciał, by ta znajomość trwała jak najdłużej. Był
ciekaw, co jeszcze kryje siÄ™ w Vivian... kobiecie
pięknej i niezwykłej, skomplikowanej, a zarazem
urzekającej swą prostotą i bezpośredniością.
Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu
stwierdziła Rebeka, odgarniając włosy z czoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
Rebeka podniosła się i zaczęła chodzić po pokoju.
Trwało to naprawdę długo, widać było, jak staran-
nie rozważa wszystkie za i przeciw.
Wreszcie zatrzymała się i spojrzała na Vivian.
Zgoda, wezmę tydzień urlopu i pojadę z pań-
stwem, ale nie przyjmę żadnych pieniędzy. Wystar-
czy, że pobędziemy u pani w gościnie.
Vivian nie mogła powstrzymać promiennego
uśmiechu, jaki wypłynął jej na usta.
Wspaniale! Kiedy możemy ruszać?
Jej entuzjazm jest zarazliwy, prawda? za-
uważył Will, mrugając porozumiewawczo do Rebe-
ki. Jeśli się pani zgodzi, chętnie pomożemy w przy-
gotowaniach.
Zwykle w weekendy sprzątam i piorę, więc...
Wtakim razie zacznijmy od zaraz zadecydo-
210 Judy Christenberry
wała Vivian. My posprzątamy w kuchni, a pani
niech siÄ™ zajmie praniem.
A może lepiej byłoby, gdyby państwo wrócili
teraz samolotem, natomiast my z Joeyem dojechali-
byśmy samochodem? Rebeka najwyrazniej nie
była jeszcze w stu procentach przekonana.
Wykluczone! Bez pani nie mam co pokazywać
się w domu. Moglibyśmy jednak wszyscy wrócić
naszym pożyczonym autem. Jeśli tak pani postano-
wi, wrócicie do Arkansas samolotem.
To niemożliwe. Nie stać mnie na bilety lotnicze.
Vivian zaczęła zapewniać ją, że pokryje koszty
przelotu, lecz Rebeka stanowczo odmówiła. Wresz-
cie zaproponowała jedyne możliwe wyjście, to
znaczy by wszyscy pojechali jej samochodem.
Zwietnie ucieszyła się Vivian. Will, mógłbyś
sprawdzić auto? No wiesz, benzyna, olej... Przecież
czeka nas długa droga.
Rebeko, do tego trzeba po prostu siÄ™ przy-
zwyczaić. Will uśmiechnął się do niej. Ona już
taka jest, zawsze musi postawić na swoim. Tak
długo wierciłaby pani dziurę w brzuchu...
Ależ Will! Jak możesz! oburzyła się Vivian,
choć ten niewinny żarcik wcale jej nie uraził.
A mogÄ™, mogÄ™ mruknÄ…Å‚ gderliwie, a potem
spojrzał na Rebekę. Czy mógłbym prosić kluczyki?
Gdzie jest pani samochód?
Na parkingu na tyłach kamienicy. To beżowy
volkswagen. Stary model.
Postaram się wrócić jak najszybciej. Bardzo cię
proszÄ™, Vivian, opanuj siÄ™.
Rodzinne spotkanie 211
Ależ oczywiście, Will. Uśmiechnęła się nie-
winnie.
Wymiana oleju i wszystkich opon, a także spraw-
dzenie technicznego stanu pojazdu zajęło trzy go-
dziny. Will trochę obawiał się długiej podróży,
zwłaszcza z tak małym dzieckiem. Z niepokojem
myślał też o tym, jaką sytuację zastanie po po-
wrocie. Vivian często bywała apodyktyczna, narzu-
cała swoje zdanie, natomiast Rebeka nie należała do
nadmiernie potulnych osób, a już na pewno nie
pozwalała sobą manipulować.
Gdy zapukał, drzwi otworzyła Vivian.
Jak dobrze, że już jesteś. Zaczynałam się o cie-
bie martwić.
Przepraszam, że to tak długo trwało, ale musia-
łem wymienić opony poinformował szeptem.
