[ Pobierz całość w formacie PDF ]

schodach; wreszcie trzasnęły na dole drzwi i zapadła cisza.
- No i pół korony szlag trafił - powiedziała kobieta z pretensją. - Nie
jestem żadną ulicznicą, więc jeśli nasłał tu pana właściciel domu, niech mu pan
powie, że zawsze płacę komorne na czas i że byłoby dużo mniej ulicznych
dziewek, gdyby nie zdzierali tak z człowieka za byle klitkę.
- Bynajmniej, dobra kobieto, nikt mnie nie nasłał - odrzekł St. Ives,
zaskoczony nieco elokwencją swej rozmówczyni. Zaraz jednak zdał sobie
sprawę, że miał przed sobą żonę sławnego - choć była to raczej ponura sława -
naukowca. Zrobiło mu się jej żal. Taka jeszcze młoda, a tak nisko upadła. W
jej twarzy było coś z dawnej wiejskiej dziewczyny, zakochanej w człowieku,
który wzbudził jej podziw. Teraz była prostytutką w tanim hotelu.
Wciąż stała w drzwiach, czekając na jego wyjaśnienia. St. Ives
zrozumiał, nie bez zażenowania, że ona najwyrazniej się czegoś spodziewa.
Czego? Może tego, że jednak zainkasuje te pół korony. Jej spojrzenie
wydawało się mówić, że St. Ives wygląda raczej na człowieka z West Endu, a
nie na marynarza włóczącego się po Pennyfields w oczekiwaniu na wyjście w
morze.
- Jestem lekarzem, proszę pani.
- Doprawdy? - kobieta weszła do pokoju i zamknęła za sobą drzwi. -
Nie ma pan przypadkiem przy sobie odrobiny dżinu? No tak, doktor. To już
chyba prędzej brandy - próbowała obdarzyć profesora zalotnym spojrzeniem,
ale jej twarz, nie przyzwyczajona widocznie do takich sztuczek, wykrzywiła
się tylko w przykrym grymasie. Nie dodało jej to uroku, wręcz przeciwnie.
Widać było, że jest wypalona wewnętrznie. Już niewiele pozostało w jej
oczach z wiejskiej dziewczyny zakochanej w naukowcu, a pewnego dnia dżin i
ulice Limehouse dokończą dzieła zniszczenia.
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 153
- Obawiam się, że nie mam przy sobie brandy. Ani dżinu. Przyniosłem
za to ten oto słoik bulionu. - St. Ives wskazał na stojące pod oknem naczynie.
- Co to niby ma być? - kobieta patrzyła na niego, jakby nie dowierzała
własnym uszom.
- Bulion, proszę pani. A właściwie coś w rodzaju eliksiru. Dla dziecka -
profesor skinął głową w kierunku śpiącego chłopca, który akurat obrócił się i
leżał teraz z twarzą przyciśniętą do zagrzybionej podłogi. - Pani syn jest bardzo
chory.
Na te słowa kobieta spojrzała nieprzytomnie na chłopca.
- Nie jest bardziej chory niż ten świat.
- Niestety, jest o wiele bardziej chory, niż pani myśli. Jeśli pozostawimy
go samemu sobie, to umrze w ciągu najbliższych dwóch tygodni.
- Kim pan u diabła naprawdę jest? - zapytała matka chłopca, zapalając
stojącą na kredensie lampę. Pokój zalała żółta poświata i smuga kopcia uniosła
się ku czarnej plamie na suficie.
- Mówi pan, że umrze?
- Jestem przyjacielem pani męża - St. Ives wymyślił to kłamstwo na
poczekaniu. - Obiecałem mu, że tu wstąpię, by sprawdzić, jak miewa się jego
syn. Wasz syn. Byłem tu już trzy razy, ale nikt nie odpowiadał na moje
pukanie, więc w końcu zdecydowałem się wejść przez okno. Jak już mówiłem,
jestem lekarzem. Uprzedzam panią, że chłopiec umrze.
Na wzmiankę o mężu kobieta opadła na stojące przy stole krzesło i
skryła twarz w dłoniach. Trwało to tylko przez chwilę; zaraz wzięła się w garść
i uniosła głowę, by spojrzeć na St. Ivesa. W jej oczach odżyła dawna złość.
- Czego więc pan tutaj chce? - zapytała. - Streszczaj się pan, a potem
wynoś się stąd.
- Ten eliksir - powiedział St. Ives, zbliżając się do dziecka - jest naszą
jedyną nadzieją, jeśli chcemy go uratować.
W tym momencie chłopiec obudził się i drgnął zaskoczony, widząc
pochylonego nad sobą obcego człowieka.
- Wszystko w porządku, kotku - uspokoiła go matka i uklękła obok,
głaszcząc jego rozwichrzone włosy. - Ten pan jest doktorem i przyjacielem
twojego ojca.
Słysząc to, dziecko spojrzało na St. Ivesa z takim wstrętem i
nienawiścią, że profesor o mało nie odskoczył do tyłu. Ludzka nędza miała
więcej twarzy, niż mógł sobie wyobrazić.
- Czy ma pani tutaj jakąś filiżankę? - zapytał kobietę. Sięgnęła po
stojącą na kredensie szklankę - tę samą, którą St. Ives miał tydzień pózniej
wykorzystać do...
Do czego? W głowie miał taki mętlik, że omal nie stracił równowagi.
- Ostrożnie! - krzyknęła kobieta i wyjęła z rąk profesora napełnione w
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 154
połowie naczynie.
- W porządku - uspokoił ją St. Ives. - Proszę dopilnować, żeby to wypił.
Do dna.
- Cały ten słój? Koń nie dałby rady tyle wypić.
- Proszę mu podawać dwie szklanki dziennie, aż wypije wszystko.
Trzeba tego przestrzegać, jeśli chce pani, by syn przeżył.
Kobieta patrzyła na niego badawczo i zawahała się przez moment, jakby
chciała powiedzieć, że życie nie jest warte aż takiej fatygi.
- Grzeczny chłopczyk - odezwała się w końcu i odstawiła szklankę z
powrotem na kredens. - Zpij dalej, kotku - powiedziała do syna, który zaraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.