[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wstrzymywał się jedynie od czynnej zniewagi. Wymagał, by go nazywała ojcem
i zachowywała się wobec niego z szacunkiem , wrzeszczał, wygrażając jej żółtą pięścią.
Ja jestem człowiekiem godnym szacunku, a ty czym jesteś? Powieó czym
jesteś? Myślisz, że ja będę wychowywał cuóe óiecko, nie otrzymując za to nic! Chodz
tu powieó: ojcze & Nie chcesz?& No! poczekaj!
Zaczynał znieważać słowami zmarłą matkę óiewczyny, a ta, chwyciwszy się za
głowę, uciekała pośpiesznie. Gonił ją po wszystkich zaułkach, a zapęóiwszy do jakiego
kąta, góie padała na kolana, zakrywając uszy, stawał za nią, i wylewał cały potok
zniewag, obelg, oskarżeń na zmarłą.
Twoja matka była diablicą i ty także nią jesteś! krzyczał na zakończenie,
podnosił zeschły kawał ziemi lub garść brudu, którego nie brakło naokoło i rzucał jej
na głowę.
Lord Jim 115
Czasami stawała pełna pogardy, patrząc mu prosto w oczy, z twarzą ponurą, skur-
czoną bólem i od czasu do czasu rzucała jakieś słowo, co tamtego doprowaóało do
wściekłości. Jim mówił mi, że te sceny były straszne. Spotykać się z czymś podob-
nym na krańcu świata było niezmiernie óiwne. Przyznacie, że takie położenie biednej
óiewczyny wzbuóało litość.
Szanowny Cornelius, (Inczi Nelius mówili Malajczycy z wiele mówiącą
miną) czuł się baróo zawieóiony. Nie wiem, czego się spoóiewał po swoim ożenku;
wszak i tak kradł i trwonił wszystko, co mu w ręce wpadało, prowaóąc przez lał tyle
handel spółki Steina (Stein dostarczał towarów, póki kapitanowie okrętów chcieli je
w tamte strony zabierać), ale to Corneliusowi zdawało się małym zadośćuczynieniem
za pracę, poświęcenie i dar ze swego zacnego nazwiska uczyniony. Jim stłukłby go
z rozkoszą; tymczasem sceny te tak były bolesne, wstrętne, iż przez delikatność dla
uczuć óiewczyny usuwał się pośpiesznie. Gdy nareszcie nęónik zostawiał ją samą,
drżącą, nieszczęśliwą, z twarzą rozpaczliwie smutną, Jim wówczas wracał i pocieszał,
jak mógł. (& ) Cornelius włóczył się po wszystkich kątach, milczący teraz jak ryba,
rzucając niedowierzające, złośliwe spod oka spojrzenia.
Mogę położyć temu kres rzekł dnia pewnego Jim powieó tylko słowo!
A wiecie, co ona odpowieóiała? Powieóiała opowiadał mi wzruszony Jim
że gdyby nie była pewna, że on sam jest baróo nieszczęśliwy, znalazłaby odwagę, by
go własną ręką zamordować!
Pomyśl tylko! Taka biedna óiewczyna, óiecko prawie, doprowaóona była
do słów takich mówił z przerażeniem.
Zdawało się niepodobieństwem wyrwać ją ze szpon tego nęónika!
Jim nie tylko litował się nad nią, ale odczuwał jakieś wyrzuty sumienia, patrząc
na takie życie. Opuścić dom ten obecnie byłoby niepodobieństwem, równałoby się
to dezercji. Zrozumiał nareszcie, że z dłuższego tu pobytu niczego spoóiewać się nie
może, wióiał, że ani rachunków, ani pienięóy od Corneliusa nie wydrze, ale po-
został, doprowaóając Corneliusa do szaleństwa. Jednocześnie czuł, że grożą mu ze-
wsząd tajemnicze niebezpieczeństwa. Doramin kilka razy przysyłał zaufanego sługę,
donosząc, że nic dla jego bezpieczeństwa uczynić nie może, póki nie wróci do osady
Bugisów. Rozmaitego roóaju luóie zjawiali się w nocy, by mu powieóieć o roz-
maitych spiskach, knutych na jego życie. Miał być otruty, zasztyletowany w łazni, to
znów wszystko przygotowano, by go zastrzelić, gdy wypłynie na rzekę. Każdy z tych
donosicieli mianował się jego najlepszym przyjacielem.
Wszak to wystarczyć mogło mówił mi do odebrania mi chwili spokoju.
Coś podobnego zdarzyć się łatwo mogło, ale te ostrzeżenia wytwarzały świado-
mość, że piekielne zamiary snują się na wszystkie strony i czyhają na niego w ciem-
ności. To mogło wstrząsnąć najsilniejszymi nerwami! Na koniec pewnej nocy sam
Cornelius z wielką ostentacją i tajemniczością przedstawił mu plan, mający na celu
ratowanie Jima z grożących niebezpieczeństw. Jakiś godny zaufania człowiek miał
Jima przewiezć bezpiecznie przez rzekę za cenę stu, no zresztą osiemóiesięciu do-
larów. Jim powinien się koniecznie na to zgoóić, jeżeli choć odrobinę dba o swe
życie. Przecież ta suma, to jedno nic, a on, Cornelius, zostając tu, zaglądając śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl chiara76.opx.pl
wstrzymywał się jedynie od czynnej zniewagi. Wymagał, by go nazywała ojcem
i zachowywała się wobec niego z szacunkiem , wrzeszczał, wygrażając jej żółtą pięścią.
