[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stworzeniu, jestem niemalże czystym rozumem. Jeszcze trochę wysiłku i stanę
się tym, do czego dążę: jednością z nie-istniejącym wszechświatem. Aby to osią-
gnąć, muszę pozbyć się wszelkich drugorzędnych przeszkód  takich jak wy 
a potem pogrążyć się w autentycznej rzeczywistości.
 A co nią jest?
 Stan całkowitej nicości, kiedy nie ma nic, co mogłoby przeszkadzać po-
rządkowi rzeczy, ponieważ nie istnieje coś takiego, jak porządek rzeczy.
 Trudno to nazwać konstruktywną ambicją  odezwał się Rackhir.
 Konstruktywność to pozbawione znaczenia słowo, jak zresztą wszystkie
słowa, jak tak zwana egzystencja. Wszystko znaczy nic, oto jedyna prawda.
 Ale ten świat przecież istnieje. Chociaż tak pusty, zawiera jednak światło
i twarde skały. Nie udało ci się czystym rozumowaniem wykluczyć ich egzystencji
 powiedział Lamsar.
 Znikną, kiedy i ja zniknę  powiedział mężczyzna powoli.  Wy zresztą
też znikniecie w tej samej chwili. Wówczas Prawo będzie panować nie zagrożone.
 Ależ Prawo nie będzie mogło wówczas panować. Zgodnie z twoim rozu-
mowaniem nie będzie przecież istnieć.
 Mylicie się. Nicość jest Prawem. Nicość jest celem Prawa. Prawo to tylko
droga, dzięki której wszystko może dążyć do ostatecznego stanu, stanu nie-istnie-
nia.
 No cóż  powiedział Lamsar w zamyśleniu.  W takim razie lepiej po-
wiedz nam, gdzie znajduje się następna Brama.
 Nie ma żadnej Bramy.
 A gdyby była, gdzie moglibyśmy ją znalezć?  zapytał Rackhir.
 Gdyby Brama istniała, a nie istnieje, znajdowałaby się w środku góry, bli-
sko miejsca, które niegdyś nazywano Morzem Spokoju.
 A gdzie to jest?  zapytał znowu Rackhir, zdając sobie nagle sprawę z bez-
nadziejności swego położenia. W krainie tej nie było ani punktów orientacyjnych,
ani słońca, ani gwiazd  nic, względem czego mogliby określić kierunek.
122
 Niedaleko Góry Surowości.
 A dokąd ty się udajesz?  chciał wiedzieć Lamsar.
 Na zewnątrz, donikąd, w nicość.
 A jeżeli uda ci się osiągnąć cel, gdzie my się znajdziemy?
 W jakiejś innej nicości. Nie umiem na to odpowiedzieć. Ale skoro nigdy nie
istnieliście w rzeczywistości, nie możecie się też znalezć w nie-rzeczywistości.
Tylko ja jestem rzeczywisty, a ja nie istnieję.
 W ten sposób do niczego nie dojdziemy  powiedział Rackhir z wymu-
szonym uśmiechem, który wkrótce zastąpił pełen zamyślenia wyraz twarzy.
 Jedynie mój umysł sprawia, że nie-rzeczywistość nie oddala się od nas 
dodał mężczyzna.  Muszę się bezustannie koncentrować, gdyż w przeciwnym
razie zalałaby nas powódz przedmiotów, które przeminęły, i musiałbym znowu
zaczynać od początku. Na początku było wszystko: Chaos. Ja stworzyłem nicość.
Z malującą się na twarzy rezygnacją Rackhir naciągnął cięciwę na łuk i, zało-
żywszy strzałę, wycelował w stronę zamyślonego człowieka.
 A wiec pragniesz nie-istnieć?  zapytał.
 Już wam mówiłem.
Strzała Rackhira przebiła serce mężczyzny. Ciało nagle zmaterializowało się
całkowicie i ciężko upadło na trawę. Równocześnie dokoła pojawiły się góry, la-
sy i rzeki. Mimo to kraina nie przestała być pełnym spokoju, uporządkowanym
światem. Rackhir i Lamsar, wędrując w poszukiwaniu Góry Surowości, rozko-
szowali się jego pięknem. Wydawało się, że w okolicy nie ma żywego stworze-
nia. Wędrowcy, nadal zaszokowani, rozmawiali jeszcze przez chwilę o człowieku,
którego zmuszeni byli zabić, aż w końcu dotarli do olbrzymiej, gładkiej piramidy.