Doskonale. Jesteśmy gotowi, czekamy tylko
na ciebie. Rebeka chciała coś przygotować do jedze-
nie, ale trzeba by od nowa sprzątać w kuchni, więc
uznałyśmy, że lepiej będzie, jak zaprosisz nas na
lunch. Uśmiechnęła się do Joeya, który klęczał
przed niskim stolikiem, z przejęciem kolorując obraz-
ki. Jesteśmy gotowi do drogi, prawda, Joey?
Tak odparł nieśmiało i szybko spuścił głowę.
Tu jest bagaż. Wskazała kilka zapakowanych
toreb. Myślisz, że wszystko się zmieści? Wrazie
czego możemy nasze rzeczy zostawić tutaj i odebrać
przy okazji.
Powinno się zmieścić. Wyniosę bagaże do
samochodu.
212 Judy Christenberry
Zszedł na parter, zapakował bagażnik i zamknął
klapę. Przez moment stał w bezruchu. Gdy tego
ranka wylatywali z Dallas, nie przypuszczał w naj-
śmielszych marzeniach, że tak się to potoczy.
Zatelefonował do biura, ale nikt nie odpowie-
dział. Zapewne Carrie wyszła na lunch, wybrał więc
numer domowy Vivian.
Dzień dobry, Betty, tu Will. Wyjeżdżamy za
moment z Little Rock razem z RebekÄ… i jej synkiem.
Powinniśmy dojechać między dwudziestą a dwu-
dziestą pierwszą. Pomyślałem, że dam znać, żebyś-
cie siÄ™ nie niepokoili.
Dziękuję. Wszystko już wiemy, pani Shaw
dzwoniła wcześniej.
Próbowałem się też skontaktować z Carrie, ale
nie ma jej w biurze.
Jest tutaj. Przekażę jej, że pan telefonował.
Po zakończeniu rozmowy wrócił do mieszkania.
Bagaż spakowany. Wszyscy gotowi? Możemy
jechać?
Vivian i Rebeka ruszyły do drzwi.
Ja też, ja też! zawołał mały Joey, biegnąc za
matkÄ….
Oczywiście, że ty też! Wzięła go na ręce
i mocno przytuliła.
Z wyrazu twarzy Rebeki można było wywniosko-
wać, że wreszcie pozbyła się wątpliwości i cieszyła
bliskim spotkaniem z siostrÄ…. Wzruszona Vivian
dyskretnie uścisnęła dłoń Willa. Poczuł bijące od niej
ciepło i optymizm. Od dawna nie było mu tak
dobrze...
ROZDZIAA SIÓDMY
Jak dobrze zna pan Vivian? zapytała ściszo-
nym głosem Rebeka, starając się nie obudzić Joeya
i Vivian, którzy na tylnej kanapie spali wtuleni
w siebie.
Gdy wjechali na przedmieścia Dallas, kierownicę
przejął Will, bo Rebeka czuła się niepewnie w nie-
znanym terenie.
Wydaje mi się, że całkiem niezle ją poznałem,
choć po raz pierwszy spotkaliśmy się zaledwie kilka
tygodni temu.
Naprawdę? Dałabym sobie rękę uciąć, że przy-
jaznicie siÄ™ od wielu lat. Zwietnie siÄ™ rozumiecie,
wręcz dogadujecie się bez słów.
Vivian to dobry, porządny człowiek. Wpraw-
dzie ma swój charakterek i na początku wcale nie
było łatwo, ale jakoś się do siebie dopasowaliśmy.
Zresztą, jak się ją lepiej pozna, trudno jej nie polubić
za mądrość, serdeczność i wyrozumiałość.
Naprawdę tak uważał po tych paru tygodniach
214 Judy Christenberry
znajomości. Już nie myślał o niej jak o bogatej
snobce, która z racji swych milionów chce rządzić
wszystkimi dookoła. Okazała się łagodną, otwartą
na innych ludzi osobą o złotym sercu. Will bardzo
chciał, by ta znajomość trwała jak najdłużej. Był
ciekaw, co jeszcze kryje siÄ™ w Vivian... kobiecie
pięknej i niezwykłej, skomplikowanej, a zarazem
urzekającej swą prostotą i bezpośredniością.
Mam nadzieję, że nie popełniłam błędu
stwierdziła Rebeka, odgarniając włosy z czoła [ Pobierz całość w formacie PDF ]