Ja jestem człowiekiem godnym szacunku, a ty czym jesteś? Powieó czym
jesteś? Myślisz, że ja będę wychowywał cuóe óiecko, nie otrzymując za to nic! Chodz
tu powieó: ojcze & Nie chcesz?& No! poczekaj!
Zaczynał znieważać słowami zmarłą matkę óiewczyny, a ta, chwyciwszy się za
głowę, uciekała pośpiesznie. Gonił ją po wszystkich zaułkach, a zapęóiwszy do jakiego
kąta, góie padała na kolana, zakrywając uszy, stawał za nią, i wylewał cały potok
zniewag, obelg, oskarżeń na zmarłą.
Twoja matka była diablicą i ty także nią jesteś! krzyczał na zakończenie,
podnosił zeschły kawał ziemi lub garść brudu, którego nie brakło naokoło i rzucał jej
na głowę.
Lord Jim 115
Czasami stawała pełna pogardy, patrząc mu prosto w oczy, z twarzą ponurą, skur-
czoną bólem i od czasu do czasu rzucała jakieś słowo, co tamtego doprowaóało do
wściekłości. Jim mówił mi, że te sceny były straszne. Spotykać się z czymś podob-
nym na krańcu świata było niezmiernie óiwne. Przyznacie, że takie położenie biednej
óiewczyny wzbuóało litość.
Szanowny Cornelius, (Inczi Nelius mówili Malajczycy z wiele mówiącą
miną) czuł się baróo zawieóiony. Nie wiem, czego się spoóiewał po swoim ożenku;
wszak i tak kradł i trwonił wszystko, co mu w ręce wpadało, prowaóąc przez lał tyle
handel spółki Steina (Stein dostarczał towarów, póki kapitanowie okrętów chcieli je
w tamte strony zabierać), ale to Corneliusowi zdawało się małym zadośćuczynieniem
za pracę, poświęcenie i dar ze swego zacnego nazwiska uczyniony. Jim stłukłby go
z rozkoszą; tymczasem sceny te tak były bolesne, wstrętne, iż przez delikatność dla
uczuć óiewczyny usuwał się pośpiesznie. Gdy nareszcie nęónik zostawiał ją samą,
drżącą, nieszczęśliwą, z twarzą rozpaczliwie smutną, Jim wówczas wracał i pocieszał,
jak mógł. (& ) Cornelius włóczył się po wszystkich kątach, milczący teraz jak ryba,
rzucając niedowierzające, złośliwe spod oka spojrzenia.
Mogę położyć temu kres rzekł dnia pewnego Jim powieó tylko słowo!
A wiecie, co ona odpowieóiała? Powieóiała opowiadał mi wzruszony Jim
że gdyby nie była pewna, że on sam jest baróo nieszczęśliwy, znalazłaby odwagę, by
go własną ręką zamordować!
Pomyśl tylko! Taka biedna óiewczyna, óiecko prawie, doprowaóona była
do słów takich mówił z przerażeniem.
Zdawało się niepodobieństwem wyrwać ją ze szpon tego nęónika!
Jim nie tylko litował się nad nią, ale odczuwał jakieś wyrzuty sumienia, patrząc
na takie życie. Opuścić dom ten obecnie byłoby niepodobieństwem, równałoby się
to dezercji. Zrozumiał nareszcie, że z dłuższego tu pobytu niczego spoóiewać się nie
może, wióiał, że ani rachunków, ani pienięóy od Corneliusa nie wydrze, ale po-
został, doprowaóając Corneliusa do szaleństwa. Jednocześnie czuł, że grożą mu ze-
wsząd tajemnicze niebezpieczeństwa. Doramin kilka razy przysyłał zaufanego sługę,
donosząc, że nic dla jego bezpieczeństwa uczynić nie może, póki nie wróci do osady
Bugisów. Rozmaitego roóaju luóie zjawiali się w nocy, by mu powieóieć o roz-
maitych spiskach, knutych na jego życie. Miał być otruty, zasztyletowany w łazni, to
znów wszystko przygotowano, by go zastrzelić, gdy wypłynie na rzekę. Każdy z tych
donosicieli mianował się jego najlepszym przyjacielem.
Wszak to wystarczyć mogło mówił mi do odebrania mi chwili spokoju.
Coś podobnego zdarzyć się łatwo mogło, ale te ostrzeżenia wytwarzały świado-
mość, że piekielne zamiary snują się na wszystkie strony i czyhają na niego w ciem-
ności. To mogło wstrząsnąć najsilniejszymi nerwami! Na koniec pewnej nocy sam
Cornelius z wielką ostentacją i tajemniczością przedstawił mu plan, mający na celu
ratowanie Jima z grożących niebezpieczeństw. Jakiś godny zaufania człowiek miał
Jima przewiezć bezpiecznie przez rzekę za cenę stu, no zresztą osiemóiesięciu do-
larów. Jim powinien się koniecznie na to zgoóić, jeżeli choć odrobinę dba o swe
życie. Przecież ta suma, to jedno nic, a on, Cornelius, zostając tu, zaglądając śmierci [ Pobierz całość w formacie PDF ]