Chociaż najwyrazniej naturalnego pochodzenia, z całą pewnością do ostatecznej
formy doprowadziła ją praca rąk ludzkich. Rackhir i Lamsar obeszli podstawę
bryły, aż w końcu dotarli do otworu.
Bez wątpienia to właśnie była Góra Surowości. W pobliżu łagodnie falował
ocean. Wędrowcy przeszli przez otwór i ujrzeli dokoła filigranową krainę. Prze-
byli ostatnią Bramę. Znajdowali się w Domenie Szarych Władców.
Drzewa wyglądały niczym zastygłe pajęczyny.
Tu i ówdzie błękitniały płytkie sadzawki. W świetlistej wodzie odbijały się
wznoszące się wokół brzegów smukłe skały. Wszędzie dookoła niewysokie wzgó-
rza ciągnęły się aż po pastelowożółty horyzont, naznaczony odcieniami czerwieni,
pomarańczy i głębokiego błękitu.
Wędrowcy czuli się tu przerośnięci, niezgrabni, niczym wielkie, niekształt-
ne olbrzymy, depczące cienkie, krótkie zdzbła trawy. Mieli wrażenie, że niszczą
świętość tego miejsca.
Nagle spostrzegli nadchodzącą dziewczynę.
Zatrzymała się, gdy podeszli bliżej. Okrywały ją luzne, czarne szaty, falują-
ce wokół niej jakby na wietrze, mimo bezwietrznej pogody. Twarz miała bladą
123
i ostrą, czarne oczy wielkie i tajemnicze. Ze smukłej szyi zwisał klejnot.
 Sorana  powiedział Rackhir łamiącym się głosem.  Przecież umarłaś.
 Zniknęłam  odpowiedziała  i znalazłam się właśnie tutaj. Powiedziano
mi, że pojawisz się w tym miejscu, więc postanowiłam tu cię spotkać.
 Ale to jest Domena Szarych Władców, a ty służysz Chaosowi.
 Owszem, ale na dworze Szarych Władców mile widziani są wszelkiego
rodzaju wędrowcy, czy służą Prawu, Chaosowi, czy też żadnemu z nich. Chodz,
zaprowadzę cię do nich.
Rackhir, oszołomiony, pozwolił poprowadzić się przez dziwną krainę, a Lam-
sar podążył za nim.
Sorana i Rackhir byli niegdyś kochankami. Działo się to w Yeshpotoom-Kah-
lai, Nieczystej Fortecy, gdzie kwitło urzekające zło. Sorana, czarodziejka, miło-
śniczka przygód, pozbawiona sumienia kobieta, wysoko ceniła sobie Czerwonego
Aucznika od momentu, gdy pewnego wieczoru pojawił się w Yeshpotoom-Kah-
lai, cały pokryty własną krwią po przedziwnej bitwie miedzy Rycerzami Tumbru
a rozbójnikami-inżynierami Loheba Bakry. Siedem lat temu zaś Rackhir usłyszał
jej przenikliwy wrzask, gdy do Nieczystej Fortecy wdarli się Błękitni Zabójcy, lu-
bujący się w mordzie złoczyńcy. Czerwony Aucznik właśnie opuszczał w pośpie-
chu Yeshpotoom-Kahlai i uznał, że bliższe wnikanie w to, czemu Sorana wydała
z siebie dzwięk, który do złudzenia przypominał przedśmiertny okrzyk, byłoby
wysoce nierozsądne. A teraz spotkał ją tutaj. Sorana nie robiła nic bezcelowo. Nie
podejmowała żadnego działania, jeżeli nie mogła odnieść z tego jakiejś korzyści.
W dodatku służyła Chaosowi. Powinien odnosić się do niej z rezerwą.
Teraz wędrowcy ujrzeli przed sobą ogromną liczbą wielkich namiotów koloru
migoczącej szarości, która w padającym świetle zdawała się melanżem wszel-
kich możliwych barw. Pomiędzy namiotami wolnym krokiem przemieszczali się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • chiara76.opx.pl
  • Copyright (c) 2009 Odebrali mi wszystkie siły, kiedy nauczyli mnie, że jestem nikim. | Powered by Wordpress. Fresh News Theme by WooThemes - Premium Wordpress Themes.